Czerwona rakieta/Rozdział XV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jerzy Bandrowski
Tytuł Czerwona rakieta
Podtytuł Powieść
Wydawca Wydawnictwo Polskie <R. Wegner>
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Katolicka Sp. Akc.
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rozdział XV.
ARMATY GRAJĄ.

Ledwo kawiarnię hotelową otwarto, już zjawił się w niej Szydłowski, Ziemba, Ryszan. Niwiński, oczywiście siedział tam od rana. Mieszkając w tym samym gmachu, kawiarnię uważał za swój salon i gabinet.
Opowiadanie Ryszana o nocnych przygodach wywołało wielką sensację. Dziwiono się, dlaczego komenda stawia małe oddziałki na pozycjach, zamiast przetrząsnąć i oczyścić miasto.
— Jeśli oni mają stać, to rozumie się, że nie zapobiegną strzałom z ciemnych zaułków! — rozumował Ziemba.
— Chcą się zamknąć, jak w twierdzy!
— To mi wygląda na słabość lub tchórzostwo! — mówił Szydłowski.
— Jest jedno i drugie prawdopodobnie — dodał Ryszan.
Z ożywieniem rozmawiano o nocnej strzelaninie, dociekając, ktoby mógł strzelać. Zdecydowane, otwarte wystąpienie bolszewików było mało prawdopodobne, jako że wieści mimo wszystko nie brzmiały dla nich zachęcająco. Według informacji dzienników, Kierenskij na czele wiernych rządowi wojsk zajął Carskie Sioło i wśród walk wkraczał do Piotrogrodu. Czerwona gwardja ucieka, w Moskwie powstanie bolszewickie zostało stłumione...
— Jakżeby wobec tego bolszewicy ośmielili się wystąpić w Kijowie, gdzie znów tak bardzo mocni nie są! — rozumował Niwiński.
— Tacy to i bolszewicy! — uśmiechnął się z miną wszystko wiedzącego Ziemba. — Dlaczegóż to strzelają w nocy, kiedy nie widać, kto strzela... Najprawdopodobniej są to Ukraińcy...
— A mnie się zdaje, że i jedni i drudzy! — rzekł Ryszan. — Pamiętacie panowie wystąpienie Połubotkowców? Przecież to była najwyraźniej próba przewrotu na rzecz Centralnej Ukraińskiej Rady Narodowej, przeprowadzona przy pomocy podstawionych sił. Dziś zamiast Połubotkowców profesor Hruszewskyj podstawia bolszewików... I nie wiadomo nawet, czy tymi bolszewikami nie są ciż sami dawni Połubotkowcy...
— O, oni mogą być czem zechcą! — roześmiał się Szydłowski. — Każdą rezolucję uchwalą!
— Jednakże jak to łatwo steroryzować takiego olbrzyma jak Kijów! — dziwił się Niwiński. — A skoro tak łatwo, nie dziwię się, iż nęci to tych, którzy nie mają nic do stracenia.
— No, nie byłeś widać na mieście, skoro tak mówisz. Tak bardzo łatwo to znowu nie pójdzie. Przeciw bolszewikom idą junkry — a tych jest w Kijowie parę tysięcy — kirasjerski pułk, kozacy...
— A istotnie, warto-by pójść zobaczyć, jak miasto wygląda! — zaproponował Szydłowski.
— To chodźmy. Przejdziemy się — pogoda piękna.
Poszli gromadą.
Dzień był przecudowny, złoto-błękitny, słoneczny, ciepły.
— Panie poruczniku! — zagadnął naraz Szydłowski Ryszana. — A co tu robi Czeczek?...
— Czeczek? — zdziwił się Ryszan — Czeczek tu jest?
— Widziałem go rano...
— Może na urlop przyjechał! — odpowiedział Czech, ale zaniepokoił się.
— Ja słyszałem, że jakiś pułk czeski przyjechał...
— Nie może być! To chyba Korniłowcy, tak zwany pułk słowiański...
— Jeszcze o takim pułku nie słyszałem.
— Owszem jest, bardzo piękny pułk.... Służą w nim Rosjanie, Serbowie, Chorwaci, Polacy, jest też trochę Czechów... Żołnierze o zupełnie różnych, nawet sprzecznych orjentacjach, ale żołnierze znakomici, którzy chcą jednego tylko — bić Niemców! Oni może przyjechali...
