Dywan wschodni/Indye/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Antoni Lange i inni
Tytuł Indye
Pochodzenie Dywan wschodni, dział Indye
Redaktor Antoni Lange
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze w Warszawie
Data wyd. 1921
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Antoni Lange i inni
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


INDYE


W przedmowie do działu babilońskiego w niniejszej książce — mówiliśmy o Indyach — i o ich znaczeniu dla duchowości świata ludzkiego. Być może znaczenie to najwyższe, jakie duch ludzki jest w stanie wyobrazić sobie. Jeżeli umysł hebrajski stworzył ideję absolutnej i nieubłaganej jedności; jeżeli umysł perski stworzył sztywny i nieco mechaniczny dualizm wiecznie walczących pierwiastków zła i dobra; to umysł indyjski ogarnia jedność wszystkich, przeciwieństw i wszystkich sprzeczności, jakie istnieją w bycie i w duchu człowieka. Logika indyjska — że tak powiemy — przerasta miarę zwykłej logiki ziemskiej i ludzkiej; jest to logika nadziemska i nadludzka. Ona rozumie, że Bóg jest jeden i że jest zarazem bogów 33 miliony; ona rozumie że Bóg zarazem jest i nie jest i rozumie tysiące innych rzeczy, których europejczyk dzisiaj nie rozumie, ale które kiedyś zrozumie. Słowa myślicieli indyjskich brzmią dla nas często jakby wymawiane we śnie albo jakby słyszane po przez szklaną szybę. W istocie indyjska metafizyka — jest to raczej muzyka, niż rozumowanie logiczne — i jak w muzyce dźwięk oznacza to właśnie co w danej chwili odczuwa moja ekstaza: tak w Upaniszadach wsłuchaj się raczej w melodyę myśli, niżeli w jej zewnętrzną szatę wyrazową; słowo tu żyje własną swoją egzystencyą, ale muzyka związku wyrazów jest nową żywą istotą.
Jeżeli hindowie w rzeczach myślicielskich są tak rozlewni i bezcieleśni — to natomiast w poezyi mają mocne poczucie rzeczywistości i realizmu — przy niesłychanej potędze fantazyi, o jakiej Persya np., choć tak w fantazyę bogata, nigdy marzyć nie mogła, nawet w Szach-Nameh.
W istocie epika — t. j. Mahâ Bhârata i Ramayana daje nam obrazy często widziadlane, ale tam gdzie trzeba — zachowaną jest w największej pełni prawda życiowa.
Niezwykły artyzm wykazują późniejsi poeci indyjscy, poeci dworscy, jak Kalidasa, Dżajadewa, Bhartrihari, z których urywki tu podajemy.
Na zakończenie pomieszczamy fragment z pism buddyjskich — słynne Dhammapadam t. j. drogę prawdy.
Tłumaczenia w tym dziale są w znacznej części dokonane bezpośrednio z oryginału: dotyczy to przekładów Fr. St. Michalskiego, A. Langego i Wł. Kwietniewskiego. Nadto pomieszczamy tu przekłady J. Szujskiego, L. Siemieńskiego, L. D. Borkowskiego.


RIG-WEDA.
HYMN DO SŁOŃCA.

Promienie niosą już w górę
W całego świata obliczu
Wszystko widzące słoneczko.
Jak złodziej pierzchną na strony
Gwiazdy z towarzyską nocą
Przed wszystko widzącym Suryą,
Coraz widniejsze promienie,
Oświecające wsze twory,
Jarzących ogni potokiem.
Wzbijesz się wszystkim widomy
I siejesz, boże słoneczny,
Światło w słoneczne przestwory.
Wstajesz przed bogów obliczem,
Przed ludźmi i wszem stworzeniem,
Abyś się przeszedł po niebie,
O czysty! oczyma twemi
Patrzący na te padoły,
Gdzie świat człowieczy się rusza —
Różniąc pogodny dzień z nocą
I oglądając wsze twory,
Przebiegasz niebios przestwory.
Siedm płowych koni u wozu
Ciągnie cię, boże słoneczny,
Promienno-włosy, świetlany!
Siedmią czystymi rumaki
Wóz ciągnącymi, a które
Sam zaprzągł, jedzie przez szlaki.
Witając światłość po nocy,
Idziem, o Suryo, ku tobie,
Najwyższa nasza światłości!


(L. Siemieński).


MAHĀ-BHĀRATA.
KAIRATA
(POWIEŚĆ O GÓRALU).

Więc na rozkaz Judhisztiry szedł Ardżuna w nieba strefy,
Ujrzeć Indrę, pana surów oraz Siwę-Mahadewę.
Wziął swój boski łuk Gandiwę, miecz ognisty — topór silny
I na górę Himawata szedł, zagłębion w myślach czystych.
Przebył ciemny las ciernisty — pełny kwiatów i owoców
Ptasich krzyków, zwierza ryków, złych rakszasów, czarowników.
Gdy syn Prity znamienity w bór szedł ciemny i ponury —
Zahuczały niebios chwały gromkie konchy i tambury,
I deszcz kwiatów aromatów oto nagle spadł na ziemię —
A dokoła cienie szerzą niezmierzone szare chmury.
Więc przybywszy w te gęstwiny, niedostępnej czarnej puszczy,
Tu na zboczu Himawatu zatrzymuje się Ardżuna.
Drzewa zgięte pod kwiatami, w srebrne patrzą się jeziora,
Czaple, pawie i łabędzie, krążą stadem niezliczonem.
Uradował się Ardżuna na te fale przezroczyste,
I zagłębi się w askezę, w umartwienia uroczyste.
Oto patrzcie pustelnika, przystrojony szatą z łyka,
Suchym liściem spadłym z drzewa, karmi jeno swoje trzewa.
Więc co trzy dni a trzy noce naprzód jadał on owoce,
W drugi miesiąc co tygodnia, w trzeci zaś co dwa tygodnie.

W czwarty jeno żył powietrzem i oddechem żył już własnym.
Więc ramiona wzniósłszy w górę, bez oparcia stał na palcach.
Od ablucyj jego włosy lśnić zaczęły jak lotosy.
Gdy ujrzeli tę potęgę ascetycznych ćwiczeń księcia,
Idą wszyscy mahariszye, przyzywając Mahadewę,
By mu rzec, jak niesłychane umartwienia czyni Partha.
Więc mu wszystko powiadają: „Promienisty ów Ardżuna
Na wyżynie Himawatu, czyni trudy niesłychane,
Ze aż góra jęła dymić, dymem gęstym jęła dymić.
Po co wszystko ta askeza, co chce czynić ów Ardżuna?
Nie wiadomo! Lecz to riszich wielce trwoży! Niech więc kończy!“
Toć małżonek groźny Umy, Bhutów pan, do riszich rzecze:
Niech was trudy te nie trwożą! On tu jest za wolą bożą,
I odejdźcie tak radośni, jak przybyliście radośni,
Znam ja zamiar jego ducha, niepożąda on niebiosów,
Ni potęgi, ni żywota: znaną mi jest jego cnota,
Znane jego pożądanie: dziś to wszystko mu się stanie.
Gdy usłyszą to asceci, wielką rzeszą do dom spieszą.
Gdy odeszli pustelnicy, bóg, co trójząb trzyma w dłoni,
Bóg, co ludzkie grzechy waży, przyjął na się kształt górala.
Złotą cerę miał jak kanczan, świetny był jako szczyt Meru.
Wziąwszy tedy wielki łuk oraz wężom równe groty,
Zeszedł z nieba wielki bóg, nito góral człowiek dziki,
Z nim małżonka jego Uma, jak dzika szła niewiasta,
A za niemi mnogie dusze: nimfy, bhuty i geniusze.
Wnet ci kraj się zapromieni, szmer zamilknął drzew i krzaków,
I zamilknął szum strumieni i zamilkły pieśni ptaków,
A gdy zeszedł na szczyt góry, ujrzał bóg demona Muka,
Co przyjąwszy postać dzika, zły — Ardżuny śmierci szuka.
Ale rycerz wziął Gandiwę, i napina w nim cięciwę,

I wypuszcza w dzika strzałę! Chcesz mnie zabić, ty, złośliwy,
Lecz ja pierwej cię przepędzę do ponurych krain Siwy!
Widzi Siwa, że Gandiwa już się z grotem żywo styka.
Góral rzekł do pustelnika: Jam chciał pierwszy razić dzika.
Lecz Ardżuna słów nie słyszy — rzuca grot w dzikiego zwierza,
Góral zasię jednocześnie takąż strzałą weń uderza. —
Oba groty w jednej porze — utkwią naraz w tym potworze.
Jako grzmiące dwa pioruny, Siwy grot i grot Ardżuny —
Tak wśród gór naraz zabrzmiały! Potem inne mnogie strzały,
Jako węże w dzika walą — z przeraźliwym mknąc hałasem,
Aż ten padł i stał się znowu tem, czem iście był — Rakszasem[1]
Wówczas ujrzał król górala — i tak rzecze mu z uśmiechem:
— Ktoś ty jest, co krążysz borem, otoczony niewiast dworem?
Czy nie strasznać puszcz ciemnota, ty człowieku barwy złota?
Czemuż zasię w łup mych łowów swoje strzały mi wysyłasz?
Jam to zabił tego czarta, ja Ardżuna, mówię, Partha![2]
Chcesz czy nie chcesz, lecz ja ciebie w piekle jeszcze dziś pogrzebię
Za działanie twe zdradzieckie! Takie prawo jest łowieckie.
Góral na to do Pandawy:[3] Po co gniew, rycerzu prawy!
Bór ten i ta ziemia sławna, to siedziba nasza dawna.
Ale z jakiej, mów, przyczyny ty, co wielkie spełniasz czyny,

Na ozdobę swą osobę sprowadziłeś w te gęstwiny?
— Mą ucieczką jest Gandiwa i te groty me ogniste,
A te puszcze ocieniste — zamieszkuję niby Siwa.
Ten zaś czart niesamowity tu przezemnie był ubity —
— Powalony moim grotem, w piekło zwalił się pokotem.
— Jam go pierwszy trafił strzałą: mojem jest to martwe ciało!
— Nie przypisuj chwały sobie, co należna mej osobie.
Pełny pychy, mocą dumny, tyś rycerzu nierozumny —
I nie ujdziesz rąk mych żywy! Bądź wytrwały i cierpliwy:
Rzucę w ciebie swoje groty, przeraźliwe niby grzmoty,
Również czekam twoich strzał“. To wyrzekłszy, góral stał.
Zaś Ardżuna, tak wyzwany, jął wyrzucać na przemiany
Swoje strzały, jako deszcze! Góral woła: jeszcze, jeszcze!
I co grot — to w lot go chwyta — i jak młot swym łukiem zgrzyta.
Wściekły jeden, wściekły drugi, wyrzucają strzał swych strugi,
Jako węże, mkną oręże: każde w locie świszcze, rzęże.
Próżno Ardżun na górala — strzały swemi wciąż uderza:
Ten z uśmiechem je rozpierza i z uśmiechem je oddala
A gdy minie tak godzina — Siwa ciągle stał nietknięty,
Nieruchomy, uśmiechnięty! Aż król dziwić się zaczyna.
— Moc tych strzałów dziwnie licha! Ardżun prawi sobie z cicha.
Cała walka bezowocna! Ten młodzieniec jeszcze żywie!
Nietykalny jest Gandiwie! To istota jakaś mocna!
Czy to Asur? czyli Dewa? czyli Siwa Mahadewa?
Bo na szczycie tej tu góry żyją Sury i Asury.
Ale strącę go do piekła, ktobądź jest ten złotoskóry!

Znów tysiące rzuca strzał. Lecz nietknięty góral stał.
Wszystkie groty szły jak w próżnię; więc Ardżuna w duchu ważył.
— To jest Agni, ten, co niegdyś owym łukiem mnie obdarzył.
Dziwna iście to istota, co mym strzałom czoło stawia?
Lecz ja złamię go — i zwalę tem łuczyskiem mego łuku.
Więc łuczyskiem swego łuku — jął w górala bić potężnie,
Ale naraz zręcznym rzutem góral łuk mu wyrwie z ręki.
Więc Ardżuna miecza dobył i uderza w przeciwnika.
Mieczem wali w jego głowę całą siłą swoich ramion,
Całą siłą swej młodości, której góra nie wytrzyma.
Lecz się miecz na szczęty rozbił o mocarną pierś olbrzyma.
Więc Ardżuna drzewa pień chwyci, wali, ciska weń,
A zaś góral wielkim głazem bije w księcia raz za razem.
Wówczas młodzian wielkiej mocy pięścią walić jął jak gromem. —
I wśród kurzu chmurnej nocy bój wiódł straszny z nieznajomym,
Jak spiżowe groźne ptaki, tak latają ich kułaki.
Bóg — ów góral dziś z podstawy, walił pięścią w pierś Pandawy.
Bór zahuczał gromkiem echem od tej wielkiej boju gry
Pandawicza i Kairaty, co walczyli niby lwy.
Bój okropny trwał godzinę: toż ramiona z ramionami
Uderzały się i wiły i jako w walce Writry z Indrą.
Óna piersi ściskał wroga, Ardżun zasię dusił boga;
A od tego ramion ścisku, powstał żar w ich krwi ognisku
I aż płonąć jęły ciała, jako węgiel, który pała.
Wtedy znużył Mahadewa królewicza, co zemdlony
Stał — a góral go olśniewa blaskiem bożej swojej wiony.
Góral w ciągłym stał uśmiechu: Parcie zbrakło zaś oddechu,
I ugięty mocą Siwy, upadł, rzekłbyś jak nieżywy.
Odpocząwszy, zwolna wstawa, zbiera ducha moc Pandawa,

Pełny smutku, krwią oblany, wzywa pana między pany,
Wzywa boga mroków toni, który dzierży trójząb w dłoni;
Poczem kurhan stawia mały, Siwie głosi hymn pochwały.
Wieniec z kwiatów bogu wiąże. I w tej samej chwili książe,
Tą modlitwą odrodzony, swój ofiarny ujrzy wieniec
Na górala skroni złotej. I zrozumiał rzecz młodzieniec:
Oto zjawił mu się bóg! Więc mu kornie padł do nóg.


(A. Lange).


MAHĀ BHĀRATA
POWIEŚĆ O RYBIE.
(HISTORJA POTOPU).

Wielki asceta, Manu, ów syn Wiwaswata,
Świetlany mąż, praojciec człowieczego świata —
Siłą, blaskiem, umartwień żarem doskonały
Dosięgał wyżyn ojca oraz dziada chwały.
Podniósłszy wzwyż ramiona, pogrążony srodze
W ćwiczeniach, długie lata stał na jednej nodze. —
I głowę pochyliwszy — rozwartą źrenicą
W słońce patrzał, co żarło go swą błyskawicą.
Tak odprawiał pokutę ów riszi samotny.
Raz do strojnego w warkocz — z głębiny wilgotnej
Na brzeg Czirini ryba nadpływa maleńka.
— Święty, jam mała rybka — i duch mój się lęka[4]
Wielkich ryb. Więc mię ratuj. Zginę bez pochyby,
Panie! Mocniejsza ryba słabsze zjada ryby.
Toż ze strachu drżę cała, gdy się w toń pogrążę.
Ochrona twa mię, riszi, wielce zobowiąże.
Usłyszawszy głos ryby nad Cririni tonią —
Manu, wzruszony, ujął biedactwo swą dłonią
I na brzeg ją wyciągnie nad tą falą czystą —
I do garnka ją włożył, jak księżyc srebrzystą.
Tam bezpiecznie ta rybka rosła, hodowana,
Niby w synowskim ręku — pod opieką Mana.
A gdy po dłuższym czasie urosło jej ciało,
W garnku dla niej przestworu było nazbyt mało.
Wówczas, risziego widząc, ryba tak doń gada:
— Bhagawat! inne miejsce dać mi już wypada.
Więc wyjął Manu rybę z ciasnego przestworu —
I teraz ku wielkiemu ją poniósł jezioru.
Tam złożył ją praojciec ludzi, ów syn Słońca —
I ryba rosła nowy szereg lat tysiąca.
Na dwie mile rozciągła, na milę szeroka,
Znów się rozrosła ryba lotosowooka.

Znów się nie mogła w wodzie ruszać wedle chęci —
A gdy Manu zobaczy, znowu tak go nęci:
— Dobry! przenieś mię teraz do miłej królowej,
Do Gangi. Tam żyć będę, gdy twój sąd takowy.
Za twą sprawą, żeś chętnie spełniał moją wolę —
Urosłam, o bezgrzeszny, w tym czystym żywiole.
Więc Manu w nieśmiertelne Gangi przeniósł tonie.
Rybę — i znów pokutne czyni ceremonie.
I znowu nieustannie rosła ryba owa.
A kiedy ujrzy Manu, rzecze takie słowa:
— Urosłam nazbyt wielka. W falach Gangi, Manu,
Żyć mi trudno. Teraz mię nieś do Oceanu.
Więc wyniósłszy z wód Gangi — rybę święty riszi
Spuścił do Oceanu — i pożegnał w ciszy.
Wielka ryba, przez Manu wyniesiona w dale,
Z rozkoszą teraz krąży przez ogromne fale,
Wówczas tak rzecze — ryba praojcu człowieka:
— Święty, skończona twoja nademną opieka.
A teraz mię posłuchaj — bowiem dzień już blizko,
Gdy to, co nieruchome i ruchome — wszystko
Na ziemi, pójdzie w nicość, synu Wiwaswata!
Niedługo czas Potopu wielki tego świata,
Więc żeś jest doskonały, niech twój duch pamięta:
Rzeczy martwe i żywe, ludzi i zwierzęta —
Wszysto to unicestwi dzień najwyższej grozy.
Zbuduj okręt — mocnemi wymierz go powrozy
I siedmiu wybierz riszich — i wejdź do tej nawy
I weź z sobą nasiona wszelkich ziół i trawy.
Złóż na statku, zważywszy rzecz dobrze stopniowo —
Mnie zaś czekaj, pamiętny na me każde słowo. —
Uczynił jako rozkaz miał od ryby Manu —
Ta zaś go pożegnawszy, w nurtach Oceanu
Zniknęła. Wielki radża, jak od ryby słyszy,
Zebrał wszystkie nasiona, wezwał siedmiu riszich;
Na statku równobocznym na Ocean płynie —
Myśląc o jej proroctwach i klęski godzinie.
Ryba, myśli wybrańca znając, z morza toni —
Wypłynie, poznawalna po rogu na skroni,
A gęba jej do liny podobna — rogata —
Więc Manu do tej liny ogromnej zaplata

I przywiązuje statek ów błogosławiony.
Ona zaś go na odmęt pociągnęła słony. —
I szybko płynął Manu na swoim okręcie,
Statek tańczył, kołysał się, bujał w odmęcie.
Drżał od wielkiego wichru pośród morza piany,
Zataczał się, gibotał, jak sudra pijany.
A z żadnej ci tam strony nie widziałeś ziemi:
Eter jeno i woda falami wielkiemi
Toczyły się po całym owoczesnym kresie.
Tyle też widział Manu, gdy go wicher niesie.
Ryba zaś bierze statek od ulewy bity
I niezmęczona ciągnie go przez fal błękity —
Wiodąc tam gdzie najwyższy lśni szczyt Himawata.
Tak niosła ryba nawę syna Wiwaswata.
Tedy rzecze risziemu ryba uśmiechnięta:
— Niech Manu na tej góry szczycie nawę spęta.
Ów przy pomocy riszich statek liną splata,
Podług jej słów — u szczytu góry Himawata.
I odtąd Himalaju szczyt najwyższy — znany
Pod nazwą Przywiązania nawy — Naubandany.
Tedy ryba do riszich i do Manu rzecze:
— Jam Pradżapati Brahma. Tobie zdawam pieczę
Nad bytem. W kształcie ryby pełny byłem trwogi.
Manu niech tworzy ludzi, jak tworzyły bogi.
Cały świat nieruchomy, cały świat ruchomy
Niech tworzy. Z twej ascezy stanie się widomy
Ten cud. Twórcza potęga w duszy Twej zawisła.
Rzekła ryba — i oto jako widmo prysła.
Manu, twórczości żądny — słów tych słuchał w sobie;
Dla wyłonienia zjawisk — w umartwień żałobie —
Długo stał — i rozmyślał. W końcu tworzyć pocznie —
I w szczęściu tworzył jawnie — jak głoszą wyrocznie.
Taka rzecz się w tej starej powiada legendzie,
A kto ją śpiewa — z grzechu wyzwolony będzie.


