Dwie sieroty/Tom III/III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


III.

— Miałeś chęć stryju, aleś tego nie zrobił... dorzucił Edmund.
— Cóż chcesz mój chłopcze? odparł śmiejąc się Loriot. Dziewczyna była tak piękna, a tak tkliwie prosiła!... Mówiła, że ma bardzo daleki kurs do odbycia, w bardzo ważnej sprawie, że przy zbliżającej się burzy, nie dostanie innej dorożki. Domyśliłem się, że tam szło o jakąś naznaczoną, schadzkę, a ponieważ dla zakochanych jestem bardzo wyrozumiałym, powiedziałem jej, że ją zawiozę.
Każdy z wymówionych przez Piotra wyrazów ranił jak sztylet zbolałe serce Edmunda. Nie wiedział na pewno o kim stryj mówi, a jednak szarpało go przeczucie nieszczęścia.
— I gdzież zawiozłeś tą panią stryju? pytał, pokonywając wzruszenie.
— Na drugi koniec Paryża, aż na plac Królewski przy Marais. Kazała mi się zatrzymać pod 18-m numerem, ale widziałem, że weszła pod № 24. Kobiety mówię ci chłopcze, to chytre a przebiegłe istoty!...
— A długo tam bawiła?
— Ach! mój — kochany, nie wspominaj mi o tem!.. Byłem przekonany, że już niepowróci ta panna... Kląłem na czem świat stoi, patrząc jak moje szkapy mokły na takiej ulewie. Mnie deszcz nie dokuczał bom się schronił pod arkady, ale biedne moje koniska!.. Djabelnie długo siedziała tam owa dziewczyna.
Tu nagle przerwał spoglądając na synowca.
— Co ci się stało? zawołał, zbladłeś jak ściana... Gotówżeś zemdleć mi tu, jak kobieta?
— Uspokój się stryju, nic mi nie będzie, rzekł Edmund .Mów dalej... twoje opowiadanie bardzo mnie zajmuje. Odwiozłeś więc tutaj z powrotem tę panienkę?
— Tu, niezupełnie... gdyż tak samo jak na placu Królewskim, kazała mi się zatrzymać o kilka domów bliżej. Mając ją w podejrzeniu, śledziłem z daleka, i jestem pewien, że mieszka w tym domu.
— Pozostawiła jaki przedmiot w dorożce?
— Tak; broszkę z fotografją młodego chłopca. Chcesz ją zobaczyć?
— Radbym.
Piotr Loriot wyjął z kieszeni zawiniętą w papier starannie broszkę Berty z fotografią jej brata, i podał doktorowi, który rzucił na nią przelotne spojrzenie.
— Fakt nie ulega wątpliwości... wyszepnął do siebie młodzieniec. Zrozumiałem jest teraz dla mnie wczorajsze zakłopotanie matki i córki. Berta szła na oznaczoną schadzkę, łudząc mnie odnoszeniem roboty... A jam ją tak kochał!.. Tak jej wierzyłem!... Wiedząc żem oddał jej serce, przyszłość... i szczęście swoje, zdradziła mnie haniebnie!
Piotr Loriot widząc ów wybuch żalu siostrzeńca, stał przed nim osłupiały. Ostatnie słowa zbolałego, rzuciły niejakie światło na ciemną dotąd dla woźnicy zagadkę.
— Do pioruna!... zawołał, byłażby to więc taż sama dziewczyna Edmundzie, którą tak kochałeś, i o której mi często mówiłeś?... Taż sama, która tak niedawno straciła brata, i z tak bezprzykładną gorliwością pielęgnowała swą matkę?... Ta wreszcie, którą chciałaś poślubić?... Ależ to być nie może?
— Tak; to ona! wyszepnął zaledwie dosłyszanym głosem młody doktór.
— Wstrzymajże się na Boga!... wołał oburzony Piotr Loriot. Stoisz nad przepaścią człowieku! Dziewczyna która sama jedna w taką niepogodę, biegnie na plac Królewski, nie jest godną ciebie!... Umierającą matkę pozostawia samą, by zdala od niej rozweselić się chwilowo!... To nikczemne Edmundzie... To woła o pomstę do Boga!...
— Tak, w rzeczy samej... to niegodnie!... wyszepnął młodzieniec.
— Gdybym był wiedział to o czem wiem teraz, wołał zaperzony Loriot, upewniam cię, że nie ruszyłbym się był z miejsca. Bezwiednie przyczyniłem się do twego nieszczęścia!... Ale odwagi mój chłopcze... odwagi!
