Druga księga dżungli (tłum. Mianowski)/Grabarze

<<< Dane tekstu >>>
Autor Rudyard Kipling
Tytuł Druga księga dżungli
Wydawca Księgarnia Polska B. Połonieckiego
Data wyd. 1903
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Teodor Mianowski
Tytuł orygin. Jungle Book Two
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
GRABARZE

Jeśli Tabaqui „twym bratem“, jeśli jadasz z Hyeną pospołu
Zaprośże też i Dżakelę — ów Brzuch na nogach — do stołu.

Prawo Dżungli.
Ilustracja — ptak z długim dziobem, stojący na jednej, długiej nodze.

Uszanujcie sędziwość!
Tak zawołał jakiś gruby głos — głos charczący, zaflegmiony, że dusza wasza zatrzęsłaby się snadź od ohydy i wstrętu, głos, jakby rozpękało się coś miękkiego na dwoje. Jakiś jęk, jakiś skowyt, jakieś rzężenie było w tym głosie.
Uszanujcie sędziwość! O, towarzysze z nad Rzeki — uszanujcie sędziwość!
Lecz nic nie było można dojrzeć na bezbrzeżnej toni wód rzecznych jak tylko małą flotyllę opatrzonych w kwadratowe żagle i obładowanych kamieniem budulcowym łodzi, które wypłynąwszy z pod mostu kolejowego dążyły w dół strumienia. Niezgrabne wiosła pracowały z wytężeniem, aby wyminąć piaszczystą ławicę pod filarami mostu, a gdy łodzie płynęły już obok ławicy, rozpoczął straszliwy głos na nowo:
O, Brahmini z nad Rzeki — uszanujcie sędziwość i niedołężność starca!
Żeglarz, który siedział w tyle łodzi przy sterze, wyciągnął ręce nad wodę i wyszeptał półgłosem coś, co zapewne nie było błogosławieństwem, a trzeszczące łodzie odpłynęły w głębokie zmierzchy nocy. Szeroka rzeka indyjska podobna raczej do łańcucha drobnych jezior, niż do strumienia, gładka jak zwierciadło, odbijała w środku swej głębi złoto-purpurowe niebo wieczorne i pluskała żółtemi, czerwonemi i brunatnemi falami o dolne brzegi koryta. Drobne potoki szumiały tam w dżdżystej porze roku, ale teraz leżały ich suche łożyska wysoko ponad poziomem wody. Po lewej stronie, prawie tuż pod kolejowym mostem rozłożyła się wieś zbudowana z gliny, cegieł, słomy i drzewa, której główna ulica, pełna teraz bydła, powracającego z pastwiska do obory, zbiegała aż do rzeki i kończyła się pewnego rodzaju murowaną tamą, którędy lud dla kąpieli do brodu schodził noga za nogą.
Szybko zapadała noc na leżące w dolinach pola ryżu, soczewicy i bawełny, które corocznie obficie nawadniała rzeka; na gęste zarośla trzcin co zarastały zakręty rzeki i dzikie gąszcza pastwisk za szuwarami i trzciną. Papugi i wrony nakrzyczawszy się i nagwarzywszy po uszy przy wieczornym poju, ruszyły w głąb lądu na spoczynek i spotkały w drodze gromady latających lisów; a ptactwo wodne leciało ze świstem i sykiem chowając się do szuwarów rzecznych. Były tam gęsi o niezgrabnych głowach i czarnych grzbietach, dzikie kurki, cyranki, kaczory, siewki i krzywonosy — gdzieniegdzie pojawiał się flaming.
Ociężały Żóraw-adjutant wlókł się w tylnej straży i podlatywał tak, jak gdyby każdy ruch jego skrzydeł miał już być ostatnim.
Uszanujcie sędziwość! Brahmini z nad Rzeki — uszanujcie sędziwość!
Adjutant na pół odwrócił głowę, zerkając z ukosa w kierunku, skąd głos wychodził, aż zleciał powoli na piaszczystą ławicę pod mostem. Teraz dopiero można było obaczyć, co to była za komiczna figura. Z tyłu wyglądał niezmiernie czcigodnie i poważnie, gdyż był bez mała sześć stóp wysoki i podobny dziwnym trafem do starego, łysego księdza. Ale z przodu było inaczej, bo na śmiesznej głowie nie było ani jednego włoska, a u nasady szyi zwieszało się wstrętne workowate podgardle — schowek na wszystko, co tylko zdołał ukraść swoim haczykowatym dziobem. Nogi miał długie, cienkie i pomarszczone, ale poruszał niemi z wyszukaną gracyą i spoglądał na nie z dumą, muskając jednocześnie dziobem popielate pióra ogona, wreszcie rzucił okiem tu i tam i wyprężył się w nieruchomej postawie.
Mały, parszywy Szakal, który stojąc na piaszczystym pagórku poszczekiwał z głodu, nadstawił uszu, zadarł ogon i pobiegł w bród przez rzekę do miejsca, gdzie stał Adjutant.
Był to najgorszy okaz swego gatunku — wprawdzie nawet najlepszy szakal licha wart, ale ten był już wyjątkowym szubrawcem; pół żebrak, pół złodziej, czyściciel śmietników wioskowych, rozpaczliwy tchórz, a zarazem wściekły zuchwalec, wiecznie głodny i pełen chytrych wybiegów, które mu jednak rzadko co dobrego przyniosły.
„Uf!“ zajęczał, gdy się wreszcie wydostał na brzeg i otrząsnął się z żałośną miną. „Niechże wszy zjedzą wszystkie psy w tej wiosce! Trzy ukąszenia przypadają na każdą moją pchłę, a to wszystko za to, żem zerknął — zauważasz, tylko zerknął — do starego trzewika w stajni. Bo czyż mogę się najeść prochem?“ Mówiąc to, poskrobał się w lewe ucho.
„Słyszałem“, rzekł Adjutant głosem podobnym do skrzypienia starej zardzewiałej piły przerzynającej grubą deskę, „słyszałem, że w tym trzewiku leżało nowonarodzone psie szczenię“.
„Co innego jest słyszeć o czemś; co innego przekonać się o czemś“, rzekł szakal, który pochwytał wiele przysłów, słuchając mowy ludzi, siedzących wieczorem przy ognisku.
„Święta prawda. To też tylko, aby się przekonać, wziąłem w opiekę biedne, ślepe szczeniątko, podczas gdy psy były zajęte gdzieindziej“.
Bardzo były zajęte“, odpowiedział szakal. „Ale niestety! nie będę już mógł powrócić do wsi dla pozbierania odpadków. Czy rzeczywiście było w tym trzewiku małe, ślepe szczenię?“
„Teraz już jest tu“, odparł Adjutant, patrząc z ponad dzioba na swój pełny worek. „Małe stworzenie, ale nie do pogardzenia w tych ciężkich czasach, w których miłosierdzia żadnego nie ma na świecie“.
„Ahai! Świat teraz nieczuły jak żelazo“, biadał Szakal. Wtem, rzuciwszy okiem na rzekę ujrzał niedostrzegalne prawie zbrużdżenia na powierzchni wód i począł mówić dalej z niezwykłym pospiechem. „Życie dało się dziś wszystkim we znaki, przeto nie wątpię, że i nasz wzniosły mistrz, Duma Grobli i Sława Rzeki — —“
„Pochlebca, łgarz i Szakal wylęgli się z jednego jaja“, rzekł Adjutant, nie zwracając się wprost do nikogo, gdyż on sam był z pewnością najwytrawniejszym z łgarzy, jeśli przyszło do czego.
„Tak, nawet Sława Rzeki“, powtórzył Szakal donośnym głosem. „Nawet on, jak sądzę, jest tego zdania, że od czasu zbudowania tego oto mostu, trudno o dobre pożywienie. Z drugiej jednak strony — a nie ośmieliłbym się tego powiedzieć w jego dostojnej obecności — jest on taki mądry, taki cnotliwy jakim ja niestety! nie jestem — —“
„Jeśli Szakal mówi, że jest szarym, jakżeż czarnym Szakal być musi“, zamruczał Adjutant. Nie mógł bowiem jeszcze wiedzieć, co się święci.
