<<< Dane tekstu >>>
Autor Prosper Mérimée
Tytuł Dwór Karola IX-go
Wydawca Biesiada Literacka
Data wyd. 1893
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Chronique du règne de Charles IX
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XV.
Rozkaz.

Wieczorem 24 sierpnia oddział jazdy wjeżdżał do Paryża, przez bramę Św. Antoniego. Zapylona odzież żołnierzy świadczyła o długiej podróży, a na ogorzałych twarzach dziwny malował się niepokój.
Oddział posuwał się zwolna, dążąc na plac przy pałacu des Tournelles. Kapitan kazał stanąć, wysłał na zwiady kilkunastu jeźdźców, pod dowództwem chorążego, rozstawił warty, jakby w oczekiwaniu na nieprzyjaciela.
— Sierżancie! — zawołał.
Stary żołnierz, z haftowaną szarfą i złotym galonem u kapelusza, zbliżył się do niego.
— Czy wszyscy mają lonty?
— Wszyscy, kapitanie
— Amunicyi nie zbraknie?
— Mamy podostatkiem.
Kapitan się zamyślił. Sierżant zauważył, że dowódca jest w złym humorze, dlatego długo się wahał, zanim się zdobył na uwagę:
— Warto napaść szkapy, nie jadły od rana.
— Nie teraz.
— Choć garstkę owsa.
— Nie.
— Podobno w nocy będziemy mieli robotę, więc...
Kapitan przerwał mu szorstko.
— Wracaj na stanowisko!
Żołnierze ciekawie otoczyli sierżanta.
— Co powiedział kapitan? Co to będzie? Czy prawda, że w nocy coś się ma stać? — dopytywali, ale sierżant potrząsnął głową z miną tajemniczą.
— Juścić coś się kroi... — bąknął jakby do siebie — nie wolno zsiadać z koni, gdyż lada chwila mogą nas potrzebować.
— Zatem będziemy się bili? — podchwycił trębacz — ale z kim?
— Z kim? — powtórzył sierżant, namyślając się — w tem sęk... Zapewne z nieprzyjaciołmi króla.
— Któż jest owym nieprzyjacielem?
— On nie wie, kto jest nieprzyjacielem króla! - rzekł sierżant z politowaniem.
— Ja wiem — odezwał się któryś z żołnierzy — Hiszpanie, naturalnie.
— Nie tylko Hiszpanie są wrogami króla — zauważył inny.
— Bertrand ma słuszność — potwierdził sierżant.
— Kogóż on ma na myśli.
— Hugonotów. Trzeba mieć tępą mózgownicę, żeby tego nie wiedzieć.
— Ale przecież pokój został zawarty — rzekł trębacz — natrąbiłem się dosyć z tego powodu.
— Hugonoci nie są naszymi wrogami. Hrabia de la Rochefoucauld będzie dowodził naszym pułkiem w wojnie z Flandryą, a przecież jest heretykiem.
— To ptaszek! — zawołał sierżant — jeszcześ się trzymał matczynego fartucha, Merlinie, kiedy Rochefoucauld dowodził hugonotami pod la Robraye, w Poiton. Urządził zasadzkę, w której omało w pień nas nie wyciął.
— Powiedział, że oddział rajtarów więcej wart niż szwadron lekkiej jazdy — dorzucił Bertrand — wiem to od pazia królowej.
— Czy to prawda, że wczoraj był zamach na króla? — zapytał trębacz.
— Ręczę, że to sprawka heretyków!
— Oberżysta z Saint-André mówił mi, że teraz hugonoci będą rządzili.
— W takim razie sprowadzą z Niemiec rajtarów.
— Z przyjemnością przetrzepałbym im skórę. Powiedz, Bertrandzie, tyś służył u hugonotów, prawdaż to, że admirał płaci dziennie tylko ośm denarów?
— Ani denara więcej. Po pierwszej kampanii podziękowałem za służbę staremu sknerze.
— Kapitan strasznie zły — zauważył trębacz — dawniej chętnie z nami gawędził, a dziś, przez całą drogę, ust nie otworzył.
— Zgryzł się, słysząc o sprawkach hugonotów — odrzekł sierżant.
— Znowu się zacznie wojna domowa.
— Tem lepiej, bo przy tej sposobności będzie można się obłowić porządnie.
W tej chwili chorąży powrócił i zbliżywszy się do kapitana, mówił z nim po cichu.
— Nie rozumiem, co się dziś dzieje w Paryżu — rzekł jeden z żołnierzy wysłanych na zwiady, do towarzyszy, którzy go otoczyli — na ulicach nie spotkaliśmy żywej duszy, za to w Bastylii pełno wojska; widziałem na dziedzińcu istny las włóczni.
— Cały pułk Szwajcarów tam obozuje — do dał drugi.
— Słyszałem, że wczoraj hugonoci usiłowali zamordować króla, a wśród zamieszania, książę Gwizyusz ranił admirała de Coligny — dorzucił trzeci.
— Szwajcarzy wykrzykują głośno, że hugonoci za wiele sobie pozwalają.
— Puszą się i nadymają jak pawie:
— Wszystko radziby dla siebie zagarnąć, a nam zostawić kości do ogryzania.