Szli Włodzimierską ulicą ku teatrowi. Na placu Teatralnym stał oddział Ukraińców, otoczony kupkami publiczności. Mówiono, że na Kreszczatyku strzelają.
Szydłowski, który miał wzrok doskonały, przystanął i wyciągnąwszy swą małą głowę na długiej, cienkiej szyi, „puścił żórawia“ idącą wdół ku Kreszczatykowi ulicą Funduklejewską.
— Nieprawda! — rzekł po chwili. — Tam strzelaniny żadnej niema. Ludzie chodzą spokojnie.
Zeszli Funduklejewską na Kreszczatyk.
Po drodze spotkali paru oficerów czeskich.
Ryszan zaczepił ich i zaczął żywo rozmawiać, a potem zawołał:
— Idźcie, panowie, naprzód, nie czekajcie na mnie, spotkamy się w kawiarni.
Szli dalej. Rogi przecznic, wiodących na Kreszczatyk, oblepione były gapiami trwożliwie czającemi się za murami.
Kreszczatyk aż roił się od ludzi, którzy z trwogą i przerażeniem patrzyli w stronę placu Aleksandra. Ale i tam nic ciekawego nie było, a tylko od strony Peczerska dolatywały odgłosy ożywionej strzelaniny.
— Więc tam się biją! — domyślił się Szydłowski. — Prawdopodobnie o arsenał idzie!
— Prorezną ulicą wracali do domu.
Minął ich samochód, pełen junkrów, trzymających broń, gotową do strzału. Ledwo przejechali, przemęczeni, z wychudłemi twarzami, których bladość mizernie odbijała od złoto-czerwonych epoletów, przez Włodzimierską cwałem pognał pół-szwadron konnej milicji miejskiej na dobrych koniach, w czarnych płaszczach z białemi sznurami i w czarnych furażkach z czerwonemi „okołyszami.“ Ulica napełniła się tętentem kopyt i brzękiem szabel.
— Dokąd oni znowu pędzą? — dziwił się Ziemba.
— Widać, coś się dzieje...
— Otóż macie rewolucję w wielkich miastach... Nic nie można wiedzieć...
Po obiedzie znów zeszli się w kawiarni.
Ryszan był zasępiony, zły, zgryziony.
Ale miał informacje.
Bolszewicy zajęli pałac cesarski i arsenał, co do którego jednak nie jest pewne, kto w nim siedzi, bo mówią — że Ukraińcy.
— Jakże to może być?
— Poprostu. Ukraińcy, jeśli nie idą razem z bolszewikami, idą za nimi, to jest, sami pchają ich naprzód, a zajęte przez nich pozycje obsadzają swojemi wojskami i nie dopuszczają nikogo. Co do naszej interwencji to to jest fakt. Istotnie, przybył do Kijowa „udarny“ pułk słowiański i drugi pułk naszej pierwszej dywizji, ale nie z Czeczkiem lecz pod dowództwem kapitana Leontjewa.
— Więc widzisz, że wyszło na moje! — triumfował Niwiński. — Wiedziałem, że tak się skończyć musi ta głupia historja! Niepodobieństwo przecie, aby garstka łotrów mogła robić, co chce.
— Wyszło na twoje, ale ja na tem źle wyszedłem. Napadnięto mnie na Kreszczatyku, tłum zdarł mi wstążeczkę z czapki, po mordzie dostałem...
— Jużci, przyjemne to nie jest ale trudno!... A gdzie wasz pułk stoi?...
— Na dworcu, w wagonach... Dworzec także nasi obsadzili. Powiadają, że wszystkie władze w Kijowie porozumiały się i postanowiły powstanie bolszewickie zdusić.
— Niebardzo chce mi się w to wierzyć — pokiwał głową Szydłowski. — A czemuż to pierwszy pułk ukraiński popsuł telegraf i zakazał go naprawiać? Idzie o przerwanie komunikacji z frontem, to chyba jasne, nie?
— A czem oni tu rozporządzają?
— Cóż! Sił mają dość: Bogdanowców, Połubotkowców, wolne kozactwo ukraińskie...
— Ech, moi panowie! — odezwał się z nagłą otuchą Niwiński. — Rzecz w tem, aby potrafił kto stłumić powstanie bolszewickie, bo gdyby oni wygrali, to to byłoby straszne... A czy tymi poskromicielami będą Ukraińcy z Hruszewskim i Winniczenką, czy Czesi, czy my — bo podobno do Bychowa telegrafowano — to wszystko jedno... Przecież wtenczas Ukraina będzie ostoją jakiegoś ludzkiego życia...
