Dom tajemniczy/Tom I/VIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dom tajemniczy
Wydawca Dziennik dla Wszystkich i Anonsowy
Data wyd. 1891
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Pantins de madame le Diable
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VIII.
Magia.

— Pójdź, Jupiterze, zawołała Perina, zwracając się do negra ubranego czerwono, który sztywny i milczący oczekiwał na rozkazy, i wprowadź do przedpokoju osobę, pragnącą zobaczyć się ze mną.
Murzyn wyszedł.
Perina przywdziała maskę, która ją zmieniła w stuletnią staruszkę i zapytała Kerjeana:
— Czy pozwolisz, kochany baronie, żebyśmy zawiesili posiedzenie nasze na chwilę?...
— Naturalnie, odpowiedział szlachcic, zresztą i tak pogadankę naszą uważać muszę za ukończoną, ponieważ odmawiasz mi stanowczo pomocy, jakiej spodziewałem się po tobie, chociaż pomogłaby mi ona do urzeczywistnienia najambitniejszych marzeń moich.
— Powtarzam ci to, com ci już powiedziała. Dowiedź mi, iż marzenie twoje ma jakieś prawdopodobieństwo urzeczywistnienia, że masz choć jednę dobrą szansę na tysiąc złych, a zrobię wszystko, co zażądasz.
— Jedynym dowodem spełnienia mych marzeń może być tylko małżeństwo... lecz cóż na to poradzę, skoro mi nie ufasz?... Do widzenia.
— Wychodzisz?...
— Cóż tu będę robił?...
— Zostań jeszcze chwilę.
— Masz mi więc coś do powiedzenia?...
— Chcę ci powiedzieć o czemś poważniejszem i prawdopodobniejszem, niż wszystkie twoje projekty o związkach z rodziną książęca i milionową.
— Dobrze, niech i tak będzie. Zaczekam, skoro chcesz... ale gdzie?...
— Tutaj...
Perina nacisnęła sprężynę, ukrytą w boazeryi, i w tej chwili otwarły się drzwi sekretne, prowadzące do pokoiku ciasnego i ciemnego.
W chwili gdy Kerjean tam wchodził na progu pojawił się znów Jupiter.
— Kto tam?... spytała Perina.
— Kobieta.
— Kobieta z ludu?...
Murzyn potrząsł głową przecząco.
— A więc dama?... pytała właścicielka czerwonego pokoju.
Pięknie ubrana... bogato ubrana!... mruczał murzyn... pewnie, że to jakaś wielka dama...
— Młoda czy stara, brzydka czy ładna?...
— Nie wiem.
— Jakto?... zapytała Perina, marszcząc brwi gniewnie, dla czego nie wiesz?...
— Twarz zakryta... jąkał murzyn, maska aksamitna... wielkie oczy... błyszczące...
— Dobrze!... Wprowadź tę damę.
Jupiter otworzył natychmiast czarne drzwi przedpokoju. Na progu pojawiła się kobieta wzrostu średniego, lecz kształtnie zbudowana.
Przez chwilę stała nieruchoma, ździwiona oryginalnym, prawie fantastycznym wyglądem Czerwonego mieszkania.
Kobieta owa, mająca twarz zakrytą maską aksamitna, obszytą u dołu koronka jedwabną, zupełnie tak, jak wyglądają nowoczesne domina maskaradowe, ubrana była skromnie, a jednocześnie bardzo bogato, co zdradzało zaraz na pierwszy rzut oka damę wyższego towarzystwa.
Delikatne obszycie z puchu łabędziego stroiło brzeg jej sukni i aksamitnego płaszcza z kapturkiem.
Perina stanęła obok fotelu i oparłszy rękę o stół czworokątny, nie ruszała się wcale.
Czekała, aż nieznajoma do niej podejdzie.
Dama liczyła widocznie na przyjęcie uprzejmiejsze, gdyż odezwała się głosem lekko zdradzającym niezadowolenie:
— Czyżbym się pomyliła?... Sądziłam, że wchodzę do domu, zwanego Czerwonem mieszkaniem. Czyżbyś pani miała być ową słynną wróżką, o której mówią w całym Paryżu?...