(A. Lange).


MAHĀ-BHĀRATA
NAL I DAMAJANTI.
Uwaga: Nal i Damajanti, zaślubieni w sposób cudowny, długie lata żyli szczęśliwie. Naraz jednak Nal, opętany, zaczął grać w kości z bratem swoim Puszkarą — i przegrał całe królestwo i wszystko do ostatniej szaty. Wygnany z kraju przez brata, Nal wraz z żoną błądzi po puszczy; w końcu dla pewnych celów — porzuca ją i samą jedną pozostawia w lesie. Pieśń XII i XIII, które tu dajemy — opowiada nam żale i skargi opuszczonej.
PIEŚŃ XII.

A kiedy odszedł radża Nal,
Waidarbia [5] rzuci swoje łoże,
Z długiego przebudzona snu,
trwogą przejęta w pustym borze.
Nie widząc zasię, gdzie jest mąż,
wielce się w duchu swym rozżala —
I w przerażeniu wyda krzyk.
— O królu! tak przyzywa Nala.
O mój obrońco! królu mój!
O panie, gdzieś-ty, gdzie, o drogi?
Zabitam ja, zniszczonam ja,
w tym pustym lesie pełnam trwogi!
Nie jest-żeś, królu, jakoś był,
wyznawca prawdy, sługa praw?
Jak tedy rzekłszy do mnie: Tak!
tyś mnie opuścił? Zjaw się, zjaw!
O powiedz, jakeś mógł iść w dal,
prawą małżonkę porzuciwszy,
Która zaiste jest bez win?
ktoś tu winniejszy, niepoczciwszy.

Czy mógłbyś zmienić słowa swe
i rzecz mi insze słowa, panie,
Niż to coś do mnie wtedy rzekł,
gdy stali wobec nas niebianie?
Nie poza czasem jest nam śmierć
postanowiona, ludzki lwie!
Bo, gdyś kochankę rzucił swą,
ona bez ciebie schnie i mrze!
Lecz dosyć żartu, radżo, dość!
Ty, byku ludzki, sługo praw,
Patrz, duszę moją więzi strach!
słuchaj, o panie, zjaw się, zjaw!
O królu dobry — patrz — o patrz!
ja widzę cię — o! — tam! Naiszada[6]
Ukryty stoi w cieniu drzew,
o czemuż mi nie odpowiada?
O, biada, radżo! o, to grzech —
że mnie, com przyszła w te gęstwiny —
Mnie zrozpaczoną, mnie bez sił —
ty nie pocieszysz, o jedyny.
Ja nie nad sobą płaczę już,
ach! nie boleję już nad niczem —
Lecz ty co zrobisz, będąc sam?
ja płaczę nad swym królewiczem.
Jakże spragniony, królu mój,
jakże zgłodniały i znużony —
Wieczorem u korzeni drzew
uśniesz, nie widząc swojej żony? —
Wreszcie od strasznych blada mąk
i niepokojem gorejąca,
Jęła wylewać gorzkie łzy,
biegając tam i sam bez końca.
Już to więc biegnie tam i sam,
już to upada od goryczy,
Już ją przejmuje sztywny strach,
już to niemieje, już-ci krzyczy.
I przepalona smutku łzą —
powoli dysze skołatana —

I woła, woła znów a znów,
drżąc, Damajanti swego pana.
— Ha, ten przez czyją złość i gniew
w nieszczęście popadł wielki król,
Temu, co naszym bólem żyw,
niech stokroć większy przyjdzie ból!
Kto złego ducha tchnął weń, zły,
że w klęski popadł wielki król,
Niech bez radości żywot ma,
niechaj ma stokroć większy ból! —
Tak płacze pani ta i kinie,
małżonka szlachetnego króla
I myśli, dokąd ruszył mąż
w bór, gdzie tysiące bestyj hula.
I jakby ją opętał szał,
tak płacze gorzko wciąż a wciąż
Bhaimia![7] Biegnie, woła znów:
Gdzie Nal, gdzie król mój, gdzie mój mąż?
A gdy tak cała tonie w łzach,
jak gdy samotna huka mewa,
Nagle ją, pełną dusznych trosk
i wycieńczoną — z wierzchu drzewa,
Gdy oto stanie mu u stóp,
idąc w pobliżu jego drogi:
W gwałtowny uścisk chwyci wąż —
głodny, olbrzymi potwór srogi.
Ta, gdy ją w uścisk chwyci wąż,
zgorzkniała, pełna troski bladej:
Nie swej zagłady płacze już,
jako żałuje więc Naiszady!
O biada — patrz — obrońco mój,
jak mnie bezsilną straszny zwierz
Porwał w żarłocznych objęć zwój!
Spiesz na ratunek, spiesz, o spiesz!
Jakże na świecie będziesz żył,
skoro przypomnisz mą zagładę?
Kiedy opuści cię zły duch,
odzyskasz rozum i Niszadę?

A gdy cię znęka trud i głód,
gdy staniesz tęskny, bezucieszny,
Kto twe znużenie, ludzki lwie,
osłodzi, królu mój bezgrzeszny! —
Nareszcie łowiec jakiś w gąszcz —
wszedł, zabłąkany w wielkim lesie,
I gdy królewny słyszy płacz,
nadbiega szybko, pomoc niesie.
Gdy ujrzy łowiec, jako wąż
tę cudokształtną — w ścisłe skręty
Żarłocznie ujął — spieszy wnet,
zwinnie podnosząc łuk napięty.
I w ocemgnieniu krwawy grot
wyrzuci w żmiję, co się wije —
Aż znieruchomił ją ów człek,
który zabójstwem zwierząt żyje.
Tak ją wybawił łowczy mąż —
i czystą wodą obmył rany
I czystą wodą rzeźwił mdłość —
i pytał ją o losu zmiany:
— Ktoś ty, co masz gazeli wzrok?
Jak do tych leśnych doszłaś ćmów:
Jak do tych strasznych doszłach klęsk?
O czarokształtna, prawdę mów! —
Więc Damajanti królu mój,
gdy tak ją pyta się myśliwy.
Jak było wszystko, prawi mu —
i cały los swój żałośliwy.
Ów: gdy półnagą widzi ją —
jej kształtną pierś — jej czary łona —
I delikatne linje ud —
twarz księżycową i ramiona —
I oczy w cieniu skośnych rzęs —
i słysząc mowę jako miód,
Gdy łowiec ujrzał owy cud,
zapłonął żądzą na ten cud.
Więc miękko — chytrze mieniąc głos —
myśliwiec słodko ją tumani —
Niby pociesza — pełny żądz:
to zrozumiała piękna pani.

Gdy niegodziwca pojmie głos,
Nalowa czysta, wierna żona,
Wraz ją zapali straszny gniew,
aż się podniesie oburzona.
Zaś niegodziwy łowiec ten,
nieokiełzanym ogniem tchnąc,
Widzi, że trudno będzie mu
uciszyć tutaj żar swych żądz.
A Damajanti, córa klęsk —
wygnanka, jak samotna łań
Gdy słów właściwy nadszedł czas,
przekleństwo takie rzuca nań:
— Jak poza Nalem nigdy nikt
nie marzył mi się i przez sen,
Tak niechaj martwy u mych nóg
padnie bezczelny łowiec ten!
Zaledwie rzecze słowa te,
natychmiast łowiec u jej nóg
Na czarną ziemię martwy padł,
jak przepalony ogniem buk!



PIEŚŃ XIII.

Kiedy myśliwiec trupem padł,
ruszyła ta cudoźreniczna
W puszczy okropnej ciemną głąb,
gdzie dzwoni świerszczów ciżba liczna,
Gdzie wyją rysie, ząbry[8], Iwy,
ryczą niedźwiedzie oraz byki,
Gdzie krąży ptactwo różnych barw,
gdzie błądzi zbój i człowiek dziki;
Gdzie gaje aswat, wen i dhaw,
ingud a tyngud, kinśuk, szal,
Ardżun i kardżun, ariszt jar
almak i salmak oraz tal;
Cigęzie lodrów, amrów, dżamb,
zapachy fig i soki gum,

Padmaków, amalaków, plaksz,
kadambów, udumbarów tłum,
Wadary, wilwy kwitły tam
i bananowych nyagrod krzaki,
Priyale, tale — cedr i wetr —
i haritaki — wibhitaki[9].
Kryjące metal w łonie swem,
wysokie tam wy działeś góry,
Na których szczycie śpiewny lasy
w dole jaskinie — dziw natury;
Błękity jezior, głębie rzek,
zwierza i ptactwa wszędy tłoki —
I niezliczone groźnych form
potwory — węże — Raksze — Smoki;
Bagniska — rybowiska tam
były — i śnieżne szczyty gór —
Strumieni — wodospadów szum —
wszystko zdobiło wielki bór.
A dalej znowu ujrzy tam
Widarby córa w strasznej biedzie
Bawoły, rysi, dzików tłum
i węże leśne i niedźwiedzie.
Ta której dotąd chwała, blask,
fortuna — czystą skroń okala,
Dziś Damajanti oto szła —
samotna — we łzach szuka Nala.
Szlachetna córa z radżów krwi
nie czując w sercu żadnej trwogi,
Szła coraz głębiej w ciemny bór,
szukając, gdzie jest mąż jej drogi?
Tak Damajanti, panie mój,
szła, a z jej oczu łza wytryska —
I drżąc na myśl, co robi Nal,
wchodzi na groźny szczyt urwiska.
— O wielkoręki panie mój,
królu Niszadzkich plemion tłuszczy,
Czemużeś odszedł, panie mój,
i mnie zostawił samą w puszczy?

Ty, któryś aswamedy[10] bił,
śląc bogom ofiar woń przyjemną,
Po tylu zniczach, czemuś lwie,
postąpił dziś tak krzywo ze mną?
O dobry, pomnisz-li, coś rzekł
w obliczu mem, o promienisty?
Przypomnieć, wielkoduszny, racz
swe klątwy, książę mój przeczysty!
I co ci złota rzekła gęś
w ogrodzie twym, o radżo drogi —
I coś w obliczu mojem rzekł —
przypomnij! świadkiem były bogi.
Bo z jednej strony czworgo Wed —
Angi — Upangi pełne łask[11]
Któreś przeczytał, panie, wskroś;
z drugiej — jedyny Prawdy blask!
Tedy, zabójco wrogów, racz
wypełnić prawdę swoją szczerze,
Jak w obliczności niegdyś mej
przysiągłeś, wielki bohaterze.
Witeziu, czy nie jestem już —
o czysty, pożądaną tobie?
W tej przeraźliwej lasu ćmie
dlaczego milczysz mi jak w grobie?
Patrz — oto pożreć idzie mnie
ten z krwawo ziejącemi kły,
Głodem popchnięty władca puszcz —
ratunku! przybądź — przybądź ty!
Prócz mnie — nie miłać żadna z dziew,
tak mi się kląłeś — raczej śmierć!
O boski, prawdę spełń swych słów —
przysięgę, królu, czynem stwierdź!
Mnie obłąkanej, mnie we łzach,
mnie — twej małżonce ukochanej —
Czemu nie odpowiadasz nic —
Pożądającej — pożądany?...

Jam wynędzniała, blada — patrz —
jam łez wylała dla cię rzeki —
Sama, odziana w szaty pół —
rozpaczam — jak ta bez opieki,
Która odbiegła od swych sióstr —
samotna łania wielkooka!
O Aryo[12], czyś zabaczył mnie
i łez mych, mężny Punyasloka?[13]
Patrz, oto błądzę sam na sam,
o wielki radżo w wielkim lesie.
Ach, Damajanti woła cię,
o przemów, gdy mi serce rwie się!
Synu szlachetnej radżów krwi,
ty, najpiękniejszy śród natury —
Nie ciebie-ż teraz widzę tam —
na szczycie tej nadludzkiej góry?
Nie ty-ż w tej strasznej głębi puszcz,
pełnej niedźwiedzi, węży, lwów,
Nie ty-ż to siedzisz — leżysz tam
czy stoisz — władco swoich słów?
Nie tyż, najlepszy, kroczysz tam,
ty moich smutków rodzicielu?
Kogoż zapytam, pełna drżeń,
stroskana dla twojego celu:
Czyliś przypadkiem w lesie tym
nie widział radży pól Niszady?
Kto mi to powie, wskaże kto
zabłąkanego Nala ślady?
Gdzie, piękny, wielkoduszny ten
niszczyciel wrogów rzeszy licznej,
Którego szukam? Wielki król,
mój Nal, mój lotosoźreniczny:
„Ten ci jest, patrz!“ Od kogoż dziś
usłyszę owe słodkie dźwięki! —
Błogosławiony król tych puszcz,
ów czterokływy, groźnoszczęki!

Tygrys o wielkich strasznych kłach
idzie tu: zbliżam się bez trwogi.
Ty coś jest zwierząt wszystkich pan,
ty, coś jest puszcz tych władca srogi —
Jam-ci Widarbów córa, znaj,
jam Damajanti opuszczona
Nala — zdobywcy wrażych miast,
wielkiego radży Niszad żona!
Samotna, męża szukam ja,
nieszczęsna troska mię przenika.
O królu bestyj, pociesz mnie,
czyś widział Nala wojownika?
Albo też, wielki władco puszcz,
gdy mi nie możesz wskazać Nala,
Najlepsza bestyo, chciej mię zjeść,
bo śmierć od wszystkich trosk wyzwala.
A gdy usłyszał ten mój płacz
tygrys, co królem tu jest w borze:
Odchodzi milcząc — tam — do fal
rzeki, co srebrem płynie w morze.
Tę górę świętą, strojną w śnieg,
o wystrzelonych szczytach licznych,
Jasną a pełną świetnych barw —
górę o szczytach niebotycznych;
Pełną metalu różnych żył —
w drogie kamienie uwieńczoną,
Zdobną w ogromny głuchy las,
niby w chorągiew wojsk zieloną;
Las pełny rysi, słoni, lwów,
niedźwiedzi, kozic, gazel, dzików,
Las pełny ptactwa różnych barw —
i rozdźwięczony chórem krzyków;
Las pełny kinśuk — asok — palm,
gajami punnag przewzorzysty,
Zdobny w karnikar, dhaw i plaksz
wieniec barwisty i kwiecisty,
Gdzie gęga ptaków rój śród fal —
w rzekach na łonie urwisk, hal:
Tego więc spytam króla gór,
gdzie jest ów ludów król, gdzie Nal?

