Dwie sieroty/Tom II/XI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XI.

— Pawle mój!... — zawołała po chwili, ja jedna tylko znam tajemnicę twojego męczeństwa. Berta nie wie o niczem i nigdy się nie dowie!... Nie mogę się spodziewać, aby Bóg uczynił cud dla mnie i zesłał światło dla wykrycia prawdziwych winowajców. Nie zdołam więc nigdy za mego krótkiego już życia z niezasłużonej hańby oczyścić twego nazwiska. I to mnie gnębi... zabija!...
Książę Jerzy słuchał słów wdowy z nieopisaną trwogą.
— Nic jeszcze nie wie!... — poszeptywał: — lecz mściciel stoi tuż za nią... Pomoc o którą tak błaga, zesłały jej nieba.
Machinalnie zaczął szukać po kieszeniach rewolweru, którego nie miał przy sobie.
Owładnięty szałem, gotów był nowe popełnić morderstwa, by się uwolnić od strasznego widma oczekującej go kary.
Ireneusz tymczasem zbliżył się ku wdowie. Słyszał on wyraźnie każde jej słowo, a na ostatni wykrzyk zbolałego serca odrzekł łagodnie:
— Ufaj pani Bogu i nie trać nadziei w jego sprawiedliwość. Ja jestem przy tobie i pragnę ci w tej sprawie dopomódz.
Posłyszawszy to pan de la Tour-Vandieu omal nie runął na ziemię. Twarz jego straszny przedstawiała widok. Trupia bladość powlekała policzki, a oczy z dzikim wyrazem patrzyły przed siebie.
Podsunął się bliżej, aby nie stracić jednego słowa z rozpoczętej rozmowy.
Na głos Ireneusza pani Leroyer szybko się podniosła, a patrząc bystro na mówiącego:
— Kto pan jesteś? — zapytała, jaki powód nakłania pana do podsłuchiwania modłów nieszczęśliwej kobiety?
— Kto jestem? — odrzekł, zbliżając się do niej. Przypatrz mi się pani lepiej, i sięgnij myślą w przeszłość: Poznajesz mnie pani?
— Nie! nieznam pana, — odpowiedziała, bacznie się w niego wpatrując...
— Masz pani słuszność... żądam od ciebie zbyt wiele. Lata zmieniają człowieka, a upłynęło ich osiemnaście od chwili ostatniego naszego widzenia. Sądzę wszelako iż nazwisko moje przynajmniej nie będzie obcem dla pani. Jestem Ireneusz Moulin.
— Ireneusz Moulin? — powtórzyła, wzruszając ramionami.
— Nic ono pani nieprzypomina?
— Nic... wcale.
— Ta właśnie wiadomość była mi potrzebną!... wymruknął za krzakami książę Jerzy.
— Ha! zapomniałaś więc pani zapewne o tym małym sierocie, odparł smutno mechanik, — o owym chłopcu którego mąż pani, pan Paweł Leroyer przyjął do swoich warsztatów, znajdujących się natenczas przy kanale św. Marcina? Niepamiętasz więc wcale owego malca, któremu wraz z kęsem pożywienia, podawaliście razem i pokarm duchowy, kształcąc jego umysł i serce? Niepamiętasz pani później owego młodzieńca, który na swoich rękach piastował twe dzieci, który je kochał, dotąd kocha i radby dla nich poświęcić swe życie?
Słowa te zbudziły w zbolałej kobiecie uśpione od dawna wspomnienie.
— Ireneusz?... — zawołała; — więc to ty jesteś?... ty... przyjacielu mój? Mój przybrany synu? Wybacz, żem ciebie z razu niepoznała... ale od twego wyjazdu tyle wycierpiałam... Wypłakałam tyle... Nie dziwne więc, że i pamięć moja osłabła.
— Wiem pani... wiem wszystko! — przerwał Moulin, wzruszony tym wybuchem macierzyńskiej dla siebie miłości.
