<<< Dane tekstu >>>
Autor Edgar Wallace
Tytuł Czerwony Krąg
Wydawca Instytut Wydawniczy „Renaissance”
Data wyd. 1928
Druk A. Dittmann, T. z o. p.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. The Crimson Circle
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
39.
Więzienny wikt.

— Muszę dopiero wymiarkować, co się właściwie stało! — powiedział Yale do zamyślonego, milczącego Parra. — Przybyłem do Onslow Gardens wkrótce po odjeździe Willingsa z dziewczyną. Służący, którzy zrazu odmawiali wyjaśnień, powiedzieli mi w końcu pod naciskiem groźby, że Willings zabrał ją do swej wili wiejskiej. Które z nich dwojga powzięło ten plan, trzeba wybadać dopiero. Może pojechała wbrew woli swojej. Od dawna już podejrzywam ją, że jest czemś więcej, niż służebnicą Czerwonego Kręgu.
Przeraziło mnie to oczywiście i pojechałem do Thetfield, gdziem przybył bezpośrednio po jej odjeździe. Umknęła autem Willingsa, rozwalając po drodze bramę parku. Niesłychanie zimną krew i odwagę posiada ta dziewczyna.
— Jak się ma Willings?
— Wyzdrowieje. Rana jest powierzchowna, ale ważną rzecz stanowi fakt, że zamach został wykonany z premedytacją. Willings zostawił dziewczynę na małą chwilę samą w zbrojowni, a po powrocie zauważył brak sztyletu, którym potem został zraniony. Schowała go prawdopodobnie w zarękawek. Nie może mi podać wszystkich szczegółów, poprzedzających bezpośrednio zamach.
— Hm... — powiedział Parr. — Jakże wyglądał pokój, gdzie dokonano zamachu?
— Był to mały, ładny salonik z wnękiem przysłoniętym portjerą, gdzie stała otomana. Przypuszczam, że przed zamachem musiała się tam rozegrać mniej lub więcej drastyczna scena, gdyż Willings ma nieszczególną opinję. Padł tuż obok tej właśnie portjery.
Mr. Parr zamyślił się tak głęboko, że towarzysz jego sądził, że śpi. Ale nie spał, natomiast dumał nad dziwnym faktem, że każda nowa zbrodnia Czerwonego Kręgu okrywa sławą kolegę.
Potem rzekł nagle, bez związku niejako z bieżącą sprawą:
— Każdy, najlepszy nawet zbrodniarz, pada ofiarą małego błędu w obliczeniach.
Yale uśmiechnął się.
— Istotnie, w tym wypadku ów mały błąd polegał na tem, że Willings nie został zabity. Nie cieszy się wielkiem uznaniem i obeszłoby się bez niego w gabinecie. Ja jednak rad jestem, że te szatany go nie dostały.
— Nie mam wcale na myśli Willingsa! — odparł Parr, wstając powoli. — Mówię o drobnem kłamstwie, którego się dopuścił człowiek, zdolny do czegoś nierównie lepszego.
Wyrzekłszy te tajemnicze słowa, poszedł inspektor zanieść nowinę Jackowi Beardmore.
Szczególne to było, że usłyszawszy o aresztowaniu Talji, w pierwszym rzędzie pomyślał o Jacku właśnie. Był on doń bardziej, niż się zdawało, przywiązany i wiedział jak na nim zacięży nowy występek Talji.
Jack przeczytał to już w wieczornych pismach i był w stanie okropnej rozpaczy.
— Trzeba jej dać najlepszego w stolicy adwokata! — oświadczył stanowczo. — Nie wiem, czy mam być szczery z panem, inspektorze? Wszak będziesz pan stał po stronie przeciwnej?
— Naturalnie! — odparł. — Mimoto mam wielki szacunek dla Talji Drummond.
— Pan? — zawołał zdumiony.
— Jestem człowiekiem. Zbrodniarza uważam jako objekt zawodu mego, a nie żywię dlań osobistej nienawiści. Truland, którego wysłałem na galery, był najmilszym w świecie człowiekiem i lubiłem go bardzo.
Jack zadrżał.
— Nie łącz pan bezpośrednio truciciela z Talją! — powiedział gniewnie. — Czy ją pan uważasz istotnie za kierowniczkę Czerwonego Kręgu?
Parr ściągnął usta.
— Gdyby mi ktoś powiedział, że na czele stoi arcybiskup Londynu, nie zdziwiłbym się wcale. Jestem pewny, że wyświetlenie tej tajemnicy będzie dla wszystkich wielką niespodzianką. Zacząłem śledztwo od przypuszczenia, że Czerwonym Kręgiem jest pan, Marl, Morton, Derrick Yale, Talja, lub ktoś inny jeszcze.
— I trzymasz się pan dotąd tego zapatrywania? W takim razie pan sam także mógłbyś nim być?
Mr. Parr nie zaprzeczył wcale.
— Matka sądzi... — zaczął, a Jack roześmiał się w głos.
