Dwie sieroty/Tom I/XVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVII.

Pan de la Tour-Vandieu wysiadłszy, wrzucił sam w skrzynkę pocztową, list, zaadresowany do pana Theifer, naczelnika policyjnego oddziału, w prefekturze.
Henryk po śniadaniu wyszedł pieszo w stronę ulicy du Bac. Wchodząc na plac Karuzelu zatrzymał się, usłyszawszy wymówione swoje nazwisko. Jednocześnie nadjeżdżający fjakr przystanął tuż przy nim, wzdłuż chodnika.
Młody mężczyzna wyskoczył z tego powozu, podczas gdy woźnica, zdjąwszy kapelusz, wołał:
— Panie Henryku, witamy!... witamy!... Gdybyś pan wiedział jakie szczęście spotkało mnie dzisiaj!... Wiozę w mojej budzie, w moim sławnym 13 numerze, przyszłą chwałę medycznego fakultetu. Otóż poczuwszy to, poczciwe moje szkapy, suną, jakby im nóg przybyło.
— Dzień dobry! panie Loriot... odrzekł młody markiz, a zwróciwszy się do podchodzącego ku sobie młodego mężczyzny, podał mu rękę.
Młodzieńcem owym, brunetem z czarnemi oczyma o sympatycznych i regularnych rysach twarzy, był to Edmund Loriot, o którym przed godziną rozmawiał Henryk ze swoim ojcem przybranym.
Piotr Loriot, woźnica fjakra, był silnym piędziesięcioletnim mężczyzną, o okrągłem, rumianem obliczu, żywem, wesołem spojrzeniu. Na jego ustach błąkał się bezustannie uśmiech żartobliwy.
— Kochany Edmundzie, zaczął Henryk do nadchodzącego doktora, — miałem dziś właśnie być u ciebie po południu, ażeby ci złożyć sprawozdanie z interesu, poruczonego mojemu ojcu.
— Książę więc raczył mną się zajmować?... zawołał żywo młodzieniec.
— Wątpiłżebyś o tem?
— Nie! ale... Jakąż wreszcie księciu udzielono odpowiedź?
— Niestety! — nic pocieszającego.
Edmund pobladł.
— A więc... wyszepnął, któryś ze współkolegów ubiegł mnie w tym razie.
— Tak, mój kochany. Zanim mój ojciec zdołał poprzeć twoje żądanie, wszystko już było zadecydowane.
Młody lekarz pochylił głowę zasmucony.
Piotr Loriot z wysokiego swego dorożkarskiego siedzenia, słuchał tej całej rozmowy.
— Głupstwo! — zawołał, — nie martw się chłopcze. Posadę jaka ominęła cię dzisiaj, możesz dostać jutro i jeszcze lepszą! Spij spokojnie i nie trać nadziei!
— Wiem o tem stryju, rzekł Edmund, lecz w każdym razie...
— Niema żadnego „lecz“, krzyknął Piotr Loriot, schodząc i zatrzymując się na chodniku między dwoma młodzieńcami. W dwudziestym pierwszym roku życia nie możesz żądać aby ci dano, czego pragniesz, mimo iż zasługujesz na pierwszeństwo przed dziesięcioma innemi. Bierz przykład ze mnie, mój chłopcze! Rozpocząłem moje dorożkarskie zarobkowanie dwiema staremi szkapami, jakie zaledwo trzymały się na! nogach.
— Biedne zwierzęta!... padły mi pewnej strasznej nocy w pobliżu mostu de Neuilly, lat temu dwadzieścia. Pamiętam jak dziś. Powoziłem natenczas dorożką a raczej starą landarą, w której wszystko trzęsło i klekotało, oznaczoną numerem 13. Mówiono zaraz że to numer fatalny, ale ja nie wierzyłem temu. I otóż dziś mam cztery piękne konie w stajni, a w remizie powozy i karety tak wspaniałe, jak te, które wynajmują na wesela. W moim zaś biurku posiadam grubą paczkę Akcji miasta Paryża. Ale do czarta... potrzeba było pracy na zebranie tego!
— Rób, jak ja robiłem, „bądź cierpliwym“.
Doktór, zarządzający wielkim szpitalem, w twoim wieku?... to kąsek za gruby do przełknięcia, dostałbyś niestrawności mój synu!.. Dozwól upłynąć wodzie, masz przyszłość przed sobą... Otóż ja, tak się zapatruję na całą tę sprawę!
— I słusznie! — rzekł Henryk.— Twój stryj ma rację, Edmundzie. Spotkał cię zawód, trzeba mu stawić czoło odważnie, a nie smucić się i trapić bezpotrzebnie.
— Co począć? — odparł młody doktór, gdy mego smutku pokonać nie jestem w stanie...
— Dla czego?
— Ze stanowiskiem jakie otrzymać pragnąłem, łączyło się wiele nader ważnych okoliczności. Moja przyszłość, moje szczęście odeń zależały!
— Tra! ta! ta! powtórzył Loriot; wszystko to niema najmniejszego sensu. Twoja przyszłość jest zapewnioną. Masz liczną kljentelę, jaka wzrastać będzie z dniem każdym. Co zaś do twego szczęścia, bądź filozofem, przyjdzie ono, upewniam, jeżeli nie dziś, to za rok, lub dwa...
— Zresztą, mój stryju... — zaczął Edmund, ta nominacja pozwoliłaby mi odwdzięczyć tobie ofiary, jakie czyniłeś dla mnie od niemowlęctwa. Wydałeś wiele pieniędzy na moje wychowanie...