— Znałeś mojego syna, — ciągnęła dalej, — kochałeś go tak, jak kochałeś jego ojca. Otóż to moje najdroższe dziecin spoczęło już w mogile nie osiągnąwszy jedynego celu do którego dążył w swem życiu, nieoczyściwszy z niezasłużonej hańby ojca, w którego niewinność ty niegdyś wierzyłeś.
— I wierzę!... — zawołał stanowczo Ireneusz, — alei niestety przybywam zapóźno, aby pocieszyć syna mojego dobroczyńcy. Dowody jakich on szukał nadaremnie, te dowody, ja mam dziś w swem ręku.
— Co mówisz? — wykrzyknęła pani Leroyer, — co mówisz na Boga?
— Mówię, że dowody, uniewinniające męża pani, są w mojem posiadaniu. Wybacz jeżeli moją obecnością i tem, co opowiedzieć ci pragnę, odnowię w twem sercu zbolałem straszne wspomnienia przeszłości. Wszak sądzę że lepiej pomówić o tem co nam jest droższem nad życie w obec tej mogiły, na grobowcu której będziemy mogli wypisać niezadługo:

„Tu leży ofiara pomyłki“.

Od tygodnia poszukuję cię pani po całym Paryżu, aby zawiadomić cię o tym dokumencie. Nie w naszej mocy jest wrócić życie tym, którzy pomarli, lecz w każdym razie możemy oczyścić ich pamięć.
— Próżne marzenia, mój chłopcze!... odrzekła pani Leroyer.
— Jakto? dlaczego pani powątpiewasz?... zapytał żywo Moulin.
— Dla tego że tych dowodów jakie byłyby nam potrzebne, nigdy nie odnajdziemy. Przez lat tyle pracowałam wraz z synem nad wykryciem prawdziwych zbrodniarzów nadaremnie. Ich ślad zaginął bezpowrotnie. Jak niegdyś policja, tak my dziś nic odkryć nie zdołamy. A więc powtarzam próżne marzenia!...
— Niech i tak będzie! — odparł Ireneusz. — Pozwolisz jegnak mi pani na tem tak zwanym przez ciebie „marzeniu“, opierać moje nadzieje.
— Niemam prawa zabraniać ci tego poczciwe ty dziecko; ale pomyśl jak bolesnym będzie znów dla nas ten zawód? Wierzysz więc że moglibyśmy wykryć prawdziwych winowajców?... masz nadzieję?...
— Więcej niż nadzieję... mam pewność!
— Moglibyśmy zatem oddać ich w ręce sprawiedliwości... zaprowadzić pod gilotynę?
— Nie pani, tego uczynić nie możemy. Sprawiedliwość ludzka dosięgnąć już ich nie zdoła. Przedawnienie sprawy osłania ich przed odpowiedzialnością sądową, ale nie uwalnia od ludzkiej pogardy i hańby. Tę karę właśnie na nich wymierzymy. Posłuży nam ona do oczyszczenia pamięci męża pani. Będziesz pani mogła natenczas ze wzniesionym czołem nosić nazwisko, z którym dziś ukrywać się musisz.
— Masz więc dowody te w ręku? Jesteś na tropie zbrodniarzów?
— Tak sądzę.
— Dowody niewinności Pawła w tej sprawie?
— Mam pani.
— Jakie?... powiedz mi na Boga!...
— Przed dwoma tygodniami w Londynie, dziwnym zrządzeniem losu, dostał mi się w ręce bruljon listu pisanego przez kobietę, w którym mówi ona o popełnionej zbrodni na moście de Neuilly, przypominając i inne szczegóły obok tego. Niewątpliwie ten list przeznaczonym był dla jednego ze wspólników zbrodni, lub wykonawcy morderstwa. Ale to jeszcze nie wszystka. Nową wskazówkę pozyskałem przed kilkoma dniami. Wspomnienie „Brunoy“ odbija się żywo w pamięci pewnej umysłowo chorej kobiety. Począłem i tu prowadzić badanie. Światło przedziera się ku nam z pośród ciemności.
Pani Leroyer, blada i drżąca słuchała opowiadania młodego mechanika. Pragnęła uwierzyć jego słowom: a lękała się nowego zawodu.
