Dwie sieroty/Tom II/XXVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXVII.

Berta wierzyła ślepo w każde słowo matki, lecz poraz pierwszy w życiu niedowierzać zaczęła temu co od niej usłyszała. Zdawało się jej, że pani Leroyer ukrywa jakąś tajemnicę.
— Dla czego jednak on list przysyła, zamiast zobaczyć się z tobą mamo? zagadnęła po chwili.
— Dla tego, że wyjść nie może.
— A któż mu zabrania? wszak mówiłaś, że jest obecnym w Paryżu?...
— Jest... ale go uwięziono.
— Jakto?... siedzi w więzieniu? zawołało z przestrachem dziewczę. O cóż go obwiniono?
— Sam nie wie... Przysięgłabym, że go niewinnie oskarżono!...
— I zkąd tak nagle?
— Zatrzymano go w mojej obecności, w chwili gdyśmy wyszli razem poza cmentarną bramę. Miał zamiar odwieść mnie tutaj, i poznać się z tobą.
— Ależ to straszne!... moja mamo, odparła Berta. Jakże ty znowu zatrwożyć się musiałaś! i nic o tem nie nadmieniłaś?...
— Byłam przekonaną, tak jak i on sam zarówno, że policja popełniła omyłkę, którą sprostuje niebawem. Czekałem codziennie na jego przybycie i dla tego ci nic nie mówiłam o tym smutnym wypadku.
— A więc nie uwolniono go dotąd?... Nie naprawiono pomyłki? O cóż jest oskarżonym?
— Do obecnej chwili nie był jeszcze badanym. Domyśla się tylko, że go wmięszano najniesłuszniej w jakąś polityczną sprawę.
Berta odetchnęła swobodniej.
— A!... obawiałam się, wyrzekła, czy ów wychowaniec mojego ojca nie dopuścił się jakiego hańbiącego czynu!...
— Hańbiącego czynu? powtórzyła pani Leroyer; nie!... Ireneusz do tego nie byłby zdolnym. Dość jest porozmawiać z nim, zobaczyć go nawet, by powziąść o nim jaknajlepsze wyobrażenie.
— Tak, w rzeczy samej, powinnam była o tem wiedzieć, skoro mi powiedziałaś na początku, że go kochasz, odparła Berta. Jakiej więc on żąda od ciebie przysługi?
— Prosi, bym usunęła przed poszukiwaniem policji, ważne jego papiery familijne, oraz pieniądze stanowiące jedyny jego majątek.
— W jakiż sposób myślisz załatwić to mamo?
— Wykonywując słowo w słowo jego zlecenie. Pójdę do jego mieszkania...
— Co? ty pójdziesz do niego mamo... będąc tak słabą?
— Dla czego nie? jeżeli tego wymaga koniecznie jego interes?... szeptała chora.
— Nie!... ty żartujesz mamo?... wołała Berta przystępując do łóżka zatrwożona.
Pani Leroyer przypomniała sobie w tej chwili o pilnujących dom agentach.
— Boże! a jednak nie mogę pozwolić by zginął!... niesprobowawszy podać mu pomocnej dłoni... wyjąknęła z cicha. Choćbym wiedziała, że się narażę na niebezpieczeństwo, pójdę!... skoro prosi mnie o to.
Dziewczę załamało ręce z rozpaczą.
— Matko! zawołała błagalnie, czyż możesz myśleć o wyjściu z domu, ty?... która od dni kilku nie możesz podnieść się z łóżka? Jestem pewną, że nie byłabyś w stanie przejść przez ten pokój, gdzież więc znalazłabyś siłę do wybrania się na miasto, może ztąd nawet daleko, do nieznanego sobie domu, do przeszukiwania obcych rzeczy i zabierania ich z sobą?... Matko!... błagam na klęczkach, zaniechaj tego zamiaru!... a gdyby moja prośba okazała się daremną, to odwołam się do doktora Loriot, któremu będziesz musiała być posłuszną.
— Milcz... milcz na Boga!... zawołała chora z przerażeniem.
— Dla czego mam milczeć?
— Dla tego, że tajemnica którą powierzył mi Ireneusz, nie może być nikomu wyjawioną. To czego on żąda odemnie, wypełnić muszę... Czy rozumiesz mnie?... „muszę“. Pójdę do jego mieszkania, choćbym wiedziała, że śmierć mnie spotka natychmiast!... Gdzie chodzi o spełnienie obowiązku, życie rachuje się za nic!...
Głos pani Leroyer zaledwie dosłyszany na początku rozmowy, wzmagał się w miarę wypowiadanych wyrazów. W oczach chorej błyszczało niezachwiane postanowienie.
Berta widząc opór matki, zaniechała daremnej walki, próbując teraz łagodnego przedstawienia i prośby.
— Ach! czyliż masz prawo utrzymywać mamo zaczęła po chwili, że twoje życie wobec wyidealizowanego jakiegoś obowiązku, za nic się liczyć powinno? Nie!... nigdy!... bo ono do mnie należy... do twej biednej córki któraby śmierci twojej nieprzeżyła. Ireneusz Moulin, jako wychowany przez ciebie, może być drogim sercu twojemu, może być szczerym i oddanym nam przyjacielem, lecz w każdym razie jest to obcy człowiek, dla którego nie godzi się poświęcać własnego życia i szczęścia swojego dziecka... Matko!... wysłuchaj mej prośby!... mówiła składając ręce, niedoprowadzaj mnie do rozpaczy... inaczej, musiałabym przestać wierzyć w twą miłość, i powziąść podejrzenie co do tej tajemniczej spraw dla której chcesz się poświęcić!...
