Dwie sieroty/Tom I/XXI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXI.

— Ależ cię to znuży... utrudzi, moje ukochane dziecię, odrzekła pani Leroyer siadając przy wezgłowiu łóżka. Pomnij że doktor nakazał ci bezwarunkowe milczenie.
— Mniejsza o to... Muszę z tobą matko pomówić. Posłuchaj...
Gwałtowny atak kaszlu wstrzymał mu słowa na ustach.
— Widzisz ot... widzisz... wyjąknęła z trwogą pani Leroyer; skoro tylko nie usłuchasz doktora, powraca ten kaszel przeklęty!...
— Cóż mi już dzisiaj pomódz lub zaszkodzić może, odparł obojętnie chory. Z resztą i lepiej ażeby to raz już się skończyło! Podaj mi matko rękę... przysuń twą głowę do mojej i patrzaj mi w oczy.
Pani Leroyer spełniła żądanie syna, patrząc nań wzruszona, pomięszana, drżała jak w febrze.
— Matko!.. zaczął umierający, usiłując z najwyższym wysiłkiem woli utrzymać tę krótką nitkę wiążącą go z życiem, matko!.. posłuchaj mnie uważnie... ale bez łez, jęków i rozpaczy... odważnie... z rezygnacją...
— Słucham cię, drogie dziecko... odpowiedziała wdowa na wpół nieprzytomna prawie. Cóż chcesz mi powiedzieć?
— Pragnę cię przygotować do tej najsroższej boleści, jaka cię spotkać może...
— Synu! krzyknęła bledniejąc, synu!.. mój synu!...
— Nie przerywaj mi!... wyszepnął. Żądałem od ciebie odwagi i rezygnacji i żądam jej powtórnie... żądam w imieniu mojego ojca!...
Usłyszawszy te słowa nieszczęśliwa, drgnęła jak gdyby uderzona w serce iskrą elektryczną. Jej twarz pokryła się trupią bladością, a oczy zaświeciły blaskiem dzikiej rozpaczy. Podniosła się wyprostowana, patrząc na walczącego ze śmiercią:
— Mów więc!.. odpowiedziała głucho, mów!... W imię tego drogiego nam tyle męczennika, który był twoim ojcem, wysłucham cię z odwagą!...
— Dzięki ci matko! wyszepnął chory. Taką to właśnie chciałbym cię widzieć w chwili, gdy czuję że wszystko dla mnie skończone na świecie!...
Konwulsyjne drżenie wstrząsnęło biedną kobietą.
— Bez słabości i rozpaczy! mówił dalej chory, przyrzekłaś być odważną... dotrzymaj słowa!.. Jeżeli doktór ukrywa prawdę, ja ci ją wyjawię!...
Lada chwilę rozstanę się z tym światem... powinnaś matko przygotować się do tego... powinnaś zachować w głębi serca naszą tajemnicę, ukryć przed moją siostrą, ciążącą na nas hańbę... do czasu, w którym nastąpi rehabilitacja zmarłego... gdy sprawiedliwość wymierzoną zostanie... Berta niepowinna wiedzieć że ukrywamy się pod cudzym, przybranym nazwiskiem.
— Mów dalej... odpowiedziała, zapanowawszy nad sobą.
Umierający zebrał zarówno potrzebną mu tyle obecnie siłę moralną.
— Skoro Bóg powoła mnie do siebie, zaczął cichym, przytłumionym głosem, śmierć moja sprowadzi mnóstwo interesów, potrzebujących natychmiastowego załatwienia. Trzeba będzie dostarczyć autentyczne dowody biurom stanu cywilnego, a te dowody wykażą, że Ludwik Abel Monestier nazywał się w rzeczywistości Ludwikiem Ablem Leroyer, że był synem owego Pawła Leroyer, którego głowa spadła pod gilotyną przed laty dwudziestu.
Zaczerpnij więc siłę i odwagę w twej wielkiej miłości macierzyńskiej jaka cię nigdy nie zawiodła. Zajmij się sama załatwieniem tego wszystkiego, ażeby Berta nie wiedziała, że ciąży nad nami niezasłużona hańba.
Na grobowym kamieniu pokrywającym mogiłę mojego ojca wyryte jest tylko to jedno słowo: „Sprawiedliwość“, niechaj na moim grobie napisanem będzie ten jeden wyraz drugiego mego imienia: „Abel“, nic więcej...
Przyrzekasz mi to matko uczynić?
— Uczynię! — odparła łzawo pani Leroyer.
— Przysięgasz?
— Przysięgam!
— Jestżeś pewną że w chwili ciężkiej boleści zapanujesz nad sobą i niezapomnisz o danem mi przyrzeczeniu?
— Znajdę siłę aby dotrzymać przysięgi!
— Dzięki ci matko!... mogę teraz umrzeć w spokoju. Tajemnica hańby ściśle dochowaną zostanie...
— Tak! będzie zachowaną najściślej! odparła ze stanowczością nieszczęśliwa, aż do dnia rehabilitacji, jeżeli ta kiedyś nastąpi, Berta nie będzie wiedziała że jej ojciec zginął na rusztowaniu za zbrodnię której nie popełnił... że własnym życiem spłacił dług, za innego!
— Dobrze moja matko... wyszepnął zwolna umierający; musimy tak postąpić. Mój ojciec był niewinnym, wiemy dobrze o tem... Jesteśmy tego pewni... lecz zaślepieni sędziowie potępili go, i wydali ten straszny wyrok!