„To też jemu nie braknie nigdy pożywienia i dlatego — —“
Rozległ się trzask, jak gdyby łódź osiadła wśród pędu na mieliźnie. Szakal obrócił się czemprędzej i spojrzał w oczy (najlepiej to zawsze patrzyć wszystkim w oczy) istocie, która wypowiedziała te słowa. Był to krokodyl na cztery stopy długi, zamknięty w pancernej skorupie, podobnej do trzykrotnie znitowanych ścian żelaznego kotła, poszczerbionej, zakończonej ostrym grzebieniem; ostrza jego pożółkłych od starości zębów zwieszały się komicznie nad dolną obwisłą szczęką. Był to płaskonosy Mugger z Mugger-Ghaut, starszy od kogokolwiek we wsi, który nadał imię wiosce; demon brodu, nim most kolejowy zbudowano — morderca, pożeracz ludzi i fetysz miejscowy w jednej osobie. Ułożył się na brzegu zanurzywszy brodę w szumiącą mieliznę i utrzymywał się w równowadze prawie niedostrzegalnym ruchem potężnego ogona, a Szakal dobrze o tem wiedział, że jedno silne uderzenie tego ogona we wodę może wyrzucić Mugger’a na brzeg z chyżością maszyny parowej.
„Co za rozkoszne spotkanie, Ucieczko Biednych!“ zaszczekał, cofając się roztropnie przy każdem słowie. „Ledwieśmy usłyszeli twój głos pełen słodyczy, a już pospieszyliśmy wszyscy, ciesząc się na rozmowę z tobą! Moja bezgraniczna zarozumiałość pozwoliła sobie nawet rozmawiać o tobie, gdyśmy tu czekali. Spodziewam się, żeś niczego nie usłyszał“.
Szakal mówił oczywiście w tym celu, aby go słyszano, gdyż wiedział dobrze, że pochlebstwo jest najlepszą drogą do otrzymania kilku mizernych ochłapów, Mugger zaś był przekonany, że Szakal ma to na myśli, a Szakal był przekonany, że Mugger o tem wiedział, a Mugger wiedział, że Szakal był przekonany, że Mugger wiedział; i tak byli wszyscy ze siebie zadowoleni.
Stary potwór z jękiem, sapaniem i wzdychaniem gramolił się na brzeg, i mruczał: „Uszanujcie sędziwość i niedołężność starca!“ a przy tych słowach płonęły jego oczy jak węgle z pod ociężałych rogowych powiek na szczycie trójkańciastej głowy, a jego cielsko toczyło się wciąż naprzód na krótkich krzywych nogach. Potem ułożył się cicho w mule rzecznym, Szakal zaś, chociaż oddawna obeznany z jego zwyczajami ujrzał już może poraz setny z wielkiem przerażeniem w duszy, jak łudząco zdołał Mugger przybrać na się postać belki, którą fala od głębi ku brzegom ponosi. Mugger starał się nawet utrzymać pod tym kątem na wodzie, jaki zwykle płynąca belka w czasie przypływu przybiera. Wszystkie te jednak manewry były tylko skutkiem przyzwyczajenia, gdyż stary Mugger wylądował jedynie w tym celu, aby użyć miłego wczasu: ale krokodyl nigdy nie jest właściwie dość sytym, i gdyby się był nasz Szakal dał zwieść tem łudzącem podobieństwem, zabrakłoby mu niechybnie czasu, aby mógł na ten temat filozofować.
„Nic nie słyszałem, moje dziecię“, odpowiedział Mugger, przymykając jedno oko. „Woda szumiała mi w uszach, a głód mnie ubezwładniał. Trzeba przyznać, że odkąd most stoi, lud mój nie kocha mnie, jak niegdyś; i to właśnie bólem napawa moje serce“.
„Okropność!“ zajęczał Szakal, „i to jeszcze takie wzniosłe, takie szlachetne serce. Ludzie warci są jedni drugich — tak mi się zdaje“.
„O nie, są między nimi różnice, sądząc sprawiedliwie, odrzekł Mugger łagodnie; niektórzy z nich są chudzi, jak deski, niektórzy tłuści, jak szak... pieski. Nigdy nie powiem o ludziach nic złego. Jest wiele gatunków ludzi, a moje długowieczne doświadczenie nauczyło mnie, że wszyscy, jeden w drugiego, są bardzo dobrzy. Mężczyźni, kobiety, dzieci — nic im nie mogę zarzucić. A i to zapamiętaj sobie, moje dziecię, że kto się ze światem zgadza, z tym i świat się godzi“.
„Pochlebstwo jest gorsze od próżnej puszki w żołądku. Ale to, cośmy tu usłyszeli, tchnie prawdziwą mądrością“, zauważył Adjutant, stawiając jedną nogę na ziemię.
„Ależ ta ich czarna niewdzięczność względem Najszlachetniejszego“, przedkładał Szakal skromnie.
„Nie, nie, żadna niewdzięczność!“ przerwał Mugger. „Nie myślą o innych — i tyle. Jednak zauważyłem, leżąc na swoim posterunku przy brodzie, że na schody nowego mostu straszliwie trudno wchodzić — tak sędziwym ludziom, jak i małym dziatkom. Starszych bierze się oczywiście mniej w rachubę, ale niepohamowanie gniewam się, tak, gniewam się, oburzam ze względu na te małe, pulchniutkie dziateczki. Mniemam jednak, że wkrótce, gdy most trochę spowszednieje, znowu brodzić będą po mieliźnie dzielne opalone nogi mego ludu. A wtedy i stary Mugger nabierze poważania“.
„Zdaje mi się, żem widział kwietne wianki, pływające na skraju grobli dziś w południe“, rzekł Adjutant. „Wianki są przecież w całych Indyach oznaką hołdu“.
„Złudzenie — złudzenie! Była to żona cukiernika, która z roku na rok coraz bardziej ślepnie i nie może już odróżnić mnie — Mugger’a z brodu — od zwykłej, pływającej wodą belki. Dostrzegłem jej błąd, gdy rzuciła wianek do wody, bom leżał tuż u stóp grobli i gdyby była jeszcze choćby najmniejszym krokiem w dół postąpiła, byłbym jej jasno wytłómaczył tę małą różnicę. Ale — ona miała dobre chęci, a dobre chęci, moje dziecię, starczą czasem za dobry czyn“.
„Co tam po wiankach i kwiatach, gdy się musi szukać żywności na śmieciach?“ rzekł Szakal i począł się zapamiętale iskać, bacząc równocześnie z pod oka na ruchy „Ucieczki biednych“.
„Pewnie, ale śmieciska, na którem ja będę leżał, nie usypano dotychczas. Pięć razy widziałem już w mojem życiu, jak rzeka cofała od wioski fale i odsłaniała świeże lądy u stóp ulicy. Pięć razy widziałem, jak świeże na jej brzegach budowano chaty i jeszcze pięć razy to obaczę. Nie jestem niewiernym, zjadającym ryby Gawialem, nie ja to „dziś w Kasi, jutro w Prayag’u“, jak mówi przysłowie — nie! alem wiernym i stałym stróżem rzeki. Nie jest to bez powodu, moje dziecię, że wioska przybrała me miano, a przysłowie mówi, że „kto statecznie czeka, tego nagroda nie minie“.
„Ja czekałem tak długo, tak długo, prawie odkąd żyję, a doczekałem się tylko ran na skórze, uderzeń i pokąsań“.
„Ho! ho! ho!“ wrzasnął Adjutant.

— W sierpniu nasz Szakal rodzi się;
We wrześniu spadły deszcze!
