<<< Dane tekstu >>>
Autor Paweł Hulka-Laskowski
Tytuł Droga do kultury
Podtytuł Szkic społeczno-religijny
Wydawca Tygodnik „Nowe drogi”
Data wyd. 1922
Druk Towarzystwo Wydawnicze „Kompas”
Miejsce wyd. Łódź
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



III.
RELIGJA WYCHOWAWCZYNIĄ.

W naszych czasach wydaje się niejednemu dość śmiesznem gdy ktoś ma odwagę zalecać religję jako czynnik wychowawczy. Naogół bowiem uważa się religję za coś przestarzałego, na co nie warto się wcale oglądać. Pozory słuszności takiego mniemania pochodzą stąd, że istotnie niektóre formy religijne, zapożyczone od religji pradawnych, pogańskich, dzisiaj budzą w człowieku krytycznym uczucia pomieszane. Jeśli w dodatku duchowny, bardzo często źle przygotowany do swego wysokiego powołania, nie posiada dość zrozumienia dla potrzeb współczesnej duszy ludzkiej, jeśli uważa, że samo słowo jego wystarczać powinno dla rozstrzygania wszelakich zagadnień i wątpliwości, to nie dziw, że człowiek współczesny wychowany w zasadach demokratyzmu i ceniący te zasady, odwraca się od kościelnego przestarzałego arystokratyzmu i stara się obywać bez religji, która formami swemi przesłania ducha i gotowa wyrzec się raczej kierowania duszami ludzkiemi, niż wyrzec się form, do których przywykła.
Konserwatyzm religijny jest zazwyczaj największy tam, gdzie religijność jest najmniejsza, albo żadna. Gdzie istnieje żywe zainteresowanie religijne, tam niema skostniałych form, tam nie włada litera nad duchem, ale duch nad literą. U nas w Polsce istnieje swoiste na religję poglądanie. Nie badając katolicyzmu i nie interesując się nim zgoła, głosimy na lewo i na prawo, że jest on najdoskonalszą postacią religji. Przywykliśmy do niego, nie staraliśmy się pogłębić go w sobie, poznać inne wyznania chrześcijańskie i dlatego każde wyznanie chrześcijańskie odmienne od katolicyzmu rzymskiego, osobliwie zaś każde wyznanie oparte na zasadzie demokratycznej, wydaje się nam nietylko śmiesznem, ale i heretyckiem w najgorszem znaczeniu słowa. Pomimo form republikańskich i demokratycznych jesteśmy w gruncie rzeczy monarchistami i arystokratami. Tylko dlatego możemy z tak lekkiem sercem i bez cienia krytycyzmu poddawać się arystokratyczno-monarchicznym rządom Rzymu. Nie staramy się poprostu zgłębiać zjawisk życia i nie posiadamy tyle zdrowej ciekawości, abyśmy się starali zajrzeć poza barwne kulisy słów. Tak jak niektóre matki mniemając, że niewinność jest równoznaczną z zupełną niewiadomością utrzymują córki swoje w możliwej ignorancji, nie zdając sobie sprawy z tego, że w takim razie największą niewinnością będzie największa ciemnota, a ideałem niewinności w ten sposób pojętej mogłoby być ciele, tak i liczni „prawowierni“ przekonani są o tem, że tylko ten jest prawdziwie prawowiernym, kto nigdy nie interesował się żadnemi sprawami i kto nie dążył ku prawdzie poprzez wątpliwości i rozważania wszystkiego, co stanowiło treść życia duszy. Tymczasem chrześcijanin powinien myśleć, powinien zastanawiać się i starać się o zupełną pewność wewnętrzną, że to, co posiadł, wartem jest przechowania. Prawowierność oparta na ciemnocie nie jest żadną prawowiernością, ale jest poprostu tylko ciemnotą. Dzięki temu, że tak zwanym wiernym usuwamy z drogi wszelkie możliwości zarażenia się herezją, mamy wielu prawowiernych, ale nie mamy chrześcijan w duchu Chrystusowym. Nie mamy wprawdzie wielu odszczepieńców, ale tylko dlatego, że sami nie wiedzą od czegoby się odszczepić mieli i do czego przyszczepić.