— Zastanów się nad tem, co mówisz! — zirytował się Ryszan. — Przypuśćmy nawet, że istotnie my mamy dość sił, aby tu przywrócić porządek... Osiem pułków w dzisiejszych czasach coś znaczy... Możemy ich mieć dwanaście...
— Zwłaszcza, jeśli osiem na dwanaście przeformujecie — w trącił złośliwie Ziemba. — Po trzy bataljony i bataljon po trzy kompanie trzech-plutonowe...
— Poco? My materjału ludzkiego mamy jeszcze dość, a nasi ludzie są zorganizowani, zdyscyplinowani i pójdą na każde skinienie...
— A tymczasem już bolszewizm zaczyna ich podżerać!
— At‘si! — spokojnie odpowiadał Ryszan. — Nie zależy wcale na formie. Czech może być bolszewikiem i forma rządu naszego może być bolszewicka, ale typ życia czeskiego przez to się nie zmieni, to znaczy: dusza zostanie ta sama. Ale nawet gdybyśmy opanowali Ukrainę, to co? Księstwo tu założymy? A cóż cała Rosja na to powie? Czy my możemy opanować Rosję?
— Pomyśl, że jednak Trocki ją opanowuje...
— Otóż właśnie. Sowiety już są. Czy my im mamy stawać w drodze?
— Możecie stworzyć teren pewny i spokojny, na którym prawdziwie rosyjskie żywioły zorganizują się i uwolnią Rosję od bolszewizmu. Choćby sama Ukraina.
— Ba, Ukraina! Ukraina pójdzie z Niemcami, a więc przeciw nam — nechapesz to?
— A bolszewicy idą nie tylko z Niemcami, ale i z żydami!
— Na jedno wyjdzie! My tu nie mamy nic do roboty!
— Widzisz? Przechodziliście na prawosławie nawet — a nie wierzycie w Rosję. Wierzyliście w carską Rosję, bo była silna...
— A carska Rosja szła też z Niemcami! — wtrącił Ziemba.
— Więc w cóżeście wierzyli?
— My zawsze wierzymy tylko w siebie i sobie — z dumą wyprostował się młody oficer. — Ty, Wojciechu, z pewnością znasz nasze hasło: Ne wierzme nikomu na swietie szirem!
— Na sobie też można się zawieść — rzekł Szydłowski. — Nikt nie jest nieomylny i nikt się sam na świecie nie ostoi!
— Zobaczymy! — wzruszył Czech ramionami.
W nocy, kiedy już wszystko spało, Niwiński czytał proklamację, jaką po mieście rozrzucał kijowski komitet rosyjskiej socjalistyczno-demokratycznej partji robotniczej.
Proklamacja ta brzmiała:
— Robotnicy i żołnierze w Piotrogrodzie powstali przeciw władzy burżuazji. W ciągu ośmiu miesięcy Rząd Tymczasowy oszukiwał naród. Osiem miesięcy minęło od chwili, gdy żołnierze i robotnicy zrzucili carat. Jednak po dawnemu na froncie przelewa się krew dla sławy grabieżców-kapitalistów, po dawnemu ziemia znajduje się w rękach obywateli, przywrócono ponownie karę śmierci i więzienia polityczne, kapitaliści rujnują przemysł, wzrasta drożyzna, bezrobocie, głód.
Tylko robotnicy i żołnierze, zszeregowani wokół swoich rad rewolucyjnych, ująwszy władzę w swoje ręce, zdołają obdarzyć masy, które już tyle zniosły, pokojem, chlebem i wolnością.
W Piotrogrodzie robotnicy i żołnierze już w tej chwili rozpoczęli walkę z władzą burżuazyjną.
Rozległ się naraz huk działa, któremu zawtórował gęsty ogień karabinowy.
Niwiński przerwał lekturę i słuchał chwilę. Huk powtórzył się.
Nie można było wątpić. To biła artylerja.
— Burżuazja gromadzi wszystkie posłuszne sobie siły — czytał dalej Niwiński — aby we krwi utopić powstanie i znów ujarzmić masy pracujące.
Robotnicy i żołnierze Kijowa, wszyscy ci, co cierpią wskutek wojny, drożyzny i bezrobocia, wszyscy ujarzmieni i wycieńczeni, głodni i zziębnięci, powinni obecnie zespolić swoje szeregi, aby poprzeć robotników i żołnierzy Piotrogrodu, którzy powstali przeciw burżuazji kontrrewolucyjnej.