— To pewna — rzekł sierżant — że gdyby mi rozkazano: „Hajże, na hugonotów!” nie wahałbym się ani chwili.
— Powiedz, Belle-Rose, czy nasz chorąży z kim rozmawiał? — zapytał Merlin.
— Z oficerem Szwajcarów, ale nie słyszałem co mówili. Zapewne ważnych dowiedział się nowin, bo co chwila wykrzykiwał: „Mój Boże! mój Boże!”
— Patrzcie! jacyś jeźdzcy pędzą ku nam.
— Kapitan i chorąży jadą na ich spotkanie.
Dwóch jeźdzców zbliżało się cwałem. Jeden z nich miał kapelusz z piórami i szarfę zieloną; czarne szaty drugiego wskazywały, że należał do stanu duchownego.
— Teraz jestem pewny, że będziemy się bili — mruknął sierżant — przysyłają nam kapelana.
— Licho nadało! — sarknął Merlin — nie mam ochoty bić się na czczo.
— Witam cię, kapitanie Mergy! — zawołał szlachcic z zieloną szarfą — jestem Tomasz de Maurevel, wszak mnie poznajesz?
— Nie mam zaszczytu znać pana de Maurevel — odparł Jerzy zimno — przypuszczam, że dowiemy się nakoniec, po co nas wezwano.
— Ratować króla.
— Jakież mu grozi niebezpieczeństwo?
— Odkryto spisek hugonotów, więc wszyscy wierni poddani króla mają dziś w nocy rzucić się na nich znienacka i wymordować do jednego.
— Niepodobna! — zawołał Jerzy, wzdrygając się.
— Wszyscy mieszczanie są uzbrojeni, oprócz tego mamy gwardyę i trzy tysiące Szwajcarów, razem około szcześćdziesięciu tysięcy ludzi. O jedenastej dzwony dadzą hasło rzezi.
— Kłamiesz nędzniku! Król nie mógłby wydać tak potwornego rozkazu — przerwał Jerzy.
W tej chwili przypomniał sobie rozmowę z królem.
— Nie unoś się kapitanie; gdyby nie obowiązki służby, zażądałbym zadosyć uczynienia za tę obelgę. Przyjeżdżam z rozkazu Jego Królewskiej Mości, masz mi dopomódz do oczyszczenia z hugonotów ulicy Św. Antoniego i przyległych dzielnic. Oto lista osób, które skazane na śmierć. Żołnierze otrzymają białe przepaski; wszyscy wierni poddani będą dziś mieli taki znak na sobie, żeby wśród ciemności nie wzięto ich za hugonotów.
— Ja mam mordować bezbronnych?
— Jesteś poddanym króla Karola IX, i zapewne poznajesz podpis marszałka de Retz, któremu winien jesteś posłuszeństwo?
Wyjął papier, złożony we czworo, i podał go Jerzemu, który skinął na jednego z żołnierzy, rozkazał mu zapalić pochodnię i przy jej świetle odczytał rozkaz królewski, zalecający mu iść za wskazówkami de Maurevela. Inny papier obejmował spis nazwisk, przeznaczonych na stracenie.
— Moi żołnierze nie podejmą się rzemiosła zbójeckiego! — zawołał, rzucając papier w twarz panu de Maurevel.
— Słuchajcie! — zawołał z kolei Maurevel, zwracając się do żołnierzy — hugonoci chcą zamordować króla, trzeba ich ukarać: w nocy rzuci13my się na nich i w pień wytniemy. Król pozwala rabować ich domy.
— Niech żyje król! Śmierć hugonotom! — z dziką radością wrzasnęli żołdacy.
— Milczeć! — krzyknął Jerzy piorunującym głosem — ja tylko mam prawo tu rozkazywać. Towarzysze! ten nędznik kłamie; choćby nawet tak było jak mówi, wy się niezgodzicie mordować bezbronnych.
Pe tych słowach zapanowało milczenie:
— Niech żyje król! Śmierć hugonotom! — krzyknął Maurevel.
— Śmierć hugonotoml — powtórzyli żołnierze.
— Cóż, kapitanie, będziesz posłusznym? — zapytał Maurevel.
— Nie jestem już kapitanem! — rzekł Jerzy, zdzierając z siebie oznaki godności.
— Chwytajcie zdrajcę! — zawołał Maurevel, obnażając szpadę — zabijcie buntownika, który śmie opierać się rozkazom króla.
Żaden z żołnierzy nie podniósł ręki na dowódzcę. Jerzy wytrącił szpadę z rąk Maurevela i uderzył go w twarz tak silnie, że tamten spadł z konia.
— Sądziłem, że dowodzę żołnierzami — rzekł do jeźdźców — teraz przekonałem się, że jesteście zgrają morderców.
Spiął konia i popędził ku miastu. Chorąży podążył za nim, ale po chwili zawrócił, gdyż zauważył, że nie powinien opuszczać kolegów. Maurevel, ogłuszony ciosem, podniósł się i klnąc na czem świat stoi, wsiadł na konia. Żołnierze zachęceni nadzieją rabunku, przysięgali, że wytępią hugonotów.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Prosper Mérimée i tłumacza: anonimowy.