O święta, o najlepsza z gór,
ty której widok oczy pieści,
Kryjówek pełna — szczytów — hal,
błogosławiona — pełna części —
Przybywszy tu, pozdrawiam cię!
jam jest królewskiej córa krwie:
Król moim świekrem, mężem — król,
zaś Damajanti imię me.
Radża Widarbów, mocarz pan,
wielki bohater — ojcem mym;
Czworga narodów władca pan,
pan ziemi; imię jego Bhim.
Nieraz on koni licznych krew —
w ofierze dewom zbożnie toczy —
I dary składa, wielki król,
który ma piękne, wielkie oczy.
Pobożny, pełny wszystkich cnót,
łagodny, mocarz silnych rąk,
Prawdy miłośnik, czysty, cny,
nie klnący, świadom bożych ksiąg,
Najwyższy pasterz złotych pól
Widarby, wrogów licznych grób:
Tego mnie króla córą wiedz,
góro, com przyszła do twych stóp!
O góro, śród Niszadzkich pól
najlepszy z ludzi — teść jest mój.
Ten w rzeczy sprawdził imię swe —
Wirasen zwie się — Włady-bój[14].
Bohater — radży tego syn,
błogosławmy, silnych rąk —
Dostał po ojcu ziemi dział,
nad którą władał szczęsny w krąg,
Nal — ów zabójca wrogów ćmy,
czarny, Punyaslok, praw świadomy,
Rąk czystych, prawy, znawca Wed,
mowny, gorliwy pijca somy[15],

Rycerz, ofiarnik, znicza stróż,
nad rzesze ludów pan wysoki:
Tegoć ja żoną, królu gór,
ja com tu przyszła pod twe stoki.
Lecz prysło szczęście, znikł mój pan,
znikł mój opiekun... Przyszedł ból —
I szukam Nala wciąż a wciąż:
gdzie mój najlepszy mąż i król?
Ty. co szczytami w niebo mkniesz,
którego czoło w chmury pnie się,
Czyś ty nie widział, królu gór,
Nala w tym wielkim, strasznym lesie?
Ów mędrzec, siłacz, ludzki słoń,
wielkoramienny, prawdomówny,
Przejasny, bohaterski pan,
zabójca wrogów, pan gwałtowny,
Małżonek mój, Niszady pan
czy nie przechodził tu przez bór?
Czemu samotnej mnie, we łzach —
mnie zatroskanej, królu gór,
Pocieszyć nie chce mnie twój głos,
jak gdybym była twem dziecięciem?
Ty, bohaterze, znawco praw,
ty, coś jest wiernym słowu księciem,
Jeżeli jesteś w boru tym,
tedy się ukaż sam przez siebie!
Kiedyż bez granic luby głos,
podobny szmerom chmur na niebie,
Kiedyż usłyszę Nala głos,
głos, jakim we śnie szepczą bogi:
Waidarbio! Tak mi tu się zjaw,
wielkiego króla głosie drogi,
Łagodny, tchnący duszą Wed,
żałości me rozwiewający!
Trwożnego ducha mego ciesz,
Nalu, bezgrzechem jaśniejący! —

Tak do najlepszej owej z gór
wołał głos pani bezpomocnej —
I Damajanti poszła znów,
w dal — do krainy podpółnocnej.
Trzy dni, trzy noce dalej 8zła,
aż ujrzy cudna białogłowa
W jej oczach pustelników gaj,
świetlana jawi się dąbrowa;
Jako Wasiszta, Brigu, Watr[16]
w spólności żyje tutaj prostej
Anachoretów święty gmin.
Ich żywot: cisza, modły, posty.
Ich pokarm woda — wiatr a liść —
a zmysły każdy zmienił w sług
Błogosławieni! treść ich żądz —
widzenie jasnych nieba dróg
W walfaale[17] z łyka, w skóry kóz
odziani — żyją pany żądz:
Ten pustelników święty gaj
ujrzała Damajanti, drżąc.
Błądzi tu zwierząt liczny rój —
śpiewają ptaki — małpy krzyczą —
Odetchnie pani, gdy jej wzrok
zoczy siedzibę pustelniczą.
Więc pięknobrewa pani ta,
więc pięknołona, pięknoloka,
Ta pani pięknych bioder, ud,
ta piękno-czarno-długo-oka —
Weszła w ten cichy, święty gaj,
ta Władyboja snocha można,
Błogosławiona perła żon,
ta Damajanti przepobożna.
Złożywszy mnichom winną cześć,
schylona stoi. Krasolicej:
Bądź pozdrowiona! rzekną jej,
zebrani w koło pustelnicy!

I obyczajem złożą cześć
królewnie — wszyscy ci asceci —
Usiądź — powiedzą jej — i mów,
co mamy zrobić ci, o dziecię?
Więc pięknobiodra rzecze tak:
— Błogosławieni, w tej zależni
Żyjący w modłach, w znicza skrach,
pośród żywiołów, nadcieleśni!
Błogosławieni, chwała wam
na waszych modłów cnych wyniki!
— Chwała ci dobra! ze-wszech-stron-
świetlana! rzekną pustelniki,
Ze-wszech-stron-piękna pani, mów —
ktoś jest i jakie dasz nam łaski?
Twój przecudowny bowiem kształt
i niezrównane twoje blaski
Są naszym duszom jako dziw:
więc się nie lękaj — śmiało praw —
Czyliś boginią tych tu puszcz,
czy góry tej wyniosłych raf?
Czyli rusałką rzecznych wód?
Przeczysta, prawdę nam tu łuszcz!
Więc ona riszim rzecze tak:
— Jam nie boginią tych tu puszcz,
Ani boginią szczytu gór,
ani rusałką rzecznych wód.
O pustelnicy, znajcie rzecz:
człowieczy iście jest mój ród.
Jasno wyłożę wam swą rzecz,
słuchajcie mego wypomnienia:
Jest na Widarbach wielki król,
potężny radża Bhim z imienia!
Rodzicem moim jest ten król:
Tą prawdę znajcie, o bramini!
Niszady żyznej mądry pan,
Nal, który sławne dzieła czyni —
Prawy bohater — to mój mąż,
w którym wszechmocny żyje duch;
Oddany wiernie bogów czci,
braminów świętych stały druh.

Niszadzkiej ziemi czujny stróż;
zwycięski, promienisty, słowny,
Obrzędów znawca, sługa praw,
niszczyciel wrażych miast gwałtowny,
Pobożny, prawdomówny, cny,
waleczny, godny bożych łask:
Imieniem Nal, najlepszy król,
świetlany, jako Indry blask;
Lotosooki pan — mój mąż,
z twarzą jak promień lśniącą złoty,
Co bogom w ogniu składa cześć,
który zna Wed i Wedang[18] roty,
Zabójca wrogów w szale bitw,
ten brat księżyca blasków świetnych:
Od jakichś niższych bytem dusz,
od jakichś stworów nieszlachetnych —
Na grę był wyzwań — ludów pan,
miłośnik prawdy, witeź on —
Od duchów złych — świadomych gry —
i padł — i stracił skarb i tron.
Tego więc żoną — ważcie rzecz —
jam króla królów, męże święcił
Zaś Damajanti imię me —
widzieć go żądam bez pamięci.
Dąbrowy leśne, regle gór,
i brzegi jezior — rzek głębiny,
I trzęsawiska te tu w krąg
zbiegłam — i czarne te gęstwiny.
Małżonka szukam wciąż a wciąż —
mężnego w bitwach mego Nala,
Wielkodusznego, znawcę praw:
przed wami duch się mój użalał
Czy w ten ascezy święty gaj,
co w rozkosz zmienia każdy ból —
Czy nie zachodził tu mój król,
mój Nal, Niszady wielki król.
Za którym ja w tę drogę złą,
w ten las okropny wlokłam stopy,

W ten czarny, gęsty, groźny bór,
gdzie błądzą lwy i antylopy?
A jeśli w nocy te i dnie —
nie ujrzę króla mego Nala —
Ducha pogrążę w wieczny sen,
który od ciała nas wyzwala.
Bo cóż mi życie, cóż mi świat,
gdy Punyasioka, lew mój zdala —
Bo jakże ninie będę żyć,
tak wycieńczona skroś — bez Nala?
Taką braminom prawi rzecz
Bhimowa córa śród pustelni.
Więc Damajancie rzekną wraz
asceci, prawdą nieśmiertelni.
— O pięknouda, przyszłość twa
będzie tak jasną, jako fala.
Jutro nam odkrył długi post —
słuchaj! ty wrychle ujrzysz Nala!
Niszady pana ujrzysz znów:
niepokonany przyjdzie, męski!
Bhaimi, ujawni ci się Nal,
najprawszy z ludzi, próżen klęski,
Oczyszczon od swych grzechów ćmy,
wszystkiemi perły ozdobiony,
Wrócony znów na ojców tron,
pogromca wrogów niezwalczony;
Ten, który wrogom niesie strach,
a druhów swoich niszczy troski,
O piękna, zjawi się twój mąż,
z wielkiego rodu król półboski! —
A gdy wyrzekli słowa te
do Damajanti — nagle wszystko
Zniknęło — niby senna mgła —
gaj, święci, ołtarz, dom, ognisko.
Gdy ten ogromny widzi cud —
zdumioną była w duchu swym
Piękna Waidarbi, pełna cnót,
której rodzicem radża Bhim.
— Czyli widziałam próżny sen
czy objawienie tajemnicy?

Gdzie chata święta? gdzie jest znicz?
i gdzie pobożni pustelnicy?
Gdzie kryształowa rzeki toń
i na jej falach rój skrzydlaty?
Gdzie ptaków śpiew? gdzie zieleń drzew,
gdzie są owoce i ich kwiaty? —
Więc długo ważąc tak a tak
Waidarbia słodko uśmiechnięta,
Zmorzona wielce, pełna łez,
blada, ciężarem trosk ugięta —
Pójdzie natenczas w inny kres
i, załzawione wznosząc oko, —
Przemówi smutnym głosem swym,
gdy stanie naraz pod asoką[19]
Pod tem z najlepszem z leśnych drzew,
asoką, królem leśnych drzew,
Któremu perły zdobią pień,
a w liściach dzwoni ptaków śpiew:
— Hej, hej! najlepsze z leśnych drzew,
ty drzewo święte tej-tu niwy,
Które zielenią gęstą lśnisz,
niby król góry tej szczęśliwy,
Beztroską naraz ty mnie zrób,
beztrosko! ty, radości oka!
Beztrosko! czyś go widział mów,
mów, gdzie mój tygrys Punyasloka?
Zabójca wrogów, czysty Nal,
ach, Damajanti drogi mąż —
Znikniony mój, Niszady pan?
czyś go nie widział? pytam wciąż.
Odziany w szaty jednej pół,
Nal mój bohater pięknej twarzy —
Czy tu nie wchodził — smętny mąż —
do tego lasu wirydarzy?
Abym beztroska poszła stąd,
beztroskie drzewo, rzecz swą spraw,

Czynem więc imię uświęć swe,
jako niszczyciel trosk się zjaw! —
Tak ona z drzewem mówi tem,
poczem odchodzi krasolica —
I dalej poszła w lasu głąb,
gdzie wciąż straszniejsza okolica!
Jeziora mnogie były tam
i gąszcz zielona traw i kierz,
Pagórki leśne, dolin mech,
i liczne ptastwo, liczny zwierz;
I pieczar ciemność, zieleń wzgórz,
miłe dla oka fale wód:
Ogląda pani dziwy te,
szukając męża jako wprzód.
Niemały ujdzie drogi kęs
królewna ta o złotej dłoni,
Aż wielki tabor ujrzy: — tłum
ludzi i wozów, koni, słoni;
Tabor przechodził rzeki toń,
toń przeźroczystą, potoczystą,
Spokojną — wielką wzdłuż i wszerz —
u brzegów strojną w darń kwiecistą.
Wkrąg dzwonił śpiew kukułek, mew —
i wrzask flamingów i cyranek —
W głębi czerń węży — żółwi — ryb —
na wodzie setki wysp, polanek.
Ujrzawszy ludu wielki huf,
Nalowa pani jaśniejąca —
Przystąpi naraz — krasy dziw!
w pośrodek ludzi tych tysiąca.
Obłędną postać, bladą twarz,
obdartą szatę, smutne oczy —
Miała znękana pani ta
i pył bezdroży wśród warkoczy
Gdy ją zobaczy ludu huf,
ci w przerażeniu uciekali,
Ci się zamyślą na ten dziw,
a inni krzykiem ją witali.
Innych porywa pusty śmiech,
ci rzucą klątwy słowo złe,

W niektórych zasię litość drga
i zapytują, czego chce?
— Ktoś jest, wyniosła? czyjaś jest?
czego tu chcesz śród lasów cienia?
Na widok twój się mięsza duch:
czyś ty z ludzkiego pokolenia?
Czyś tego lasu, prawdę mów,
tej góry czy tej okolicy
Boginią? Wspomóż tedy nas,
błagają ciebie wędrownicy!
Czyś jakszi[20] czy rakszasi[21] mów,
czyś nimfa czyli twór człowieczy,
Na każdy sposób dobro czyń,
czuwaj nad nami w każdej rzeczy,
Aby ten cały tabor nasz
bezpiecznie — rychło ruszył stąd.
O niepojęta — niechaj nam
fortuna spłynie przez twój rząd!
Tak, gdy taboru rzeknie lud,
królewna Damajanti na to,
Odpowie, pani pełna trosk,
cnotliwa pani, o Bharato!
Do ludu ćmy i wodza ćmy
i wszystkich ludzi tam: młodzików,
Do starców, kobiet, dzieci mdłych
i karawany przewodników
Mówi: Człowieczą jestem ja —
rodzicem moim ludów król —
Królem mój świekier, królem mąż —
straciłam męża: ten mój ból!
Widarby radża — ojcem mym,
małżonkiem — Niszad wojewoda,
Błogosławiony — wielki Nal.
Gdzie on? kto wieść mi o nim poda?
Toż skoro wiecie, kto mój pan,
kochanka mego mi ukażcie:

Gdzie on, gdzie tygrys mój, gdzie Nal,
co strąca wrogów swych w przepaście? —
Więc Damajancie rzecze tak,
ów co taboru wiedzie huf,
Imieniem Suczi, kupców wódz: —
Posłuchaj, piękna, moich słów.
Jam karawany tej jest wódz,
kupców przodownik, jasnoczoła!
Człowieka, co się zowie Nal,
nigdziem nie widział tu dokoła.
Stada lampartów — słoni — lwów —
niedźwiedzi — gazel — byków, gadów —
Widziałem w gąszczy borów tych,
gdzie próżno szukać ludzkich śladów.
Prócz ciebie jednej z ludzkich dusz
nikogom tu nie widział w borze:
Tak niech nam dzisiaj Jakszów król,
niech Manibhadra[22] nam pomoże! —
Więc ona kupcom rzecze tak
oraz wodzowi ich gromady:
— Dokądże dąży tabor wasz,
racz rzec, a pójdę w wsze ślady
— Król Czed jest hufu tego pan —
Subahu — znawca bożych praw.
Szybko do ziemi spieszym swej,
niewiasto, dla targowych spraw.


(A. Lange}.



MAHĀ BHĀRATA.
SAWITRI.
Uwaga. Sawitri, królewna Madrów, zostaje z własnego wy boru żoną Satyawana. Jest o nim wróżba, że w rok po ślubie umrze: o tem ostrzega pannę wieszczek Narada. Jednakże Sawitri nie chce się cofnąć. Satyawan przebywa w puszczy na wygnaniu wraz ze swoim starym ślepym ojcem, któremu zły sąsiad odebrał tron i królestwo. Młodzi kochają się bardzo i żyją szczęśliwie, choć Sawitri nieustannie myśli o wróżbie Narady. Rok właśnie mija — i małżonkowie idą do lasu po owoce i po drwa. Sawitri przeczuwa nieszczęście.
PIEŚŃ V.

Tedy z małżonką swoją wraz
owoce zbierał mąż pod borem.
Potem napełniał niemi kosz,
a potem rąbał drwa toporem.
A gdy Satyawan rąbał drwa,
czoło mu zimne zleją poty
I z natężenia głowy ból
uczuł i omdlał wśród roboty.
I do małżonki drogiej swej
znużony trudem mąż wyrzecze:
— Od natężenia pracy tej,
bacz, jakiś ból mi głowę piecze
I całe ciało moje drży,
a serce kolą ostre miecze.
Jakaś mię naraz wielka mdłość
ogarnie, słuchaj, ty milcząca!
Jakby mi w głowie płonął żar
okrutny: taka jest gorąca —
I nie mam siły dłużej stać:
tak dusza moja dziwnie śpiąca.

Więc, gdy Sawitri słyszy to,
do męża zwolna się przybliża,
Na pierś swą kładzie jego skroń —
i z nim ku ziemi się uniża.
Wówczas Narady wieszczy głos
rozważa w duszy pokutnica,
Że dzień wyroczny, chwila, czas
i mgnienie już się to przemyca.
I naraz ujrzy: przed nią stał
mąż strojny w szaty purpurowe,
Promienny jako słońca łuk,
wieniec mu kwietny zdobił głowę.
Cerę miał ciemną, w oczach skry,
sznur w dłoni, w koło budził strach:
U Satyawana boku stał,
patrząc nań okiem w złotych skrach.
Gdy go ujrzała, wstanie wraz:
głowę małżonka składa zwolna,
Skrzyżuje ręce, potem tak
powiada — wstrzymać łez niezdolna.
— Poznaję ciebie, tyś jest bóg!
iście to postać nie człowieka!
Czyń łaskę, boże! Ktoś-ty mów,
i co tu nas od ciebie czeka?

Jama.

Sawitri, najwierniejsza z żon,
dla męża pełna cnej pokuty:
Słuchaj mię, powiem ci, ktom jest!
Jam władca śmierci, Jama luty!
Satyawan, wiedz, małżonek twój,
życie zakończył już ów książę.
Przybywam, by go z sobą wziąć,
skoro go sznurem swoim zwiążę!

Sawitri.

Słuchaj, o święty, przyjdą tu,
aby go związać twe pachoły —
Napewno, panie! Czemuż sam
raczyłeś zejść na te padoły?

Gdy doń wyrzecze słowa te,
umarłych bóg zamiary swoje
Jął opowiadać pani tej,
by jej uciszyć niepokoje:

Jama.

Toż sługa Dharmy, cnoty syn,
Satyawan godzien — wiarę mam —
By go nie drabów moich czerń
wiązała, przeto zszedłem sami
Więc Satyawana ciało ów
związawszy sznurem po sam rdzeń,
Człowieczej formy lotny cień,
na miarę palca, wyjął zeń.
Wówczas dopiero z twarzy znikł
dech i zagasły mu źrenice —
I odrętwiały leżał trup,
gdzie życiem drgały wpierw tętnice,
Zaś Jama, przeciągnąwszy sznur,
ku Południowi, zwrócił lice.
Sawitri tedy, cała w łzach,
za Jamą poszła wierna żona,
Której zapisań wielki los,
pokutą udoskonalona.

Jama.

Sawitri, wracaj, wracaj już,
a pogrzebowe spraw obrzędy.
Co masz dla niego czynić — czyń.
Dość — już nie pójdziesz dalej tędy!

Sawitri.

Dokąd poniesion ma być mąż
lub dokąd idzie sam wśród chwały —
Tam i ja pójdę za nim wraz:
to obowiązku nakaz trwały.
Na mą pokutę, ojców cześć,
na miłość mego Satyawana,
Na ogrom twoich, boże, łask —
droga mi ta nie zakazana.

Siedmiokrokową przyjaźń zwą
mędrcy, znający prawdy drogę:
Przyjaźni mocą wzywam cię,
chcę rzec coś! Słuchaj mię, niebogę.
Zmysłów swych władcy, uprawiacze cnoty,
W pomrokach lasów — w ciszy pustelniczej
Poznali Dharmę w głębi jej istoty
I za najwyższą rzecz ją mędrzec liczy.
Z Dharmy jednego ta dążność się nieci:
Wszyscy na drogę weszli dusz wzniesienia.
Nie szukaj ścieżki drugiej ani trzeciej —
Dharma najwyższą jest rzeczą istnienia.

Jama.

