<<< Dane tekstu >>>
Autor Lewis Wallace
Tytuł Ben-Hur
Podtytuł Opowiadanie historyczne z czasów Jezusa Chrystusa
Wydawca Spółka Wydawnicza K. Miarki
Data wyd. 1901
Miejsce wyd. Mikołów
Tłumacz Antoni Stefański
Tytuł orygin. Ben Hur, a Tale of the Christ
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ VI.

Musimy się przenieść myślą dwadzieścia jeden lat naprzód, do początku rządów Waleryusza Gratusa, czwartego z rzędu namiestnika cesarskiego Judei; — pamiętny to okres politycznemi zaburzeniami w Jerozolimie, będącemi niejako początkiem ostatecznego zerwania Żydów z Rzymem.
W tym czasie Judea uległa różnym zmianom w rozmaitych kierunkach, największe jednak zaszły w politycznym jej zarządzie. Herod umarł w rok po narodzeniu Dziecięcia, a umarł tak nędzną śmiercią, że świat chrześciański nie bez słuszności wierzy, iż padł rażony gniewem Pańskim. Jak wszyscy wielcy despoci (samowładzcy), którzy spędzili życie na udoskonaleniu władzy przez siebie stworzonej, śnił Herod o przekazaniu korony i tronu — o utworzeniu dynastyi (rodziny panującej). W tym zamiarze zrobił testament i podzielił swoje posiadłości między trzech swoich synów: Antipasa, Filipa i Archeliusza z których ostatni miał odziedziczyć tytuł. Testament musiał być przedłożony cesarzowi Augustowi, który potwierdził wszystkie rozporządzenia z wyjątkiem jednego, odmówił Archeliuszowi tytułu króla, dopóki by nań zdolnością i wierną poddańczą uległością nie zasłużył. Tymczasem mianował go exarchą (namiestnikiem) i dozwolił rządzić lat dziewięć, po których za złe obyczaje i nieudolność stłumienia zburzonych żywiołów, wzrastających i wzmacniających się wkoło niego, został skazany na wygnanie do Galii.

Judea stała się prowincyą Rzymską. Dla większego upokorzenia Żydów nie mieszkał prokurator w Jerozolimie, ale w Cezarei, która tem samem stała się punktem centralnym prowincyi. Ale nie tu koniec poniżenia; Samaryę, najwięcej wzgardzoną z całego świata, przyłączono do Judei i oba kraje tworzyły odtąd wspólną całość.
Wśród tej powodzi nieszczęść jedna pociecha, jedna tylko, pozostała upadłemu narodowi: najwyższy kapłan mógł zamieszkiwać w pałacu królewskim, utrzymywać coś na podobieństwo trybunału. Czem była jego władza, łatwo jest do określenia: sąd życia i śmierci należał do prokuratora, sprawiedliwość wymierzano w imieniu prawa rzymskiego; dom zaś królewski zajmowali jeszcze cesarscy urzędnicy i wojsko. Przecież dla marzycieli śniących o wolności była pewna otucha, że głównym panem pałacu był Żyd. Sama jego codzienna obecność przypominała im czasy, kiedy Jehowa rządził pokoleniami przez synów Aaronowych; obietnice i wieszczenia Proroków, wszystko to karmiło nadzieję lepszej przyszłości i pozwalało cierpliwie oczekiwać przyjścia Judy, który miał rządzić Izraelem.
Judea była rzymską prowincyą przez osiemdziesiąt lat i więcej — przez tak długi czas Rzymianie mogli zaiste przekonać się, że Żydami, mimo ich dumy, można dość łatwo rządzić, gdyby ich religię szanowano. Trzymając się tej polityki, poprzednicy Gratusa wstrzymywali się od wszelkiego mieszania się w uświęcone ustawy poddanych. Inną drogą poszedł Gratus, a pierwszą oficyalną jego czynnością było odsunięcie arcykapłana Annasza, a powierzenie tej godności Ismaelowi, synowi Fabusa.
