<<< Dane tekstu >>>
Autor Anonimowy
Tytuł Czaszka Wielkiego Narbony
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 30.3.1939
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Caballero z czarnym workiem

— Pokaż mi ten list, — rzekł baron.
Buffalo Bill wręczył kartkę papieru Wilhelmowi, który przeczytał, co następuje:

„Drogi Cody!
Zawiadamiam Pana, że Pański młody przyjaciel odebrał już ode mnie ten przeklęty worek z czaszką. Chciałem go wrzucić do rzeki, ale jestem zadowolony, że pan potrafi uczynić z niego użytek. Pański przyjaciel powiedział mi, że czaszka Narbony może stać się w pańskich rękach doskonalą bronią przeciwko niejakiemu Sangamowi Charlie i córce Boston Jacka. Chciałbym, żeby się Panu udało sprowadzić Apaczów do ich rezerwatu. Ściskam Pańską dłoń
Brathwaite“.

Nagle drzwi uchyliły się i ukazała się w nich siwa głowa i czarna twarz starego Murzyna.
— Co się stało, wuju Gusie? — zapyta! Buffalo Bill z uśmiechem.
Hannibal Augustus Mark Antoni Jones, zwany krótko wujem Gusem, służył wiernie Buffalo Billowi. Odprawiał wciąż skomplikowane czary, aby uchronić „Massa Cody“ przed nieszczęściem i wpływami złych duchów. Stary Murzyn wszedł teraz do pokoju, zasiadł uroczyście na krześle i począł niesamowicie przewracać oczami.
— On jest chory!... — zawołał ze współczuciem baron.
— Nie — odparł poważnie Murzyn. — Moja nie być chora. Moja widzieć... Mnóstwo zabardzo widzieć... Ciągle odpędzać złe duchy od Massa Cody. Złe duchy krążyć, jak muchy koło beczka z miodem. Teraz widzieć ważne rzeczy!...
— Co takiego widzisz? — zapytał z uśmiechem Buffalo Bill.
— Dobre duchy powiedzieć mi. że młody „greaser“ przyjechać tu na karym koniu...
Wygłosiwszy te słowa wuj Gus majestatycznym krokiem opuścił pokój.
— Diablo! — zawołał Juan Francisco. — Co on opowiada?
— O, wuj Gus lubi opowiadać takie historyjki... — zaczął Buffalo Bill, ale Meksykanin przerwał mu okrzykiem zdumienia.
Francisco siedział przy oknie i nagle wyciągnął rękę w kierunku drogi. Buffalo Bill zbliżył się do okna i spostrzegł na drodze jakiegoś jeźdźca w stroju meksykańskim, który galopował na karym koniu w stronę miasta.
Buffalo Bill wybuchnął śmiechem.
— To nie są czary, senor Francisco — rzekł spokojnie. — Wuj Gus zauważył tego jeźdźca z werandy i natychmiast przybiegł tu, aby popisać się swymi czarami.
Po pewnym czasie zapukano znów do drzwi i do pokoju wszedł Jim.
— Znów jakiś „greaser“... — mruknął.
— Czy nazywa się również Juan Francisco? — zapytał Cody.
— Nie podał mi swego nazwiska, ale chce się z panem zobaczyć — rzekł Jim.
W przedpokoju hotelowym czekał na Buffalo Billa jakiś młody Meksykanin o pciągającej powierzchowności. Usiadł spokojnie na krześle i zapalił papierosa, a czarny worek, który przyniósł z obą, położył na kontuarze.
— Senor Cody? — zapytał miłym głosem.
— Tak.
— Nazywam się Manuel Silva senor. Jestem obcym w tym mieście, ale, niech mi pan wierzy, że jestem przyjacielem prawa i porządku.
— Pan mówi dobrze po angielsku, Silva — zauważył Buffalo Bill.
— Tak. — rzekł młodzieniec, otaczając się kłębami błękitnego dymu. — Spędziłem wiele czasu na północ od Rio Grande.