— Nie zbywa mi na niej stryju... upewniam!
— Upewniasz, a mimo to nie widzę jej wcale... Czyliż mężczyzna odważny, śmiało patrzący w oczy nieszczęściu, płakałby tak jak ty teraz?
Na te wyrazy Edmund zapanował nad sobą, a ocierając łzy na powiekach:
— Zechcesz że mi powierzyć stryju tę broszkę? zapytał. Radbym ją sam doręczyć właścicielce.
— Najchętniej!... Piotr odrzekł. Przyznaję, że jestem nawet z tego zadowolony, ponieważ przy mej wrodzonej gwałtowności mógłbym owej panience powiedzieć kilka słów gorzkiej prawdy. Wolę więc to co o niej myślę, ukryć w głębi serca. Weź ten nieszczęsny medaljon, a przedewszystkiem, idź posil się trochę, bo jesteś zapewne bez śniadania. Wierzaj mi, nie warto żałować takiej wietrznicy. No! a kiedyż się zobaczymy? dodał z ojcowską, tkliwością patrząc w oblicze swego wychowańca.
— Niezadługo, stryju.
— Zatem do widzenia... Bądź dobrej myśli!...
Tu uścisnąwszy rękę Edmunda, wgramolił się na swe dorożkarskie siedzenie, i ruszył kłusem z miejsca.
Młody doktór stał jeszcze chwilę zatopiony w myślach, wreszcie wszedł do domu.
Berta, pomimo strasznych wrażeń odniesionych dnia poprzedniego, wstała bardzo wcześnie, zaniepokojona o zdrowie matki którego stan w rzeczy samej był zatrważającym.
Pani Leroyer, spędziła noc w gorączce, ataki duszności przychodziły częściej i dłużej trwały, czem przerażone dziewczę oczekiwało niecierpliwie na przybycie doktora.
Dziewiątą wybił zegar wieżowy, gdy dzwonek zatętnił od strony przedpokoju.
Dziewczę pobiegło otworzyć.
Edmund mocno blady, ale spokojny z pozoru powitał ją obojętnym ukłonem. Serce dziewczyny ścisnęło się boleśnie na ten chłód tak serdecznego zwykle młodzieńca.
— Ach! gdybyś pan wiedział, zawołała, z jakim upragnieniem oczekuję na twoje przybycie!...
— Matce pani zatem jest gorzej?
— Zdaje się... niestety!
Loriot udał się bezzwłocznie do pokoju chorej. Zdumiony został straszną zmianą jaką cierpienie wyryło na obliczu wdowy.
Pani Leroyer wyciągnęła do niego rękę usiłując przemówić, duszność wszelako głos jej tamowała, serce biło gwałtownie, twarz pałała gorączką, a oczy świeciły niezwykłym blaskiem.
Puls badany przez Edmunda, świadczył o wielkich spustoszeniach wewnętrznych.
Młody doktór spojrzał z wyrazem wyrzutu na Bertę.
— Co się tu stało na Boga? zawołał, mów pani?...
— Nie... nie! usiłowała odpowiedzieć pani Leroyer, przestraszyła mnie ta wczorajsza burza.
Kłamstwo! pomyślał Edmund, radbym jednakże wiedzieć, czy ta kobieta działa wespół z córką, lub też jest przez nią oszukiwana? Rozmyślając po nad tem, przyłożył ucho do lewej strony piersi chorej i zaczął nasłuchiwać.
Niejednostajne uderzenia serca, świadczyły o gwałtownym postępie choroby, a tem samym o niemożebności uratowania nieszczęśliwej.
— Powiedz mi pani, zapytał, czy doznawałaś boleści w dalszych kończynach nóg, około kostek?
Chora odpowiedziała potwierdzająco.
Edmund odrzuciwszy kołdrę, obejrzał nogi cierpiącej; i znalazł je silnie opuchniętemi. Wszystko wróżyło rychły zgon nieszczęśliwej.
Pomimo całej boleści jaką mu sprawiło to potwierdzenie, synowiec Piotra Loriot usiłował zachować spokój pozorny.
Siłą woli powstrzymywał łzy jakie mu się do oczu cisnęły. Nakrywszy nogi chorej kołdrą, zwrócił się do Berty:
— Proszę przygotować dla mnie papier i pióro rzekł nakazująco napiszę receptę w sąsiednim pokoju.
Dziewczyna wyszła spełnić polecenie, przysłoniwszy oczy rękoma.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.