Czy postanowienie to wyszło od Augusta, czy było pomysłem wielkorządzcy, wnet się okazało, że było bardzo niepolitycznem. Chociaż nie chcielibyśmy nudzić Czytelnika polityką żydowską, przecież dla lepszego zrozumienia powieści kilka słów w tym przedmiocie należy koniecznie powiedzieć. W owym czasie były w Judei dwa stronnictwa: możnych czyli arystokratów i separatystów czyli stronnictwo ludowe; po śmierci Heroda złączyły się obydwa przeciw Archelausowi i walczyły z nim pomyślnie w świątyni, w pałacu, w Jerozolimie i w Rzymie, często podstępnemi intrygami a czasem i orężem. Nieraz święte przybytki na Moria rozbrzmiewały okrzykami walczących, w końcu wygnanie nienawistnego Archelausa uczyniło zadość niechęci Żydów. Mimo pozornej zgody miały jednak stronnictwa różne zamiary, — możni nie cierpieli arcykapłana Joazara; separatyści, przeciwnie, byli jego gorliwymi zwolennikami. Skoro stan rzeczy, zaprowadzony przez Heroda, wraz z Archelausem runął, Joazar stracił również na znaczeniu, a możni na jego urząd wprowadzili Annasza, syna Seta, co spowodowało zupełny rozdział stronnictw, straszną ku sobie wrzących nienawiścią. W walce z exarchą (namiestnikiem) nauczyli się możni intrygowania z Rzymem; mając zawsze swoje osobiste cele na oku, podsunęli tam myśl zamienienia Judei na rzymską prowincyę. Krok ten wielce niepatryotyczny oburzył separatystów i popchnął ich do rozpoczęcia walki; a przyłączenie Samaryi wypadło na niekorzyść możnych, którzy, mniej liczni, stracili dawne znaczenie. Jakkolwiekbądź, potrafili możni utrzymać się przez pięćdziesiąt lat w świątyni i w pałacu aż do przybycia Waleryusza Gratusa.
Annasza był najwierniejszym sługą swego cesarskiego protektora; rzymski garnizon zajmował fort Antonia, straż rzymska pilnowała pałacu; rzymski system podatkowy niszczył miasto i okolicę; co dzień, co godzinę, w tysiączny sposób naród był grabiony i dręczony. Niezadowolenie, rozpacz, nurtowały w narodzie, przecież Annasz umiał je hamować. Gdy mimo to wszystko, musiał na rozkaz Gratusa oddać swoją władzę Ismaelowi, przyłączył się do partyi Separatystów. Tym sposobem Gratus został osamotniony, a pożar, który przez lat pięćdziesiąt tlał pod dymiącemi zgliszczami, nowym wybuchnął płomieniem. W miesiąc po objęciu rządów przez Ismaela, uznał Gratus za stosowne wysłać silny oddział wojska, aby wzmocnić załogę fortu Antonia.
Mając w pamięci to, o czem przed chwilą mówiliśmy, niech szanowny Czytelnik raczy towarzyszyć nam do ogrodów pałacu na górze Syon. Było to koło południa w drugiej połowie Lipca, a więc w najgorętszej części lata.
Ogród otaczały ze wszechstron budowle, wdłuż których znajdowały się galerye i altany. Sam ogród zachwycał oko umiejętnie wyciętemi wśród trawników ścieżkami, pięknością i ugrupowaniem drzew oraz najwyszukańszemi gatunkami palm, brzoskwiń i orzechów. Cały czworobok ogrodu nachylał się ze wszystkich stron ku środkowi, gdzie był zbiornik czyli basen marmurowy, zaopatrzony w kilku miejscach drzwiczkami, a raczej zasuwami, któremi, gdy je podniesiono, wody skrapiały pobliskie trawniki, chroniąc je od posuchy.
W bliskości tegoż basenu, a raczej wodotrysku, w cieniu rozłożystych palm, siedziało dwóch chłopców żywo z sobą rozmawiających. Jeden mógł mieć około lat dziewiętnastu, drugi siedemnastu.
Obaj byli piękni, na pierwsze wejrzenie można ich było wziąść za braci, bo obaj mieli ciemne włosy i oczy i ogorzałe twarze.