— Jestem nią istotnie. Czego sobie pani życzysz?... zapytała Perina opryskliwie.
— Chciałam zasięgnąć porady...
— Czy chcesz pani poznać przeszłość, czy przyszłość?...
— Przyszłość.
— Własną?...
— Nie... osoby bardzo mi blizkiej, której przeznaczenie obchodzi mnie tysiąc razy więcej, niż moje własne.
— Czy masz pani przy sobie jakikolwiek przedmiot, należący do owej osoby?...
— Tak.
— Co takiego?...
— Kosmyk jej włosów.
— Pokaż go pani!...
Nieznajoma zdjęła rękawiczkę z prawej ręki, wsunęła dwa palce za stanik od sukni i wydobyła wonny pakiecik, z kosmykiem włosów, miękkich jak jedwab, z delikatnym ciemno blond odcieniem.
Włosy te podała Perinie, a ta zaledwie mogła powstrzymać się od okrzyku, gdy dotknęła ręki owej damy.
Na jednym z jej palców dostrzegła pierścień azyatycki, srebrny, czerwono emaliowany, z koralem w środku.
Nie!... nie myliła się!...
Ten sam pierścień zwrócił jej uwagę przed dwudziestu laty, gdy sprowadzono ją do domu przy ulicy Estrapade.
Nagłe światło olśniło umysł wróżki i odkryło jej po raz drugi całą prawdę.
— Nie ulega najmniejszej wątpliwości, pomyślała. Ta dama, to księżna de Simeuse... od kilku godzin zaczął się rok dwudziesty pierwszy... rok niebezpieczny, przepowiedziany przez Iwonę Treal... księżna drży z obawy o swą córkę... Nie wie, że Iwona Treal i ja, to jedna i ta sama osoba. Przybywa poradzić się wróżki, uchodzącej za najbieglejszą w Paryżu, i chce się dowiedzieć, czy dziecku jej istotnie grozi jakie niebezpieczeństwo i czy są jakie sposoby, aby się od tego uchronić... Dobrze i to wiedzieć... potrafię się do tego zastosować.
Krótki ten monolog mniej wymagał czasu na przebieżenie go myślą, niż na określenie wyrazami.
Perina wskazała ręką krzesło, prosząc tym niemym ruchem damę, aby usiadła, i odezwała się krótko:
— Proszę zaczekać!...
Zwróciła się następnie ku oszklonej pracowni.
Przyniosła małą srebrną maszynkę, napełnioną węglami dziwnego rodzaju, które zajęły się niby proch przy pierwszem dotknięciu zapałki, a płonąc, napełniały powietrze dymem pachnącym.
Na te rozżarzone węgle rzuciła kilka włosów, wyciągniętych z dostarczonego jej promienia, a gdy się paliły, wymawiała głośno formułki magiczne, i jak się zdawało, śledziła wzrokiem, z głęboką uwaga, biały dymek, unoszący się po nad maszynką.
Kiedy dym zniknął zupełnie, kiedy na węglach nie pozostało nic, oprócz szarego popiołu, Perina zwróciła się do księżnej de Simeuse — i odezwała się głosem ponurym, którym, jak wszystkie wróżki, posługiwała się zwykle do wygłaszania przepowiedni:
— Nie próżna to bynajmniej nauka, której adeptką jestem, proszę pani... Zaraz złożę dowody na to... Niechaj pani słucha uważnie, a jeżeli źle mówić będę, niech mi pani oznajmić to raczy... Te włosy należą do kobiety...
— Prawda... odpowiedziała księżna.
— Kobieta ta, to młoda dziewczyna... rzekła Perina.
— Tak... szepnęła pani de Simeuse. Nie mylisz się pani.
— Ta młoda dziewoja, jest dzieckiem pani, ciągnęła właścicielka Czerwonego domu.
Księżna skinęła głową potakująco.
— To dziecko pani... dodała Perina z coraz większą pewnością siebie, zaczęło w tej prawie chwili, w której ja z panią mówię, dwudziesty pierwszy rok życia i jednoczośnie nadeszła dla niej chwila groźnego niebezpieczeństwa.