Wracaj! Radość mi sprawia twoja mowa śpiewna,
Z samogłosek-spółgłosek dźwięcznie w treść związana
Łaskę wybieraj sobie: wszelki ma królewna
Uzyska dar, prócz jeno życia Satyawana.

Sawitri.

Królestwa pozbawiony śród lasów pomroczy
Żyje mój teść, co wzrok ma zamknięty na blaski
Niechaj ów król potężny — znów odzyska oczy
Promienistemu słońcu podobne — z twej łaski!

Jama.

Daną ci jest ta łaska, o przeczysta pani!
Jakoś rzekła, tak będzie! Jama ci to ręczy.
Omdlałaś na tej drodze, co ci nogi rani,
Wracaj więc, zanim ciało twoje się wycieńczy!

Sawitri.

Nie wycieńczy się, póki męża widzą oczy:
Toż gdzie on, tam ci pewno jest moje bezdroże.
Dokąd ciągniesz małżonka, tam i żona kroczy —
Słuchaj mię jeszcze, wielki ty, umarłych boże!
Raz się z cnotliwym schodzim: czyli to kochanie,
Czyli przyjaźń się zowie, Dharmo sprawiedliwy.
Nie bezowocnem bywa z cnotliwym spotkanie!
Przeto zostanę. Pójdę, gdzie dąży cnotliwy,

Jama.

Porywająca, mądrość mądrych zwiększająca,
Owocodajna mowa twa, słodko śpiewana.
Drugę łaskę wybieraj, o promieniejąca!
Wszystko ci daję, oprócz życia Satyawana.

Sawitri.

Teściowi memu niegdyś wydarł gwałt przeklęty
Królestwo: niech je znowu wielki król odzyszcze,
Tak jednak, aby cnoty nie naruszył świętej.
To drugi dar, o który błagam cię, bożyszcze!

Jama.

Królestwo swe niedługo odzyszcze napewno
Teść twój, a nie obciąży gwałtami sumienia.
Teraz więc, gdym życzenia twe spełnił, królewno,
Wróć już, byś nie upadła w drodze ze znużenia.

Sawitri.

Ty prawem konieczności wiążący stworzenia,
Których potem dowoli, panie, władasz losem,
Boże, który Wiązaczem zowiesz się z imienia —
Słuchaj, co tu do ciebie mówię wielkim głosem.
Łagodność względem stworzeń wszech
w działaniu, myśli oraz słowie; —
Łaska i szczodrość: ludzi cnych —
cnym obowiązkiem to się zowie.
Dla dobrych — dobroć czują też
ci, co śród świata mkną rozłogów.
Ale prawdziwie dobrzy są
dobrymi nawet i dla wrogów!

Jama.

Jako temu co pragnie, puhar wody świeżej,
Tak jest mowa twa, wielkim głosem powiedziana.
Jakiej chcesz, łaski żądaj: dokąd, chęć twa mierzy,
Wszystko ci daję, oprócz życia Satyawana.

Sawitri.

Monarszy mój rodziciel, panie, jest bezdzietny.
Niechaj zyska stu synów z krwi swojego łona,

Którzyby uwiecznili jego ród szlachetny:
To trzecia laska, Jamo, przed twój tron wzniesiona.

Jama.

Aby utrwalić żywot swego pokolenia —
Ojcu twojemu setne urodzą się syny:
A teraz, gdy spełnione są twoje życzenia,
Wracaj. Daleko zaszłaś w te leśne gęstwiny.

Sawitri.

Nie daleka mi droga, gdym przy Satyawanie:
Dusza się moja w dalsze wydziera przestworze.
Więc pozwól mi iść dalej. Tego co nastanie
W słowach mych, racz posłuchać, o świetlany boże.
Ty jesteś promienistym synem Wiwaswata,
Przeto cię Waiwaswatem nazywa kapłaństwo:
Jednem objąłeś prawem wszystkie twory świata,
Przeto Sprawiedliwości twojem zwie się państwo.
Nie tyle sobie ufa duch
ile dobroci prześwietlanej,
Dlatego każdy pragnie wciąż
z dobrymi iście być związany.
Z dobroci zaś dla istot wszech
pewnie się rodzi zaufanie:
Przeto ku iście dobrym, bacz,
ufnie zbliżają się ziemianie.

Jama.

Niepospolite słowa rzekłaś, o świetlana!
Nigdy duch, krom od ciebie, takich nie usłyszy:
Ucieszon jestem. Oprócz życia Satyawana,
Dam ci wszystko. A potem wróć do swych zaciszy.

Sawitri.

Pragnę mieć z Satyawana płodnego nasienia
Synów, co nasz uwiecznią ród na długie lata:
Stu synów, świetnych cnotą i siłą ramienia,
Ten czwarty dar wybierać, synu Wiwaswata.

Jama.

Stu synów, świetnych cnotą i siłą ramienia,
Rozraduje twe życie, pani bogobojna!
Teraz zaś, byś unikła, niewiasto, omdlenia —
Wracaj — droga jest bowiem daleka i znojna!

Sauritri.

Dobrych jest cechą cnót uprawa mocna,
Dobrzy na podłe nie chwieją się czyny.
Dobrych z dobrymi spółka jest owocna,
Dobrzy nie zlękną się dobrych drużyny.
Dobrzy w słonecznej żyją prawdzie myślą,
Cnoty uprawą podtrzymują ziemię:
Rzeczy obecnych i przyszłych bieg kreślą,
Śród dobrych — siłę zyska dobrych plemię
Ze pożądaną droga ta
dla cnego liczy się człowieka
Więc dobry za swój dobry czyn —
nagrody żadnej tu nie czeka.
Lecz dobroć nigdy bezpłodną nie bywa.
Nie minie dobrych cześć, ani nagroda:
Nagroda wieczna, niewzruszenie żywa,
Więc dobry zawsze rychłą pomoc poda.

Jama.

Im bardziej z Dharmą zgodnie wygłaszasz tu do mnie
Porywające duszę — zawsze mądre słowo:
Tem życzliwość ma dla cię urasta ogromnie —
Nieporównaną łaskę wybierz, o królowo!

Sawitri.

Nie bez prawego dobra jest to twoje zdanie,
Gdy inne łaski, dawco łask, wola twa zwęża.
Laskę wybieram: Niechaj żyw Satyawan stanie!
Bowiem, jako umarła jestem ci bez męża.
Małżonka pozbawiona niechcę szczęśliwości,
Małżonka pozbawiona nie pożądam nieba,
Małżonka pozbawiona nie pragnę piękności,
Małżonka pozbawionej życia mi nie trzeba!
Zapewniona mi łaska: synów zwiastowanie

Przez ciebie, a małżonek przez ciebie mi wzięty.
Laskę wybieram: niechaj żyw Satyawan stanie!
Prawdą winien być głos twój niecofniony, święty
To usłyszawszy, wnet-ci sznur
rozwiązał Jama, bóg podziemi
Czysty Waiwaswat, Dharmy pan
i rzecze do niej słowy temi:
— Oto przezemnie jest twój mąż
rozwiązań, prawa żon ozdobo!
Do domu idź z nim, żyw jest, zdrów
fortunę wielką niesie z sobą.
Słuchaj! czterysta długich lat
ze sobą razem przeżyjecie.
On będzie bogom palił znicz
i sławę zyska wkrąg po świecie;
zatem Satyawan zrodzi stu
szlachetnych synów z twego łona,
Królewskich bohaterów ród,
co wnuków spłodzi ci plemiona.
Te nosić będą imię twe —
po niezliczonych lat ostatki
I ojcu twemu twojej matki,
zrodznaynsói sięz oł w stu
Z Malawii — nieskończony ciąg —
nazwany przeto Malawici.
A twoich braci mężna wić —
dorówna świętej bogów wici. —
Takich jej dał pięcioro łask
wielki pan śmierci, Waiwaswata
I rzecze jeszcze: Do dom wróć!
i do swojego odszedł świata.
Gdy odszedł bóg, Sawitri cna —
skoro małżonek zmartwychwstanie,
Powoli ruszy w lasu gąszcz,
gdzie ciało drzemie na polanie.
Na ziemi leżał niby w śnie:
więc się doń zbliży i w miękie dłonie
Ujmie go, chyli się do stóp —
i skroń mu złoży na swem łonie.
A gdy świadomość posiadł znów,

tak do Sawitri rzecze mąż,
Jak ów, co zdala wraca w dom —
i patrzy na nią wciąż, a wciąż.
— Hej, spałem ci ja długi czas!
Przecz nie zbudziłaś mię, o żono!
A któż był, mów mi, owy mąż,
co zniknął? szatę miał czerwoną?

Sawitri.

Hej, spałeś mi ty długi czas
na łonie mem, o mężu drogi.
Ten mąż czerwony — był to bóg,
świetlany Wiązacz, Jama srogi.
A teraz dość już spałeś, dość,
O królewiczu mój szlachetny.
Jeżeliś mocen — tedy wstań!
Noc w błękitności staje świetnej.
Ów gdy świadomość zyska znów,
jak ten, co dobrze spał — powstanie.
I patrząc wokół — w niebo — w las,
zwolna wyrzecze takie zdanie:
— Tu po owoce i po drwa
przyszedłem z tobą, krasołona!
I pomnę, kiedym rąbał drwa —
głowa mi drgnęła rozpalona.
Zatrwożył mię ten głowy ból,
nie mogłem dłużej stać, jedyna!
Na łonie twem zapadłem w sen:
to wszystko mi się przypomina.
Gdym tak na łonie twojem śnił,
duch mój w bezmiary był ujęty:
Wtenczas mi w oczach stanął mąż
ów ciemny, pełny grozy świętej.
Tedy, gdy o tem coś ty wiesz,
mów mi, co znaczy to, przeczysta,
Czyli, com widział, próżny sen
to był, czy jawa rzeczywista.?
Sawitri na to rzecze mu:
— O książę, noc już dookoła.
Jutro ci powiem, panie mój,

jak się odbyło wszystko zgoła.
A więc już wstań, o miły, wstań:
przypomnij sobie swe rodzice.
Bowiem nastała głucha noc,
a słońce zeszło precz w ciemnice.
Toż groźne widma błądzą w noc,
wyje upiorów ćma przeklęta
I chrzęszczą zeschłe liście drzew,
gdy po nich dzikie mkną zwierzęta!
Słychać szakali groźny ryk:
Południo-zachód pełny wrzawy
I krzyków pełny huczy bór,
aż serce moje drży z obawy.

Satyawan.

Ta puszcza strasznych pełna widm,
okryta w koło czarnym mrokiem:
Nie poznasz w cieniu leśnych dróg,
jakże więc pójdziesz pewnym krokiem?

Sawitri.

W tym lesie — podpalony dziś —
w zarzewiu pień tu stoi suchy
I widać jeszcze jak się tli,
gdy wiatru wieją nań podmuchy.
Przyniosę z tamtąd tlących drzazg,
wokół ognisko ci rozpalę:
W pobliżu dość tu znajdziem drew;
uspokój serca swego żale.
Jeśli nie możesz dalej iść,
bo widzę — jesteś jeszcze chory;
Jeśli nie widzisz jasnych dróg,
wiodących przez te ciemne bory:
Więc gdy rozwidni się ten las,
jutro dopiero pójdziem stąd;
Przepędzim tutaj jedną noc,
gdy ci przyjemny taki sąd.

Satyatwan.

Przeszedł mi zgoła głowy ból
czuję się zdrów i pełny mocy.

Do matki — ojca pragnę iść —
i pójdę wraz przy twej pomocy.
Nigdy tak późno w głuchą noc
nie wracam do pustelnej chatki,
Nawet gdy ledwie blizki zmrok,
toć zatrzymuje mnie głos matki.
Nawet gdy w jasny wyjdę dzień,
rodzice moi pełni troski.
Tata mnie szuka zaraz w ślad,
z pustelnikami naszej wioski.
Ojciec i matka nieraz wpierw
żałośnie za to mnie łajali,
A gdym powracał — pełni łez —
„Nakoniec jesteś!“ tak wołali.
Z mojej przyczyny w jakimi, mów —
byliby dzisiaj smutnym stanie,
Gdyby nie ujrzał mnie ich wzrok:
gorzkie by było moje łkanie.
Pierwej mówili mi to już,
gdy porzucali w noc pościele,
Strapieni wielce, pełni łez,
umiłowani rodziciele —
„Gdy nas opuścisz, synu nasz,
ni chwili nie przeżyjem, dziecię!
Lecz póki, synu, tyś jest żyw,
poty nasz żywot pewny w świecie,
W tobie nasz, starców ślepych wzrok,
naszego rodu utrwalenie,
Chwała pośmiertna, święty ryż —
i nasze przyszłe pokolenie.“
Starzy-ć są matka — ojciec mój:
jam ich podporą jest jedyną,
Gdy nie obaczą mię dziś w noc,
czyli się we łzach nie rozpłyną?
Jabym przeklinał owszem sen,
gdyby mój ojciec siwowłosy —
I matka, czysty duch bez win —
płakali dziś nad memi losy.
Ja zaś, żem w troski wpędził ich,
w żałosne wpadłbym rozdwojenie,

Bez mych rodziców bowiem, waż —
życia swojego nic nie cenię.
Obłędny teraz ojciec mój,
jasnowidzący, choć bezoki,
Pewnie się riszich pyta wciąż:
czyli nie widzą mnie skroś mroki.
Toż nie o siebiem pełny trosk,
ale o mego rodziciela
I o mą matkę, dobra, zważ,
która z nim losy w ślad podziela.
Z mego powodu bowiem dziś
wylewać będą łzy oboje.
Dopókim żyw, jam dla nich żyw:
jako podpora — przy nich stoję,
Aby im słodycz w życiu nieść;
takie, o piękna, zdanie moje!
Rzekłszy te słowa, zacny mąż,
co wielce kochał swe rodzice,
Nieszczęsny ręce wzniesie wzwyż
i łzą orosi swe źrenice.
Więc kiedy męża widzi tak
pełnego troski i tęsknoty,
Osuszy własne oczy z łez,
Sawitri, pani wielkiej cnoty.

Sawitri.

Jakom w pokucie trwała wciąż,
jałmużny siała i objaty —
Tak niechaj teściu, mężu wam
fortunę sieją górne światy!
Nie pomnę, żali kiedybądź,
kłamstwo powiedzieć mi się zdarzy
O, błagam, w imię prawdy tej,
niech żyją nam oboje starzy!

Satyawan.

Rodziców pragnę widzieć ja!
Sawitri, idź co prędzej, idź!
Bo gdyby na nich spadło zło,
klnę się, nie mógłbym dłużej żyć.

Nie mógłbym, piękna, dłużej żyć —
i dłoń bym podniósł przeciw sobie:
Więc gdy cnotliwy jest twój duch,
jeśli mnie nie chcesz widzieć w grobie,
Gdy mi okazać miłość chcesz,
idźmyż ku ojców mych chudobie.

Natenczas najzacniejsza z żon
powstanie, splecie zwój warkoczy,
Męża uniesie, aby wstał,
potem ramieniem go otoczy.
A gdy Satyawan z ziemi wstał,
rękami ciało swe pociera,
Poczem na świata cztery stron —
i na pleciony kosz spoziera.
— Jutro — niewiasta rzecze doń —
owoce zbierać będzie pora,
Jednak by pewność sprawy mieć,
nie pozostawim tu topora.
I zawiesiła pełny kosz
troskliwie na gałęzi drzewa.
I topór wziąwszy z męża rąk —
szła, gdzie mrok puszcz się w jaśń przelewa.
Zatem na lewe ramię swe —
położy męża ramię, dłoń;
Prawą, objęła go i szła —
naprzód, jak kroczy młody słoń.

Satyawan.

Że nieraz byłem tu, więc wiem,
jak droga toczy się wijąca
I, prześwieconą przez cień drzew
w promieniach widzę ją miesiąca-
Jaki prowadził nas tu szlak —
i gdzie zbieraliśmy owoce;
Jakośmy przyszli, tak też wróć
tą samą drogą przy omroce.
Tam, gdzie cytwarów rośnie gąszcz,
droga na dwa się dzieli szlaki:

Tym, co na północ idzie — dąż —
dąż, gdzie me starce nieboraki.
Patrz jestem silny, jestem zdrów;
rodziców widzieć chcę śmiertelnie!

I spiesznym krokiem śród tych słów —
idzie przed siebie na pustelnię.


(A. Lange)


MATĀ BHĀRATA.
SOKÓŁ I GOŁĄB.
Lomasa rzecze:

Oto, królu, jest rzeka, co ducha rozgrzesza,
Witasta, mędrcom miła, co w morze pospiesza.
Oto, spojrzyj, Jamuny przezroczysta fala,
Oto dopływ jej Dżala, oto Upadżala.
Tu niegdyś Usinara, król, czyniąc obiaty,
Przewyższył duchem Indrę, który stworzył światy.
Aby więc lepiej poznać ducha Usinary
Indra z Agnim osobne wymyślili czary.
Indra przybiera postać groźnego sokoła,
Agni zaś, jako gołąb — w trwodze duże koła
Zatacza po powietrzu — i na ołtarz spada
I na królewskiem biodrze ufnie się układa —
I tak się od głodnego sokoła ochrania.
Sokół zasię do króla rzecze takie zdania:
— Mówią książęta ziemi, Usinaro świetny,
Ze jesteś ponad wszystkich prawy i szlachetny.
Czemuż tedy czyn spełniasz niezgodny z zakonem?
Oto głód przeraźliwy wstrząsa mojem łonem,
A tyś mi jadło porwał, zaniechałeś prawa,
Ty, praw obrońca wierny, jak głosi twa sława.

Usinara rzecze:

Do mnie zleciał ten gołąb, pełny przerażenia.
Zląkł się ciebie; i u mnie szuka wybawienia
A skoro do mnie przybył, rozumiesz, sokole,
Najwyższem prawem chronić go, jako wydolę.
Gołębia co uchodzi przed sokołem trwożny
Oddać tobie, to iście byłby czyn bezbożny.
Kto zabija bramina albo krowę mleczną

Lub istotę, co w trwodze kryjówkę bezpieczną
Pragnie znaleść u ciebie — winien równej zbrodni.