— Nowe głupstwo!... zawołał dorożkarz, wybuchając śmiechem. — Wszakże to były twoje te pieniądze. Nie tylko że mi nic winien nie jesteś, ale przeciwnie, ja jestem twoim dłużnikiem, bo pielęgnujesz moje katary, reumatyzmy, nie biorąc za to honorarjum.
— Wolałbym, ażebyś stryju porzucił tę ciężką swą pracę, i żył przy mnie spokojnie.
— Hola! chłopcze, hola!... — zawołał Loriot z wzruszeniem. — Porzucić mój bicz i lejce?... ach! o tem nie myśl... nie! nigdy... Dorożkarstwo jest moją rozkoszą... mem życiem! — Dzień w którym zesiądę z mojego dorożkarskiego kozła aby doń nie powrócić więcej, będzie oznaką że w lampie zabrakło oliwy.
Wtedy nie będziesz potrzebował już mną się zajmować chyba pomyślisz o kupieniu dla mnie ostatniej koszuli... koszuli mocnej i trwałej, pamiętaj!
Podniósł rękę do oczu, jak gdyby powstrzymując łzę wyzierającą mu z pod powiek, a potem:
— Urodziłem się woźnicą, woźnicą żyłem i umrę woźnicą!... dodał; oto moje postanowienie.
Zamilkł, a następnie zmieniając ton mowy:
— Wybacz, rzekł, panie Henryku, ale zmuszony jestem przypomnieć naszemu doktorowi, iż zamówiono mój fjakr na dwunastą w południe, a teraz jest już po jedenastej.
— Jedź zatem stryju, — odparł Edmund, ja potrzebuję jeszcze pomówić z panem de la Tour-Vandieu.
— A więc uciekam. Kiedy przyjdziesz do mnie?
— Niezadługo.
— Pamiętaj że obiecałeś przedstawić mnie komuś... którego poznać bardzo pragnę...
— Niezapomnę o tem.
— Nie uwierzysz, jak radbym widzieć moją przyszłą synowicę... Nieznając kochać jej niemogę, a tak potrzebuję kochać.
Na oblicze młodego lekrza wystąpił rumieniec, wyjąknął z cicha słów kilka.
— Do widzenia panie Henryku!... wołał Loriot, wdrapując się na kozioł fiakra numer 13. Trzasnął z bicza i cmoknął na szkapy.
Oba konie ruszyły z pośpiechem.
— Jakaż to zacna i szczera natura!.. zawołał Henryk, spoglądając za odjeżdżającym.
— Jest to najlepszy z ludzi, — rzekł Edmund, kocham go jak ojca, i gdybym był został zamianowany naczelnym lekarzem w szpitala, zmusiłbym tego kochanego stryja, aby żył i mieszkał wraz ze mną, pomimo jego namiętnego upodobania do lejc i bicza.
Młody adwokat potrząsnął głową.
— Wątpię ażebyś zdołał tego dokonać. Wszakże twój stryj powiedział: „że jego obecne zajęcie, to jego życie“. Lecz wyznaj z ręką na sercu, czy z tej jedynie przyczyny, tak głęboko odczułeś zawód w nieotrzymaniu posady? Według ostatnich słów twego stryja zdaje mi się, że tu chodzi o jakieś projektowane małżeństwo?
— Projektowane?... wyszepnął smutno Edmund, „prześnione“ mów raczej.
— Chodzi więc o jakiś bogaty związek, który twoja nominacja na tę sprawę ułatwić by mogła?
— Nie. Związek którego pragnę, nie przyniósł by mi ani szeląga.
— Jesteś więc zakochany?
— Tak, Henryku!
— Zakochany na serjo?
— Niepojmuję prawdziwej miłości jak tylko na serjo, inaczej nie jest ona miłością, ale fantazją, kaprysem.
— A ta którą kochasz?
— Jest to skromne! urocze dziewczę bez majątku.
— Jak dawno ją poznałeś?
— Posłuchaj... Jest to historja krótka i nader zwyczajna. Wezwany przed miesiącem do chorego jej brata młodzieńca w moim wieku, którego cierpienie piersiowe wiedzie szybko do grobu, olśniony zostałem niezwykłą pięknością Berty i pieczołowitą jej gorliwością jaką otacza umierającego. Matka zarówno cierpiąca, nie jest w stanie pomagać córce, której podziwiam odwagę i poświęcenie, a która upadła by przy spełnianiu tych obowiązków, gdyby nie jakaś nadprzyrodzona w niej energja. Serce i wola podtrzymują słabnące siły dziewczęcia. Łamie się, upada, a jednak nie czuje swego znużenia.
Ukochałem tę bohaterską istotę, której brat zaśnie na wieki lada chwila! W ciągu dni kilku zostanie osierocona z matką chorą, której zdrowie i siły podkopuje widocznie jakaś ukryta zgryzota. Praca tego chłopca była jedynym źródłem utrzymania obu kobiet.
Skoro on zgaśnie, a wkrótce po nim umrze i pani Monestier, Berta osamotniona, zrozpaczona, czyż nie pójdzie za niemi kolejno? Znajdzieli ona odwagę do życia? Czyż z resztą żyć będzie chciała? Zkąd sił zaczerpnie ku temu?
— W swojej miłości dla ciebie.
— Niestety mój przyjacielu... czy jestem kochany?... niewiem tego.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.