<<< Dane tekstu >>>
Autor Anonimowy
Tytuł Demon Wody Ognistej
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 29.8.1938
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Niespodziany napad

Gdy Hank Elmore znajdował się już w pobliżu Blossom Range, napotkał na drodze oddział jeźdźców, którzy galopowali przez kamienisty trakt co koń wyskoczy. Woźnica był przerażony.
— Jeśli to są bandyci, będzie to już zbyt wiele przeżyć jak na jeden dzień. — pomyślał.
Nie byli to jednak bandyci. Gdy kurz rozwiał się nieco, Elmore spostrzegł, że jeźdźcami są Matt Shepard i kilkunastu obywateli osady. Wszyscy byli uzbrojeni od stóp do głów i bardzo się spieszyli.
— Ach, to wy! — zawołał woźnica z ulgą. — Myślałem, że bandyci...
— Gdzie twój dyliżans? — zapytał zdziwiony szeryf.
— Rozbił się o skały, — rzekł ponuro Elmore.
— Kto cię napadł?... — Czy Benson?...
— Nie. Buffalo Bill i jego ludzie.
Widząc zdumione spojrzenia szeryfa Hank EImore wyjaśnił pokrótce sytuację. Postanowiono, że Vera Bright uda się sama do osady, a Shepard, Elmore i reszta obywateli Blossom Range ruszyła szybko w stronę wioski Indian, chcąc napotkać Buffalo Billa.
Około południa mały oddział znajdował się, w okolicy wioski Utów. Jeźdźcy zsiedli z koni, aby dać wierzchowcom wytchnienie i odpocząć przed dalszą drogą.
W tej samej chwili wydarzyło się coś nieoczekiwanego. Z pobliskich zarośli wypadła banda Czerwonoskórych, którzy z dzikimi wrzaskami rzucili się na nie spodziewających się niczego białych.
Na czele pijanych i oszalałych pod wpływem straszliwej trucizny Indian posuwał się sam wódz Żelazny Łuk, który pierwszy rzucił się do ataku. Biali byli zupełnie nieprzygotowani na napaść i upłynęła spora chwila, zanim zdecydowali się na obronę.
Indianie zaatakowali ich z niezwykłą zaciekłością. Z nożami i tomahawkami w ręku, wśród dzikich okrzyków wojennych, spadli na blade twarze jak lawina, siejąc zniszczenie. Osadnicy zaczęli się ostrzeliwać i pierwszy atak Czerwonoskórych został odparty. Utowie cofnęli się nieco, ale po chwili znów rzucili się do walki.
Tym razem zastali białych przygotowanych. Zawrzała straszliwa walka na noże, rewolwery i tomahawki. Shepard, który walczył jak lew, dostrzegł w pewnej chwili wśród wojowników jakiegoś małego człowieka, który głośnymi okrzykami zachęcał Indian do walki. Człowiek ten był odziany w strój indyjski i przybrany barwami wojennymi plemienia Utah, ale szeryf rozpoznał w nim Bensona.
Shepard rzucił się w jego kierunku i rozpoczął z nim walkę wręcz. W tej samej jednak chwili jakiś wojownik potężnego wzrostu rzucił się na szeryfa i zadał mu straszliwy cios tomahawkiem. Biały zwalił się ranny na ziemię, a z ust Indian wydarł się straszliwy okrzyk radości.
Klęska białych była przesądzona. Zaczęli się oni szybko wycofywać z pola walki, zabierając ze sobą rannych, a między nimi Matta Sheparda. Indianie rzucili się za nimi w pogoń, ale Benson nie miał zamiaru zbliżać się zbytnio do osadyi nakazał zaprzestania pościgu.

