Dwie sieroty/Tom V/XXXI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dwie sieroty
Podtytuł Dorożka № 13
Wydawca J. Terpiński
Data wyd. 1899-1900
Druk J. Terpiński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Fiacre Nº 13
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXI.

Zapadnięte oczy i śmiertelna bladość twarzy przekonywały dostatecznie ile biedne dziewczę przecierpieć musiało. Patrząc na nią Edmund z Moulinem, niemogli się od łez powstrzymać.
Siostrzeniec Piotra Loriot opanowawszy wzruszenie przemówił do doktora przyciszonym głosem:
— Czy upadek był bardzo szkodliwym?
— Nic nie zostało nadwerężonem, — odrzekł — ale pomimo to organizm wiele ucierpiał. Chora miała nawet głos sparaliżowany, mówić nie mogła wcale. Teraz cokolwiek jest lepiej.
W tej chwili Berta poruszyła się. Głosy obecnych zwróciły widać jej uwagę.
— Pozwolisz mi ją pan obudzić? — wyszepnął Ireneusz.
— Owszem, nic niemam przeciw temu. Zobaczymy czy pana pozna.
Moulin nachyliwszy się nad łóżkiem sieroty, z cicha wymówił jej imię.
Otworzyła oczy i ku wielkiemu zdziwieniu doktora który nieprzypuszczał u niej tyle siły, podniosła się na posłaniu.
Spostrzegłszy obu stojących, wyciągnęła do nich ręce szepcząc:
— Ireneusz!...
— Tak, to ja, droga pani, — odrzekł Moulin — i ktoś więcej jeszcze... dodał wskazując Edmunda. Czy go pani poznajesz?
— Poznaję! — wyszepnęła wybuchając spazmatycznym płaczem.
— Niech się panowie nie przerażają tym stanem, wtrącił doktór dyżurny, jest to zwykły skutek osłabienia. Obecność panów dokazała prawie cudu.
— Sądzisz więc pan, — zapytał Edmund, — że teraz chorą zabrać możemy?
— Tak sądzę.
— Przyjechaliśmy po panią, — rzekł Edmund — czy jesteś z tego zadowoloną?
Berta nic nie odrzekła, ale z jej oczu błyskała radość.
— Przewieziemy panią do jej mieszkania, ciągnął dalej Loriot, gdzie ci będzie wygodniej. Czy zgadzasz się pani na to?
Usta sieroty poruszyły się jak gdyby chciała odpowiedzieć, żaden głos jednak nie wyszedł z jej gardła.
— Nie wysilaj się pani daremnie, wiemy co chcesz powiedzieć.
A zwracając się do doktora dodał:
— Racz szanowny pan wydać rozkaz abyśmy chorą zabrać już mogli.
— Czy panowie mają jaki ekwipaż? — zapytał doktór.
— Mamy wózek z miękkiemi materacami. Zdaje się że chora nie ucierpi na takim przewiezieniu.
— W takim razie byłoby lepiej wnieść tutaj materace i ułożyć na nich chorą, aniżeli ją sprowadzać po schodach.
Zastosowano się do tego i bezwładną prawie Bertę ułożono na materacach poprzednio uszykowanych na tragach, i w ten sposób zniesiono ją do wózka.
Edmund przekonawszy się, że Berta dobrze jest otuloną rzekł do Piotra Loriot:
— Zaczekajcie — pójdziemy razem z wami.
— Ale panowie niedopełnili jeszcze potrzebnych formalności — rzekł doktór. — Trzeba w kancelarji podać nazwiska i miejsce zamieszkania.
Ireneusz więc z Loriotem udali się we wskazane miejsce.
— Jakie jest nazwisko kobiety którą panowie zabierają? — zapytał sekretarz.
— Elżbieta Duchemin.
— Jej wiek?
— Lat dwadzieścia dwa.
— Sposób utrzymania?
— Hafciarka.
— Miejsce zamieszkania?
— W Passy, ulica de la Tono Nr. 27.
— Mężatka czy panna?
— Panna.
— Czy to pańska kuzynka?
— Tak.
— Nazwisko pańskie?
— Duchemin, tak jak jej. Mieszkamy razem.
— Czy to jej nieszczęście przypisujesz pan przypadkowi?
— Tak panie! Wybrała się w odwiedziny do swojej przyjaciółki w Moutrenil a zabłądziwszy pośród ciemności, wpadła w rozpadlinę, gdzie mogła znaleźć śmierć niechybną.
— Biedne dziewczę!
— Czy pan ją ma zamiar przewieść do innego szpitala?
— Nie panie. Zabieram ją do siebie.
Tu obaj przyjaciele podziękowawszy doktorowi za wszelkie ułatwienie, opuścili szpital.
— Teraz, — rzekł Ireneusz do Edmunda pozwalam naszym wrogom odkryć schronienie Berty. Podziwiałem pańską zręczność, kłamałeś pan jak z karty.
— Cel uświęca środki, — odparł Edmund.
— Trzeba się bronić wszelkiemi sposobami.
— Gdzie mam jechać? — zapytał Piotr Loriot przyciszonym głosem.
— Na Uniwersytecką ulicę.
— Pod jaki numer?
— Numeru niepamiętam, ale idziemy tak stryju i wskażemy ci gdzie się zatrzymać wypadnie.
Piotr Loriot zasiadł wygodnie na wózku i jechał bardzo wolno. Edmund z Moulinem szli w pewnej odległości, oglądając się co chwila po za siebie dla upewnienia czy ich kto nie śledzi.
Podróż była długą. Około czwartej zaledwie stanęli pod murem okalającym posiadłość książęcą.
Piotr zeskoczył na ziemię, a przypatrując się bramie ze szczególniejszą uwagą, zapytał:
— Czy to tu wjechać mamy?
— Tak, dla czego cię to dziwi mój stryju?
— Dziwi mnie... i bardzo mocno dziwi.
— Dla czego? jeśli spytać wolno?
— Wspomniałeś mi o jakimś niezamieszkałym domu...
— Cóż z tego?
— A ten dom nie stoi pustkami.
— Mylisz się stryja. Pawilon ten od dawna niema żadnego lokatora, i jest własnością niego najlepszego przyjaciela.
— Być może... — odparł Piotr, — ale to jeszcze nie dowodzi, ażeby tego ustronia nieodwiedzał ktoś w nocy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.