Te ostatnie słowa tak dokładnie zgodne z przepowiednią z dnia 20-go lutego 1752 r., której najdrobniejszy szczegół tkwił wybornie w pamięci księżnej Simeuse, pogrążyły tę ostatnią w głęboką zadumę, przejęły ją pewnym przestrachem.
— Zkądże to, zawołała, pani wiesz o tem?...
— Ja nic nie wiem, odpowiedziała wróżka, ale odgaduję wszystko, i jak pani widzi, dobrze odgaduję... Zkąd jednakże ten widoczny przestrach w twarzy pani?... Dla czego, jeżeli nie miałaś pani wiary we mnie, przyszłaś mnie zapytywać?...
— Nie wątpiłam nigdy... wyszeptała księżna, ale dusza ludzka nie jest w stanie zapanować nad wzruszeniem, gdy się znajdzie wobec rzeczy nadnaturalnych...
— Dobrze. Chciejże pani uspokoić się i wyjaśnić mi szczerze, czego sie chciałaś dowiedzieć odemnie?...
— Powiedziałaś mi wieszczko przed chwilą, że dla córki mojej nadchodzi godzina niebezpieczeństwa...
— Powiedziałam...
— Powiedz mi zatem dokładnie datę tego niebezpieczeństwa, objaśnij, jakie ono będzie mianowicie,
— Będę chciała uczynić pani zadość...
— Nie jesteś zatem pewną siebie?...
— Zdarza się niekiedy, że gwiazdy zapytywane, nie chcą udzielać odpowiedzi... ale mnie zdarza się to bardzo rzadko, znam bowiem zaklęcia tak potężne, że łamią wszelkie przeszkody... Powiedz mi pani datę urodzin swojej córki...
— Dwudziesty luty 1752 r.
— Godzina?...
— Dwunasta w południe...
— Dobrze, zabieram się zaraz do dzieła.
Perina zdjęła kości i pergaminy, porozkładane na stole.
Potem wzięła kawałek białej kredy i na czerwonej skórze, usianej kabalistycznemi znakami, nakreśliła długi kwadrat, a ten podzieliła następnie na dwadzieścia jeden równych części, ostatnią zaś część rozdzieliła na cząstek dwanaście.
— Oto, powiedziała głośno, kiedy czynność tę skończyła, oto dwadzieścia lat ubiegłych i zaczęty rok dwudziesty pierwszy... oto dwanaście miesięcy roku, którego dzisiaj wybiła pierwsza godzina...
Podeszła do wielkiej klatki umieszczonej przy laboratoryum — otworzyła ją, i rozległy się krzyki pierzastych jej mieszkańców, przebudzonych ze snu pierwszego.
Pomimo tak ważnego powodu, jaki spowodował wizytę księżnej w Czerwonym domu, doznawała ona strasznej obawy.
Nerwowe drżenie od stóp do głów ją przebiegało, bała się... zdawało jej się, że ten złowrogi dom należeć musi do szatana, że ta stuletnia baba, o trupio bladej twarzy, dyabłem chyba być musi.
Przywiązanie macierzyńskie przykuwało ją de miejsca i cofać się niepozwoliło.
Chciała się dowiedzieć, czego potrzebowała, postanowiła zatem wytrwać do końca w tej strasznej próbie.
Perina powróciła, trzymając w lewej ręce całą garść ziarna, a w prawej małą, czarną, trzepocącą się kurę.
Rozsypała ziarno w równych prawie ilościach na wszystkie przedziały, kreda odznaczone, a potem puściła czarną kurę i postawiła ją na środku stołu.
Oswobodzony ptak, poruszył skrzydłami i zagdakał radośnie, gdy poczuł się wolnym, potem znęcony porozsypywanem w około ziarnem, zaczął dziabać skwapliwie to w prawo to w lewo, rozsypując ziarno po wszystkich przedziałach długiego kwadratu.
Perina z papierem i ołówkiem w ręku, coś notowała, mrucząc wyrazy niezrozumiałe.