Starszy siedział z odkrytą głową, — płaszcz porzucił na ławę, tunika, sięgająca kolan zdradzała Rzymianina. W rozmowie jego z towarzyszem przebijała duma arystokraty rzymskiego. I nie można się temu dziwić, po one czasy bowiem tylko arystokracya miała poważanie. W wielkich walkach pierwszego Cezara z licznymi nieprzyjaciółmi ród Messalów wsławił się niezwykłymi bohaterskimi czynami. Później cesarz Oktawian Flawiusz, odwdzięczając się za przysługi oddane krajowi, obsypał całą rodzinę zaszczytami. Gdy Judea stała się rzymską prowincyą, wysłał cesarz Messalę, ojca młodzieńca, którego widzimy siedzącego w ogrodzie, do Jerozolimy, aby tamże administrował sprawami podatkowemi. Jako wysoki urzędnik cesarski, mieszkał Messala w pałacu królewskim wraz z arcykapłanem żydowskim. Wiedział młodzieniec, jakie stanowisko ważne zajmuje ojciec jego i jakie stosunki łączą go z cesarzem. Stąd zarozumiałość jego.
Towarzysz Messali był szczuplejszy, suknie miał z cienkiego białego płótna, krojem przeważnie noszonym w Jerozolimie; sukienne nakrycie głowy tak było udrapowane, że od czoła spadało na plecy, i przytrzymywał je żółty sznur. Ktoby baczniej badał rysy i cechy szczepowe, poznałby w nim natychmiast Żyda. Czoło Rzymianina było wysokie a wązkie, nos orli, usta wązkie, oczy zimne i schowane pod brwiami. Przeciwnie czoło Izraelity nizkie i szerokie, nos długi o rozwartych nozdrzach, usta małe, wygięte ku dołowi niby łuk bożka Kupidyna, oczy duże, twarz poważna. Uroda Rzymianina była klasyczną, Żyda przyjemną, olśniewającą.
— Nie mówił-żeś, jakoby nowy prokurator miał jutro przyjechać?
Pytanie to zadał młodszy chłopiec, a wypowiedział je po grecku, bo język ten dziwnym przypadkiem był używany we wszystkich politycznych kołach Judei, z pałacu przeszedł on do obozu i szkoły, skąd nie wiedzieć jak i kiedy dostał się nawet do świątyni, a nawet poza świątynię, bo do furt i cel.
— Tak, jutro — odpowiedział Messala.
— Któż ci to mówił?

— Słyszałem, jak to mówił do ojca mego Ismael, nowy namiestnik pałacu — wy go nazywacie arcykapłanem. A także dowiedziałem się dziś rano od setnika z fortu; mówił, że przygotowują wszystko na jego przyjęcie; żołnierze czyszczą hełmy i tarcze, złocą orły, wietrzą i czyszczą dawno nieużywane komnaty.
Juda i Messala.
Po chwili milczenia odezwał się znowu Messala.

— W tym ogrodzie żegnaliśmy się niegdyś, ostatnie twoje słowa były: Pokój Pana niech będzie z tobą! — Na to odpowiedziałem ci:
— Bogowie niechaj cię strzegą. — Czy pamiętasz tę chwilę? Ile to lat temu być może?
— Pięć — odpowiedział Żyd, patrząc we wodę.
— Zaiste, powinieneś mi być wdzięcznym za życzenie — czy bogowie w tem pomogli, mniejsza o to, dość, że wyrosłeś pięknie. Grecy nazwaliby cię pięknym — trudno żądać więcej u progu młodości! Szkoda, że Jowisz zadowolony z Ganimeda, jednak jakiż podczaszy byłby z ciebie dla cezara! Powiedz mi, mój Judo, czemu przybycie prokuratora tak bardzo cię zajmuje!