„Takiej powodzi jak w te dnie“
— Rzekł — „nie pamiętam jeszcze!“

Adjutant podlega niekiedy dość niemiłym przypadłościom. Od czasu do czasu cierpi on na nerwowe skurcze w nogach, i chociaż wygląda bez porównania czcigodniej niż inne żórawie, które są zresztą wszystkie bardzo czcigodne, mimo to wszystko rozpoczyna toczyć szaleńczy obłąkany tan na powyginanych wiecznie nogach, przyczem rozwiera skrzydła do połowy i podrzuca łysą głową na dół i w górę; równocześnie zaś wśród skoków i podskoków wybucha najzłośliwszymi docinkami i obrzucaniami wszystkich. Po chwili uspokaja się, staje znowu w sztywnej nieruchomej postawie i wygląda dziesięć razy bardziej po adjutancku, niż przedtem.
Szakal cofnął się czemprędzej, chociaż liczył już trzy pory deszczowe; ale nie należy się gniewać o obrazę na tego, który ma długi, metrowy dziób i umie nim razy zadawać, jak włócznią. Adjutant był wprawdzie znanym szeroko tchórzem, ale Szakal był nim jeszcze więcej.
„Długo trzeba żyć, zanim nauk się nabędzie“, zauważył Mugger, „a i to zważ, moje dziecię: małe Szakale są bardzo pospolite, ale taki Mugger jak ja pospolitym nie jest. Ja jednak dumnym nie jestem, bo duma jest zgubą; jest gdzieś jakiś Los, a przeciw temu Losowi niech nikt nie szemrze, nikt, czy chodzi, czy biega, czy pływa. Ja jestem z Losu zadowolony. Mając odrobinę szczęścia, trochę w oku bystrości i ten chwalebny zwyczaj, aby zbadać przed wejściem do brodu lub zatoki, żali na drugiej stronie jest wyjście, czy nie — można wiele, wiele uczynić“.
„Słyszałem, że nawet samemu Dobroczyńcy biednych raz błąd się przygodził“, odezwał się Szakal złośliwie.
„Prawda; ale tu mi pomógł mój Los. Stało się to jeszcze, zanim dojrzałem zupełnie — przed ostatnim z trzech wielkich głodów (po prawej i po lewej stronie Gungi! o jak pełne były strumienie w tym czasie!). Tak, tak, byłem ci ja młody i lekkomyślny, a gdy nastały przypływy, kto był szczęśliwszy, kto był weselszy niż ja? Drobnostka sprawić mi mogła radość. Wieś tonęła w wezbranej fali, a jam popłynął ponad groblę w głąb lądu, ku polom ryżu, które żyźniący namuł okrywał. Przypominam sobie parę naramiennic (były ze szkła i strapiły mnie nie mało), które znalazłem tego wieczora. Tak, szklane naramiennice, tak, tak, tak; i, jeśli mnie pamięć nie zawodzi, trzewik. Powinienem był wzgardzić trzewikami, ale mi głód dokuczał. Później byłem mądrzejszy. O, tak. I tak najadłem się i zostałem na brzegu. Lecz kiedym potem chciał zejść do rzeki, woda opadła, a ja musiałem brnąć mułem aż do wioski. Tak, brnąłem przez muł rzeczny aż na ulicę wioski! I wtedy wystąpił mój lud, wystąpili kapłani, niewiasty, dzieci, a ja spoglądałem na nich łaskawie. Kałuże nie są dobrem miejscem do walki. Jeden z żeglarzy zawołał: „Chwyćcie siekiery i zabijcie go, bo to Mugger z nad Grobli!“ „Nie, nie“, przerwał mu Brahmin. „Widzicie? on pędzi falę przed sobą! On bóstwem opiekuńczem wioski“. Tedy zasypali mnie kwiatami, a jeden z nich — szczęśliwym trafem — wygnał kozę na ulicę“.
„Och! jak smaczną, jak bardzo smaczną jest koza!“ zawołał z zachwytem Szakal.
„Ej, włochata — zanadto włochata, a gdy ją znajdziesz w strumieniu, to ma zwykle we wnętrzu zakrzywiony hak. Ale ta koza, którą przyjąłem łaskawie w ofierze od mego ludu, przynosiła naprawdę zaszczyt grobli. Potem nastręczył mi Los żeglarza, który chciał mi ogon odrąbać siekierą. Łódź jego wylądowała na tej starej piaszczystej ławicy, której zapewne sobie nie przypominacie“.
„Nie wszyscyśmy tu szakalami“, rzekł Adjutant. „Czy to nie ta ławica, która powstała w tem miejscu, gdzie łodzie z budulcem się potopiły, w roku wielkiej suszy — długa ława piaszczysta, która przetrwała trzy powodzie?“
„Były tam dwie ławice“, odpowiedział Mugger; „wyższa i niższa ławica...“
„Ach, jakżem niedomyślny. Tak, pamiętam — rów z wodą przedzielał je, ale potem wysechł zupełnie“, rzekł Adjutant, pyszniąc się trwałą pamięcią.
„Na niższej ławicy, moje dzieci, wylądowała łódź żeglarza, który mi tyle dobrego życzył; spał on dotychczas na przedzie łodzi i w półśnie chylił się aż do kolan — co mówię, tylko do pasa, aby odepchnąć statek od brzegu. I łódź jego odpłynęła — ale pusta i uderzyła znowu o brzeg trochę niżej, a jam popłynął w jej trop, bom wiedział dobrze, że przyjdą ludzie, by ją na brzeg wyciągnąć“.
„A przyszli?“ spytał prędko Szakal głosem, w którym drgał zachwyt i groza, gdyż takie polowanie robi nań silne wrażenie.
„Ot, zjawiło się kilku tam i trochę niżej, na brzegu; ale ja nie posunąłem się naprzód. I ta przezorność oddała mi w paszczę trzech — tak, trzech jednego dnia — samych dobrze wypasionych manjis (żeglarzy), a żaden z nich, z wyjątkiem trzeciego (przy którym trochę nie uważałem) nie miał czasu nawet okrzyku wydać, by przestrzedz ludzi na brzegach“.
„Ach, co za szlachetny sport! Lecz ileż tu potrzeba zręczności, jakąż bystrość w oku mieć trzeba!“
„Nie trzeba zręczności, moje dziecię, ale namysłu. Trochę namysłu potrzeba do życia jak trochę soli do ryżu, mówi przysłowie, a ja się zawsze namyślałem głęboko. Gawial, mój kuzyn, który się żywi rybami, opowiadał mi nieraz, ile trudu mu sprawia schwytanie jednej ryby, jak one się różnią między sobą i jak on je musi dobrze znać, jedną i drugą i trzecią. A to — powiadam — jest mądrość; zważyć jednak należy, że mój kuzyn Gawial żyje wśród swego ludu. Mój lud nie pływa po wodzie w gromadach, nie wystawia ust nad wodę, jak to czyni Rewa; nie wypływa ustawicznie na powierzchnię, nie kręci się po niej jak Mochoo i mało Chopta; nie tłoczy się, nie ciśnie w zatoce po przypływie, jak Betchua i Chilwa“.
„Wszystko to bardzo smaczne ryby“, zauważył Adjutant, kłapiąc dziobem“.
„Kuzyn mój mówi to samo i czyni z każdego swego polowania sprawę ogromnej uwagi, ale ryby nie uciekają na brzegi przed jego spiczastym nosem. Mój lud ma inne zwyczaje. Żyje sobie wygodnie na lądzie, we własnych chatach, wśród własnego bydła. Muszę przeto wiedzieć dokładnie co czyni, co czynić będzie i tak dopiero łącząc trąbę z ogonem — jak mówi przysłowie — buduję całego słonia. Pojawi się nad drzwiami której chaty żelazny pierścień lub zielona gałązka — stary Mugger już wie, że w chacie narodził się chłopiec, który pewnego dnia zejdzie się bawić nad groblę. Mają kiedy wydać za mąż dziewczynę — stary Mugger już wie o tem, bo widzi jak znoszą nowożeńcom podarunki; a dziewczyna zejdzie przed ślubem do brodu, aby się umyć, a on — już czeka. Zmieniła kiedy rzeka koryto i zalała okolicę, którą przedtem żółty zasypywał piasek? Mugger wie o tem“.