— Gdzież masz bruljon owego listu o którym mówisz, zapytała, — ten drogocenny dokument w jakim tak ważna dla nas wskazówka się mieści?
— Zostawiłem go w mieszkaniu, lecz dziś wieczorem złożę go w ręce pani. Będziemy poszukiwać razem jak niegdyś pani z swym synem poszukiwałaś. Wewnętrzne to przekonanie że cel osiągniętym być musi i cześć zwróconą zostanie zmarłemu, doda nam wytrwałości i siły. Mając już teraz przewodnią nić w ręku, możemy walczyć z tą mocną wiarą że sprawa nasza jest pewną.
— Ach! — wyszepnęła wdowa, — Bóg zseła mi pociechę w tobie mój synu, i osłodę mych cierpień. Dotknięta śmiertelnie podwójnym ciosem, upadam pod nadmiarem boleści! — Przed laty haniebna śmierć Pawła, zdruzgotała me życie!... Dziś, zgon jedynego syna rozdziera mi serce!... Wszystko już dla mnie skończyło się na ziemi... Jedyna nadzieja jaka mnie jeszcze utrzymuje, to rehabilitacja tej niewinnie zgładzonej ofiary!
Silne rozrzewnienie i tyle przebytych od dni kilku cierpień, wyczerpały siły biednej kobiety. Chwyciwszy się za serce, zachwiała się i gdyby niepodtrzymał jej był Ireneusz, mogłaby była roztrzaskać sobie głowę o wznoszący się opodal nagrobek.
— Wesprzyj się pani na mojem ramieniu, — mówił do niej Moulin z synowską tkliwością, odwiozę cię do mieszkania gdzie pod opieką panny Berty, odzyskasz siły i uspokojenie, sam zaś wrócę do siebie po ów dokument ażeby złożyć go pani.
I podtrzymując znękaną, szedł z nią ku cmentarnej bramie.
Książę Jerzy ukryty w zaroślach, nie stracił jednego słowa z wyż przytoczonej rozmowy. Z nieopisanem przerażeniem wybiegł ze swojej kryjówki, przeskakiwał leżące na ziemi przygotowane do nagrobków kamienie, podążając z pospiechem w stronę bramy do której przybiegł nareszcie.
Zobaczywszy go Theifer tak rozgorączkowanym, domyślał się iż zajść musiało coś niezwykłego na cmentarzu i nie czekając aż go książę zawoła, podszedł ku niemu.
— Co się stało? — zapytał.
— Nie mój kochany. Biegłem tylko aby cię powiadomić że on już idzie... Za chwilę wyjdzie z cmentarza.
— Sam?
— Nie! w towarzystwie kobiety w żałobie.
— Mamże go zatrzymać natychmiast?
— Ma się rozumieć!... Nie można przecie pozwolić aby ten nędznik dostał się do swego mieszkania.
— Czy wiadomo księciu gdzie on mieszka?
Jerzy przecząco potrząsnął głową.
— W takim razie lepiej byłoby może pozwolić mu wrócić do domu, i tam dopiero go przyaresztować?
— Nie! — odrzekł książę. W duchu zaś pomyślał:
— Mógłby jadąc z tą kobietą, podać jej swój adres, a dla mnie byłoby to zgubą. Zwracając się zaś do Theifera:
— Choć niewiem gdzie mieszka ten człowiek, — dodał głośno, — znam wszakże jego nazwisko. Jest to Ireneusz Moulin, mechanik przybyły z Londynu. Wiadomość ta była nam bardzo potrzebną, teraz rozpocząć możemy działanie. Donieś mi pan natychmiast skoro tylko jego adres odnajdziesz.
— Niech wasza książęca mość będzie spokojnym, nieomieszkam stawić się wkrótce ze szczególnem sprawozdaniem.
Jednocześnie Jreneusz prowadzący panią Lerorey ukazał się na zakręcie alei. Spostrzegłszy go Jerzy wskazał Theiferowi, mówiąc półgłosem:
— Oto właśnie człowiek którego pan zatrzymasz.
— Ten, z czarną brodą?
— Tak, czyń pan swoją powinność bezzwłocznie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.