Taka religja wychowawczynią nie jest i być nie może. Nauczyciel zaczyna naukę w szkółce początkowej od podawania uczniom różnych wiadomości na wiarę. Uczniom niewolno rozumować nad tem, czy prawdą jest, że dana litera jest a, lub b, bo takie rozumowanie byłoby niepotrzebnem marnowaniem czasu, ale już w szkole średniej uczy się uczni rozumować, a na uniwersytecie nietylko pozwalają, ale każą słuchaczowi myśleć samodzielnie i o tyle oceniają jego prace jako wartościową, o ile ta praca jest samodzielną i świadczy o tem, że uczeń mógłby wrazie potrzeby nauczyć czegoś swego wczorajszego nauczyciela. W kościele Chrystusowym nie może i nie powinno być inaczej. Człowiek obcujący z Chrystusem musi mieć pewne doświadczenia, nie mniejsze do doświadczeń księdza. Gdyby nam ktoś powiedział, że pewien rzemieślnik naprzykład musi posiadać zręczność i doświadczenie jakich nie posiada przeciętny obywatel, który nie zajmował się danem rzemiosłem, to odpowiedzielibyśmy tylko tyle, że każdy duchowny może i musi posiadać tylko doświadczenia specjalnie duszpasterskie, ale o ile chodzi o doświadczenia życia religijnego wogóle, to niejeden duchowny wyznawał całkiem szczerze, że wielu rzeczy nauczył się od prostego wierzącego chrześcijanina.
U nas daleko do tego. Jeśli ktoś wogóle myśli o swej wierze, to myśli nie własnemi myślami, ale wyłącznie myślami katechizmu i słowami katechizmu. Samodzielności życia duchownego nie znamy, gdyż jest ono nawet zakazane. Istnieje zasada, że nie należy wtrącać się do spraw księżych, a księdzu nawzajem każemy nie wtrącać się do spraw publicznych. Zasada ta kończy się na tem, że ksiądz istotnie nie pozwala nam wtrącać się do spraw, jakie uważa za swoje, ale do spraw publicznych wtrąca się o ile mu się zdaje, że interes jego tego wymaga. Notujemy sobie jednakże jedno ciekawe zjawisko. Mianowicie ksiądz i wogóle przedstawiciele kościoła interesują się tylko tak zwaną prawowiernością swych parafjan i podnoszą wielki gwałt, jeśli ujawnia się jakieś małe i nic nie znaczące odchylenie w poglądach na sprawy, które nawet do najważniejszych nie należą. Pojawiająca się gdzieś herezja staje się przedmiotem dochodzenia wielkich hierarchów i opiera się zazwyczaj o papieża. Chodzi tu o herezję teoretyczną, która ma się do życia akurat tak, jak każda teorja względem praktyki. Gdy chodzi o herezję praktyczną, kościół pozostaje obojętnym jakby go to nic a nic nie obchodziło. Dopóki człowiek żyje, działa, mówi, pisze i czyni jakby Boga i kościoła wcale nie było, kościół nie zwraca na to uwagi, co najwyżej niejako z przyzwyczajenia potępi jakieś dzieło naukowe albo literackie, które uchodzi za heretyckie, ale niech tylko ten sam człowiek spróbuje wyprowadzić teorję ze swego życia bezbożnego, wówczas przeciw tej teorji powstaje kościół z całą stanowczością i każe odwołać, albo wyklina. Jest to dość dziwne, boć ostatecznie bandyta, złodziej, paskarz, spekulant, to ludzie, którzy są o tyle gorsi od heretyków, że szlachetny nieraz heretyk teoretyzuje, a bandyta działa, podobnie jak jego kolega złodziej i spekulant. Zaprzeczeniem wiary w Boga będzie niewątpliwie pijaństwo, łapownictwo, nieuczciwość jakakolwiek w życiu prywatnem i publicznem i t. d. Będzie to ateizmem praktycznym, rzeczywistym, ale taki ateizm kościoła nie obchodzi. Dopiero nazwanie rzeczy po imieniu, ujęcie powszechnej rzeczywistości w system myślowy, zaczyna interesować przedstawicieli kościoła, chociaż teoretyków naliczyć można kilkunastu lub kilkudziesięciu najwyżej, podczas gdy praktycznych rzeczywistych ateistów istnieją miljony i żyją tak, jakby ich obowiązywała teorja ateistyczna.