Ilustracja — człowiek na brzegu rzeki, wsparty na głazach, wchodzący do wody.

„I na co się zdała ta wiedza?“ spytał Szakal. „Wszakże już od czasu mego niedługiego żywota rzeka zmieniała koryto“.
Indyjskie rzeki zmieniają prawie zawsze łożyska, a podczas pór deszczowych rozszerzają je na dwie lub trzy mile angielskie, zalewają pola po jednej stronie, zostawiając za sobą na drugiej żyzny czarnoziem.
„Żadna wiedza nie jest pożyteczniejszą“, odparł Mugger, „bo nowy ląd wróży o nowej walce. Mugger wie o tem. Oho! Mugger wie o tem doskonale! A skoro tylko woda odpłynie, pełznie on do małych zatok, gdzie wedle mniemania ludzi ledwie pies pomieścić się zdoła i — czeka. Potem nadchodzi wieśniak i zastanawia się, gdzie zasadzi ogórki, gdzie melony na tej ziemi, którą go obdarzyła rzeka; i tak ważąc mądre plany w duszy, bada żyzność gruntu palcami bosej nogi. Wkrótce nadbiega inny i woła: Tu zasadzę cebulę, tu rzepę, tam zorzę trzcinę cukrową!“ I tak biegając spotykają się wreszcie ze sobą jak się spotykają dwie łodzie na wodach rzecznych i jeden łyska zawzięcie oczyma ku drugiemu z pod grubego niebieskiego turbanu. Stary Mugger patrzy i słucha. Jeden drugiego nazywa: „bracie“ i odchodzą w zgodzie, razem, aby rozdzielić granicą nowe posiadłości. A stary Mugger spieszy za nimi — krok za krokiem, cichuteńko i brnie bez najmniejszego szmeru przez mielizny. Nagle zdzierają sobie turbany z głowy! Nagle podnoszą swoje lathis (kije), godząc na siebie; wreszcie jeden z nich upada w tył na mieliznę — drugi ucieka, ile mu tchu starczy. A kiedy wróci — waśń już ukończona, jak zresztą o tem świadczy leżący na ziemi luźnie kij pokonanego, kij mocny, żelazem okuty. Ale mimo tego nie są ludzie Muggerowi wdzięczni za jego dobrodziejstwa. Nie! wołają nań „zbójco!“ a rody zwaśnionych staczają ze sobą walkę na kije, po dwudziestu ich po każdej stronie. Bitne to plemię ten mój lud — Malwaje z Bet — Dżatowie z gór! Biją się — i to nie na żarty, a gdy walka się skończy, Mugger już czeka w mieliznach gęstego brodu — tak daleko, że go nikt ze wsi dojrzeć nie zdoła — hen, po za tymi gąszczami gęstych kikarów. A potem wracają wszyscy — w świetle księżycowem moi dzielni barczyści Dżatowie, szeregami — po ośmiu lub dziewięciu — i niosą trupa na marach. Są to mężowie o długich białych brodach, a mają głosy tak głębokie, jak głębokim jest mój głos. I zapalają ognisko och, jak dobrze mi znane ognisko! — palą fajki i usiadłszy dostojnem kołem na ziemi, kiwają frasobliwie głowami i patrzą bokiem na zmarłego, który leży opodal rozciągnięty. I mówią, że prawo angielskie zawiesza stryczek na szyi za podobne sprawki, że rodzina zabójcy będzie pohańbiona, że złoczyńcę powieszą na podwórzu więzienia. A przyjaciele zmarłego dodają: „Niech go więc powieszą!“ i rozmowa taka zaczyna się znowu od początku — raz, dwa razy, dwadzieścia razy wśród długiej, wśród gwieździstej nocy. Nagłe ozwie się jeden z nich: „Walka ich była uczciwą walką! Weźmy okup — trochę większy niż go daje zabójca i nie mówmy o całej sprawie“. I poczyna się kłótnia o okup, bo zmarły był mężem w kwiecie wieku i pozostawił liczne potomstwo. Wreszeie przed amratvela (wschodem słońca) przysuwają ciało zmarłego do ognia — taki to już ich zwyczaj — i odtąd zmarły należy do mnie, a ja jestem pewny, że z niczego się nie wygada. Oho! moje dzieci — Mugger wie, Mugger dużo wie — a moi Dżatowie są dzielnym ludem!“
„Zbyt nieugięci, zbyt skąpi dla mego podgardla“, zakrakał Adjutant. „Nie warci glazury na krowim rogu, jak mówi przysłowie: ale, pominąwszy to, któżby się łakomił na Malwajczyków?“

Ilustracja — stado ptaków gromadzące się nad zwłokami człowieka.

„Ach — ja — ja się na nich łakomię“, odpowiedział Mugger.
„W Kalkucie na południu, dawnymi czasy“, zauważył Adjutant, „rzucano wszystko na ulicę, mogliśmy więc dzióbać i jeszcze wybierać, tyle tam tego było. Och, błogie to były dnie, rozkoszne to były chwile! Teraz tam ulice czyste jak skorupki z jaj, więc ludowi memu brak pożywienia. Piękna i chwalebna to rzecz — czystość, ale jednego dnia sto razy ulice skrapiać, okurzać, zamiatać — to już zawiele! To i samych bogów może rozgniewać!“
„Jeden szakal z niziny, któremu tę wieść przyniósł brat, opowiadał mi, że na południu w Kalkucie wszystkie szakale nabrały takiej tuszy, jak wydry w porze deszczowej“, rzekł Szakal, czując na myśl o tem mocną w ustach oskomę.
„Ach, ale tam są białe twarze — Anglicy — a przywożą ze sobą na statkach gdzieś z dołu rzeki — duże, tęgie psy — które starają się o to, aby szakale w okolicy pochudły“, rzekł Adjutant.
„Więc one mają tak twarde serca jak i ludzie? Ach, mogłem się był o tem dotychczas przekonać. Ani ziemia, ani niebo, ani woda nie mają litości nad szakalem! Po ostatnich deszczach wkradłem się do namiotu jednego z białych ludzi i chwyciłem żółtą uździenicę, aby ją zjeść. Ale biali ludzie nie garbują należycie skóry. Rozchorowałem się tedy śmiertelnie“.
„Mnie się jeszcze gorzej raz przygodziło“, rzekł Adjutant. „Kiedym liczył trzy pory deszczowe i byłem jeszcze ptakiem młodym i, co się zowie, zuchwałym, przyleciałem na dolne brzegi strumienia, tam właśnie, gdzie stają owe wielkie statki Anglików. A statki Anglików są trzy razy tak wielkie, jak ta wieś...“
„Nie przekroczył nigdy Delhi, a powiada, że tam ludzie na głowach chodzą“, zamruczał Szakal.
Mugger otworzył zwolna lewe oko i spojrzał na Adjutanta przenikliwie.
„Mówię szczerą prawdę!“ powtórzył wielki ptak z przyciskiem. „Kłamca tylko wtedy łże, gdy myśli, że mu uwierzą. Ale kto tych statków nigdy nie widział, nie uwierzy w prawdę słów moich“.