Buffalo Bill i jego towarzysze usłyszeli z oddali odgłosy walki i natychmiast pogalopowali w tym kierunku. Gdy napotkali oddział szeryfa, Dugan, zastępca Matta Sheparda, na którego siodle znajdował się ranny szeryf, zawołał:
— Zawróćcie!... Indianie gonią za nami... Pobili nas na głowę!... Shepard jest ranny!
Nie czekając na odpowiedź Buffalo Billa przerażony Dugan pognał konia i niebawem wraz ze swym oddziałem zniknął wśród skał.
Cody rozważył sytuację.
— To robota Bensona. — oświadczył po namyśle.
— I Jacka Goryla, — dodał z przekonaniem Jim Betts. — Ci dwaj bandyci pracują razem.
— Przypuszczam, że udało im się podburzyć Indian przeciw nam, — rzekł Buffalo Bill.
— Zbadajmy przede wszystkim teren, — rzekł.spokojnie Dziki Bill. — Te bestie w ludzkiej skórze mogą znajdować się w pobliżu.
Wywiadowcy zaczęli się skradać w kierunku wioski Utów, obserwując dokładnie okolicę, aby nie pozwolić się zaskoczyć. Ujrzeli z daleka grupę wojowników, którzy potrząsali bronią i wydawali groźne okrzyki. Cody zrozumiał, że Benson zdołał rozpętać burzę. Sytuacja była bardzo poważna.
— Co uczynimy? — zapytał Hickock.
— Poślę po pomoc do osady, — rzekł Buffalo Bill. — Tymczasem zaczaimy się w pobliżu wioski i będziemy obserwowali poruszenia wojowników Żelaznego Łuku.
— Może uda nam się schwytać tego łotra Bensona... — rzekł Nick.
— Kto pójdzie do osady? — zapytał rzeczowo Dziki Bill. — Co do mnie, to nie mam zbyt wielkiej ochoty...
— Możemy zaczekać. — zadecydował Buffalo Bill. — Dugan i jego ludzie dadzą znać w osadzie o wszystkim. Jeśli mieszkańcy Blossom Range mają choć trochę oleju w głowie, przybędą nam na pomoc.
— Zobaczymy... — mruknął Nick Wharton. — Jeżeli nie będą się bali, przybędą napewno...
Po południu Buffalo Bill i jego towarzysze dotarli do miejsca, gdzie Benson i jego wspólnik ukryli zapasy whisky. Mimo, że bandyci dołożyli wszelkich starań, aby ukryć schowek, Królowi Granicy wystarczyło jedno spojrzenie, alby stwierdzić, że ktoś w tym miejscu rozkopywał ziemię.
Nick Wharton uważnie obejrzał ledwo dostrzegalne ślady pracy rąk ludzkich i rzekł:
— Gotów jestem przysiąc, że Benson ukrył w tym miejscu złoto, zrabowane z dyliżansów...
— Zaraz to sprawdzimy — rzekł Dziki Bill i natychmiast zabrał się do pracy.
Wywiadowcy nie posiadali łopat, posługiwali się więc nożami i dłońmi. Wreszcie skrytka została odsłonięta i oczom naszych przyjaciół ukazały się równo poustawiane butelki wódki.
Buffalo Bill nie był tym bynajmniej zaskoczony. Podejrzewał on od dawna Bensona, że zaopatruje Indian w wodę ognistą. Był to dla bandyty środek do pobudzenia w Czerwonoskórych dzikich instynktów, a jednocześnie zdobycia ich przyjaźni. Nick był jednak zdumiony.
— Tego się nie spodziewałem... — rzekł. — Co uczynimy z tym alkoholem?
— Zabierzemy go do miasta i sprzedamy w jakimś „saloonie“ — rzekł Bill Betts. — Zarobimy na tym nieźle.
— W każdym razie Indianie nie powinni zakosztować ani kropelki — oświadczył Dziki Bill. I tak są już pijani.
Buffalo Bill zamyślił się.
— Teraz wszystko rozumiem — rzekł w końcu. — Benson upił Indian, aby ich zachęcić do walki z nami. Żelazny Łuk i jego wojownicy nigdy nie napadali ostatnio na białych ale woda ognista zamieniła ich w dzikie bestie. Jeżeli pozostał tu jeszcze tak wielki zapas whisky, Benson napewno wróci i powinniśmy tu na niego czekać!...
— A więc, — zawołał Nick Wharton, — powinniśmy tu na niego zaczekać!...
— To samo chciałem powiedzieć — dodał Bill Betts. — Jack Goryl przybędzie tu napewno wraz z nim i będziemy mogli schwytać obydwóch.
Butelki, które wywiadowcy wyciągnęli z ukrycia, tworzyły imponujący stos. Bill Betts przyjrzał się im z zadowoleniem i rzekł:
— Zaopatrzymy wszystkie bary w Blossom Range...
Ale Buffalo Bill potrząsnął głową przecząco.
— Nie — rzekł. — Benson zamierza prawdopodobnie tak długo utrzymywać Indian w stanie pijaństwa, póki grozi mu niebezpieczeństwo z naszej stromy. Możemy się na niego zaczaić, ale nie wiem, czy to się na coś przyda. Nie przybędzie on tu napewno sam, lecz w otoczeniu licznych wojowników. Nie wiem, czy będziemy go mogli zaatakować.
— Za tymi skałami możemy zaatakować całe plemię — rzekł Nick.
— Możliwe — odparł spokojnie Buffalo Bill. — Chcę jednak zaznaczyć, że znajdujemy się daleko od osady bez zapasów żywności i amunicji.
— A Benson napewno przybędzie tu jeszcze dziś — dodał Dziki Bill.
— Jeżeli nawet będziemy trzymali Indian w szachu kilka godzin, nie zmieni to postaci rzeczy — ciągnął Cody.
— A więc? — rzekł z niecierpliwością stary wywiadowca.
— Cierpliwości — uśmiechnął się Buffalo Bill. — Nasza obecność tu może być zupełnie niepotrzebna. Wystarczy, jeśli uda nam się posiać ziarno niezgody między Bensonem, a jego czerwonoskórymi sprzymierzeńcami. Wydaje mi się, że znalazłem na to sposób.
— Powiedz prędzej, Bill! — zawołał Hickock.
— A gdyby tak Indianie zamiast whisky znaleźli w butelkach... wodę?... — rzekł z uśmiechem Cody.
— Przecież zamordowaliby chyba Bensona i jego wspólnika! — zawołał Nick.
— Proponuję więc, abyśmy opróżnili butelki z alkoholu i napełnili je czystą, źródlaną wodą — rzekł Buffalo Bill. — Źródło znajduje się w pobliżu.
— Więc mamy zniszczyć cały zapas whisky? — zapytał ponuro Bill Bettts.
— Oczywiście!
— Ależ...
— Co znowu?
— Przecież możemy przelać alkohol do...
— Do czego? — zaśmiał się Cody. — Nie mamy przecież beczki.
Zabrano się natychmiast do pracy. Aby w powietrzu nie unosił się zapach alkoholu, wylano whisky nie na ziemię, lecz do pobliskiego strumyka. Następnie napełniono wszystkie butelki czystą wodą i zakorkowane umieszczono napowrót w schowku. Buffalo Bill zasypał starannie wszystkie ślady, aby nie wzbudzić podejrzeń bandytów.

— Teraz możemy sobie iść — rzekł po skończonej pracy Nick Wharton.
— Chciałbym nieco zaczekać — rzekł Buffalo Bill. — Ukryjmy się między skałami i zaczekajmy na przybycie bandytów i Utów. Przed nocą nie zdążymy już nic przedsięwziąć, a możemy za to zobaczyć wiele ciekawych rzeczy.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: anonimowy.