— Przedziwna to osoba, ta pańska matka, czy babka! Czy ma ona także jakiś pogląd na istotę Czerwonego Kręgu?
Inspektor skinął głową z przekonaniem.
— Tak jest! — rzekł. — Za pierwszym zaraz mordem wskazała punkt właściwy. I tak bywało zawsze... Najlepsze moje natchnienia jej zawdzięczam... właściwie wszystkie nawet...
Jack był rozweselony, ale pełen troski jednocześnie. Ten człowiek, tak źle z natury przysposobiony do swego zawodu, musiał wytrwałym jeno mozołem dobić się wysokiego stosunkowo stanowiska. W innych urzędach awans zawisł od lat służby raczej, niż zdolności. I oto w chwili, gdy najdzielniejsi silą się, by dotrzeć do źródła strasznej klęski, ten grubas mówi na serjo o radach, otrzymywanych od babki swojej?
— Muszę przyjść do pana i odnowić znajomość z ciotką! — powiedział Jack.
— Przebywa teraz na wsi. Jestem sam, a tylko posługaczka przychodzi sprzątać. To też mieszkanie nie czyni wcale miłego wrażenia.
Jack uczuł ulgę, mogąc mówić o drobiazgach w chwili takiego rozbicia duchowego. Jeden wieczór, spędzony w domu inspektora w towarzystwie owej ciotki, matki czy babki, byłby dlań kojącym balsamem.
Ale Parr skierował zaraz rozmowę na poważniejsze tory.
— Talja zostanie jutro przesłuchana, zatrzymam ją nadal w więzieniu! — powiedział.
— Czy nie możnaby jej wypuścić za kaucją?
Parr zaprzeczył.
— Nie. Umieszczę ją w więzieniu Holloway! — oświadczył srogo, jak się wydało Jackowi. — Będzie jej tam dobrze. To najlepsze więzienie w całym kraju i odpocznie sobie doskonale.
— Czemuż ją aresztował Yale? Wszakże to pańska rzecz?
— Dałem mu zlecenie. On jest teraz urzędnikiem policji, ponieważ zaś rozpoczął tę robotę już rano, przeto lepiej było, zostawić mu ją nadal.
Istotnie, nazajutrz sędzia śledczy urzędu policyjnego przesłuchał tylko świadków, a Talja została nadal dla celu dalszych zeznań.
Salę i ulice przylegające do gmachu, zapełnił tłum ludzi, zaciekawionych niezwykłem wydarzeniem.
Willings stanąć nie mógł, ale odzyskał siły na tyle, że na skutek pisemnej wzmianki porywczego w słowach premjera, wzniósł prośbę o dymisję.
Tak czy owak stał się niemożliwym, a nawet politycznych zwolenników oburzył jego postępek bardzo. Wziął nieznaną sobie niemal dziewczynę na wieś, usiłował ją zgwałcić i został zraniony sztyletem. Ta nader przykra przygoda miała wstrętny posmak i sam Willings klął głupotę własną.
Parr odwiedził raz tylko uwięzioną. Nie chciała z nim rozmawiać w celi, tylko w poczekalni więziennej, wobec dozorczyni, motywując to słowami:
— Racz pan przebaczyć, panie inspektorze, że nie przyjmuję pana u siebie, ale wielu już młodych, rokujących wielkie nadzieje funkcjonarjuszów Czerwonego Kręgu zaskoczyła przedwczesna śmierć, wskutek rozmowy w celi z urzędnikami policji.
— O ile wiem, jedynym był Sibly! — odparł.
— Który stanowi jaskrawy przykład braku roztropności.
Uśmiechnęła się.
— Czegóż pan tedy chcesz odemnie?
— Chciałbym usłyszeć, co się działo w czasie odwiedzin pani w Onslow Gardens?
Z całą prawdomównością opowiedziała cały przebieg rzeczy.
— Kiedyż zauważyłaś pani brak sztyletu?
— W chwili oglądania zbioru, gdy Mr. Willings poszedł po płaszcz. Jakże się ma?
— Dobrze. Niedługo odzyska zupełnie zdrowie. A czy Willings zauważył także wówczas, że niema tej broni?
Skinęła głową.
— Czy miała pani zarękawek?
— Tak jest! Tam więc ukryłam, zdaniem pańskiem, swą broń morderczą?
— Czy miałaś pani w ręku ten zarękawek, wchodząc do wili w Hatfield?
— Miałam! — odparła po namyśle.
Inspektor wstał.
— Dostajesz pani, sądzę, pożywienie?
— Tak jest. Wikt więzienny. Jestem całkiem zadowolona i nie chcę, by ktoś z wielkiej życzliwości przysyłał mi jedzenie, co wolno zresztą więźniom w śledztwie zostającym.
Potarł podbródek.
— Masz pani, zdaje się, słuszność zupełną! — powiedział.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edgar Wallace i tłumacza: Franciszek Mirandola.