„Te trochę rozsądniejsze“, odezwał się Mugger. „I cóż dalej?“
„Z głębi statku wynosili żeglarze kawały jakiegoś białego materyału, który po chwili rozpływał się we wodę. Wiele tego rozpryskiwało się i padało na brzegi, resztę zaś zanosili czemprędzej do domu o grubych murach. Jeden z nich rzucił kawałek nie większy od małego psa w moją stronę i śmiał się przytem głośno. Ja — mój cały lud — połykamy wszystko bez namysłu; tak też i teraz połknąłem ten kawałek wedle naszego zwyczaju. Nagle opanowało mnie straszliwe zimno, które wybiegając od podgardla rozeszło się po całem ciele i wcisnęło się aż do najdalszych jego kończyn tak, że straciłem mowę. Nigdy jeszcze nie czułem takiego zimna. Tedy rozpocząłem tańczyć w tym moim bólu i tej mojej trwodze, aż oddech zamarł mi w piersiach. A gdym wreszcie zaczął oddychać, tom tańczył od nowa i klął i przeklinał obłudę tego świata — a wśród tego żeglarze zataczali się od śmiechu. Największym jednak cudem wśród tego wszystkiego, pominąwszy już owo niezwykłe oziębienie wnętrza było to, że, gdym skończył swoje biadania, żołądek był zupełnie pusty!“
Adjutant robił co mógł, aby opisać wrażenie, jakie odniósł po połknięciu siedmiofuntowej bryły lodu, wyrzuconej z okrętu, który z Wenham dowoził lód do Kalkuty w tych czasach, gdy miasto to nie fabrykowało jeszcze sztucznego lodu; ponieważ jednak Adjutant nie wiedział co to jest lód, a Mugger i Szakal nie wiedzieli tego tembardziej, przeto brakło tej opowieści należytego zainteresowania się ze strony słuchaczów.
„Wszystko“, rzekł Mugger, zamykając ponownie lewe oko, „wszystko jest możliwem na statku, trzy razy tak wielkim, jak Mugger-Ghaut. A Mugger-Ghaut nie jest małą wioską!“
Od strony mostu rozległ się donośny świst; to pociąg pędzący ku Delhom zadudnił na szynach, wozy zamigotały światłami, a cienie ich odbiły się na powierzchni rzeki. Tak biegnąc, sapiąc, turkocąc przepadł pociąg w ciemnościach; ale Mugger i Szakal nie odwrócili nawet głowy, gdyż byli przyzwyczajeni już do tego widoku.
„Czy to nie dziwniejsze, niż łódź, choćby trzy razy tak duża jak Mugger-Ghaut?“ spytał Adjutant, zwracając oczy ku górze.
„Widziałem, jak to budowano, dziecię. Widziałem, jak słupy mostu rosły do góry — kamień za kamieniem, a gdy ludzie spadali (zwyczajnie z zadziwiającą zręcznością utrzymywali się na nogach), gdy spadali — powtarzam — stary Mugger był zawsze gotów. Po zbudowaniu pierwszego filaru nie szukano już trupów w topieli, aby je palić. Tak, zaoszczędzałem ja im wiele trudów. Nic nie ma niezwykłego w budowaniu mostów“, rzekł Mugger.
„Ale to, co przez most pędzi i ciągnie za sobą żelazem okute wozy, to jest coś niezwykłego“, powtórzył Adjutant.
„Jestto bez wątpienia nowy gatunek wołu. Ale przyjdzie czas, że to, co tam w górze pędzi, nie zdoła utrzymać rownowagi i spadnie tak, jak spadali ludzie. Stary Mugger będzie wtedy w pogotowiu“.
Szakal spojrzał na Adjutanta, a Adjutant spojrzał na Szakala. Godzili się bowiem obaj na to, że lokomotywa jest raczej wszystkiem innem, tylko nie wołem. Szakal przyglądał się nieraz pociągowi, przykucnąwszy za żywopłotem aloesów, a Adjutant znał go jeszcze z tych czasów, kiedy to pierwsza lokomotywa przebiegła przez Indye. Ale Mugger patrzył nań z dołu, nie dziw więc, że duży kocioł parowy uważał za garb byka.
„Taaak, nowy gatunek wołu“, powtórzył Mugger z naciskiem, ażeby się utwierdzić w mniemaniu. „Tak, nie ulega wątpliwości, że to wół“, rzekł Szakal.
„Albo może to także być — —“, ciągnął Mugger dalej z wielką powagą, lecz razem i niecierpliwością w głosie.
„Niewątpliwie, niewątpliwie“, rzekł prędko Szakal, nie czekając, aż Mugger swą myśl wypowie.
„Co?“ zamruczał Mugger pełen gniewu, gdyż dorozumiewał się, że inni więcej wiedzą niż on. „Co to może być? Nie wypowiedziałem mojej myśli. Powiedziałeś, że to mógłby być wół“.
„To musi być tem, za co je Ucieczka biednych uważać raczy. Jestem jego sługą, a nie sługą tej rzeczy, co się tam tłucze po moście“.
„Czemkolwiek to jest, jest to niewątpliwie dziełem białych ludzi“, rzekł Adjutant, „a co do mnie, nie usadowiłbym się nigdy na miejscu tak bliskiem tej rzeczy, jak ta piaszczysta ławica“.
„Nie znasz tak dobrze Anglików, jak ja ich znam“, odparł Mugger. „Skoro most wybudowano, zjawił się tu jeden biały człowiek, brał co wieczora łódkę, wypływał nią na rzekę i, bijąc niecierpliwie nogami o dno, szeptał: „Może on tu? A może tu? Podaj mi flintę“. Słyszałem głos jego, nim go zobaczyłem — słyszałem każdy szelest, jaki uczynił — każdy szmer, każdy brzęk jego strzelby — czy na górnym, czy na dolnym brzegu rzeki. A jeślim kiedy porwał którego z jego robotników i oszczędził mu tym sposobem kosztów palenia i pogrzebu, jawił się wnet tegoż wieczora nad brodem i krzyczał donośnym głosem, że uwolni odemnie rzekę, że mnie zabije — mnie, Muggera z Mugger-Ghaut! Mnie, słyszycież dzieci? A ja tymczasem płynąłem godzinami pod dnem jego łodzi, słyszałem, jak grzmiał ze strzelby do pływających pni na wodzie; a gdym zmiarkował, że się już musiał znużyć, wynurzałem się nagle z boku i dzwoniłem szczękami tuż obok jego twarzy. Skoro most zbudowano, poszedł gdzieś sobie ten cudzoziemiec. Wszyscy Anglicy polują w ten sposób; wyjąwszy, gdy się na nich poluje“.
„A kto poluje na białych ludzi“, zaszczekał Szakal, mocno podrażniony tą opowieścią.
„Teraz nikt, ale niegdyś ja na nich polowałem w swoim czasie“.
„Przypominam sobie niektóre szczegóły z tego polowania. Byłem wtedy jeszcze bardzo młodym“, rzekł Adjutant i kłapnął dziobem znacząco.
„Osadowiłem się był tutaj na dobre. I właśnie mieli wieśniacy już poraz trzeci przebudować wioskę, gdy kuzyn mój Gawial przyniósł mi wiadomość o obfitych połowach na rzece, powyżej Benares. Z początku nie zamyślałem tam się udawać, gdyż kuzyn mój, jedzący ryby Gawial, nie umie odróżnić co dobre, a co złe; ale kiedym to samo usłyszał wieczorem z ust mego ludu, postanowiłem bezzwłocznie wybrać się w drogę“.
„Jakież to były wieści?“ zapytał Szakal.
„Wystarczające, abym ja, Mugger z Mugger-Ghaut, porzucił rzekę i wybrał się w podróż pieszo. Wyruszyłem w nocy, korzystając wśród drogi z najmniejszych strug i strumyków, bo mi były wygodne; ale było to w czasie skwarów letnich i woda stała nisko w korycie. Posuwałem się wzdłuż oproszonych gościńców; brnąłem skróś wysokich traw; wstępowałem na wzgórza oblane światłem księżycowem. Nawet na skały się wdzierałem, dzieci — zastanówcie się nad tem. Wzdłuż przeszedłem cały kraj Sirhindu, tę pustą, bezwodną wyżynę, zanim natrafiłem na szereg drobnych rzeczułek, toczących fale do Gangesu. I tak oddalony byłem o miesiąc drogi od mego ludu i znanych mi dobrze brodów. To przecież było cudowne!“
„A czem można było żywić się wśród drogi?“ zapytał Szakal, który nosił całą duszę w swym małym żołądku i któremu ta podróż Muggera nie mało imponowała.