Niech żyje powstańczy proletarjat i załoga Piotrogrodu!
Niech żyje rewolucja proletarjuszów! Precz z władzą burżuazji!
Niech żyje pokój!
Niech żyje Trzecia Międzynarodówka!
Kijowski Komitet R. S. D. P. R.
Niwiński skończył, podniósł głowę i wpatrzywszy się w czarne okno, po którem ściekały krople dżdżu, zadumał się głęboko.
Przyszły mu na myśl młode lata, kiedy z pieśnią na ustach w demonstracjach stawał w pierwszym szeregu pod czerwonym sztandarem. Pojmował to uczciwie, poprostu, czysto, bez kłamstw. Widział świat, podobny do wielkiego, zielonego ogrodu, słoneczny, jasny i uśmiechnięty — niby jeden wielki raj pracujących, gdzie nie potrzeba kłamać...
— W ciągu ośmiu miesięcy Rząd Tymczasowy oszukiwał naród...
Nie, Rząd Tymczasowy nie oszukiwał narodu, a tylko przedstawiciele masy pracującej paraliżowali go i nie dopuszczali do pracy, całej władzy pragnąc dla siebie...
— Żołnierze i robotnicy zrzucili carat...
Nieprawda! Szlachta, inteligencja i burżuazja zrzuciła carat, do czego nigdy odwagi nie mieli robotnicy, a już zwłaszcza żołnierze...
— Jednak po dawnemu na froncie przelewa się krew dla sławy grabieżców-kapitalistów...
Nieprawda! Rosja bije się o wolność swoją i zwycięstwo prawdy...
— Kapitaliści rujnują przemysł...
Strajki rujnują przemysł!
— w zrasta drożyzna.
Skutek to właśnie strajków i coraz mniejszej produkcji.
— bezrobocie
Strajki!
— głód —
Na dworcu kijowskim jest kilka tysięcy wagonów z żywnością, której robotnicy nie chcą wyładować. Chłop nie chce dostarczać zboża.
Tylko robotnicy i żołnierze zdołają obdarzyć masy, które już tyle zniosły, pokojem...
Już tyle zniosły!
A on, Niwiński, nic nie zniósł! Nie stracił swego warsztatu pracy, swego stanowiska, swych lat, nie tuła się z żoną i dzieckiem? A jego dwaj bracia na froncie, a ojciec stary, który się rozpłakał kiedy się dowiedział, że wojna się tak prędko nie skończy...
Nie nie! To kłamstwa! Nieprawda, aby „tylko robotnicy i żołnierze!“ To przecie na każdym kroku widać! Tak nie można, tak się to zrobić nie da!
Głośny huk przerwał znowu ciszę nocną, Szyby w oknie zaczęły dygotać i brzęczeć. Łyżeczka w szklance zadzwoniła zcicha.
Huk dział wzmagał się, rósł, wreszcie zmienił się w srogi, rozszczekany ryk.
Helenka zbudziła się.
— Co to? Co to takiego?
— Tylko spokojnie. Nie zlęknij się. To są działa.
— Kto strzela? Do kogo? — pytała z szeroko otwartemi oczami, wylękniona.
— Nie wiem. Pozwól — otworzę na chwilę okno.
— A jak nam tu jaka kula wleci?
— Jak ma wlecieć to i przez okno też wleci.
Przez miasto przewalał się brutalnie twardy, wielki łoskot, hucząc gromem szerokim, potoczystym, głuchym. Każdy wystrzał taranem bił w ciszę i ciemność nocną, basowym, szyderskim śmiechem śmiejąc się z pozorów nocnego odpoczynku, jakie sobie miasto nadawało. A w krótkich odstępach między jednym wytrzałem a drugim słychać było nieustające strzały karabinów ręcznych i indycze gulgotanie karabinów maszynowych z opancerzonych samochodów.
— Zamknij okno! Ja się boję! — prosiła Helenka.
Wojciech jeszcze raz spojrzał w twarz strasznej, ponurej nocy i zamknął okno.
I cóż teraz będzie? — mówiła przerażona Helenka.
— Nic. Pomódl się i śpij. Nie my jedni jesteśmy w Kijowie, nie my jedni w tej chwili nie śpimy... Bóg łaskaw! Nie na to zesłał nam tę dziecinkę, żeby nas miał wygubić... Śpij, kochanie!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jerzy Bandrowski.