Buffalo Bill nie mógł się oprzeć wrażemu, że widział już gdzieś tę twarz i że znał ten głos.
— Gdzie pan mieszka, senor? — zapytał.
— Pracuję w kopalni miedzi w Globe.
— Czym mogę panu służyć?
— Słyszałem o zlikwidowaniu przez pana bandy Czerwonoskórych na której czele stał niejaki Boston Jack. Wiem, że Sangamon Charlie chce stać się jego następcą. Mam wiele powodów, dla których nienawidzę tego człowieka. Gdyby pan zdecydował się wyruszyć przeciwko niemu, gotów jestem stanąć u pana boku.
— Mam istotnie zamiar wszcząć akcję przeciwko Sangamonowi Charlie — rzekł Buffalo Bill — ale nie mogę pana zabrać. Jest pan jeszcze bardzo młody, a wyprawa może być niebezpieczna.
Na ławce w przedpokoju siedziało dwóch rosłych cowboyów, którzy wybuchnęli gromkim śmiechem.
— Ha, ha, ha!... — śmiał się jeden. — Ten młodzik chce walczyć z bandytami!... Mógłby się jeszcze skaleczyć...
— Albo zabrudzić ten haftowany kapelusik!... — dodał drugi.
Młody Meksykanin odwrócił się gwałtownie i szybko wydobył sztylet.
— Nie radze wam drwić ze mnie!... — zawołał z wściekłością.
— Oho!... — zawołał jeden z cowboyów. — Ten caballero chce nas posiekać w kawałki... Och, och, jak strasznie się boję!...
— Nie mieszajcie się do nieswoich spraw — uciął ostro Buffalo Bill. — Jeżeli nie będziecie siedzieli cicho, wyrzucę was!
— Ci ludzie nie znają mnie — mruknął Silva. — Niech mi pan wierzy Buffalo Bill, że umiem walczyć.
— W czym może mi pan pomóc?
— Mogę panu wskazać miejsce, w którym ukrywa się Sangamon Charlie.
Buffalo Bill przeszył wzrokiem swego interlokutora.
— Pan zna jego kryjówkę?
— Tak.
— W jaki sposób zdobył pan tę informację, skoro mieszka pan w Globe? — zapylał podejrzliwie wywiadowca.
— Opuściłem Globe przed pewnym czasem..
— Czy wie pan również gdzie znajduje się obecnie Lasca, córka Boston Jacka?
— Oczywiście!
— Czy pomoże mi pan w ujęciu tych dwojga osób?
— Czekam na pańskie rozkazy, Cody!
Nagle Jim, który siedział za kontuarem, zerwał się z miejsca i zawołał:
— Hej, Cody!... Co się dzieje z tym workiem? Nigdy jeszcze nie widziałem, żeby worek zachowywał się w ten sposób!...
Buffalo Bill odwrócił się i spostrzegł ze zdumieniem, że czarny worek, który Silva położył na kontuarze, porusza się niesamowicie.
— Co to ma znaczyć, Silva? — zapytał Cody.
Meksykanin roześmiał się.
— W tym worku znajduje się grzechotnik — rzekł. — Mój wujek, który mieszka w Globe, prosił mnie, abym mu przyniósł grzechotnika. Biedny wujaszek cierpi na reumatyzm i uważam, że nie ma na tę chorobę lepszego lekarstwa jak sadło wężowe.
— A to ci dopiero! — zawołał Jim. — Trzeba było zabić bestię, a nie wozić ją żywcem.
— To jest już moja sprawa — rzekł sucho młodzieniec. — A więc, jak powiedziałem, Cody, gotów jestem wskazać panu kryjówkę Sangamona Charlie i pomóc w jego ujęciu.
Buffalo Bill nie miał pełnego zaufania do dziwnego młodzieńca, ale postanowił wydobyć z niego jakieś informacje.
— Czy kryjówka bandyty znajduje się daleko stąd? — zapytał.
— W górach na południe od Adobe Wells, niedaleko drogi do fortu Grand.
— Kiedy możemy wyruszyć? — zapytał Buffalo Bill.