„Na co się natrafiło — kuzynie“, wyrzekł Mugger powoli, cedząc z osobna każde słowo.
W Indyach nikt nikogo kuzynem nie nazywa, jeżeli nie może wykazać się mniejszem lub większem powinowactwem krwi; a ponieważ nie zdarzyło się jeszcze nigdy — chyba w bajce — by Mugger poślubił Szakala, przeto nasz Szakal odgadnąć zdołał bez trudu, dlaczego to tak nagle został zaszczycony godnością członka Muggerowej rodziny. Gdyby rozmowa była się toczyła w cztery oczy, byłby sobie z tego zupełnie nic nie robił, ale Adjutant, który usłyszał ten wstrętny koncept Muggera, zaczął raz poraz mrugać oczami z nietajoną, złośliwą wesołością.
„Zaiste, ojcze, powinienem był o tem wiedzieć“, odpowiedział Szakal. Mugger nie ubiega się nigdy o ten zaszczyt, by go Szakal tytułował „ojcem“, a Mugger z Mugger-Ghaut wyrzekł coś — i jeszcze wiele więcej niżby się tutaj powtórzyć nie godziło.
„Opiekun ubogich sam przyznał się do pokrewieństwa ze mną. Skądżebym ja miał pamiętać o dokładnym jego stopniu. Zresztą, wszakże żywimy się jedną strawą. Sam on to przyznał“, odparł Szakal.
To sprawę pogorszyło, gdyż słowa Szakala wskazywały na to, że Mugger spożywał podczas swej podróży świeżą strawę, i to codziennie świeżą, zamiast ją przy sobie zachować, aż stanie się odpowiednio miękką i kruchą, jak to czyni każdy szanujący się Mugger i większa część dzikich zwierząt, jeżeli tylko mogą. I w istocie, „zjadacz świeżego mięsa“ jest najpogardliwszem przezwiskiem na wszystkich brzegach. Jest ono podobnie hańbiącem, jak u ludzi przezwisko „ludożercy“.
„Od chwili zjedzenia tej strawy minęło trzydzieści pór deszczowych“, rzekł ze spokojem Adjutant. „I choćby nam jeszcze trzydzieści pór deszczowych na tej rozmowie zeszło, nie będziemy jej już widzieli. A teraz opowiedz nam, co się stało, gdyś doszedł do owych wód błogosławionych po ukończeniu swojej przedziwnej podróży wśród lądu. Gdybyśmy chcieli zważać na wycie każdego szakala, to sprawy państwa popadłyby w stagnacyę, jak mówi przysłowie“.
Mugger zdawał się być wdzięcznym za przerwę, gdyż począł znowu mówić z wielkim pośpiechem:
„Na prawe i lewe ramię Gangesu! Takich wód nigdy przedtem nie widziałem!“
„Więc były lepsze, niż ta wielka powódź w ostatnim sezonie deszczowym?“
„Lepsze?! Wody wyrzuciły nie więcej, jak — co się zresztą zawsze raz na pięć lat wydarza — drobną garstkę utopionych cudzoziemców, parę kur i utopionego w szlamistej bajurze wołu. Ale w tym sezonie, o którym mówię, rzeka była płytka, gładka i wyrównana, a w dolne jej brody spłynęło tylu martwych Anglików (o czem mnie już przedtem Gawial zgodnie z prawdą powiadomił), że płynąc zawadzali o siebie. W tym to sezonie doszedłem do mojej tuszy — do mojej tuszy i mego wyglądu. Pod Agrą, w Etawah i na szerokich wodach pod Allahabad — —“
„Och, ten wir wodny, który sięgał aż pod same mury twierdzy Allahabad!“ zawołał Adjutant. „Biegli tam oni, jak dzikie kaczki do trzcin i szuwarów — a kręcili się w kółko, w kółko, ot tak!“
I rozpoczął znowu swój obmierzły taniec, a Szakal spoglądał nań pełen zazdrości. Nie przypominał on sobie naturalnie owego fatalnego roku Buntu, o którym właśnie toczyła się rozmowa. Mugger zaś ciągnął dalej:
„Tak, pod Allahabad, mogłem sobie spokojnie leżeć w leniwo płynącej wodzie i pozwolić, by dwudziestu przepłynęło, zanim się w końcu zdecydowałem, aby jednego przychwycić; a trzeba dodać, że Anglicy nie byli przeładowani ozdobami, nie przystrajali nosów w kulczyki, nie wkładali pierścieni na nogi, jak to dzisiaj czynić zwykły moje niewiasty. Kto się kocha w ozdobach, temu naszyjnik w stryczek się zamieni, powiada przysłowie. Wszystkie muggery na wszystkich rzekach i brzegach nabrały wonczas pokaźnej tuszy, ale los mój sprawił, żem się opasł i utył najbardziej. Niektórzy mówili, że Anglików zaganiano do rzeki i — na prawy i lewy brzeg Gangesu! — myśmy wierzyli, że to prawda. Im głębiej zapuszczałem się ku południowi, tem bardziej wierzyłem, że to prawda, a dotarłem przecież, idąc dołem rzeki za Monghyr, aż do samych mogił, które sterczą na drugim brzegu“.
„Znam to miejsce,“ rzekł Adjutant. „Od tego czasu Monghyr stało się pustkowiem. Niewielu ludzi w niem mieszka“.
„Następnie zacząłem się posuwać wzdłuż łożyska pod górę, ale wygodnie i powoli, a niedaleko za miastem pojawiła się jakaś łódź, z prądem w dół rzeki płynąca i pełna białych twarzy — żywych! Były to, o ile pomnę, niewiasty, a leżały pod płachtą na drągach rozpiętą i narzekały głośno. W tych czasach nie wypalono ani z jednej strzelby do nas, stróżów brodu. Strzelby były zajęte gdzieindziej. Słyszeliśmy je tylko dniem i nocą w głębi lądu, to mniej, to więcej wyraźnie, stosownie do tego, jak wiatr zawiewał. Wynurzyłem się na powierzchnię tuż przed łodzią, albowiem nie widziałem jeszcze nigdy żywych białych twarzy; w innym stanie znałem je dobrze. Nagie, białe niemowlę uklękło na boku łodzi, i pochyliwszy się nad wodą, zanurzyło w niej rączki. Co to za rozkosz patrzeć na dzieci bawiące się prądem wody! Spożyłem dnia tego poddostatkiem strawy, zawsze jednak było w moim żołądku małe, niezajęte miejsce. Ale — jeślim się rzucił na rączki dziecka — działo się to tylko dla rozrywki, nie dla głodu. One się tak jasno, tak biało odbijały od wody, żem je tak jakoś, prawie niespodzianie — przychwycił; ach były to rączęta tak drobne, a chociażem szczęki mocno zwarł — a jestem najpewniejszy, żem je zwarł — to przecież dziecię wyciągnęło z mej paszczy rączki... zupełnie nieuszkodzone. Musiały się przemknąć lub prześliznąć między zębami — te małe, drobne rączęta. Powinienem był chwycić dziecię na ukos, za łokcie; ale powtarzam, działo się to tylko dla rozrywki, żem się wynurzył na powierzchnię, tylko dla tego, aby coś nowego zobaczyć. Niewiasty w łodzi zaczęły w głos krzyczeć, a ja wynurzyłem się znowu, aby na nie popatrzeć. Łódź była zbyt ciężka, przewrócić jej nie było można. Były w niej same niewiasty; ale kto wierzy niewieście, ten chce przejść bezpiecznie przez zarosłe bagnisko, jak mówi przysłowie; a na prawy i lewy brzeg Gangesu! to święta prawda“.