Nazywać się społeczeństwem chrześcijańskiem w takich warunkach można tylko przez nieporozumienie. Całe nasze chrześcijaństwo reprezentują księża broniący krzykliwie interesów Rzymu w Polsce oraz zwolennicy tych księży korzystający wraz z nimi z pewnych przywilejów politycznych i społecznych. Jasnem jest, że w społeczeństwie uważającem siebie za chrześcijańskie, Chrystus powinien żyć nietylko w pewnych chwilach uroczystych, ale stale. Powinniśmy spotykać ducha jego na ulicach, placach publicznych, warstatach pracy, gabinetach ministrów, pracowniach uczonych i wszędzie wogóle, gdzie chrześcijanin bywa, boć Chrystus powiedział, że gdzie zgromadzą się dwaj lub trzej wyznawcy jego, tam jest on pośród nich. Tymczasem Chrystus u nas zamknięty jest w kościele i na ulicy widujemy czasem jego obrazy i pochody na jego cześć, przygodnie słyszymy nawet salwy karabinowe dawane dziwnem zaiste nieporozumieniem na cześć cichego Chrystusa, ale Chrystusa samego w dzisiejszych społeczeństwach chrześcijańskich nie spotykamy.
Za granicą, gdzie fala życia wznosi się daleko wyżej, niż u nas, nie słychać takich pretensjonalnych narzekań, jak narzekania naszych księży, że masy obojętnieją dla kościoła i nie przychodzą na nabożeństwa. Tam religja wychodzi na ulice, przenika w najciemniejsze zaułki, zbiera najbardziej opuszczonych i wyrzuconych poza nawias społeczeństwa i stara się miłością i dobrocią przy pomocy ofiar pozyskać ich nanowo dla życia pożytecznego i pięknego, odpowiadającego duchowi Chrystusa. Taką jest np. działalność Armji Zbawienia i w ten sam sposób pracuje nad naprawieniem dusz ludzkich prawie każdy z kościołów Anglji i Ameryki. Ale u nas istnieje tak mało zrozumienia dla działalności podobnej, że zdobywamy się co najwyżej na wydrwienie i wykpienie takiej Armji Zbawienia, choć nie ulega wątpliwości, że taka instytucja trafiłaby do środowisk, w których lęże się bandytyzm i złodziejstwo. W środowiskach takich po raz pierwszy rozległoby się może imię Chrystusa i wieść o nim, że przyszedł, aby zbawił wszystko, co było zginęło. Niejeden z tych, którzy jutro czy pojutrze staną przed sądem, aby z sądu pójść na miejsce stracenia, usłyszawszy wieść o Chrystusie, który nienawidzi grzech, ale kocha grzesznika, zawróciłby może z drogi wiodącej do zguby i stałby się pożytecznym członkiem społeczeństwa. Podczas powstania 1794 roku pisał Kościuszko z obozu pod Połańcem do Franciszka Sapiehy: „Pamiętaj, że wojna nasza ma swój szczególny charakter, który dobrze pojąć należy: jej pomyślność zasadza się najwięcej na upowszechnieniu zapału... Do tego zbudzić potrzeba miłość w kraju tych, którzy dotąd nie wiedzieli nawet, że ojczyznę mają...“ Wielkie to są słowa i dotąd należycie nie ocenione. Lud trzeba przywiązać do sprawy publicznej jako do swej własnej. Podobnie ma się rzecz z chrześcijaństwem. I tu trzebaby podobnie uczynić jak radził Kościuszko: pociągnąć ku Bogu tych wszystkich żyjących w strasznej ciemnocie ducha, a nie wiedzących nawet, że mają miłującego ich Ojca w niebie.