— Więc pan pojedzie ze mną? — ucieszył się Silva.
— Tak.
— Bueno! Pojedziemy po obiedzie. Musimy się pośpieszyć, gdyż Sangamon Charlie może się ulotnić przed naszym przybyciem.
— Dobrze. Pojedziemy po południu. Musi pan jednak...
Buffalo Bill nie mógł dokończyć, gdyż w tej chwili wydarzył się niezwykły incydent, którego bezpośrednim powodem był Jim.
Jim lubił psie figle. Podczas gdy wywiadowca rozmawiał z młodym Meksykaninem, Jim pomyślał, że możnaby wypuścić węża z worka i natychmiast wprowadził swój zamiar w czyn. Pochylił się nad workiem i rozwiązał sznurek.
Następnie Jim, jakby nigdy nic, usiadł spokojnie na swym krześle i z niecierpliwością oczekiwał pojawienia się węża. Wąż jednak nie ukazywał się. Worek począł zachowywać się w sposób zgoła niesamowity. Poruszał się coraz bardziej, aż wreszcie z jej wnętrza wytoczył się jakiś okrągły białawo-żółty przedmiot i z trzaskiem upadł na podłogę.
Jim wydał okrzyk przerażenia, a dwaj ludzie, którzy siedzieli na ławce, uciekli szybko jeden drzwiami, a drugi oknem. Przerażenie ich było uzasadnione, gdyż z worka wypadła czaszka, która poruszała się po podłodze w tajemniczy sposób, szczerząc zęby w straszliwym uśmiechu.
Manuel Silva rzucił się z nożem w ręku w kierunku Jima, ale Buffalo Bill wytrącił mu nóż z ręki i obezwładnił go.
— Spokojnie, Silva! — zawołał Buffalo Bill. — A więc to pan jest tym tajemniczym człowiekiem, który odebrał od gubernatora czaszkę Narbony, posługując się sfałszowanym listem ode mnie... Teraz porozmawiamy trochę o tej czaszce!..
— Ta czaszka jest moja! — zawołał Meksykanin dziwnie cienkim głosem.
— Co to ma znaczyć? — zawył z przerażeniem Jim, któremu oczy wylazły na wierzch.
— To jakaś sztuczka, Jim, — rzekł spokój nie Buffalo Bill. — Podnieś to i włóż z powrotem do worka.
Jim zbliżył się do czaszki, ale ta odsunęła się szybko od niego. Jim stanął jak wryty, a czaszka potoczyła się w jego stronę, kłapiąc zębami.
— Niech mnie oskalpują!... — zawołał Jim, drżąc jak liść. — Nie dotknę tego za żadne skarby świata!...
Tymczasem Buffalo Bill trzymał Silvę mocno za ręce. Młody Meksykanin wydzierał się ze wszystkich sił, ale Buffalo Bill nie zwalniał chwytu. Nagle za nim rozległ się głuchy stuk padającego ciała i przekleństwo Jima. Buffalo Bill odwrócił się raptownie i ujrzał człowieka ze szramą na policzku, który jednym ciosem powalił Jima na ziemię, chwycił czaszkę pod pachę i grożąc rewolwerem, usiłował uciec.
— To Sangamon Charlie! — zawołał Silva. — Trzymać go!...
— Precz z drogi! — zawołał Sangamon. — Będę strzelał!...
Jim, który leżał na ziemi, potoczył się pod nogi uciekającego, ale Sangamon Charlie przeskoczył przez niego i ruszył ku drzwiom. Buffalo Bill zrozumiał, że Sangamon Charlie jest w tej chwili ważniejszy od Silvy, odrzucił więc młodzieńca ku ścianie i rzucił się za uciekającym.
Tymczasem Jim powstał z trudem i zataczając się, począł biec naprzód. Otrzymał on od uciekającego bandyty potężny cios w szczękę, a potem silne kopnięcie w głowę, tak że był nieco zamroczony. Wpadł więc na Buffalo Billa, a ponieważ wydawało mu się, że schwytał bandytę, uczepił się wywiadowcy jak pijawka i nie puszczał go.