Trwało to parę minut.
Po upływie tego czasu, czarna kura, jako zapewne już nasycona, stanęła nieruchomie i ukryła głowę pod skrzydło, jak gdyby spać chciała.
— I cóż?.. spytała pani Simouse.
— Milczenie!.. zawołała nakazująco Perina. Duch nie przemówił jeszcze...
Ale zaraz prawie dodała:
— Ale oto... nadchodzi...
I rzeczywiście, stała się rzecz dziwna, która bardziej jeszcze zwiększyła obawę księżnej; kura podniosła głowę, zaczęła postępować powoli i z widocznym wahaniem.
Pióra się jej najeżyły, zaczęła konwulsyjnie robić skrzydłami, a dziwny głos, podobny do chrapania, wydobył jej się z gardła.
— Boże wielki... zawołała księżna, jedyny świadek tej niepojętej sceny, co się stało temu nieszczęśliwemu stworzeniu?...
— Duch przyszedł... odpowiedziała krótko Perina, kura więc zemrzeć musi...
Słowa te zostały natychmiast stwierdzone.
Kura raz jeszcze zatrzepotała skrzydłami i upadła nieżywa.
Księżna zmieszana, krzyknęła i przysłoniła sobie oczy rękami.
Perina spodziewała się tego przerażenia, skorzystała też z niego, żeby szybko nieżywą czarną kurę ułożyć w pozycyi dogodnej do wykonania śmiałego planu.
Czyż potrzeba tłomaczyć naszym czytelnikom scenę, jaką mieliśmy przed oczami?...
Zrozumieli już zapewne, że właścicielka Czerwonego mieszkania, nie składała nic na przypadek, że działała tylko na pewne.
Ziarnka prosa, przygotowane naprzód do doświadczeń podobnego rodzaju, nasycone były gwałtowna trucizną roślinną,
— Ah! to okropne!... szepnęła pani de Simeuse.
— Ma pani serce zbyt wrażliwe, skoro się tak małą rzeczą przejmuje. Czy pani sądzi, że wiadomość, po jakąś przybyła, nie warta jest życia tak zwyczajnego stworzenia?.. Duch przyszedł... duch przemówił... Cóż pani potrzeba więcej...
— Ja nic nie słyszałam... nic, oprócz tego śmiertelnego chrapania,
— Wstań pani i spojrzyj...
Księżna siłą woli posłuchała głosu wiedźmy.
Pochyliła się nad stołem i spojrzała przemocą na ten widok odrażający.
— Patrz pani!... powtórzyła wróżbitka. Czarna kura nie żyje... padła w jednej sekundzie, jakby piorunem rażona. To znaczy, że niebezpieczeństwem grożącem córce pani, jest śmierć gwałtowna...
— To samo słyszałam przed dwudziestu laty!... szepnęła pani de Simeuse ledwie żywa.
Perina ciągnęła dalej:
— Spojrzyj pani na łepek tego ptaka... Leży wszak na dwudziestej pierwszej przegrodzie... To znaczy, że w dwudziestym pierwszym roku rozlegnie się uderzenie piorunu!... Widzi pani dziób otwarty i zsiniały!.. opiera się on na pierwszej z kresek, oznaczających dwanaście miesięcy roku... To znaczy, że w pierwszym miesiącu, w tym, co dzisiaj się rozpoczął, nadejdzie niebezpieczeństwo... Duch wezwany przezemnie okazał się życzliwym i uprzejmym... — Wiesz już pani wszystko, co się dowiedzieć chciałaś...
Ogrom niebezpieczeństwa, dodał siły i energii księżnej.
Odpowiedziała odważnie:
— To, coś pani uczyniła, ma ogromne dla mnie znaczenie, ale trzeba więcej jeszcze uczynić... Wiem już dużo, ale nie wszystko jeszcze...
— Pytaj pani, a ja ze swej strony pytać będę ducha...