Sokół rzecze:

Pożywieniem się karmić muszą ci, co głodni.
Trwają i rosną tworzy, gdy są jadłem syte.
Trudno dzielić okruchy na łowach zdobyte,
Jednakże można obstać. Lecz trudniej o wiele
Żyć bez jadła; śmierć czyha w wygłodzonem ciele.
Jeślim dziś tego mięsa, królu, pozbawiony,
Pójdę tam, gdzie już trwogi niema z żadnej strony
Gdy zginę — zginie żona ma i sokolęta.
Gołąb żyw — ale żywych duża liczba zżęta.
Prawo, co przeczy prawu — iście nie jest prawem.
Lecz prawo, poza wszelkich sprzeczności objawem
Stojące, dobrem prawem jest, o prawy książę!
W trudnościach więc, z jakiemi sprawa ta się wiąże.
Zważywszy stronę silną oraz słabą stronę.
Tam, gdzie wszelkie przeczenie jasno wykluczone —
Tam jest prawo, za którem ściśle pójść należy,
Rzecz zważ — i sprawiedliwość niechaj król wymierzy.

Usinara rzecze:

Coś rzekł, niemało w sobie mądrości zawiera.
Czyś Suparna, którego tronem atmosfera,
Królu ptaków? Toż prawo ty znasz doskonale.
Mądry o nim twój dyskurs: za to ciebie chwalę.
I sądzę, żeś istota, co pojmuje wszystko.
Mów. Czemże jest opuścić kogoś, co schronisko
Wybrał u ciebie? Czego pragniesz, wiem dokładnie.
Chcesz jadła. Lecz obfitszy pokarm ci przypadnie,
Gdy wokół go poszukasz: byka czy bawoła,
Antylopę czy dzika — znajdziesz tu dokoła.

Sokół rzecze:

Królu, nie dla mnie byków czy gazel gromada
Tych zwierząt nigdy sokół zgłodniały nie jada.

Na pokarm wyznaczony mi ten gołąb biały,
A zatem mi go oddaj, monarcho wspaniały!
Sokół zjada gołębie. Jest to prawo wieczne.
Nim wydasz sąd, zjawisko wprzód rozważ konieczne.

Usinara rzecze:

Oddaję tobie wszystko mych Sibjów królestwo,
Oprócz tego gołębia; moje go jestestwo
Ochrania. Więc mi powiedz, co ci ku zamianie
Mam dać, a klnę się wszystko natychmiast się stanie.

Sokół rzecze:

Gdy litość budzi w tobie ta gołąbka biała,
Tedy odkraj, o panie, część swojego ciała,
Tak, aby się równała wadze tego ptaka:
To mi dasz. Zaspokoi głód mój żywność taka.

Lomasa rzecze:

Wówczas król jął swe ciało krajać kęs do kęsa,
I waży je do równa z gołębiem — lecz mięsa
Ciągle mało — i gołąb ciągle je przeważa,
Król jeszcze kraje siebie — wagę wciąż pomnaża,
A że wciąż gołąb cięższy — i nad równowagę,
Król, bez ciała już prawie, sam wstąpił na wagę.
Zachwycony był tedy bóg jeden i drugi.
Indra zaś tak powiada do praw wiecznych sługi:
— Jam jest Indra. — Ten gołąb jest to Agni złoty.
Chcieliśmy twej wewnętrznej poznać rdzeń istoty —
I przyszliśmy tu obaj, gdzie czynisz ofiarę.
Duch potężny zaiste zdobi Usinarę.
Żeś całe swoje ciało oderwał od kości,
Promienieć będziesz wiecznie potomnej ludzkości.
Póki ludzi na ziemi, poty wielka chwała
Nad czystym twym żywotem będzie promieniała.
Tak rzekł Indra — i w niebo uniósł się z powrotem,
A za nim biały gołąb ognistym polotem.


(A. Lange)



BHAGAVAD-GĪTA.
PIEŚŃ XI.
Ardżuna.

1. Wzniosła tajemnica Ducha, którąś mi objawił gwoli memu zbawieniu — wyzwoliła mię od błędu.
2. Albowiem usłyszałem obszernie o narodzeniu i śmierci istot, boże lotosooki — i o twej wielkoduszności niezniszczalnej.
3. Jednak, o Panie, chciałbym cię widzieć w twej postaci najwyższej takim, jakim sam siebie opisałeś.
4. Jeżeli sądzisz, o Panie świętej Jedności, że mogę dostąpić tego widzenia: to ukaż się wzrokowi mojemu w swej wieczności.

Bhagawat.

5. Oto, synu Prithy, postacie moje sto i tysiąc razy zmienne, niebiańskie, różnej barwy i wyglądu.
6. Oto Aditye, Wasawy, Rudry, dwa Aswiny i Maruty; oto, synu Bharaty, liczne dziwy, których nikt jeszcze nie oglądał.
7. Oto cały wszechświat w swej jedności z rzeczami ruchomemi i nieruchomemi: oto on, zawarty w mojem ciele ze wszystkiem, co ujrzeć można.
8. A iż nie możesz widzieć mię swem cielesnem okiem, daję ci przeto oczy niebiańskie: oglądaj więc we mnie Jedność światowładczą.

9. To wyrzekłszy, Hari, pan świętej Jedności, pokazał synowi Prithy swoją postać najdostojniejszą i najwyższą.
10. mającą wiele oczu i twarzy, wiele cudnych kształtów, wiele boskich ozdób, trzymającą insygnia boskie,
11. przybraną w girlandy i boskie odzienia, woniejącą boskiemi esencyami, cudowną na wszystkie strony.
12. Gdyby na niebie nagle powstało światło tysiąca słońc, mogłyby być przyrównane do świetności tego boga wielkodusznego.
13. Tam więc, w tem ciele boga bogów, syn Pandu ujrzał wszechświat cały i jedyny w swojej mnogości.
14. Natenczas, pełen dziwu, z włosami najeżonemi, bohater opuścił głowę i złożywszy ręce do góry, tak mówił do bóstwa.

Ardżuna.

15. O Boże, widzę w twojem ciele wszystkich bogów i gromady istot żyjących i boga Brahmę, siedzącego na lotosie, i wszystkich riszich i węże niebieskie.
16. Widzę ciebie z ramionami, piersiami, twarzami i oczami niezliczonemi, w postaci bezgranicznie nieskończonej. Bez początku, bez środka, bez końca, takim cię widzę, Władco wszechświata, kształcie wszechświata.
17. Na głowie masz tyarę, trzymasz w ręku maczugę i dysk, góro światła, ze wszystkich stron jaśniejąca; ledwo objąć cię mogę wzrokiem całego: albowiem lśnisz jak ogień i jak Słońce w swym ogromie.
18. Ty jesteś Niepodzielny, Najwyższy. Ty jesteś skarbem najwyższym tego świata; ty jesteś niezniszczalny; ty podtrzymujesz prawo niewzruszone; widzę w tobie wieczny pierwiastek męski.
19. Bez początku, bez środka, bez końca; nieskończenie potężny; twoje ramiona nie mają granic, twoje spojrzenia są jako Księżyc; jako Słońce; twoje usta mają przepych ognia świętego.
20. Swojem ciepłem ogrzewasz ten świat. Albowiem sam jeden zapełniasz cały przestwór między niebem i ziemią i sięgasz wszystkich krain; na widok twej nadprzyrodzonej i strasznej postaci, wstrząsają się trzy światy, o boże wielkoduszny.
21. Oto gromady istot boskich, idących ku tobie; niektórzy z lękiem składają ręce tam w górze i modlą się cichym głosem. „Sw asti“ powtarzają zgromadzenia maharszich i świętych i wielbią ciebie we wzniosłych pieśniach.
22. Rudry, Aditye, Wasawy i Sadye, Wiśwy, oba Aswiny, Maruty i Uszmapy, chóry Gandarwów, Jakszów, Asurów i Siddów wpatrują się w ciebie onieśmieleni.
23. Oto twoja wielka postać, mająca tyle ust i oczu, nóg i stóp, tyle piersi i zębów straszliwych: światy, patrząc na nią, lękają się; ja też, o Panie.
24. Albowiem kiedy oglądam ciebie, chmur sięgającego, rozjaśnionego tysiącem kolorów, kiedy widzę twoje usta otwarte i twoje oczy iskrzące się, dusza moja jest wstrząśniona, nie mogę przyjść do siebie ani się uspokoić, o Wisznu.
25. Kiedy oglądam twoją twarz, uzbrojoną groźnemi zębami i podobną ogniowi, któryby cały świat miał pochłonąć, nie widzę nic więcej dokoła siebie, i radość moja znika. Bądź miłościwy, władco bogów, mieszkanie świata.
26. Wszystkie te syny Dhrtarasztry z zastępami panów ziemi; Bhiszma, Drona, i syn woźnicy z wodzami naszych wojowników,
27. biegną, aby się rzucić w twoje usta straszliwe. Niektórzy z rozbitą głową zostają zawieszeni między twoimi zębami.
28. Jako strumienie niezliczone, które płyną wprost ku Oceanowi, tak ci bohaterzy porwani są pędem ku twojej twarzy płomienistej.
29. Jak ku ogniowi płonącemu owad leci na śmierć z szybkością wzrastającą, tak ludzie spieszą zginąć w twoich ustach.
30. Na wszystkie strony język twój zagarnia całe pokolenia, a twoje gardło płomienieste je pochłania. Ty napełniasz świat cały światłością, o Wisznu, i ogrzewasz go swemi promieniami.
31. Opowiedz mi, ktoś ty, Boże straszliwy! Chwała ci, Boże najwyższy! Bądź mi miłościw. Pragnę cię poznać, treści pierwotna, albowiem nie widzę, jakiemi drogami chodzą uczynki twoje.

Bhagawat.

32. Jestem Kala, Czas—burzyciel świata, przyszedłem tu, prastary, aby zniszczyć pokolenia. Krom ciebie, nie pozostanie ani jeden z wojowników, których liczą te dwa wojska.
33. A więc powstań; idź po sławę, zatryumfuj nad nieprzyjaciółmi i zdobądź państwo obszerne. Ja już zgotowałem im zgubę: bądź tylko mojem narzędziem.
34. Odebrałem życie Dronie, Bhiszmie, Dżajadracie, Karnie i innym wojownikom: zabijaj więc ich; przestań się smucić; walcz, a zwyciężysz swoich przeciwników.

35. Usłyszawszy te słowa boga długowłosego, wojownik, noszący tyarę, złożył ręce i z drżeniem oddał mu cześć, później pełen lęku ukłonił się i jąkając się, rzekł do Kryszny.

Ardżuna.

36. Tak! na twoje imię, Boże długowłosy, świat się raduje i spełnia twoje Prawo; Rakszasy wystraszone biegną we wszystkie strony, gromady Siddhahów część ci oddają.
37. I czemuż, o wielkoduszny, nie mianoby cię czcić, ciebie, dostojniejszego niż Brahma, ciebie, pierwszego Stwórcę, Nieskończonego, Pana bogów, świata, źródło niepodzielne bytu i niebytu.
38. Ty jesteś pierwszem Bóstwem, pradawnem źródłem męskiem, skarbem najwyższym tego Wszechświata. Ty jesteś mędrcem i przedmiotem mądrości i siedzibą najwyższą. Przez ciebie zbudowany został Wszechświat, o ty nieskończony w swym kształcie.
39. Ty jesteś Wayu, Yama, Agni, Waruna i Księżyc i Pradżapati i wielki Praojciec. Chwała, chwała ci po tysiąc razy i jeszcze chwała ci, chwała ci!
40. Chwała w twej obecności i poza tobą, we wszem miejscu, o Powszechny. Mocny siłą nieskończoną, potęgą nieskończoną, obejmujesz Wszechświat, ty jesteś Powszechny.
41. Jeżeli, sądząc cię moim przyjacielem, wołałem na cię głośno temi słowy: „Przyjdź, Krszno; chodź tu, synu Yadu; pójdźmy, przyjacielu“; jeżelim nie poznał twego majestatu, bądź przez lekkomyślność, bądź przez gorliwość;
42. jeżelim cię obraził w zabawie, na przechadzce, albo leżąc, albo siedząc, bądź za stołem, bądź sam na sam, bądź przed tymi wojownikami: Boże wielki i nieskończony, przebacz mi.
43. Ty jesteś ojcem rzeczy ruchomych i nieruchomych; ty jesteś dostojniejszy niż mistrz duchowny. Nikt tobie nie jest rówien; któż w trzech światach mógłby cię przewyższyć, o ty, którego majestat niema granic?
44. Przeto z pochyloną głową na klęczkach, żebrzę twej łaski, Panie chwalebny: bądź mi miłościw, jak ojciec względem syna, przyjaciel względem swej ukochanej.
45. Odkąd ujrzałem dziw, którego nikt nie mógł oglądać, radość przepełniła moje serce, lecz trwoga niem wstrząsa. Ukaż mi swoją pierwszą postać, o Boże. Bądź mi miłościw, Władco bogów, mieszkanie świata.

46. Chciałbym cię widzieć raz jeszcze w twej tyarze z maczugą i dyskiem; przyjmij na nowo swoją postać czteroramienną, o ty, który masz ramiona i kształty niezliczone.

Bhagawat.

47. Przez łaskę moją, Ardżuno, i mocą mojej Jedności mistycznej ujrzałeś moją postać najwyższą, jaśniejącą, powszechną, nieskończoną, pierwotną, której nikt inny przed tobą nie oglądał.
48. Ani Weda, ani Ofiara, ani Czytanie, ani szczodrobliwość, ani obrzędy, ani ciężkie pokuty nie mogłyby wybłagać ukazania się mego komukolwiek innemu na ziemi, prócz ciebie jedynego, synu Kuru.
49. Nie trwóż się i nie lękaj, iżeś widział moją postać straszliwą: wolny od trwogi, z radością w sercu ujrzysz na nowo moją postać pierwotną.

50. Przy tych słowach wielkoduszny Wasudewa ukazał Ardżunie inną swoją postać i uspokoił strach jego, jawiąc się na nowo ze swem jasnem obliczem.

Ardżuna.

51. Teraz, kiedy widzę twoją łagodną postać ludzką, o wojowniku, znów panuję nad swoją myślą i wracam do porządku naturalnego.

Bhagawat.

52. Tę postać, którą tak trudno ujrzeć, a którą tyś oglądał, bogowie sami pragnęliby widzieć.
53. Lecz ani Wedy, ani umartwienia, ani szczodrobliwość, ani Ofiara nie mogą mię skłonić do ukazania się w takiej postaci, jaką ty widziałeś.
54. Tylko przez adoracyę osobliwą, Ardżuno, można dostąpić tej łaski, widzieć mię w mojej rzeczywistej postaci i przeniknąć we mnie.
55. Ten, kto wszystko dla mnie czyni, kto mię czci ponad wszystko i kto niema żądz ani nienawiści względem żadnej istoty żyjącej, ten idzie do mnie, o synu Pandu.

(Br. Olszewski).



BHAGAVAD-GĪTA.
PIEŚŃ XII.

Zamknij do klatek ujarzmione żądze —
I mów: ja wami, duch, jak lwami, rządzę.
Kto wielorakich czynów się wyrzeka —
Ten wpłynie w Jedność, jak w ocean, rzeka.
Ardżuno, będziesz trudził się daremnie,
Gdy swego ducha nie gruntujesz we mnie.
Wytrwaj, choć burza pokus cię nawiedza,
Lecz od wytrwania cnoty lepsza wiedza.
Wiedza pomaga żyć niepokalanie,
Ale od wiedzy lepsze rozmyślanie.
Lepiej nad rozmysł błogości docieczesz,
Gdy się wszystkiego, wszystkiego wyrzeczesz.
Bez samolubstwa, gniewu, nienawiści,
Człowiek najlepiej mój ideał iści.
Kto za wskazaniem tem podąża mojem,
Tego niezmiennym obdarzę spokojem.
Nad bałwaniącą się wzniesiony rzeszę,
Jednako żyje w bólu i w uciesze.
Jakabykolwiek dola go chłostała,
Myśl jego będzie niewzruszenie stała.
Rwących uniesień będzie trzymał wodze,
Łzom, śmiechom obcy, bojaźni i trwodze.
Ardżuno, wolny, rzeźwy zdroju czysty,
Wpłyniesz, jak rzeka w Eden mój wieczysty.
Niech się ukoi, uciszy w rozterce
W wątpieniu twoje, o Ardżuno, serce.
Skrytemi w głębie dusza twa myślami
Zawiści, złości niechaj się nie plami.
Czy ból czy rozkosz — krew niech w twojem tętnie —
Uderza równo, bosko, obojętnie.
Jeśli dosięgniesz niewzruszenia cnoty —
Będziesz mi droższy nad drogie klejnoty.
W rozhuku życia, w gwarze i zamęcie —
Miej taką twardość, jaka w dyamencie,

Bądź i w radości i w smutku niezmienny
Tak, jako ten jest wielogram promienny.
Bądź sobą w pochwał kadzidelnym dymie,
Bądź sobą, jeśli wróg lży twoje imię.
Ból cię udręczać niech nie umie zadość,
Am radować jakakolwiek radość.
Niech będzie dusza twoja w klęsk powodzi
Jedna — i jedna, gdy się jej powodzi.
Nie gnuśniej w szczęciu, gdy jest, ociężale,
A gdy minęło, nie popadaj w żale.
Po kim bez skargi lata się przesuną,
Ten mi jest drogi mój syn, o Ardżuno,
Kto jest jednaki w bólu i w uciesze,
Już go na wtórnej śmierci zło nie wskrzerze.
Spokój bez troski, cisza i milczenie —
To niech u ciebie zasłuży na czczenie.
Wszystko coś kochał, gdy ci śmierć pozgładza —
Jęk zgnieść najdroższą niech ci będzie władza.
O! które krzyk swój usta przytłumiły,
Tych mi, Ardżuno, ust iest układ miły.
Ta mi się zdaje najwdzięczniejsza warga,
Której nie krzywi rozkosz — ni mąk skarga.
O! Spokój, spokój! I na to bądź pomny,
Ażebyś żywot przeżył ten — bezdomny.
Swój własny, innym wejść broniący kątek,
Dla nieudolnych potrzebny żyjątek.
Żółw w swym pancerzu, pająk w swym oprzędzie:
Ty, wolny, ufny, bezpiecznyś jest wszędzie.
Żadna otwartość bram cię nie wyziębi,
Bo twój żar idzie z twego ducha głębi.
Którzy w domostwie rygle wrót zasuną,
Najbezpieczniejsi czyż są ci, Ardżuno?
Bądź jak powietrzny prąd, którego mknięcie,
Nie da się więzić pod żadne zamknięcie.
Wrogowie czy przyjaciele najszczersi —
Jednako tobą niech ich dyszą piersi.
Niech się tak, jakom rzekł, twe dni przesuną —
Om! Spokój! Spokój! Spokój! o Ardżuno.