Podczas gdy Buffalo Bill starał się wszelkimi siłami uwolnić od uścisku Jima, z pokoju przybiegli zwabieni hałasem baron i Juan Francisco.
— Zajmij się tym chłopcem! — zawołał do barona Cody, który uwolnił się wreszcie z rąk Jima.
Buffalo Bill wpadł jak bomba do sali jadalnej, gdzie znajdował się tylko służący Chińczyk, który mozolnie podnosił się z podłogi. Widać było, że i on znalazł się na drodze uciekającego bandyty.
— Gdzie uciekł ten człowiek? — zapytał szybko Buffalo Bill.
— Uciekł przez kuchnię... — wyjąkał Chińczyk.
Buffalo Bill rzucił się przez drzwi kuchenne na podwórze, ale usłyszał już tylko oddalający się tętent kopyt końskich. Galopowały dwa konie. Jednego z nich dosiadał Sangamon Charlie, a na drugim znajdował się Mały Lampart, który właśnie znajdował się w zagrodzie i na widok uciekającego bandyty, rzucił się za nim w pościg.
Cody wrócił szybko do sali jadalnej, gdzie znalazł Chińczyka, który stał oparty o mur i pocierał sobie szczękę.
— Skąd wziął się ten człowiek, Yip? — zapytał Buffalo Bill.
— On wyskoczyć z komórki — rzekł Chińczyk słabym głosem. — On wpaść do tamtego pokoju, uderzyć mocno biedny Chińczyk i uciec prędko, prędko... Złamać może podbródek biednemu Chińczykowi...
— Kiedy ten drab schronił się do komórki? — zapytał Buffalo Bill.
— Ja nie wiedzieć, nie widzieć go przedtem...
Buffalo Bill wrócił do przedpokoju, gdzie Jim opowiadał o wszystkim grupie ludzi, która zebrała się z ulicy. Na krześle pod ścianą siedział Silva, którego baron teroryzował rewolwerem. Do Codyego zbliżył się jakiś mały człowieczek i rzekł:
— Jestem szeryfem tego okręgu. Nazywam się Dingle. Co tu się stało i w czym mogę być panu pomocny?
— Teraz nie potrzeba mi żadnej pomocy — uśmiechnął się Buffalo Bill. — Gdyby pan był tu przed dziesięcioma minutami, mógłby pan się przydać. Tymczasem może pan zechce poprosić tych obywateli, aby opuścili salę.
Szeryf zarządził opuszczenie pokoju, a tymczasem Buffalo Bill, baron, Francisco i Silva udali się do pokoju Codyego. Buffalo Bill opowiedział pokrótce o wszystkim, co wydarzyło się w przedpokoju.
— Teraz wszystko stracone! — zawołał Silva z wściekłością. — Sangamon Charlie ma czaszkę Narbony i stanie na pewno na czele Apaczów!... Gdybym ja zdobył tę czaszkę i zachował ją, mógłbym oddać Buffalo Billowi nieocenione przysługi..
— Pan oszukał gubernatora i zdobył czaszkę podstępem — rzekł surowo Cody.
— To nie ma teraz najmniejszego znaczenia! — zawołał Meksykanin. — Wszystko stracone!
— Kiedy pan napisał sfałszowany list do Brathwaitea?
— Przed dwoma dniami w hotelu w Phoenix. A skąd pan wie, Buffalo, że to ja właśnie jestem autorem tego listu?
— Otrzymałem dziś od gubernatora list — odparł Buffalo Bill. — Pan opowiedział mi dzisiaj wiele historyjek o sobie, Silva, ale nie wierzę panu absolutnie. A teraz proszę mi powiedzieć prawdę. Wiem, że znam pana. Widziałem pana kiedyś. Proszę mi powiedzieć gdzie i kiedy to było?
— Spotkał mnie pan w Adobie Wells — odparł rzekomy młodzieniec. — Jestem Lasca, córka Boston Jacka. Sangamon Charlie jest naszym wspólnym wrogiem.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: anonimowy.