Od lat dwudziestu poszukujemy nadaremnie dowodów, wyjaśniających tą sprawę. Trzebaby cudu aby je odnaleść... Pragnęliśmy zmyć tę krwawą plamę, kalającą pamięć męczennika... Próżna nadzieja!... Umrę... a hańba nad nami i nim pozostanie!...
Młodzieniec ożywił się wymawiając te słowa, wszak jednocześnie atak strasznego kaszlu omal go nie zadławił. Przyłożył do ust chustkę, jaka w okamgnieniu krwią się pokryła.
— Synu... mój, synu... ty cierpisz... strasznie cierpisz!.. wyjęknęła wdowa.
— Nie, matko!.. odrzekł, widzisz że kryzys minął... posłuchaj mnie jeszcze, ponieważ nie ukończyłem. Niejednokrotnie przychodziła mi myśl ażeby Bercie wszystko opowiedzieć... wyjawić jej tą straszną tajemnicę... upewnić ją, iż życie moje poświęcę na dokonanie dzieła rehabilitacji zmarłego... Rozmyślałem nad tem...
Lecz z drugiej strony Berta posłyszawszy o wszystkiem, zapragnęłaby w walce wziąść udział... a biedne dziewczę nie posiada sił odpowiednich ku temu. Upadłaby na drodze usłanej przeciwnościami... Niechaj więc lepiej o niczem nie wie!..
Głos umierającego stał się tak słabym, że zaledwie dochodził do uszu matki pochylonej nad łóżkiem.
— Przestań mówić... przestań!... zaklinam!... bo się tem zabijasz!... wołała z rozpaczą.
Abel chciał kończyć dalej, ale niemógł.
— Matko!... pobłogosław mnie... Umieram!... wyszeptał.
I opuścił bezwładnie głowę na poduszki.
— Och!... błogosławię cię... błogosławię!... wołała ze łkaniem pani Leroyer, obejmując w ramiona chorego, i okrywając pocałunkami jego wilgotne czoło i zapadłe policzki. Błogosławię cię z całej duszy... ty... najlepszy z synów!..
Chory jak gdyby orzeźwiony chwilowo poszeptywał:
— Matko!.. gdy mnie już tutaj nie będzie pójdziesz sama... zawsze sama... pamiętaj!.. na grób mojego ojca i złożysz wieniec odemnie... A teraz żegnaj matko... żegnaj!..
Pani Leroyer załamała ręce.
— Nie! zawołała oszołomiona rozpaczą, nie żegnaj się ze mną!... Nie opuszczaj mnie dziecko ukochane... bo jeżeli umrzesz ja umrę wraz z tobą.
Uklękła przy łóżku i wzniosła ręce ku niebu.
— Boże wielki... wszechmogący Boże! szeptała jak gdyby w obłędzie; Boże pełen dobroci i miłosierdzia, usłysz mnie... usłysz! Uczyń cud... wysłuchaj wołania! — Och! czyliż łez mało wylałam?.. Czyż nie dość wycierpiałam?.. Wszak widzisz że upadam pod nadmiarem boleści!... Litości nademną Stwórco miłosierny!... Zostaw mi... zostaw me dziecię.
Umierający nie mogąc już mówić, wlepił w modlącą się matkę wzrok pełen miłości.
W chwili tej we drzwiach ukazała się Berta, niosąc flaszeczkę z lekarstwem.
Pani Leroyer szybko się zerwała.
— Daj!... daj, co prędzej... wołała.
I obie razem uniósłszy głowę umierającego, wlały mu w usta łyżkę tego płynu.
Uśmiechnął się do nich i przymknął oczy.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Opuścimy na krótką chwilę mieszkanie, w którym tyle łez popłynęło, i tyle ma ich jeszcze spłynąć w przyszłości, a wróćmy do Szpagata i Paula Brisson, inaczej zwanego „Gręsiem Piórem“, zabranych przez policję z pod „Srebrnego Kruka“.
Całą bandę złowionych złodziei zaprowadzono do aresztu, znajdującego się pod rogatką Clichy, zkąd przewieziono ich więziennym wozem do Prefektury.
Kilka słów wyrzeczonych przez komisarza wyjaśnia nam dla czego przytrzymano Szpagata? Oskarżonym został o kradzież kilkunastu zegarków z wystawy sklepowej.
Przesłana denuncjacja wskazywała z dokładnością jako sprawcę Klaudjusza Landry przezwanego Szpagatem; wydano rozkaz do odszukania go, i zarządzenia rewizji w jego mieszkaniu przy ulicy Charboniére.
Znalezione na dnie walizki zegarki, przekonywały o uzasadnionem podejrzeniu.
Chodziło teraz o schwytanie złodzieja, którego zwyczaje i nawyknienia znanemi były policji.
Rozpoczęto poszukiwania w podrogatkowych szynkowniach, których natenczas więcej było niż dzisiaj, i gdzie zbierali się zwykle włóczęgi i hultaje różnego rodzaju.
Urządzono zejście policji wieczorem, pod „Srebrnego Kruka“. Wiemy o rezultacie dokonanych tam poszukiwań. Widzieliśmy Szpagata wprowadzonego w wściekłość, usiłującego zamordować komisarza, którego jedynie ocaliła energiczna obrona Ireneusza Moulin, mechanika.
Po przybyciu do więzienia, stosownie do przepisów, przeszukano kieszenie włóczęgów, odebrano im pieniądze i inne poznajdowane przedmioty, jakie szczegółowo spisano, poczem wprowadzono ich do ogólnej sali, gdzie w chaotycznym nieładzie, znajdowali się złodzieje, zbrodniarze i żebracy razem.
Każdy z nich czekał na pierwsze badanie, po którem stosownie do winy, przewożono ich, lub wypuszczano na wolność.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.