(Jan Lemański).


KALIDASA.
MEGHADUTA.
(OBŁOK POSŁEM).

Królewski rozkaz na rok cały
Od małżonki Jakszę goni;
Gdzie u Ramy wzniosłej skały
Srebrny Sity strumień dzwoni,
Tam wygnany Jaksza biada.
Stęsknionemu za małżonką
Naramiennik z ramion spada.

Lipcowych deszczów goniec chyży,
Ciemny się obłok w lot pokaże,
Na górę Ramy skrzydłem zniży,
Miła ochłoda w letnim skwarze.
Pełen tęsknoty Jaksza młody
Nadpływający obłok wita:
O, leć obłoku jak wróżbita
Do mojej lubej leć w zawody.

Leć, kędy gajów cień uroczy
Gdzie się w księżycu gród mój bieli,
Tam mojej żony tęskne oczy
Gonią gdzieś w przestrzeń, co nas dzieli
Tam od razstania ciężkiej chwili
Radość w jej sercu znikła młodem
Niby u kwiatka, co się chyli
W listki ze słońca zachodem.

Leć nad mieszkania mego broną,
Teraz tam jasna tęcza strzela
Około okien rajskie drzewo
Zielone liście swe rozściela,
W ogrodzie, kędy staw cichutki

Zielone brzegi falą muszcze,
Złote lotosy sterczą z stawu,
W cieniach powiewne wieją bluszcze.

Białe łabędzie z cichym szumem
Po gładkiej stawu płyną fali
Nad stawem w gaju platanowym
Złote się słońce jarko pali.
Ztamtąd, obłoku, w domu głębie
Spojrzyj i miłej szukaj żony,
A smutna będzie, o obłoku,
Jak lotos, mrozem powarzony.

Patrz, zdjęła z ciała strój bogaty,
Na łożu smutną główkę kłoni;
O! lekkim obudź ją powiewem
Jak powiędnięty kwiat na błoni;
A kiedy wyjrzy przelękniona
Gdzieś za błyskawic śledząc lotem,
To jej wypowiedz, coć polecę
Twym uroczystym powiedz grzmotem.

Powiedz, że żyje tam na górze
Wierny przyjaciel ulubiony,
A miałby w piękne ucho twoje
Niejeden sekret rzec pieszczony,
Powiedz że tęskni za twem licem
Za pocałunkiem tęskni oto,
A szle ku tobie słów tysiące
Co tą serdeczną tchną tęsknotą,

O, gdyby jako chwila jedna,
Długa minęła noc rozstania,
Gdyby dzień każdy w noc zapadał
Zaledwo ruszy się z posłania.
Bo dziś, gdy spełnić się nie mogą,
Życzenia, które marnie roję,
Od twoich ocząt, ulubiona,
Niema spokoju serce moje...


(J. Szujski).


KALIDASA.
RITUSANHARA
(Pory roku).
I. SKWAR.

Nad wodą spieszą spragnione gazele,
Z żaru im płoną wyschnięte gardziele,
Gdy pijanemu podobny słoniowi,
Nad puszczą obłok swą biel zastanowi.

Wąż promieniami słonecznemi żarty,
W gorącym piasku leży rozpostarty —
Z sykiem bolesnym pełznie by w omdleniu
Skryć się pod ogon pawi w jego cieniu.

Lew rozognioną paszczą ledwie zieje —
Łowy na słonia nie znęcą go w knieje:
Duch jego śmiały w senność się rozpływa,
Drga suchy jęzor — sztywnieje mu grzywa.

Żądzą napoju gnany słoń ogromny
Od skwaru słońca w duchu nieprzytomny,
Trąbą wyschniętą rosę z ziół wysysa:
Nie dba o wściekłość lwa ani tygrysa.

Paw — cały senny — od promieni skwarnych,
Co drgają niby skry ogni ofiarnych —
Na pełzającą nie wybiega żmiję,
Co się w ogona jego cieniu kryje.

Dzik ryja ostrzem ku ziemi się nagnie —
W trzciny i w żółtem chce się ukryć bagnie.
Chciałby się w bagno zagrzebać do końca,
Aby się schronić od promieni słońca.

Od żarzy słońca oniemiała, słaba —
Staw rzuca mętny zatrwożona żaba —
I pod wężowym kryje się grzebieniem
By tam się chłodnym rozkoszować cieniem.

Lecz się rozpadła wężowa korona —
Ogień już przeżarł mu na wskroś rdzeń łona —
Skóra aż na nim pęka, gdy się żarzy:
I wąż tak blizkie jadło lekceważy.

Z spienioną mordą naraz ci wypada —
Z jaskini górskiej bawołów gromada:
Każdy zeschłego wywiesi ozora —
A wzrokiem szuka chłodnego jeziora.


II. POŻAR LASU.

Ogień spalił na popiół zieleń leśnych traw —
A wicher goni szybko suche liście w świat:
Od żaru ognia wysechł każdy wokół staw —
Zgrozą tchnie gaj niedawno tak obfity w kwiat.

Na zwęglonych gałęziach zamarł ptaków śpiew
Muły w dalekie góry dziki pędzi strach —
Bawoły gdzieś ucieczki szukają śród drzew —
Kopytem biją ziemię, co błyska im w skrach.

Pędzona wichrem łuna z ziemi rwie się wzwyż.
Od wściekłych jej płomieni padł niejeden dąb.
Czerwonemi iskrami gęsto bucha ryż:
Cynobru rzekłbyś sypie się dokoła kłąb.

Teraz wali ryk ognia ku szczelinom gór —
I huczy śród bananu wysuszonych trzcin:
Aż znów spada w parowy pęk ogniowych chmur,
1 uchodzi w przestrachu leśnych zwierząt gmin.

A gdy mocniejszym ogniem krzak bawełny skrzy —
Złoty płomień wyleci z szczelin jego kor —

Skacze z liści, z gałęzi, liże pień, drga, drży —
Wiatrem pędzony, sycząc, wciąż dalej mnie w bór.

Lew, słoń, byk w oślepieniu walą! Luny dym
Połączył ich! Niepomną swoich dawnych zwad:
Trwożne uchodzą z lasu przed tym ogniem złym —
Na wyspy gdzieś — na bagna — mkną w daleki świat.


(A. Lange).


DŻAJADEWA.
GITA-GOWINDA.
(Pieśń pasterska).
PIEŚŃ PIERWSZA.

O wiośnie, wiośniana obliczem i ciałem
Za Kriszną serduszkiem goni rozbolałem
Radha. W ten drużka straszne niesie wieści
Bolesnej w sercu na większe boleści:
Gdzie goździków woń uroczą południowych niosą wiatrów tchnienia
Gdzie w brzęczącym od pszczół lesie brzmią kukułki zawodzenia
Z dziewcząt gronem Kriszna tan zawodzi...
O, Radho, czemuż nie pomni
Ze w twoje serce tem godzi?
Gdzie kesary kwiat wspaniały, liść złocisty swój rozplata,
Gdzie z patalji jasnych kwiatów czarodziejska woń ulata
Z dziewcząt gronem Kriszna tan zawodzi...
O, Radho, czemuż nie pomni,
Ze w twoje serce tem godzi?
Od santalu wonny cały, w żółtą szatę obleczony,
W wieńcu kwiatów, wisiorami trząsa w tańcu na wsze strony,
O jak umie igrać w dziewcząt gronie?
Przytulona do twarzy jedna mu coś w ucho szeleści
Przysuwa różowe usta, włos kruczy rączkami mu pieści...
O jak umie igrać w dziewcząt gronie!
Roztęsknione drugie dziewczę, patrzaj, nad brzegiem strumyka
Ku złotej szacie Gowindy ramiona miłosne pomyka.
O jak mnie igrać w dziewcząt gronie!


PIEŚŃ DRUGA.

Gdy tak Kriszna w pustocie miłosnej
Z dziewczętami po gaju się bawił,
Radhy serce cios bólu rozkrwawił,
W zarosi dziką twarz smętną schowała
I wśród pszczółek piosenki radosnej
Smutne słowa do drużki szeptała

„Flet jego tam słychać, pieśń słychać wesołą
W tanecznych pląsach na łące.
Połyska mu oko, jaśnieje mu czoło,
Migają wisiory błyszczące.
O, biedna ja, biedna! on ze mnie się śmieje —
Ja patrzę i gorzkie łzy leję.

Ramiona tam jego, drgające pieszczotą
Z kibici na kibić się suną:
Na rękach ma złoto, na nogach ma złoto,
Co nocnym urąga całunom.
O, biedna ja, biedna! On ze mnie się śmieje
Ja patrzę i gorzkie łzy leję.

Przy blasku, co z skroni młodzieńczej mu płonie
Zagasa księżyc srebrzysty:
Jak piersi dziewicze falują przy łonie
Co garnie je w uścisk ognisty!
O biedna ja biedna! On ze mnie się śmieje
Ja patrzę i gorzkie łzy leję.

Flet z rąk lnu wypada, pasterki oczami
Jak nęcą, wołają ku sobie...
Napotkał me oko, wstyd lica mu plami:
O szczęsnam, że patrzę choć k’tobie...
Nie! Biedna ja biedna! On ze mnie się śmieje
Ja patrzę i gorzkię łzy leję.


PIEŚŃ TRZECIA.

Ale w Kriszny sercu nie wygasa
Radhy miłość, Radhy ukochanej,
Patrz z pasterek już gronem nie hasa.

Do chłodniczka nad strumienia brzegiem
Idzie tęskny, idzie zadumany
I swe żale puszcza z fali biegiem.

Odeszła, odeszła w dziewcząt pięknem ujrzawszy mnie gronie
A czującemu winę w stęsknionem głos zamarł łonie,
Odeszła zgniewana, biada mnie!
Ona, kochanka moja! Ją kocham, kocham nad życie!
Daremnie szukam jej w lesie, w cienistych zarośli ukrycie —
Odeszła zgniewana, biada mnie!
Patrz! zabłysła tam szatą i znów zniknęła spłoniona,
Czemu uciekasz, luba? tak tęskne uściska ramiona.
Odeszła zgniewana, biada mnie!
Przebacz! już nigdy więcej! już nigdy cię nie obrażę,
Przebacz! goreję miłością, o tobie myślę i marzę!
Odeszła zgniewana, biada mnie!


PIEŚŃ CZWARTA.

Do tęskniącego nad rzeki falą,
Do tęskniącego w chłodnika cieniu,
Do płonącego w smętnym płomieniu
Tak usta drużki tęsknie się żalą:
„Kadzideł gardzi wonią, księżyca chłód zda jej się upałem,
Powiewu wiosny unika Radha z serduszkiem zbolałem.
Chorej z miłości gorączka wypieka
Usta. Myśl k’tobie ucieka.
Tyś przed nią ciągle, twoim roztęsknia się ciągle obrazem,
Skarży się, płacze, śmieje, to pieści i gniewa zarazem.
Chorej miłości gorączka wypieka
Usta. Myśl k’tobie ucieka.

Chata smutna zda się jej pieczarą,
Towarzyszek nuży ją biadanie,
Jej westchnienia tak płoną ogniami
Jak bór czarny, co w płomieniu stanie;

Zabłąkaną zdaje się sarneczką,
Co przelękła gdzieś u skał zawisa,
Lecz ty, Kriszno, tyś przyodział postać
Pragnącego jej zguby tygrysa“.


PIEŚŃ PIĄTA.

„Złagodź Radhę, przebłagaj odemnie.
Niech w chłodnika spieszy do mnie ciemnie“
Rzecze Kriszna, a drużka poczciwa
Spieszy chętna i tak Radhę wzywa:
W lesistej zaciszy, nie widzi, nie słyszy
Za tobą twój Kriszna w rozpaczy;
Po ziemi się tarza, na słowa nie zważa
O tobie coś piękna majaczy,
Na brzegu, na chłodnym, w kwiat dziki przybrany
W zaroślach twój bawi kochany
Gdy ptaszki trzepocą, gdy listki łopocą
On myśli, że luba przybywa
I patrzy wokoło, weselsze ma czoło
Z zielonej pościeli się zrywa.
Na brzegu, na chłodnym, w kwiat dziki przybrany
W zaroślach twój bawi kochany“.
...................


PIEŚŃ DZIESIĄTA.

Gniewnaś na mnie, z białemi ząbkami
Radho moja! to mnie grom spojrzeniem,
To mi ręce przytrzymaj rękami
Jednym obie mi okuj pierścieniem,
Czyń co zechcesz, lecz na ugaszenie
Gorącego miłości pożaru
Miodowego daj mi ust nektaru.
Srogą nóżkę podepcz moje łono,
Chłód tej nóżki pierś mi uspokoi,
Bądź okrutną i rączką pieszczoną
Choćby z wzgardy dotknij twarzy mojej.

Czyń co zechcesz, lecz na ugaszenie
Gorącego miłości pożaru
Miodowego daj mi ust nektaru.


(Józef Szujski).


BHARTRIHARI
ŚATAKĀS.
(Setki).

Wiedzy i pracy niechaj mędrzec szuka,
Jakby od śmierci broniła nauka
Gdy przyjdzie działać, niechaj mędrzec działa
Jak gdyby wieczność u drzwi jego stała.


I głupiec błyszczy, kiedy szaty włoży,
Lecz tylko póki gęby nie otworzy.


Wolno ci tchórzyć, kiedy stracha niema —
Przyjdzie — śmiałemi przyjmij go oczyma.


Najlichszy księżyc nie omija chaty,
Ty więc nędznego wspieraj, gdyś bogaty.


Niemożebności nie żądaj z twą szkodą.
Lądem bo okręt, wóz nie przejdzie wodą.


Zły człek jak garnek — łatwo się rozbija,
Ale czy ręka polepi go czyja?
Dobry naczynie ze szczerego złota,
Naprawić łatwo — a popsuć robota.


Szczęśliwy mierną zadowolon dolą.
Kto trzewik nosi, temu się wydaje,
Że obciągniąte skórą świata kraje,
Bryły nie gniotą, ciernie go nie kolą.


Nietroszcz się zbytnie, jeżeliś chudzina
O chlęb powszedni. Bóg tam to ugodzi:

Zaledwie dziecie matce się urodzi,
Pożywnem mlekiem płynie pierś matczyna.


Choćbyś pochodnię porzucił do dołu
W górę mknie płomień, w dół nic prócz popiołu.


Uprzejmym bywaj — bez nikczemnych słów,
Walecznym bywaj — samochwalstwa strzeż,
W stosownej chwili — dawaj albo bierz
Grubianem nie bądź — ale prawdę mów.


Na zatrutem życia drzewie dwa owoce pozostały:
Towarzystwo zacnych ludzi i poezji wdzięk wspaniały.


Coż milszego dla oka — jak kochanki lica?
Jakiż powiew wonniejszy — od ust jej oddechu?
Jakiś blask świeci świeci jaśniej — niż lubej źrenica,
Jakiż widok cenniejszy — od lubej uśmiechu?
Jakiż głos od jej głosu milej brzmi dla duszy,
Jakież czucie gorętsze, jak gdy rączką ruszy?
Gdy jej nie widzisz, pragnąłbyś jedynie
Patrzeć; gdy ujrzesz, pragniesz uściśnienia;
Kiedyś uścisnął, czekasz jak zbawienia —
Rychło na zawsze z tobą w jedno spłynie.


Łatwo kierować głupcem, łatwiej mędrcem jeszcze:
Sam Bóg półmędrka w swoje nie ułowi kleszcze.


Kropla dżdżu kiedy padnie na stal rozpaloną:
Zniknie bez wieści.
Padnie na kwiat lotosu, to mu nad koroną —
Gwiazdą zaświeci,
Padnie w muszlę, szczęśliwym losem kierowana,
Perłą wyleci.
Tak i człek: na człowieka wyjdzie lub bałwana
Gdy się wśród dobrych albo złych pomieści.


Chyli się drzewo, gdy owoc dojrzewa,
Spuszcza się chmura, gdy deszczem zacięży:
Toż i szlachetny w górę się nie pręży,
Bywa pokornym, im godniejszym bywa.


Wdzięczne blaski księżycowe,
Wdzięczna boru cisza błoga,
Wdzięcznie słuchać wieszczów mowę,
I kochanka wdzięczna droga.
Choć jej oczko gniew zapruszy,
Wdzięczny uścisk bratniej ręki:
Lecz znikome wszytkie wdzięki,
Wieczne tylko — dobra duszy.


Jaki zysk pewny? Z szlachetnym zażyłość
Co niesię troskę? — Stosunki z głupiemi.
Co nie zawodzi? Zacnej żony miłość.
Jak wytrwać w życiu? Prawdzie służ na ziemi.
Kto bohaterem? Kto zmysłami włada.
Kto ma bogactwo? Kto wiedzę posiada.
Kto szczęśliw? W kraju kto pozostać może.
Kto władca? — Komu dan posłuch w pokorze.


(Józef Szujski).


Z MĄDROŚCI BRAMINÓW.

Złą dolę znoś jak dobrą, mając to na względzie,
Że gdy będziesz źle znosił, gorzej ci z tem będzie.


Gdy cię przyjaciel zrani, wybacz, przekonany,
Że sam cierpi: inaczej nie zadałby rany.


Gdy znajdziesz cierń w miłości, kochaj jeszcze wierniej:
Że masz różę przy sobie, poznajesz to z cierni.


Najszlachetniejszy kamień jest ten, który kraje
Wszystkie inne — a siebie zrysować nie daje.
Najszlachetniejsze serce jest to, które właśnie
Raczej da się skaleczyć, niż samo zadraśnie.


Jak dziecko, które ze snu oczęta otworzy,
A drgnąwszy, zaraz główkę spokojnie położy,
Ujrzawszy twarz swej matki w przebudzenia chwili,
Która czuwając nad nią z miłością się chyli:
Tak szczęśliwy, kto w życia ziemskim śnie spoczywa,
I gdy wznosząc wzrok w niebo, na chwilę się zrywa,
Widzi niebieską matkę, co z błękitów fali
Uśmiechając się, mówi: „Ja czuwam... śpij dalej!“


Gdy gardzisz poprzedników myślami wszystkiemi,
Jak chcesz, by myśl twą potem ważono na ziemi?
Nawet nie możesz wiary mieć we własne zdania,
Kiedy do myśli ludzkiej nie masz zaufania.