— Pragnę choćby za cenę mojego życia oddalić nieszczęście, jakie córce mojej zagraża... Chętnie w ofierze za nią oddałabym moję duszę!... Czy niema jakiego sposobu ocalenia mojego dziecka?... Gotową jestem na wszystko...
— Potrzeba mi kilka chwil wypoczynku... odrzekła Perina. Jestem bardzo stara, umysł mój nuży się i zaciemnia bardzo łatwo... potem sprobuję panią zadowolić...
— Zaczekam... szepnęła księżna, opierając się o stół i zasłaniając twarz rękami.
Powrócimy na chwilę do barona Kerjean, który w chwili, gdy pani de Simeuse wchodziła do Czerwonego pokoju, schował się do ciasnej, ciemnej kryjówki.
Baron był przekonany, że się znajdzie w zupełnej ciemności, został też niepomału ździwionym, gdy spostrzegł dwa blade promienie, dwa jasne punkty, migocące w ciemnicy.
Światła te, bardzo podobne do tych, jakie się przeciskają po przez ciasne okienka piwnicze, pochodziły z dwóch otworów tak małych, jakby kulą pistoletową wystrzelonych, a umieszczonych w boazeryi na wysokości średniego wzrostu człowieka i pozwalających nie tylko widzieć wszystko, co się działo w ogromnej sali, ale i słyszeć wszystko, cokolwiek tam mówiono.
Pan de Kerjean przytknął oczy do tych otworów i był tym sposobem świadkiem wszystkich scen, jakie opowiedzieliśmy dopiero, a sceny te budziły w nim niezmierne zaciekawienie, z powodu, że z pierwszych zaraz wyrazów, jakie wróżka z gościem swym zamieniła, poznał był księżnę de Simeuse.
Zaznaczywszy to, powróćmy do Periny.
Po przekonaniu się, że pani de Simeuse pochłonięta cała swemi myślami, wcale na nię nie zwracała uwagi, zbliżyła się zwolna do boazeryi, po za którą znajdował się Kerjean, przyłożyła usta do jednego z otworów i głosem bardzo zniżonym ale doskonale przenikającym do ukrytego gabinetu powiedziała:
— Bądź gotów na każde skinienie moje... Okoliczności nam sprzyjają... trzymamy w garści fortunę...
Zaledwie skończyła, gdy uszu jej doleciały dwa, najcichszym szeptem wymówione wyrazy:
— Dobrze... zrozumiałem...
Ożywiona widocznie projektem jednego z najzuchwalej pomyślanych sposobików, Perina powróciła do okrągłego stołu i zajęła zwykłe swoje miejsce, zasiadła w wielkim fotelu.
— Jakto?... zapytała księżna, czyż wystarczy pani taki krótki wypoczynek?...
— Jestem już zupełnie gotową... odpowiedziała mniemana staruszka i tym razem chcę w inny sposób zapytać się wyroczni...
Rozłożyła na czerwonej skórze duże karty tarokowe i zaczęła wykonywać jakieś praktyki długie a tajemnicze, na które pani Simeuse patrzyła, ale których nic a nic naturalnie nie rozumiała, i które męczyły ją nieznośnie.
Wiadomo nam, że Perina odgrywała w tej chwili zwykłą komedyę i że odpowiedź jej na zapytanie księżnej nie miała pozostawać w żadnym związku z tem, co się niby znaleźć miało w kartach rozłożonych
— Dość!... przemówiła nagle po chwili.
Pani Simeuse poczuła drżenie w całem ciele i nie miała siły wypowiedzieć zapytania.
Perina odezwała się wtedy.
— Nie poddawaj się pani strasznym przeczuciom, które cię opanowały, bo oto dobrą ci zwiastuję nowinę...
Radosne westchnienie wydobyło się z piersi księżnej, a jej ręce wzniosły się w górę, jakby z podzięką ku Bogu...
Szlachetna kobieta, przepełniona wdzięcznością, zapomniała zupełnie o tem, że miejsce, w którem się znajduje, jest przybytkiem ducha nieczystego.
— Niebezpieczeństwo jest wielkie... jest groźne... ciągnęła wiedźma, ale znajdzie się na to sposób, aby je od dziecka pani oddalić...