Juda zwrócił swe piękne oczy na pytającego, ten wzrok tak był poważny i zamyślony, że zmusił Rzymianina do spojrzenia w oczy mówiącemu. — Tak, pięć lat. Przypominam sobie pożegnanie: ty pojechałeś do Rzymu, patrzyłem na twój odjazd z płaczem, bo kochałem cię. Lata przeszły, wracasz wykształcony, wytworny, książęcy — tak, nie żartuję; a przecież — przecież — pragnąłbym widzieć cię takim, jakim cię pożegnałem.
— Na prawdę, w czemże się zmieniłem, w czemże nie jestem dawnym Messalą? „Zrozum dobrze przeciwnika, zanim mu odpowiesz“, mówi pewien sławny filozof. Pozwól więc, abym cię zrozumiał.
Chłopiec zarumienił się pod cynicznem spojrzeniem dawnego przyjaciela, nie mniej odpowiedział stanowczo: Jak widzę, umiałeś korzystać ze sposobności, od twoich nauczycieli wiele się nauczyłeś i nabrałeś wdzięku. Mówisz ze swobodą mistrza, a przecież mowa twoja boli. Mój Messala, gdy odjeżdżał, nie miał trucizny w duszy i za nic w świecie nie chciałby był dotknąć przyjaciela.
Rzymianin uśmiechnął się z zadowoleniem, jakby po usłyszeniu pochwały i podniósł głowę wyżej:
— O mój uroczysty Judo, nie wierzysz chyba w wyrocznie; porzuć więc ton wyroczni i bądź szczery. Czemże cię uraziłem?
Zapytany westchnął głęboko i rzekł, bawiąc się sznurem u pasa: — W ciągu tych pięciu lat i ja nauczyłem się czegoś. Hillel może nie sprosta logikowi, którego słuchałeś, a Symeon i Shammai są bez wątpienia nie tak słowni, jak twój mistrz przy Forum. Ich nauka jednak nie prowadzi na wątpliwe drogi; ci, co siedzą u ich nóg, wstają uzbrojeni poszanowaniem Boga i praw Izraelowych, oraz napełnieni miłością wszystkiego, co się tychże dotyczy. Pilność, z jaką uczęszczałem do Wielkiego kolegium, studya nad tem, co tam słyszałem, nauczyły mnie, że Judea nie jest tem, czem była. Znam przestrzeń, jaka leży między niepodległem królestwem i małą prowincyą, jaką jest Judea; byłbym niższym, podlejszym od Samarytanina, gdybym nie czuł poniżenia mej ojczyzny. Ismael nie jest prawnie arcykapłanem i nie może nim być, póki szlachetny Annasz żyje. A jednak jest on Lewitą, z rodu od wieków poświęconego na służbę Bożą.
Messala przerwał, mówiąc z szyderskim śmiechem: Tak, rozumiem nareszcie, Ismael, mówisz, jest intruzem (nieproszonym przybyszem). — Na pijanego Bachusa (bożek pijaństwa), co to jest być Żydem! wszyscy ludzie i rzeczy, nawet niebo i ziemia zmieniają się, ale Żyd nigdy. Dla niego nic się nie cofa, ani nie idzie naprzód, jest zawsze tem, czem byli jego przodkowie. W tym piasku narysuję ci koło — tu! teraz powiedz mi, czem więcej jest życie Żyda? Ciągle tylko w koło, Abraham tu, Izaak i Jakób tam, a Bóg w środku. Ale prawda, koło, na Jowisza, zrobiłem za duże... muszę je na nowo narysować. — Schylił się, położył duży palec na ziemi i ręką zatoczył koło. — Patrz, znak dużego palca to świątynia, linia reszty palców to Judea. Czyż poza tą małą przestrzenią niema nic, coby miało wartość? Może sztuka? Herod był architektem, wyklęliście go; malarstwo, rzeźba!? podziwiać je, to grzech. Poezyę przykuliście do ołtarzy, wymowę kształcicie tylko w synagodze. Wojna!? W wojnie, co w sześciu dniach zyskacie, w siódmym utracicie. Takie wasze życie, taki wasz widnokrąg. Czyż nie prawda? I któż może mi brać za złe, że się z was naśmiewam. Czemże jest wasz Bóg, jeśli mu wystarcza cześć takiego narodu? Czemże jest w porównaniu z naszym Jowiszem, który daje rzymskim orłom zwycięstwo i dozwala zawładnąć całym światem? Hillel, Symeon, Shammai — czemże oni wobec mistrzów którzy uczą, że należy poznać wszystko, co tylko poznanem być może?