Miłość jest potęgą, która zmiękcza kamienie, chociaż księża nasi w nią nie wierzą i, co najgorsza, wyznają publicznie, że wierzą tylko w potęgę strachu i grozy. Tak naprzykład ksiądz Ignacy Charszewski w książce swej „Wtóra podróż do Ciemnogrodu“ napisał takie fatalne słowa o swej wierze w człowieka i w potęgę miłości Bożej: „Któżby ostatecznie został się przy Bogu, gdyby nie bojaźń kary wiecznej? Bo i któżby po wykreśleniu dogmatu piekła chciał słuchać kościoła? Nie ma on do rozporządzenia Sybiru lub galer. Jego Sybirem, katorgą i galerami jest piekło”. Jako duszpasterz powinien był ksiądz Charszewski wiedzieć, że ci, którzy kiedykolwiek garnęli się do kościoła jedynie ze strachu przed piekłem, opuszczają kościół i odwracają się od myśli o Bogu natychmiast, jak tylko przestaną wierzyć w piekło. Natomiast ci, których ku Bogu pociągnęła żywa miłość, tem goręcej kochają Boga, im mniej potrzebują obawiać się piekła. Tak niskie wyobrażenie o religji może mieć ktoś, kto poznał może teologję, ale kto stanowczo nie doświadczył odrodzeńczej potęgi miłości Chrystusowej. Taka religja ludzi nie wierzących w religję, nie odrodzi nas i nie zmieni. Religja dogmatu, zimna i sztywna, biurokratyczna i hierarchiczna, powinna ustąpić religji serca i miłości. Wówczas religja stanie się u nas czynnikiem wychowawczym, jakiego brak nam dotąd i wówczas naród nasz zostanie pociągnięty do żywego chrześcijaństwa, które jest piękne i dobre.
Na bolączki, które nas trapią, jest jeden lek: żywe szczere chrześcijaństwo, które podnosi całe narody na niebywale wysoki stopień kultury. Nasz bandytyzm, nasze rozpowszechnione złodziejstwo, żebractwo, paskarstwo i to wszystko, co życie nasze zatruwa, jest dziełem typów niedocywilizowanych. Te typy zbrodnicze, niespołeczne i przeciwspołeczne szkodują społeczeństwo nasze podwójnie: niszczą dorobek współobywateli i pozbawiają społeczeństwo tych sił roboczych, jakie reprezentują sami. O szkodach moralnych, jakie nie dają się wprost wyrazić, nie mówimy wcale. Takich ludzi więzienie nie zdoła naprawić. Trzeba im dać jakąś treść dla ich życia. Jest ich u nas zbyt dużo, abyśmy mogli myśleć spokojnie o tem, że sąd będzie ich stopniowo oddawał katowi. Do kościoła te typy nie idą, a kościół przychodzi do nich zazwyczaj dopiero wtedy, gdy trzeba ich wyspowiadać i rozgrzeszyć przed straceniem. Trzeba do nich iść, ukazać im możność pięknego życia, a społeczeństwo nasze zyska na tem stanowczo. Pamiętajmy, że śród nas mnóstwo jest ludzi, którzy nie są złodziejami i bandytami, ale którzy stać się nimi mogą. Uratować takich przed zagładą moralną, to znaczy wyświadczyć usługę nietylko im samym, ale całemu społeczeństwu przez zniszczenie ogniska zarazy moralnej.
Ale do przeobrażania życia na obraz ideału Chrystusowego nie można dzisiaj brać się za pośrednictwem jakichś przepisów dogmatycznych i pretensji do przywilejów. Trzeba, aby w Polsce rozległo się głośno słowo o tem, że „tak Bóg umiłował świat, iż Syna swego jednorodzonego dał, aby każdy, kto w niego wierzy, nie zaginął, ale miał żywot wieczny“. Niemal nazajutrz po wyzwoleniu się Polski, arcybiskup Kakowski w orędziu swojem wołał: „Tysiącletnie węzły katolicyzmu z polskością byty tak silne, że w opinji publicznej polskiej, wobec sumienia narodowego, z trudnością oddziela się katolicyzm od polskości. — Katolicyzm u kolebki państwa był tym duchem opiekuńczym, który tchnął także ducha swego w dzieje narodu i wytworzył to, co barwę i krew historji i umysłowości polskiej stanowi, co posłannictwem narodu polskiego było i jest po dziś dzień. W tem nierozerwalnem zjednoczeniu polskości z katolicyzmem tkwi najistotniejsze znamię tego, co się duchem narodu nazywa i dlatego to, chociaż z zachodu wiał duch niewiary, wrogi kościołowi, jednak twórcy Konstytucji 3-go maja mimo swoich prywatnych przekonań orzekli, że „religją narodową panującą jest i będzie wiara święta rzymsko-katolicka ze wszystkiemi jej prawami... — ... bezwzględnie przysługiwać jej winien tytuł religji panującej i zagwarantowane być winny wszystkie jej prawa”.