— O!... krzyknęła biedna matka, powiedz mi, powiedz... com powinna przedsięwziąć w tym celu?...
— To nie od pani zależy...
— Jakto?.. wyjąkała księżna. Jeżeli ja... matka... nic zrobić nie potrafię, któż będzie w stanie to uczynić?...
— Mężczyzna pewien.
— Któż taki?... Jak się nazywa?.. Powiedz mi pani jego nazwisko...
— Nie znam nazwiska jego...
Pani Simeuse zrobiła minę ździwioną i wylęknioną.
— To przynajmniej... szepnęła, opisz mi pani wybawcę mojej córki...
— Jakże potrafię to zrobić, skoro go nieznam wcale.
— Ależ, zawołała księżna uniesiona boleścią, w takim razie nadzieja, jaką mi uczyniłaś przed chwilą, nie jest niczem innem, jak szarlatańską obiecanką, okrutną ze mnie igraszką. Cóż bo mi z tego, że taki człowiek może istnieje, że go spotkać nawet mogę, jeżeli go poznać nie potrafię...
— Że ten człowiek istnieje, może pani być zupełnie przekonaną... Nie mam możności wskazać jego nazwiska, nie jestem w stanie dać pani jego portret, ale mam możność pokazania go pani...
— Co takiego?... powtórzyła pani de Simeuse, jakby pragnąc się przekonać, czy nie jest ofiarą sennego marzenia tylko...
— Tak jest, proszę pani... mam możność przedstawienia go pani i zrobię to, jeżeli otrzymam polecenie...
— Kiedy pani będziesz w stanie to zrobić?
— Zaraz...
— Gdzie?...
— W tym domu, w tym pokoju, w którym się znajdujemy...
— Nie wierzę... nie mogę wierzyć... Tego człowieka niema tutaj... to niepodobieństwo po prostu...
— Nie we własnej też osobie ukażę go pani... wywołam tylko jego cień, widmo, które jego postawę i jego rysy nam odsłoni...
Pani de Simeuse zadrżała.
— Znasz się pani z wywoływaniem?... zapytała.
— Doskonale.
— Ależ to dzieło szatana!.. zauważyła ze zgrozą.
Perina nic nie odpowiedziała.
Upłynęło kilka sekund, poczem pani de Simeuse rzekła z akcentem rozpaczliwej stanowczości:
— Czyż wolno mi się wahać?.. Nie... nie... To co robię, to dla dziecka mego robię przecie... Gdyby mi przyszło zginąć dla ocalenia Janiny, niechaj zginę, byle ona nie padła ofiarą!... Dobrze... przywołaj pani widmo... przywołaj szatana!... Matką jestem — gotową jestem na wszystko, zdolnam do każdej dla mojej córki ofiary...
Obezwładniona wzruszeniami, przez jakie przechodziła, zajęła z powrotem krzesło, które dopiero co opuściła.
Właścicielka Czerwonego domu pobiegła do pracowni i przyniosła z niej wielki kocioł, napełniony węglami, skórzane puzderko i hebanową pałeczkę.
Zapaliła węgle i postawiła kocioł pomiędzy stołem a drzwiami gabinetu sekretnego.
Potem hebanową pałeczką określiła długie koło na podłodze.
— Racz pani stanąć pośrodku tego koła, odezwała się do księżnej i pamiętaj, że od chwili, gdy rozpocznę wywoływanie, nie wolno ci bez narażenia się na śmierć niechybną opuścić zajętej pozycyi... Pamiętaj pani także, że nie wolno odzywać się do widma, bez ściągnięcia na głowę swoję zemsty piorunującej...
— Niczego nie zapomnę... wyszeptała pani de Simeuse, zajmując zgodnie z poleceniem Periny miejsce pośrodku magicznego koła.
Niebieskawy płomień unosił się ponad tyglem z rozżarzonemi węglami, z których gęste iskry w górę strzelały.
Wiedźma otworzyła puzderko skórzane, wzięła zeń garść białego proszku i wsypała takowy do kociołka.