Żyd wstał mocno zaczerwieniony.
— Nie, nie, zostań Judo, zostań! — wołał Messala wyciągając ręce.
— Szydzisz ze mnie.
— Posłuchaj jeszcze trochę, wnet skończę — rzekł Rzymianin. — Wdzięczny ci jestem, że opuściłeś progi starego domu ojców twoich i przyszedłeś mnie powitać oraz odnowić miłość lat dziecięcych, jeśli to będzie w naszej mocy. Słusznie powiedział mój nauczyciel w swej pożegnalnej mowie: „Idź, a jeśli chcesz się wsławić, pamiętaj, że Mars (w starożytności bożek wojny) panuje a Eros (bożek miłości) przestał być ślepym.“ Słowa te znaczą: że miłość jest niczem, a wojna wszystkiem. Tak jest w Rzymie, gdzie małżeństwo jest pierwszym krokiem do rozwodu, cnota towarem dla kupca. Świat cały idzie tym śladem, dlatego padł Eros, a górą Mars! Więc... i ja będę żołnierzem, a ty, Judo? Lituję się nad tobą, bo czemże ty być możesz?
Żyd odsunął się od mówiącego, zwracając się ku stawowi: Messala zaś mówił dalej, coraz zwalniając mowę dla większego wrażenia:
— Tak, lituję się nad tobą, mój piękny Judo. Ze szkoły do synagogi, potem do świątyni, potem — o szczycie sławy — miejsce w Sanhedrynie! Życie bez czynów, bez wawrzynów: niech cię wspierają bogowie. Ale ja —
Juda podniósł właśnie wzrok na mówiącego i ujrzał rumieniec dumy oświecający twarz Rzymianina, gdy mówił te słowa.
— Ale ja — ah! jeszcze nie cały świat podbity, może są jeszcze wyspy nieznane, a na północy dość dzikich narodów. Zresztą, wszak Aleksander nie dokonał wszystkiego, i droga na daleki Wschód przyświeca sławą dla kogoś... Patrz, ile zadań godnych Rzymianina.
Po chwili wytchnienia mówił dalej:
— Wyprawa do Afryki, potem na Scytów: dalej — legion! Tu często bywa kres karyery, ale nie mojej. Ja — na Jowisza! co za myśl! ja zamienię legion na prefekturę. Pomyśl tylko: żyć w Rzymie i mieć pieniądze! — pieniądze, to mieć: wino, kobiety, igrzyska, poetów przy uczcie, intrygi u dworu, zabawy przez rok cały. Do takiego trybu życia wiedzie — tłusta prefektura, i tak żyć myślę w Syryi! Judea jest bogatą, a Antyochia warta być siedzibą bogów! Będę następcą Cyreniusza a ty — ty będziesz dzielił szczęście moje.
Sofiści i retorycy (uczeni mówcy) tak licznie występujący na zgromadzeniach rzymskich i zajmujący się nauczaniem patrycyuszowskiej (szlacheckiej) młodzieży, byliby pochwalili mowę Messalli, bo to co mówił, było nader popularne. Dla młodego Żyda, przeciwnie, wszystko to było niezrozumiałe, sprzeciwiające się zasadom, w których był wychowany. Prawa, zwyczaje i cele jego narodu zakazywały satyry i humoru, nic więc dziwnego, że słuchając przyjaciela, rozmaitych doznawał uczuć; naprzemian to był oburzony, to znów niepewny, jak rozumieć to, co tenże mówił. Z razu ton wyższości obrażał go, rychło oburzenie zmieniło się w rozdrażnienie, w końcu jednak uszczypliwość wywołała gniew niepohamowany. I nic dziwnego, za czasów Heroda patryotyzm żydowski był namiętnością, zaledwo trochą obojętności pokrytą, a tak złączony z historyą, religią i Bogiem, że każde szyderstwo w tym kierunku musiało oburzać i gniewać Izraelitę. Dlatego też Juda, w czasie wywodów Messali, zwłaszcza po przejściu do ostatniej pauzy, przeszedł straszliwe tortury. Dotknięty boleśnie w swych uczuciach religijnych i narodowych, rzekł z wymuszonym uśmiechem.