Wędrowiec śród pustyni spotkał łączkę małą,
Gdzie na murawie piękne drzewo wyrastało;

A pod stopami drzewa zdrój wytryskał cichy
I kwiat nad czyste fale zwiedzał swe kielichy.
Na drzewie ptaszek głośnym odzywał się śpiewem,
Wędrowiec wypoczywał z rozkoszą pod drzewem.
I rzekł: Próżno ptak śpiewa i zakwita kwiecie
W tej pustce, gdzie się niemi nikt nie cieszy przecie.
Wtem bóstwo, mieszkające w drzewie, rzecze zlekka:
„Wędrowcze, któryś do mnie przybył tu z daleka,
„Nie próżną piękność kwiatu, pieśń ptaka; gdyż obie
„Mnie służą; a gdyś spoczął przy mnie, więc i tobie.“


Drzewo, gdy ptaszek siedzi, ciężaru nie czuje,
Lecz Zachwieje się gałąź, gdy on odlatuje:
Tak ty nie czujesz szczęścia, gdy w twych piersiach gości,
Lecz gdy uleci, czujesz utratę radości.
Tak świat zacnych człowieka dążeń nie spostrzeże,
Póki z świata powierzchni śmierć go nie zabierze.


Doskonałych i świętych kochać mi najtrudniej:
Byliby niewygodni i byliby nudni.
Tak, jak są, kocham ludzi: słabych, zaślepionych,
Jednostronnych, ułomnych i ograniczonych;
Tak się przedstawiających kocham ich na świecie,
I tak ich przedstawionych chcę znaleźć w poecie.
Gdy innych mi ukaże świat, to ich w pokorze
Znieść muszę; lecz gdy książka, na bok ją odłożę.
Stoi skała na drodze; gdy stoisz przy skale,
Ze może być czem innem, nieposądzisz wcale.
Lecz gdy miniesz i na nią spoglądasz zdaleka,
Wtedy głaz ci ukaże kształt twarzy człowieka.
Jak z tą skałą, tak z panem niejednym się zdarzy,
Że tylko w oddaleniu ma kształt ludzkiej twarzy.


Sztuka, jak to widzimy z jej historyi wątku
Skromnem tylko rzemiosłem była na początku.
Teraz sztuka co dumnie i wysoko wzrosła,
Nie schodząc ku skromności, zeszła do rzemiosła.


Kto walczy z duchem czasu, ten się próżno trudzi,
Zyskując miano głupca u współczesnych ludzi
Jednak mu przyszłość może odwet przysposobić
I chwilowego głupca wiecznym mędrcem zrobić.


Spocząłeś na noclegu, przy rwącej rzeki brzegu;
Usypia ciebie fala, co brzeg podmywa w biegu
Wiatr ci ochładza skronie, przynosi kwiatów wonie,
Nim z oderwanem łożem wir wodny cię pochłonie.
Czyliż mam budzić ciebie? Czyliż mam straszyć ciebie?
Śpij słodko: niech w marzeniach fala cię pogrzebie.


(Adam Asnyk).


POEZJE GNOMICZNE.

Mędrzec gorliwie zbiera jako żniwiarz kłosy
Na wszystkich polach świata — wielkich myśli głosy.


Człek podły zwykł dostrzegać cudze winy liczne,
Choćby tak były drobne jak ziarno gorczyczne.
Lecz swoich własnych grzechów w słowie, albo czynie
Nie widzi, choćby wielkie były, jako dynie.


— „Ten jest podły!“ Czy bywa kto śmiechu godniejszy
Niż ten, który tak mówi, sam będąc podlejszy?


Kto spokojnie znosi klątwy
Złego, jako wąż języka,
(Ktokolwiek jest jego wrogiem):
Ten zwycięży przeciwnika.


Kto nieustannie siedzi w ksiąg uczonych szkole,
Ale w rozumie własnym nic mu się nie mieści;
Ten jest, jak owa łyżka, kąpana w rosole,
Co nie zna smaku zupy, woni jej, ni treści.


Komu bogi przeznaczą zagładę sromotną,
Temu rozum zmieszają i do reszty dotną,
Tak że wszystko mu stroną widzi się odwrotną.


Kto jest żądz niewolnikiem, kto zwalczyć niemoże
Grzesznych rozkoszy zmysłów w pokalanej duszy:
Temu rychło się rozum na szczęty pokruszy,
Jak okręt, gdy nim wstrząsa rozwichrzone morze.


Mistrzem woźnicą zaiste jest ten, co żądze zmysłowe
Opanował wędzidłem mądrości, jak konie cugowe.


Choć obojętnem ci wszystko, rzecz jedna przecie jedynie
Wiąże i ludzi i bogów: prawdę mów zawsze, tak trzeba!
Jak okręt dopływa do celu po mórz szerokiej równinie,
Tak ty po szczeblach prawdy — do wyżyn sięgniesz, do nieba.


Kto innym i postaci i mocy zazdrości,
Kogo ich ród udręcza, fortuna, znaczenie:
Ten wiecznie w dobrowolne strąca się ciemności —
I tak cierpi jałowo — ciągle — nieskończenie.


Kogo nędza zrobiła swojem popychadłem,
Ten przywykł się posilać najnędzniejszem jadłem.
Przy głodzie nawet otrąb wór w zęby nie kole,
Jak to często się zdarza przy bogaczów stole.


Trudno iście powstrzymać gadatliwe usta.
Mędrzec mówi niewiele. Długa mowa — pusta.


Ciało nasze jest wozem. Rozum za woźnicę,
Zmysły zaś są za konie. Kto potrafi lejce
Dzierżeć — jedzie bezpieczny w najtrudniejsze szlaki.
Tak ty, gdy rozum żądz twych powściąga rumaki.


To starannie czyń w pierwszym kwiecie twego wieku,
Co na starość będzie ci służyło.
To starannie czyń zawsze, pókiś żyw, człowieku,
Co ci przyda się tam za mogiłą.


Jak śpiewak niechce śpiewać dla głuchych słuchaczy,
Tak mędrzec słów dla głupców marnować nie raczy.


Promienisty wóz słońca na jednem kole spoczywa.
Węże te jego wędzidło, co siedem koni powściąga.
Koła rydwanu w eterach nie mają żadnego oparcia,
A zważ i to, że kulawym jest Wiwaswatów woźnica:
Jednak codziennie przepływa bóg nieskończoność niebiosów.
Pomnij: nie środki zewnętrzne warunkiem wielkości człowieka.
Jeno wartość wewnętrzna określa dzieł jego wyniki.


Kto z podniosłymi się wiąże,
Ten i zewnętrznie się zmieni.
I ścieki czczą bogi, gdy woda
Z Gangesu wypływa strumieni.


Skupuj grunt: spadkobierca chciwy go zabierze;
Ten, co w górę się wspina, padnie w rumowiska;
Przyjaciół rychło stracisz, choć kochasz ich szczerze:
Śmierć, ostateczna meta — czuwa, zawsze bliska.


— „Noc przeszła. Jasno zorza rozświeca niebiosa.
Słońce lśni. Róża wodna czarownic rozkwita!“
Tak mówi pszczoła, siedząc w kielichu lotosa.
Wtem cały kwiat wraz z pszczołą słoń swą trąbą chwyta.


Gdy osieł dźwiga ciężki wóz złotego piasku,
Wie, że ciężar ma wielki; nie zna jego blasku.
Tak po oślemu błądzi ten, co księgi czyta
Niezliczone, a treść ich zawsze mu zakryta.


Kto żyje śród szlachetnych, godność od nich zyska;
Kropla rosy w lotosie — jako perła błyska.


Choćbyś przeszyty był grotów tysiącem,
Nie zginiesz przed swym określonym końcem.
Lecz, gdy dzień przyjdzie twych losów wyroku,
Choćby od lichej trawki legniesz w mroku.


Grotem zadana, zagoi się rana.
Odrosną bory, ścięte przez topory.
Ale złośliwe słówko — niby jad kaleczy.
Rany, zadanej słowem, nic ci nie uleczy.


Zła kobieta, duch fałszywy,
Sługa sprzeczny, gadatliwy,
Dom, gdzie węży jest siedlisko:
Wszystko to jest śmierci blizko.


Nienawiści nie czuj do nikogo,
Nie oczekuj swych działań wyniku,
Nie pożądaj niczego na ziemi:
Te trzy prawdy miej w sercu, pątniku.


Chciwy ma zawsze mało, choć wciąż mnoży grosze,
Zaś równowaga ducha daje nam rozkosze
Najwyższe. — To też mędrzec w każdym ją wypadku
Uważa za skarb większy od chciwych dostatku.


„To zrobiłem“. — „To zrobię“. — „To zaczęte skończę“!
Wtem śród trosk, nieczekany schodzisz, śmierci gończe.


Razem z złota rozrostem
Miłość złota w nas rośnie,
Jak bykowi co rośnie —
Rosną rogi o wiośnie.


Nigdy mędrzec się nie gniewa,
Ani trwoży się ni nudzi,
Nienawiścią nie zapłonie,
Ni radością się nie łudzi.
Choć fortuny cios weń wali,
Mędrzec nigdy się nie żali.
W cnocie zawsze nie przełomny,
Żyje wedle praw natury;
Niewzruszony, jako szczyty
Himalaju świętej góry.


...Czas — jest to źródło powszechne
Rzeczy tych, co istnieją i co nie istnieją na świecie;
Źródło nieszczęścia i szczęścia, źródło początku i końca.
Czas wytwarza stworzenia, czas też unosi stworzenia.
Czas pożera stworzenia, czas na spoczynek je składa.
Czas więc je czyni dobremi, albo też złemi na świecie.
Czas łączy wszystkie istoty, czas je rozpędza na nowo.
Czas, kiedy śpimy, trwa czujnie. Więc trudno przestąpić moc czasu.
Czas przenika zarówno wszystkie istoty i zjawy,
A nikt zaiste na ziemi czasowi się oprzeć nie zdoła.
Ze twory minione i przyszłe, jak owe, co teraz istnieją —
W naszym rozumie jedynie — wytworem nam zdają się czasu:
Przeto rozum niech nas nie opuszcza!...


Bez zasiewu nic nie wzrośnie,
Niema zboża bez nasienia:
Ten, co zasiał ryż o wiośnie,
Żniw doczeka się i mienia.


Co myśli, to wygłasza zazwyczaj mąż prawy —
I czynem stwierdza zamiary.
Nieprawy chytrem słowem zataja swe sprawy,
Świat okłamuje bez wiary.


Noc po dniu następuje, dzień po nocy świta,
Radość idzie po smutku, żal z śmiechu wykwita.


Prawy człowiek śród ludzi idzie na wyżyny,
Jak łódź, co lekko płynie po najwyższej fali.
Nieprawy, obarczony występnemi czyny —
Jest jak miecz, co strącony w toń — na dno się wali.


Jak dwa kawały drzewa na powierzchni morza
Przypadkiem się stykają i w sprzeczne rozdroża

Znów płyną od przeciwnych tknięte fal powodzi:
Tak człowiek się z człowiekiem schodzi i rozchodzi.


Niesłusznie język językiem się zowie,
Jeśli w szlachetnym nie jaśnieje słowie.
Jest to ukryta w gębie mięsa sztuka
Z trwogi, by nie wpaść w głodne gardło kruka.


Ten, co w dół zawsze patrzy — bywa pełny pychy,
Kto na niebo spogląda — ten się czuje lichy.


Kochamy, co nam miłe, choć nam klęsk udziela,
Czcimy ogień, choć dom nasz czasem w pył spopiela.


Burza nie dotknie błahej trzciny,
Co wciąż się chwieje śród równiny:
Jeno w wysoki dąb uderza,
Mocarz tylko w mocarza swoją moc wymierza.




HITOPADESA.
OPOWIADANIE SIÓDME.

Na jednem drzewie założyło sobie siedzibę wronie małżeństwo; — młode zostały pożarte przez węża, który mieszkał w wydrążeniu pnia. Gdy samiczka znów miała nieść jajka, rzekła do małżonka: panie, drzewo to musimy porzucić, albowiem z powodu tego węża nigdy nie będziem mieli potomstwa.
Ponieważ:
Zła żona, fałszywy przyjaciel, służba, co nie słucha, Dom, co węże chowa — to śmierć, niema wątpienia.
Samiec odparł: — Najdroższa, nie trwóż się. Oddawna już postanowiłem zemścić się na wężu za tę krzywdę.
Na to rzekła samiczka: — Jakim sposobem wtrzymasz walkę z tym wężem?
Lecz samiec odpowiedział: — Porzuć te troski!
Albowiem:
Kto mądrość ma, ten mocnym jest; jakże przyjdzie głupi do władzy!
Wzgardliwy lew został w lesie przez zająca zgubiony.
Jak się to stało? — zapytała samica,
A samiec odpowiedział:

OPOWIADANIE ÓSME.

Na górze zwanej Mandora, mieszkał lew imieniem Durdanta (nieokiełznany), który ustawicznie zabijał zwierzęta. Wtedy wszystkie one zeszły się razem i rzekły do niego: „Dlaczego tępisz tak strasznie wszystkie zwierzęta? Będziemy ci odtąd codziennie po jednem na pokarm dawali“. Lew zgodził się na to, i odtąd przyprowadzano mu codzień po jednem zwierzęciu!
Pewnego razu przyszła kolej na starego zająca, Ten myślał:
Gdy kocha się życie i w strachu postępuje się skromnie:
Cóż mi teraz na łasce lwa zależy, gdy mię śmierć czeka!
Dla tego też pójdę powoli.
Gdy go dojrzał lew głodem dręczony, rzekł do niego z gniewem:
Dla czego tak późno przybywasz?
Zając odrzekł: „Nie moja to wina. Po drodze zatrzymał mię siłą drugi lew. Przysiąc musiałem, że do niego powrócę; przychodzę do ciebie oznajmić ci o tem.
Zgniewem krzyknął lew: — Chodź prędko i pokaż mi gdzie się ten łotr ukrywa.
Zając odprowadził lwa do głębokiej studni i rzekł:
— Przystąp bliżej, panie, i patrz. I przytem pokazał mu własny jego obraz w wodzie.
Lew rozgniewany ze złością rzucił się na dół i poniósł śmierć.
Dla tego też powiedziałem:
Kto mądrość ma ten mocnym jest, głupi nie przyjdzie do władzy;
Zajączek w lesie zgubił dumnego lwa.

Koniec opowiadania siódmego.

Samiczka rzekła: — Wysłuchałam uważnie tego. Teraz powiedz, co ma nastąpić.
Wtedy odrzekł samiec: — Do stawu w pobliżu przychodzi często książę i kąpie się. Porwiesz mu złoty łańcuch, który zdejmuje z siebie, i przyniesiesz do dziupli w naszem drzewie.
Gdy wkrótce potem książę przyszedł się kąpać, samiczka uczyniła, co jej polecono; służący biegli za łańcuchem, zajrzeli do dziupli, zobaczyli węża i zabili go.
Dla tego też powiedziałem:
Staraj się uczynić podstępem,
Czego siłą uczynić nie możesz:
Czarnego węża śmierć spotkała,
Gdy wrona złoty łańcuch zabrała.

(W. Kwietniewski).


KATHA-SARIT-SAGARA.
HISTORYA O WDZIĘCZNYCH ZWIERZĘTACH I NIEWDZIĘCZNEJ KOBIECIE.

Był pewnego razu Bodhisattwa[23], który zbudował sobie chatę w lesie i odprawiał swe ćwiczenia ascetyczne. Jego wzniosła dusza była przepełniona współczuciem; pomagał zwierzętom a nawet demonom w potrzebie, ludzkie zaś istoty pocieszał napojami i cennemi klejnoty, które umiał stwarzać dzięki magicznej potędze swych umartwień.
Pewnego razu krążył jak zwykle po lesie, szukając, komu by mógł dopomóc, gdy naraz spostrzegł głęboką jamę i rzucił w nią okiem. Jakaś kobieta, która się tam w dole znajdowała, zauważyła go i głośno rzecze:
— „Dostojny panie! Oto ja — kobieta, oraz lew, ptak złotoczuby i wąż — we czworo wpadliśmy nocą do tej jamy; ulituj się nad nami i wyzwól nas z tego złego położenia.
Gdy pustelnik usłyszał to wezwanie na pomoc, rzekł do kobiety: — „Żeście wy troje, błądząc w pomroku wpadli do tej jamy — to rzecz zrozumiała; ale jakże się tu dostał ptak?“ Kobieta rzekła: Tak samo, jak my, dostał się tu i ptak; zaplątał się mianowicie w sieć myśliwca.
Pustelnik próbować zaczął, aby mocą swej ascezy wydobyć z jamy tych czworo, ale nie był w stanie tego uczynić; potęga jego ascezy zniknęła.
— Zapewne — mówił Bodhisattwa do siebie — ta kobieta jest grzesznicą, i moja potęga zniknęła dlatego, że z nią rozmawiałem. Muszę więc tu innego użyć środka.
Uplótł zatem z trawy linę i wyciągnął ich wszystkich po kolei z jamy; oni zaś wielce go wysławiali. Zdziwiony pytał lwa, ptaka i węża.
— Jakże się to dzieje, że wy zrozumiałym językiem do mnie przemawiacie? Jaka jest wasza historja? Opowiedzcie!
Wtedy rzekł lew: — „Możemy mówić i pamiętamy nasze poprzednie istnienie, a teraz jesteśmy z natury stworzeniami wzajemnie sobie wrogiemi.“ Rzekłszy to, lew zaczął opowiadać swoją historyę.

HISTORYA LWA.