„Raz rzuciła mi pewna niewiasta kawałek zasuszonej rybiej skóry“, rzeki Szakal. „Miałem nadzieję dobrać się do jej szczenięcia, ale pasza końska lepsza, niż wierzgnięcie konia, jak mówi przysłowie. Cóż uczyniła twoja niewiasta?“
„Wypaliła do mnie z krótkiej flinty, jakiej nigdy przedtem nie widziałem. Pięć razy, raz po raz“ (Mugger widział zapewne staromodny rewolwer), „a ja leżałem zapatrzony, z otwartą paszczą i dokoła mej głowy unosiły się kłęby dymu. Nigdy nie widziałem czegoś podobnego. Pięć razy, tak szybko, jak poruszam ogonem — ot tak!“
Szakal, który stopniowo coraz bardziej poczynał interesować się opowieścią Muggera, miał ledwie czas odskoczyć, gdy tuż obok niego prześmignął straszliwy ogon i przerznął powietrze ze świstem kosy.

Ilustracja — most przez rzekę, pod nim na brzegu krokodyl, szakal i żuraw.


„Dopiero po piątym strzale,“ rzekł Mugger, niby nie zważając na to, że chciał przed chwilą ubić jednego ze słuchaczy „dopiero po piątym strzale zanurzyłem się do wody i wypłynąłem ponownie, aby usłyszeć, jak jeden z żeglarzy z całą stanowczością zapewniał niewiasty, że muszę być zabity. Jedna kula utkwiła mi w pancerzu na samym grzbiecie. Nie wiem, czy tam dotąd siedzi, ponieważ głowy nie mogę odwrócić. Zbliż się i zobacz, moje dziecię. Ona dowiedzie, że moja opowieść jest prawdziwą“.
„Ja?“ zaszczekał Szakal. „Czyż odważyłby się, zjadacz starych butów i czyściciel śmietników, wątpić w słowa Najdostojniejszego i Najszlachetniejszego? Niechże mi ślepe szczenięta ogon odgryzą, jeśli choć cień podobnej myśli przeszedł przez moją nikczemną głowę. Obrońca biednych raczył mnie, swego niewolnika, najłaskawiej powiadomić, że raz w życiu został zraniony przez niewiastę. To mi wystarcza, i będę o tem opowiadał z chlubą moim dzieciom i wnukom, nie pytając o dowody“.
„Przesadna grzeczność nie jest czasem lepszą od przesadnej niegrzeczności, bo jak mówi przysłowie, nawet zsiadłem mlekiem można gościa zadławić. Ja nie chcę, aby którekolwiek z twoich dzieci wiedziało, że Mugger z Mugger-Ghaut odniósł pierwszą i ostatnią ranę z ręki niewieściej. Będzie też miał twój szczeniak i tak dość do roboty, jeśli szukać będzie pożywienia w tak nędzny i nikczemny sposób, jak jego ojciec.“
„Już zapomniałem o wszystkiem. Nic nie słyszałem. Nie było nigdy żadnej niewiasty. Nie było żadnej łodzi. Nic się nigdy nie wydarzyło“.
I Szakal poruszył znacząco ogonem i począł się otrząsać na znak, że wszystko wymiótł z pamięci, poczem usiadł z powagą na dawnem miejscu.
„W rzeczywistości jednak wydarzyło się wiele“, rzekł Mugger, któremu już po raz drugi nieudało się wywieść w pole przyjaciela. (Żaden z nich jednak nie gniewał się o to. Zjadać i być zjadanym — to prawo panujące wszechwładnie na wszystkich wybrzeżach, a i Szakalowi przypadał w udziale nie jeden kąsek, gdy Mugger skończył wieczerzę). „Porzuciłem łódź i udałem się w górę rzeki, a kiedy doszedłem do Arrah i szerokich po za nim wód, nie spłynęło już więcej zabitych Anglików. Rzeka opustoszała na krótką chwilę. Niedługo pokazało się dwóch czy trzech zabitych, w czerwonych kabatach, ale nie Anglików — należeli do rasy Hindusów i Purbeeahsów — następnie pięciu lub sześciu obok siebie, w końcu na północ od Arrah, poza Agrą, nadpłynęła ich taka mnogość, jakby kto całe wsie do wody powpędzał. Wynurzali się oni z małych bocznych zatok i spływali ku dołowi, jako pnie drzewne w czasie wielkich deszczów. Gdy się rzeka podnosiła, podnosili się i oni całemi gromadami z ławic piaszczystych, na których ciała ich spoczywały; a gdy woda opadała, chwytały ich fale za długie włosy i wlokły za sobą przez pola i Dżunglę. Przez całą noc, idąc ku północy, słyszałem odgłosy strzelb, we dnie zaś brodziły przez rzekę obute w trzewiki nogi i koła wozów toczyły się z trzaskiem po żwirze, na płytkiem dnie strumienia. Aż w końcu wyrzekłem do przejętego zgrozą serca; „Jeżeli taka dola dotknęła ludzi, jakżeż się jej wymknąć zdoła Mugger z Mugger-Ghaut? A pojawiły się tam i łodzie mknące ku dolnym brodom i płonęły jasnym pożarem, jak czasem płoną tratwy naładowane bawełną, ale nie tonęły.
„Ach!“ zawołał Adjutant. „Podobne łodzie odpływają z Kalkuty na południe. Są wysokie i czarne i sieką za sobą ogonem wodę, prócz tego — —“
„Są trzy razy tak duże, jak moja wieś. Moje łodzie były nizkie i białe, siekły wodę po obu stronach i nie były większe, niż powinny być u tego, który mówi prawdę. Łodzie napędziły mi dość strachu, więc opuściłem te wody i podążyłem napowrót do swojej rzeki, idąc we dnie, kryjąc się w nocy, jeśli nie mogłem znaleść drobnych potoków, aby sobie poradzić. I powróciłem do wioski, nie spodziewając się już ujrzeć nikogo z jej mieszkańców. Tymczasem oni orali, siali, zbierali i chodzili spokojnie po polach, jak ich woły.“
„A czy nie brakło pożywienia w rzece?“ spytał Szakal.
„Więcej go było, niż sobie życzyć mogłem. Nawet ja — a nie jadam przecież błota — nawet ja się nasyciłem, i — przyznam się — byłem trochę zaniepokojonym, gdy milczące ciała bez ustanku w dół się posuwały. Słyszałem, jak lud mój mówił we wsi, że wszystkich Anglików wybito; lecz ci, co nadpływali z prądem, z twarzą w dół obróconą nie byli Anglikami, jak mój lud mniemał. Potem uznano we wsi, że najlepszą rzeczą jest nic nie mówić, ale płacić podatek i orać ziemię. Po upływie długiego czasu rzeka się oczyściła, a ci co płynęli z falą, byli poprostu topielcami, jak to mogłem łatwo skonstatować; i, chociaż znalezienie strawy w owym czasie nie przychodziło już bez trudu, przecież byłem z całego serca zadowolony. Trochę rozbojów tu i tam nie jest rzeczą złą; ale nawet i Mugger jest czasem syty, jak powiada przysłowie“.
„Przedziwnie! Zaiste przedziwnie!“ wykrzyknął Szakal. „Słuchając samych opowiadań o takiej ilości doskonałej strawy, można już nabrać znakomitej tuszy. Cóż dalej uczynił Opiekun ubogich, jeżeli spytać można?“
„Ślubowałem sobie — i na prawy i lewy brzeg Gangesu! z zacisniętemi szczękami dotrzymałem aż po dziś tego ślubu — ślubowałem, że się już nigdy nie będę włóczył po świecie. I odtąd żyłem przy grobli, niedaleko swego ludu, i strzegłem go długie lata; a lud mój kochał mnie i rzucał na głowę moją wieńce, ilekroć ujrzał ją na powierzchni rzeki. O, tak — los był dla mnie bardzo łaskawym, a cała Rzeka jest na tyle dobrą, że poważa moją skromną i ułomną osobę; tylko — —“
„Nikt nie jest zupełnie szczęśliwym od dzioba aż do ogona“, rzekł Adjutant ze współczuciem. „Czegóż nie dostaje Muggerowi z Mugger-Ghaut?“
„Tego małego, białego dziecięcia, które mi się wyśliznęło“, rzekł Mugger, z głębokiem westchnieniem. „Było ci ono drobne, małe — ale zapomnieć go nie mogę. Jestem już bardzo stary, lecz nim umrę, chciałbym jeszcze jednej rzeczy dokazać. Prawda, że to lud ociężały, krzykliwy, głupi, prawda, że satysfakcya nie byłaby wielka, a jednak — zawsze wspominam dawne dnie pod Benares przeżyte, a to dziecię, jeśli żyje, z pewnością o nich pamięta. Być może, że dziecię ono, dziś już dorosły mąż, przechadza się po brzegu jakiej rzeki i opowiada, jak wyciągnął przed laty rękę z paszczy Muggera z Mugger-Ghaut. Los był dla mnie nader łaskawym, ale to spać mi nie daje, to mi sen mąci — ta myśl, ta jedyna myśl o tem drobnem, bieluchnem dzieciątku na krawędzi łodzi“. Ziewnął i zamknął paszczę. „A teraz będę wypoczywał i marzył. Zachowujcie się cicho, moje dzieci, i uszanujcie sędziwego starca“.