— Jak słyszałem, są ludzie, którzy umieją żartować z swej przyszłości; co do mnie, bądź przekonany, mój Messalo, nie należę do nich.
Rzymianin popatrzył na niego, a potem rzekł: Czemużby prawda nie mogła się równie dobrze mieścić w żarcie jak w opowieści? Wielka Fulwia[1] poszła pewnego dnia ryby łowić, i nałapała ich więcej niż całe towarzystwo; mówiono, że to dlatego, iż haczyk miała złocony.
— Więc nie żartowałeś?
— Widzę, że nie dość ci ofiarowałem — odparł prędko Rzymianin, a oczy jego zaświeciły szyderstwem. — Gdy mnie Judea na prefekturze zbogaci, zrobię cię arcykapłanem.
Żyd odwrócił się gniewnie.
— Nie opuszczaj mnie — rzekł Messala.
Juda stanął, wahając się.
— Cóż za upał? — zawołał patrycyusz — poszukajmy cienia.
Żyd odparł chłodno:
— Raczej rozejdźmy się, lepiejby mi było wcale tu nie przychodzić! Szukałem przyjaciela, znalazłem...
— Rzymianina — rzekł szybko Messala.
Ręce Żyda zacisnęły się z gniewu, ale opanowując się, odszedł.
Messala również powstał, wziął płaszcz z ławki, i zarzucił go na ramiona i poszedł za nim, a gdy się zrównali, położył rękę na ramieniu Judy i szli razem.
— Tą samą drogą i w ten sam sposób ręka w rękę, będąc dziećmi, chodziliśmy tędy. Chodźmy tak aż do bramy.
Na pozór Messala chciał być uprzejmym i grzecznym, nie mógł jednak się pozbyć szyderczego tonu, który stał się już właściwością jego ducha. Juda mimo to pozwalał na poufałość.
— Jesteś jeszcze chłopcem, a ja już mężczyzną, pozwól mi mówić z sobą, jak na męża przystoi.
Gdy Juda nie przeczył, zadowolenie Rzymianina stało się wyraźnem, prawie zabawnem. Mentor nauczający Telemaka, nie mógł być innym i swobodniejszym od niego, gdy rzekł:
— Czy wierzysz w Parki? (Parki były to trzy boginie wpływające na losy człowieka.) Ach! zapomniałem, że jesteś Saduceuszem (sekta żydowska), szkoda... już wasi Esseńczycy (sekta żydowska) są rozumniejsi, bo wierzą w nie. Jak im nie wierzyć, kiedy one stają wiecznie na drodze każdego człowieka czynu! Powezmę zamiar, utoruję drogę, nagle gdy osiągnąłem cel, gdy świat trzymam w ręku — trzask! słyszę za sobą zgrzyt nożyczek i oto ona! ona, przeklęta Atropos![2] Dlatego, czemu się na mnie rozgniewałeś, Judo gdy mówiłem, że nastąpię po starym Cyroniuszu? Może myślałeś, że chcę się wzbogacić zniszczeniem, zrabowaniem Judei? A gdyby to tak było, czy sądzisz, że niema Rzymian, którzyby o tem marzyli? Jeśli ktokolwiek ma to uczynić, czemużby nie ja?
Na te słowa Juda przystanął i rzekł:
— Przed Rzymianami jeszcze inni cudzoziemcy rządzili Judeą, gdzież ich szukać, Messalo? Wszystko minęło, a Judea! żyje co się raz zdarzyło znowu zdarzyć się nie może!
Messala przybrał dawny ton szyderczy:
— Jak widzę, nietylko Esseńczycy (sekta żydowska) wierzą w potęgę Parki! Witam cię i pozdrawiam w tej wierze!