Jest w górach Himalajskich piękne miasto, imieniem Waidurjasringa; panuje tam nad ludem Widhjadarów (t. j. duchów powietrznych) król Padmaweśa. Temu urodził się syn, imieniem Wadżrawega. Ow Wadżrawega, który był bardzo zuchwały i dumny swoją siłą, nieustannie toczył walki ze wszystkiemi mieszkańcami krainy Widjadharów. Ojca swego, który mu zakazywał takiego zachowania, syn nie chciał słuchać. Ten więc go przeklął w tych słowach: „Zatem idź na ziemię śmiertelnych“. Wówczas prysła jego pycha i znikła moc czarnoksięzka, gdyż klątwa go dotknęła i płacząc błagał ojca o zakończenie klątwy (t. j. aby mu określił czas, kiedy klątwa przeminie).
Po krótkim namyśle ojciec rzekł: kiedy na ziemi narodzisz się jako syn bramina i znów wykażesz swoją pychę — wyklęty przez ojca przybierzesz postać lwa — i wpadniesz do jamy. Szlachetny człowiek ze współczucia z jamy cię wydobędzie, a gdy ty jemu dopomożesz w potrzebie, wtedy wyzwolony będziesz od klątwy“. W tych słowach określił mu ojciec, jak się zakończy jego klątwa.
W ten sposób Wadżrawega narodził się w Malawie, jako syn Harighoszy, imieniem Dewaghosza. Dumny swą siłą bohaterską — z wielu ludźmi toczył on walki, chociaż ojciec go wciąż ostrzegał, aby żył ze wszystkimi w zgodzie.
Ponieważ młodzieniec był ojcu nieposłuszny, bramin przeklął syna: Nierozważny, stań się natychmiast lwem, który sile swej nadmiernie ufa.
I natychmiast Dewaghosza, pochodzący od duchów, dzięki klątwie rodzicielskiej, zjawił się w tym lesie, jako lew. Wiedz, że tym lwem jestem ja! — Błądziłem tu dokoła, gdy ostatniej nocy wpadłem przypadkowo do tej jamy, ty zaś, szlachetny człowieku, wydobyłeś mię z upadku. Teraz odchodzę. Jeżeli jednak znajdziesz się w nieszczęściu, pomyśl o mnie! Skoro tylko oddam ci usługę, wyzwolony będę od klątwy“. Rzekłszy to, lew odszedł, mówić zaś począł złoty ptak, by odpowiedzieć na zapytanie Bodhisattwy.

HISTORYA PTAKA ZŁOTOCZUBEGO.

W górach Himalajskich żył książę Widjadharów, imieniem Wadżradansztra. Żona urodziła mu kolejno pięć córek, aż nakoniec książę wielką pokutą wybłagał sobie łaskę boga Śiwy i uzyskał syna, którego nazwał Radżnatadansztra, a który był mu milszy od życia. Chociaż był on jeszcze dzieckiem, ojciec z wielkiej miłości przelał weń rychło swoją moc czarnoksięzką — i Radżnatadansztra rósł, jako źrenica całej rodziny.
Pewnego razu widział chłopiec, jak jego najstarsza siostra Somaprabha ku czci bogini Gauri[24] grała na pindżarice[25]. Z dziecinną natarczywością prosił ją o instrument i mówił: — „Daj mi, ja także chcę zagrać!“ a gdy mu nie zaraz go dała, porwał go pospiesznie i jak ptak odleciał. Wtedy siostra go przeklęła: „Ponieważ mi przemocą porwałeś pindżarikę i odleciałeś z nią, stań się ptakiem złotoczubym!“ Gdy to usłyszał, padł jej do nóg i błagał, aby siostra mu powiedziała, kiedy ta klątwa się skończy.

„Gdy ty, lekkomyślny chłopcze, jako ptak wpadniesz do jamy, a litościwy człowiek z niej cię wyciągnie, będziesz od klątwy wyzwolony, skoro wybawcy swemu oddasz usługę“. Gdy tak powiedziała, brat odrodził się jako złoty paw.
Jam jest ten złoty paw; zbłąkałem się w nocy i wpadłem do jamy, z której mnie wydobyłeś. Odchodzę teraz, ale w nieszczęściu pomyśl o mnie — wtedy ci pomogę i będę wyzwolony“.
Rzekłszy to paw odleciał.
Pustelnik zwrócił się do męża, który podniosłemu opowiedział swoją historję.

HISTORYA WĘŻA.

Poprzednio byłem synem pokutnika w pustelni Kasjapa. Miałem towarzysza lat rówieśnych, który był również synem pokutnika. Pewnego dnia mój towarzysz poszedł się kąpać w stawie. Stojąc na brzegu, spostrzegłem węża o trzech głowach, który podpełznął. Chciałem tylko zażartować i przestraszyć przyjaciela — i za pomocą słów magicznych ściągnąłem węża na sam brzeg stawu — naprzeciw miejsca, gdzie się tamten kąpał. Po chwili wylazł on z wody na brzeg i nic nie przypuszczając, ujrzał nagle wielkiego węża. Z przerażenia omdlał. Z trudem przywróciłem go do przytomności, a chociaż był moim przyjacielem, przeklął mię w gniewie: „Idź! Sam się stań wężem o trzech głowach“. — Ale wnet przejednany zapowiedział mi syn pustelnika koniec przekleństwa: „Temu, który cię, jako węża wydobędzie z jamy — dopomóż wzajemnie w potrzebie — a będziesz wyzwolony od klątwy“. Rzekłszy to, opuścił mię, ja zaś stałem się wężem, którego ty dziś wydobyłeś z jamy. Odchodzę teraz, ale gdy pomyślisz sobie o mnie — pośpieszę ci z usługą, która położy koniec mojej klątwie.
Po tych słowach wąż odszedł, kobieta zaś zaczęła opowiadać swoje zdarzenie.


HISTORYA KOBIETY.

Jestem żoną człowieka z kasty wojowników, który znajduje się w służbie królewskiej. Jest on młody, dobrze zbudowany, mężny, szczodry i szanowany. Ja jednak, kobieta występna, zeszłam się z innym człowiekiem, a mój mąż, który się o tem dowiedział, postanowił mnie ukarać. Zawiadomiła mię o tem jedna z przyjaciółek, a więc uciekłam. W nocy przybyłam do tego lasu, wpadłam do jamy — a ty mnie wydobyłeś. Za twojem pozwoleniem idę dokąd bądź, aby zarobić na życie. Oby nadszedł dzień, w którym mogłabym ci się odwdzięczyć za dobry uczynek.
Tak mówiła wszeteczna kobieta do pustelnika — poczem wyruszyła do stolicy króla Gotrawardhany. Gdy się jej udało dotrzeć do tronu królewskiego, uzyskała służbę na dworze, jako pokojowa małżonki królewskiej.


∗                    ∗

Bodhisattwa, z powodu rozmowy z kobietą tego rodzaju — utracił swoją siłę magiczną i teraz nie mógł znaleźć w lesie ani korzeni, ani owoców, ani czegokolwiek do zjedzenia. Udręczony głodem i pragnieniem, pomyślał sobie o lwie. Skoro tylko o nim wspomniał, natychmiast lew się pokazał — i pobożnemu człowiekowi jął dostarczać pożywienia z mięsa upolowanych przez siebie zwierząt. Po niejakim czasie, gdy już pustelnik siły odzyskał, rzekł lew: — „Zaczarowanie moje już się ma ku końcowi. Odchodzę“.
I natychmiast z postaci lwa się wyzwolił i na nowo był Widjadharą. Pożegnał się z Bodhisattwą i wrócił do swej ojczyzny.
Gdy pustelnik znów jął odczuwać braki — pomyślał o złotym pawiu, który na samo pomyślenie przyleciał. Dowiedziawszy się o potrzebie pustelnika, ptak wyruszył i wkrótce potem powrócił, przynosząc szkatułkę drogich kamieni i rzecze: — „Przy pomocy tych skarbów zawsze będziesz mógł zaradzić swemu utrzymaniu. Dla mnie zaś uderzyła godzina wyzwolenia. Żyj szczęśliwie. Ja odchodzę“.
Przy tych słowach zmienił się w skrzydlatego elfa i uleciał w powietrze. Dotarł wkrótce do królestwa swego ojca, który na niego przelał panowanie.
Pustelnik natomiast udał się w drogę, aby sprzedać klejnoty — i zaszedł do tegoż miasta, w którem była kobieta, wydobyta z jamy. Zatrzymał się w leżącym na uboczu domu starej braminki i złożył tam szkatułkę z drogiemi kamieniami. Kiedy poszedł na rynek, aby część tych kamieni sprzedać, spotkał się z ową kobietą, którą z jamy ocalił. Zaczęli rozmowę i kobieta mu w tym trakcie opowiada, jakie to uzyskała stanowisko przy królowej. Poczem rozpytywała świętego o jego dalszy żywot; ten zaś jej poufnie powiedział o swoich klejnotach, które mu przyniósł ptak złotoczuby, a nawet zaprowadził tę kobietę do domu starej braminki, gdzie jej drogocenną szkatułkę pokazał. Przewrotna kobieta odchodzi i opowiada o tem wszystkiem swej pani, królowej. Właśnie zaś w oczach królowej podobną szkatułkę niedawno porwał był ptak złotoczuby i chytrym sposobem uniósł z pałacu. Gdy się królowa dowiedziała z ust kobiety, która przecie znała treść sprawy, że szkatułka jest w mieście, natychmiast zawiadomiła o tem króla. Zła kobieta zdradziła miejsce pobytu Bodhisattwy, król zaś kazał go przez swoich sług, związawszy, wraz ze szkatułką z domu tego wyprowadzić. Wysłuchał jego opowiadania, a chociaż słowom jego dawał wiarę, to jednak nie tylko odebrał mu klejnoty, ale kazał go wtrącić do więzienia.
Wówczas, z głodu umierający pustelnik w łańcuchach przypomniał sobie w myśli o wężu i natychmiast wąż był przy nim. Doskonałego człowieka pytał wąż, czego żąda i w końcu rzekł: — „Pójdę i obwinę się dokoła króla od głowy do nóg i nie uwolnię go, dopóki ty nie przyjdziesz i nie dasz mi rozkazu. W więzieniu jednak musisz powiedzieć, że możesz króla wyzwolić od węża. Skoro przyjdziesz, ja na twe słowo króla opuszczę; król zaś, wyzwolony odemnie, da ci połowę królestwa“.
Tak powiedziawszy, wąż poszedł, króla od stóp do głów pierścieniami swojemi otoczył — i wydętą głowę położył mu na głowie.
— Biada, biada! wołali ludzie. Król został ukąszony przez węża.
Wtedy oświadczył Bodhisattwa.
— „Ja króla uwolnię od węża.
Słudzy królewscy usłyszeli te słowa i zawiadomili o tem monarchę, oplątanego przemocą wężową.
Król więc kazał Bodhisattwę sprowadzić do siebie i tak mu rzecze:
— „Jeżeli mię wyzwolisz od tego węża, daję ci połowę królestwa. Świadkami są tu moi ministrowie.
— Zaiste! potwierdzili ministrowie, a wtedy Bodhisattwa rzekł do węża:
— Natychmiast opuść króla.
Skoro tylko wąż wyzwolił monarchę ze swoich uścisków, król oddał połowę swojej ziemi Bodhisattwie i natychmiast wyzdrowiał.
Teraz zdjętą też została klątwa z węża — i tejże chwili z powrotem został synem pokutnika. Ten wobec całego dworu opowiedział swoją historyę — i powrócił do swej pustelni.


Z PISM BUDDYJSKICH.
DHAMMA-PADAM
(Droga Prawdy).
I. KSIĘGA KWIATÓW.

44.  Kto tu jest zdolny aby świat ten przemóc —
Królestwo śmierci z jego tłumem bogów?
Kto sobie zerwie jasną drogę Prawdy,
Jak zrywa kwiaty potomek szlachetnych?
45.  Ten, który walczy — zdoła świat ten przemóc —
Królestwo śmierci z jego tłumem bogów:
Ten, który walczy zerwie drogę Prawdy,
Jak zrywa kwiaty potomek szlachetnych.
46.  By pianę morską uważaj to ciało —
Uznaj — jak jego byt pełny ułudy:
A złamiesz kwiaty króla śmierci grotów —
Wyjdziesz za obręb jego panowania.
47.  Tego, co zrywa kwiaty wonne,
Który jest w więzach serca żądz:
Chwyta — jak powódź co zalewa
Drzemiącą wieś — gwałtowna śmierć.
48.  Tego, co zrywa kwiaty wonne —
Który jest w więzach serca żądz:
Rozkoszy nienasyconego
W swą moc gwałtowną chwyta śmierć.
49.  Jako patokę miodną pszczoła —
Ze słodkiej woni kwiatów ssie;
Poczem odlata nasycona:
Tak niech w południe kroczy mnich.
50.  Nie w cudzy błąd, nie w cudzy ból,
Nie w to, co zrobił ktoś lub nie:
Ty w swoje własne serce patrz,
W to, coś wykonał sam lub nie.
51.  Jak kielich kwiatu rozwinięty —
Bezwonny, chociaż pełny barw:

Bezpłodnem bywa piękne słowo,
Jeśli nie idzie za nim czyn.
52.  Jak kielich kwiatu rozwinięty,
Pełny zapachu, pełny barw —
Żywotnem bywa piękne słowo,
Gdy za nim idzie żywy czyn.
53.  Jak z bogatego kosza kwiatów
Niejeden wieniec można spleść:
Tak niech śmiertelnik ciągle wplata
Zasługi w życia swego dni.
54.  Nie płyną przeciw burzy wonie kwiatów,
Tchnienia santalów lub zapachy wimb;
Lecz nawet burzę duch dobrych przenika:
Na wsze się strony rozlewa cna woń.
55.  Drzewo santalu, wimb czy heb,
Jaśminu czy lotosu kwiat:
Tych wszystkich drzew przewyższa woń
Woń tego, w którym żyje czyn.
56.  Niezbyt swój zapach szerzy w dal
Santalu czy lotosu kwiat:
Woń tego, w którym żyje czyn,
Nad wszystkich bogów sfery tchnie.
57.  Szlak zaś tych, w których żyje czyn —
Pielgrzymów w prawdzie zagłębionych,
A w czystej pełni doskonałych:
Jest niewidzialny bogu śmierci.
58.  Podobnie jako z kupy gnoju.
Co na gościńcu warstwą leży,
Może zakwitnąć barwny lotos,
Na oko piękny, woniejący:
59.  Tak z nędzy świata błysnąć może,
Wysoko nad ten ślepców lud —
W promienno-mądrej świąteczności
Prze-BUD-zonego[26] mistrza uczeń.


II. KSIĘGA JAŹNI.

157.  Komu jest drogą własna Jaźń,
Niech ją ochroną wierną chroni:
Wielce samotne noce trzy
Niech zawsze mędrzec bez snu czuwa.
158.  Niech wprzód utrwali własną Jaźń,
Mędrzec po prawej krocząc drodze —
Dopiero wówczas innych ucz:
Żaden ci błąd już nie przystoi.
159.  Kto więc, jak innych uczy — tak
Swą własną Jaźń ocuglić zdoła:
Może kierować innych w świat —
Trud to największy — zwalczyć siebie.
160.  Jaźni jest jeno władcą Jaźń!
Bo jakiż inny byłby władca?
Bo gdy zwyciężysz własną Jaźń —
Zyskasz co trudne do zyskania —
Zyskasz rzadkiego iście władcę.
161.  Rzecz zła, a którą czyni Jaźń,
Sposobi Jaźń, naprawia Jaźń
Tak miażdże głupców, jako szkło
Miażdżone bywa przez dyamenty,
162.  Czyja zaś granic niema złość,
Ten w otchłań strąca własną Jaźń:
Jak liany przez nią jest związany,
Właśnie jak widzieć go chce wróg.
163.  Toż łatwe zło jest, łatwy grzech —
Który nam samym sprawia klęski:
A co jest dobre, co pobożne —
Na zewnątrz wielce zda się trudne.
164.  Ten, co z zbawienia ustaw drwi —
Z słów ludzi świętych, doskonałych,
A drogą prawdy wędrujących:
Sam zasię jest oddany złu —
Ten jak krzew katthako, rozwija
Zniszczenia owoc w jaźni własnej.
165.  Toć grzech popełnia własna Jaźń,
Złem jest przesnuta własna Jaźń:
Grzechów unika własna Jaźń,


Czystością świeci własna Jaźń;
W swej Jaźni czystyś lub nieczysty:
Nikt inny zbawić cię nie zdoła.
166.  Nigdy nie oddaj własnej zbawy —
Za cudzą zbawę, choć największą,
Jeżeliś poznał zbawę własną:
Gorliwie myśl o Jaźni własnej.




KONIEC.




  1. Rakszas — bies, czart, zły duch.
  2. Partha — zowie się Ardżuna po matce jako syn Prithy.
  3. Pandawa — (Pandawicz) — zowie się Ardżuna, po ojcu jako syn Pandu.
  4. Przypis własny Wikiźródeł Od tego momentu przez kolejne 22 wersy redaktor zastosował odwrotnie wcięcia wersów. Zostało to skorygowane w naszej redakcji.
  5. Waidarbia — królewna Widarby — tj. Damajanti.
  6. Naiszada — król Niszady tj. Nal.
  7. Bhaimia — córka Bhima — tj. Damajanti,
  8. Ząbry — tygrysy (archaizm)
  9. aswaty, weny etc. — drzewa, których nazwy pozostawiam w brzmieniu oryginalnem.
  10. Aswameda — wielka ofiara konia.
  11. Angi i Upangi — nauki pomocnicze, stanowiące komentarz Wedy.
  12. Arya — właściwie czcigodny, szlachetny; zarazem oznacza ród i rasę aryjską; pozostawiam ten wyraz bez tłumaczenia.
  13. Punyasloka — drugie imię Nala.
  14. Wirasena — ojciec Nala — Imię to da się wyłożyć przez: Władybój.
  15. Soma — trunek święty, wyciąg z rośliny, imieniem Vanaspati (pan lasów); podobno sok wyciskany z roślin Sarcastemma acidum lub Asclepias acida. Niektórzy przypuszczają, że był to poprostu chmiel.
  16. Wasiszta, Brigu, Watr (właściwie Atri) — ideały pustelnicze indów, święci tego samego szeregu, co Narada i Parvata.
  17. Walkala rodzaj płaszcza plecionego z łyka.
  18. Wedangi — nazwa łączna Angów i Upangów.
  19. Asoka (właściwie aśoka) Jonesia açoka — jest najpiękniejszem z drzew indyjskich. Imię jego dosłownie znaczy Bez-troska — stąd poniżej gra wyrazów.
  20. Jakszi — żeński duch szybkolotny, duch ludziom życzliwy.
  21. Rakszasi — zły duch w postaci kobiecej, wiedźma.
  22. Manibhadra — król jakszów, opiekun podróżnych.
  23. Bodhisattwa — jest to święty, który ma zostać Buddą.
  24. Małżonka Śiwy.
  25. Instrument muzyczny.
  26. Prze-BUD-zony tj. BUD-dha,





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Antoni Lange.