Po salonie rozszedł się w tej chwili gęsty dym pachnący.
Właścicielka Czerwonego mieszkania niedostrzegalna z kłębów tego dymu dla księżnej, odezwała się głosem ponurym:
— Baczność!... Zaczynam zaraz wywoływanie... Gdy rozwieją się obłoki, jakie nas w tej chwili ogarniają, ujrzysz pani wizerunek mężczyzny, który stać się ma zbawcą twojej córki... Proszę patrzeć uważnie, bo widzenie nie potrwa dłużej nad sekundę...
Mówiąc te, Perina nacisnęła palcami sprężynę od drzwi sekretnych, a potem podeszła do stołu i przygotowała się do odegrania głównej roli w tem kuglarstwie.
Ogień zwolna przygasał... mgła z dymu wytworzona, znikała również powoli.
Naraz pani de Simeuse ujrzała wyłaniającą się z po za mgły owej postać ludzką, chudą i wysoką, wyprostowaną i nieruchomą,
Perina na postać skierowała całe światło lampy, co nadało widowisku pozór dziwny, fantastyczny prawdziwie.
— Baron de Kerjean!... szepnęła księżna głosem stłumionym. Tak!... to on!... On z pewnością!...
Perina rzuciła w tej chwili świeżą garść białego proszku na węgle i znowu powstały ztąd dym objął i wizyę, i spektatorki — a zanim kłęby rozwiały się ponownie, baron zniknął po za tajemniczemi drzwiami.
— Czy to wystarcza pani?... zapytała Perina księżnej, zupełnie pod maską zsiniałej.
Zamiast odpowiedzi, otumaniona matka wcisnęła w ręce wróżki ciężka sakwę złotem zapełnioną.
— Jesteś pani wspaniałomyślną!... zawołała ta ostatnia i hojnie, jak widzę, możesz nagradzać świadczone ci usługi. Czy mogę być przydatną pani w czem jeszcze?...
Księżna wstrząsnęła głową przecząco.
Perina wzięła mały dzwoneczek srebrny i zadzwoniła.
Jupiter zjawił się w tej chwili.
— Racz pani udać się za tym człowiekiem, będzie on przewodnikiem pani...
Księżna przeprowadzona przez murzyna, opuściła wielką salę Czerwonego mieszkania.
Chwiała się i zaledwo była zdolną utrzymywać się na nogach.
Perina, skoro tylko została sama, zrzuciła natychmiast obrzydłą maskę i nacisnęła sprężynę otwierającą drzwi ukrytego gabinetu. ©
— No cóż, czy słyszałeś i czy zrozumiałeś wszystko?... zapytała de Kerjeana.
— Wszystko słyszałem i wszystko zrozumiałem, odparł baron. Jesteś genialną naprawdę kobietą!.. Dzięki tobie, zdobyłem więcej niż możliwość, więcej niż prawdopodobieństwo, zdobyłem konieczność tego: związku!... Powiedziałaś, że żądasz odemnie gwarancyi... masz ją obecnie... pożycz-że mi zatem tysiąc luidorów...
— Doskonale odegrałam moję rolę, czy nieprawdaż? Teraz na ciebie kolej panie baronie de Kerjean.... ty mi przepowiedz przyszłość...
— Zaraz... pożycz mi tysiąc luidorów, których potrzebuję koniecznie...
— Za pięć minut będziesz je miał w kieszeni.
— Za trzy dni zostanę narzeczonym Janiny de Simeuse.
— Wierzę w to najzupełniej.
— Za trzy miesiące zostanę jej szczęśliwym małżonkiem... W dniu ślubu dostanę okrągły milion na rachunek posagu, a z sumy tej dwieście tysięcy liwrów pochłoną głębie twojej kasy.
— Potwierdzam przepowiednię.
— A zanim rok minie, zostanę najbogatszym i najpotężniejszym w Paryżu... zostanę mocarzem nocy.
— Ty masz istotnie swoję dobrą gwiazdę na niebie!.. Ofiaruję ci kolacyę, kochany baronie.
— A ja przyjmuję ją, piękna moja przyjaciołko...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.