— Nie, Messalo, nie należę do Esseńczyków (sekta żydowska), nie zaliczaj mnie więc do nich. Wiara moja oparta na skale, która była fundamentem wiary mych ojców, jeszcze zanim żył Abraham, polega ona na przymierzu Pana z Izraelem.
— Za dużo namiętności w tej odpowiedzi, Judo. Nauczyciel, mój zgorszył by się nie pomału, gdyby mnie kiedy ujrzał w takiem uniesieniu. Chciałem ci jeszcze coś powiedzieć, ale lękam się.
Gdy w milczeniu uszli kawałek drogi, Rzymianin rozpoczął rozmowę na nowo.:
— Myślę, że już ochłodłeś i że potrafisz mnie posłuchać, zwłaszcza, że to co powiem, dotyczy ciebie samego. Chętnie chciałbym ci się przysłużyć, bo bąć jak bąć, kocham cię — o ile mogę i umiem. Czemuż powiedz mi, nie miałbyś wyjść z tego ciasnego koła, które, jak ci to wykazałem, obejmuje wszystko, na co wasze prawa i obrządki pozwalają?
Juda milczał.
— Któż są Mędrcowie naszych czasów? — mówił dalej Messala. — Nie ci zaiste, którzy trawią dni swoje na sprzeczkach o minione rzeczy, o Baala,[3] Jowisza[4] czy Jehowę,[5] o naukę, religję. Powiedz mi, Judo, jedno wielkie imię, wszystko mi jedno, gdzie je znajdziesz — w Rzymie, Egipcie, na Wschodzie, czy to w Jerozolimie. Niech mnie Pluton[6] porwie, jeśli to imię nie będzie imieniem człowieka, który zdobył sławę za pomocą materjału, jakiego mu obecna dostarczyła chwila. Rozumnym jest, kto z okoliczności korzystać umie. Wszak nie inaczej czynił Herod? nie inaczej Machabeusze?[7] nie inaczej pierwszy i drugi Cezar! A więc naśladuj ich i zacznij zaraz. Rzym poda ci równie chętnie rękę jak Antipatrowi z Idumei.[8]
Żyd drżał z oburzenia, a widząc, że brama ogrodu niedaleko, przyspieszył kroku, pragnąc jak najprędzej uciec.
— Rzym, Rzym! — powtarzał półgłosem.
— Bądź mądry i roztropny — ostrzegał Messala. — Porzuć szaleństwa Mojżesza wraz z podaniami, patrz na rzeczy, jakiemi są. Popatrz w twarz rzeczywistości, a ona ci powie: że Rzym, to świat! Pytaj o Judeę, a usłyszysz, że ona jest tem, czem Rzym chce, aby była.
Stanęli u bramy. Juda usunął delikatnie rękę Messali z ramienia swego i przystanąwszy, rzekł ze łzami:
— Rozumiem cię, jesteś Rzymianinem, dlatego nie możesz mnie zrozumieć, bo jestem Izraelitą. Zadałeś mi dziś wielki ból, bo przekonałem się, że nigdy już nie będziemy przyjaciółmi, jak dawniej... nigdy, tu rozłączmy się i niech pokój Boga ojców moich będzie z tobą!
Messala podał odchodzącemu rękę, milczał chwilę, a gdy Juda zniknął, rzekł do siebie, podnosząc głowę:
— Niech i tak będzie. Eros (po łacinie: Amor lub cupido, bożek miłości) umarł, Mars (bożek wojny) panuje!






  1. Fulwia, córka Marka Fulwiusza, znana była z wielkiej waleczności.
  2. Jedna z trzech bogiń wpływających na losy człowieka.
  3. Bożek dający światło i ciepło, zapładniający ziemię.
  4. Bożek rzymski.
  5. U Żydów Bóg.
  6. Bożek grecki, dawca bogactw, bożek państwa podziemnego.
  7. Książęta żydowscy, panujący w II i I wieku przed Chrystusem.
  8. Waleczny Idumejczyk, pozyskał łaski wodzów rzymskich.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lewis Wallace i tłumacza: Antoni Stefański.