Jakby w odpowiedzi na te słowa arcybiskupa powiada jeden z największych synów Polski, poeta Seweryn Goszczyński: „Katolicyzm miał w swoich rękach cały naród polski: tak szlachtę, jak i pospólstwo. Cóż się działo w tej Polsce katolickiej? Jaki był jej widok? Oto z jednej strony tyranja, z drugiej niewola. Jeżeli katolicyzm przyzna, że one były w jego duchu, naówczas wysuwa się ze wszelkiego prawa do rządzenia społeczeństwem polskiem w obecnych okolicznościach; jeżeli nie były w jego duchu, dlaczego ich nie zniszczył? Czy nie miał dosyć mocy? A któż może mieć więcej mocy, jak religja wobec swoich prawowiernych wyznawców? Czy nie miał dosyć czasu? Przecie od ośmiu wieków istnieje w Polsce; ośm wieków panował nad umysłem polskim jako religja stanu i nie zamienił narodu w miłującą się rodzinę, nie utrzymał go choćby przy bycie niepodległym...”
Oczywiście, że poeta Goszczyński jako zasłużony syn Polski ma prawo do przemawiania w ten sposób, bo historja potwierdza każde jego słowo, podczas gdy słowom orędzia arcybiskupiego kłam zadaje. Katolicyzm był w Polsce najpotężniejszym za czasów saskich i wówczas przygotowywał Polskę do rozbiorów przez demoralizowanie społeczeństwa, jak to każdemu wiadomo. Zresztą arcybiskup w swem orędziu sam zaznacza, że twórcy konstytucji 3-go maja uczynili z katolicyzmu religję panującą wbrew prywatnym swoim przekonaniom. Jakie te przekonania były w owych czasach wiemy bardzo dobrze. Nawet biskup Krasicki dawał im wyraz, gdy chłostał klerykalizm w swych znakomitych pismach. Religja chrześcijańska, która chce panować, jest w świetle Ewangelji dziwolągiem, bo Chrystus mówił o sobie, że przyszedł służyć, a nie panować i naśladowców swoich wzywał, aby nie chcieli być pierwszymi, ale aby byli ostatnimi i sługami wszystkich. Ten kto chce panować nad narodem nie posłuży mu dobrze, bo panujący myśli tylko o sobie i swych przywilejach.
My, którzy poznaliśmy moc odrodzeńczą Ewangelji, a wiemy że Chrystus kazał nam służyć braciom swoim, pójdźmy, a służmy tej Polsce, nad którą tylu chce panować. Pójdźmy a służmy, nie oglądając się na niczyją pochwałę i na niczyją naganę, czyniąc jedynie to, co nam czynić każe Bóg i miłość nasza dla tego kraju i jego mieszkańców, braci naszych. Wykazaliśmy w miarę sił naszych i na podstawie głosów uczonych polskich, publicystów i poetów czem Polska jest w danej chwili i co jej jest potrzebne. Obok typów kulturalnych, które tworzą i pomnażają dorobek dawnych pokoleń, istnieje w Polsce mnóstwo ludzi niespołecznych czyli jak się wyrażamy niedocywilizowanych. Ludzie ci są dla społeczeństwa naszego szkodliwi, a jest ich w Polsce dlatego tak dużo, że nad życiem naszem nie panuje Chrystus. Czyńmy tedy co jest w naszej mocy, aby zapanował nad Polską Chrystus, a wówczas naród nasz stanie w rzędzie najbardziej kulturalnych narodów. Nikt nie będzie nad nim panował, jego religja będzie religją służenia wszystkim i przez nią służyć będzie szczęściu ludzkości.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Paweł Hulka-Laskowski.