Wykonawszy sztywny obrót, powlókł się niedołężnie na pobliską ławicę piasku; a Szakal i Adjutant cofnęli się pod osłonę drzewa, stojącego tuż nad brzegiem, opodal mostu kolejowego.
„Oto co się zowie przyjemny i pożyteczny żywot“, zaśmiał się szyderczo Szakal i rzucił pytający wzrok na ptaka, który stał nad nim, wysoki jak wieża. „I ani razu, pomyśl tylko, ani razu nie wpadła mu do głowy myśl, aby mi powiedzieć, czy nie pozostał jaki kąsek dla mnie na tych brzegach. Ja jemu mało sto razy rozpowiadałem o rozmaitych przysmakach, które prąd pędził ku dolnym brodom rzeki. Jakżeż prawdziwem jest przysłowie; „Cały świat zapomina o Szakalu i balwierzu, gdy nowostki już znane“. A teraz poszedł spać! Arrah!
„Jak może Szakal polować z Muggerem“, rzekł zimno Adjutant. „Wielki złodziej i mały złodziej! nie trudno zgadnąć, który się prędzej pożywi“.
Szakal zakręcił się w miejscu, zaskomlił niecierpliwie i już miał się zwinąć w kłębek pod drzewem, gdy wtem zerwał się, przysiadł na tylnych nogach i spojrzał ponad siebie na most, wysoko zadzierając głowę.
„Co się stało?“ spytał Adjutant i pełen niepokoju rozwinął jedno skrzydło.
„Czekaj, obaczym. Wiatr wieje w ich kierunku, ale nie za nami oni tak śledzą ci dwaj ludzie...“ „Więc to ludzie? Mój urząd mnie ochrania. Całe Indye wiedzą, żem święty“. Adjutant, pierwszorzędny czyściciel ulic, może się wałęsać, którędy mu się podoba, więc i ten się nie cofnął.
„Nie jestem wart kopnięcia nawet starym trzewikiem“, rzekł Szakal, pilnie znowu nadsłuchując. „Uważaj na kroki!“ ciągnął dalej. „To nie tutejsze skórzane łapcie, ale obuta noga jednego z białych twarzy! Wsłuchaj się dobrze! Żelazo szczęka o żelazo! To strzelba! Przyjacielu, ci ociężali, głupi Anglicy przychodzą porozmawiać z Muggerem!“
„Ostrzeż go więc. Ktoś, bardzo podobny do głodnego Szakala, nazywał go przed chwilą Opiekunem ubogich“.
„Niechże mój kuzyn sam myśli o swojej skórze. Mówił mi przecież nie raz i nie dwa razy, że niema się czego bać białych twarzy. Żaden wieśniak z Mugger-Ghaut nie odważyłby się dybać na niego. Patrz, a mówiłem, że to strzelba. Teraz, jeśli nam szczęście choć trochę posłuży, nakarmimy się należycie przed wschodem słońca. On nie słyszy dobrze na lądzie i — teraz to już nie kobieta!“
Na balustradzie mostu zabłysła w świetle księżyca lufa od strzelby. Mugger leżał na piasku tak cichy i nieruchomy, jak jego własny cień; głowę opuścił między przednie łapy, nieco ku przodowi wysunięte, i chrapał jak — Mugger.
Jakiś głos na moście zaszeptał: To niesłychany strzał — prawie prostopadle z góry, — ale za to pewny, jak dwa a dwa cztery. Bierz go niżej karku! Do dyabła! co za potwór! Wieśniacy się powściekają ze złości, bo to deota (bóstwo opiekuńcze) tej okolicy.
„Nic mnie to nie obchodzi“, odpowiedział inny głos. „Porwał mi on przynajmniej piętnastu najlepszych kulisów w czasie budowy mostu i chyba już czas z nim skończyć. Uganiałem się za nim po rzece całymi tygodniami. Pomóż mi swoim Martinim, gdy mu wpakuję te obie kule“.
„Pomyśl o wstecznem uderzeniu. Z dubeltówką takiego kalibru nie można żartować“.
„To jej rzecz. Baczność! Strzelam!“
Tu rozległ się huk podobny do huku małego działa (największe strzelby, służące do polowania na grubego zwierza, np. na słonie, nie wiele się różnią od małej armaty), zabłysły dwa płomienie i dał się słyszeć ostry trzask dubeltówki Martiniego, której ostre a wązkie kule nic sobie nie robią z krokodylowego pancerza. Ale eksplodujące pociski już zrobiły swoje. Jeden ugodził Muggera w kark na szerokość dłoni od kości pacierzowej, na lewo, drugi poniżej nasady ogona. W dziewięćdziesięciu dziewięciu wypadkach na sto, może jeszcze śmiertelnie zraniony krokodyl dowlec się na pełną wodę i uciec; ale Mugger z Mugger-Ghaut został dosłownie na trzy części przełamany. Zdobył się ledwie na jedno poruszenie głowią, zanim skonał — i oto legł płasko na ziemi rozciągnięty, jak Szakal.
„Gromy i błyskawice! Błyskawice i gromy!“ wołało to nędzne, drobne stworzenie. „Czy może spadła na ziemię ta istota, która ciągnie wozy przez most?“
„To była tylko strzelba“, odezwał się Adjutant, na którym każde piórko dygotało ze strachu. „Nic więcej tylko strzelba. Musi być z pewnością zabity. Oto nadchodzą białe twarze“.
Dwaj Anglicy zbiegli szybko z mostu, przebrnęli na ukos przez ławicę piasku i stanąwszy obok zabitego Muggera, podziwiali jego rozmiary. Następnie jeden z krajowców chwycił siekierę i odciął mu olbrzymi łeb, który czterech mężów wlokło wzdłuż wybrzeża.
„Ostatni raz miałem rękę w paszczy Muggera“, rzekł, nachylając się jeden z Anglików (ten, który most wybudował), „licząc ledwie pięć lat; płynąłem łodzią w dół rzeki do Monghyr’u. Byłem dzieckiem z czasów Buntu, jak się wówczas powszechnie wyrażano. Moja biedna Matka była ze mną w łodzi i opowiadała potem nieraz, jak wypaliła parę razy ze starego ojcowskiego pistoletu do głowy potwora“.
„Doskonale — więc zabijając głowę całego plemienia zemściłeś się należycie — choć ci kolba przy strzelaniu nos okrwawiła. Hej, żeglarze! Wyciągnijcie-no tę głowę na brzeg, wygotujemy czaszkę, bo skóra w strzępy podarta i nie przyda się na nic. Teraz połóżmy się spać. Opłaciło się nam czuwanie tej nocy, nieprawdaż?“

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Dziwnym zbiegiem okoliczności, w trzy minuty po odejściu tych ludzi, uczynili Szakal z Adjutantem taką samą uwagę.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Rudyard Kipling i tłumacza: Teodor Mianowski.