Chora zadrżała na te wyrazy dziewczęcia, łzy z jej oczu strugą spłynęły, a przygarnąwszy Bertę ku sobie, okrywała ją pocałunkami.
Dziecko moje!... nie pytaj mnie o nic... wyszepnęła, bo nic ci wyjaśnić nie jestem w stanie!... Chciej tylko wierzyć, że ciebie jedną dziś kocham na świecie, i gdyby to było możebnem, zaniechałabym sprawy Ireneusza byleby ciebie zadowolnić. Lecz dziecię drogie dziś nie należę do siebie, rządzą mną okoliczności którym poddać się muszę. Boleję nad tem, że uczyniona przysięga zabrania mi wyjawić ci prawdę, a więc zaklinam na pamięć ojca twojego i naszego nieszczęśliwego Abla, nie pytaj o nic, i nie utrudniaj mi przez to dość i tak ciężkiego zadania!...
Wymawiając ostatnie słowa, pani Leroyer wybuchnęła płaczem.
— Dobrze mamo, odpowiedziało dziewczę, uczynię wszystko czego sobie życzysz, lecz pod warunkiem, że nie pójdziesz do Ireneusza Moulin.
— Pójdę!... zawołała chora, pójdę, nieodwołalnie... pójść muszę... kiedyś, później, może niezadługo... pojmiesz i usprawiedliwisz mój upór, teraz dla ciebie niezrozumiały!
— Nie zawsze mamo chęć jest wystarczającą, do działania... Potrzeba ku temu i odpowiednich sił fizycznych...
— Tych mi niezabraknie!... zawołała chora. Moje osłabienie nie jest tak wielkiem, jak sobie wyobrażasz. Według mnie, wola zastępuje siłę... przekonasz się o tem!
To mówiąc, odrzuciła nakrywającą ją kołdrę i w oka mgnieniu stanęła przy łóżku usiłując przejść przez pokój.
Daremnym jednak był jej wysiłek, zaledwie postąpiła parę kroków, nogi ugięły się pod nią, zawrót w głowie pozbawił ją równowagi, i gdyby nie nadbiegająca Berta, byłaby całym ciężarem runęła na ziemię. Opierając się na córce, zaledwie doszła do łóżka na którym legła bezsilna.
— Nie mogę!... zawołała z rozdzierającym jękiem, nie mogę!... Bóg mnie już opuścił!... niepodobna mi będzie spełnić tak świętego obowiązku! Ani chwili szczęścia przez życie!... ani iskry nadziei przy śmierci!... Rozpacz i cierpienie bez granic!... oto mój los... ma dola!...
Niepowstrzymane łkanie rozsadzało piersi nieszczęśliwej.
— Uspokój się mamo... zaklinam! wołała Berta. To czego ty dopełnić nie możesz, ja za ciebie uczynię.
Pani Leroyer wpatrywała się bystro w twarz mówiącego dziewczęcia.
— Ireneusz Moulin żąda od ciebie mamo byś zabrała z jego mieszkania ważne dokumenty familijne i pieniądze, wskaż mi jego adres, udziel potrzebne szczegóły, a zastąpię cię w tej czynności natychmiast.
— Ty!... dziecko moje?... tybyś to uczyniła?
— Dla czego nie? — Jestem dość silną i energiczną aby wypełnić zlecenie, przed którem ty mamo nawet pod grozą śmierci cofnąć się nie chciałaś!...
— A niebezpieczeństwo?
— Wszak i dla ciebie istniało ono...
— Ależ ty Berto jesteś tak młodą?
— Co znaczy wiek wobec nieszczęścia...
— Nie będziesz że się obawiała?
— Nie!... przysięgam na Boga! Zresztą, ta myśl, że wypełniam święty obowiązek, podtrzymywać mnie będzie.
— Niech się więc dzieje wola Boża!... wyjąknęła chora. Przyjmuję twoje poświęcenie... dziękuję ci z całego serca... i błogosławię!... dodała ze łzami.
— Mów mamo co trzeba uczynić? a wybiorę się natychmiast.
— Och! nie... nie zaraz... nie w tej chwili.
— Dla czego?
— Ireneusz zaleca, aby dopiero wieczorem udać się na plac Królewski.
Berta zadrżała strwożona wzmianką o nocnej wyprawie do nieznajomego domu, i obcego mieszkania. Starała się wszelako ukryć przenikającą ją obawę.
— Posłuchaj mnie drogie dziecię, zaczęła pani Leroyer, i zanotuj w pamięci każde moje słowo. Ireneusz mieszka pod № 24, przy placu Królewskim, w domu, w którym myśmy niegdyś zamieszkiwali. Byłaś natenczas bardzo jeszcze małą, ażeby to dziś sobie przypomnieć.
— Nic nie pamiętam, w rzeczy samej, odparło dziewczę.
— Jego mieszkanie znajduje się na czwartem piętrze, pierwsze drzwi na prawo... Oto klucz odeń.
To mówiąc podała Bercie klucz przyniesiony przez Eugenjusza.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.