Dziennik Dolnośląski nr 0/Nomenklatura na plebanii

>>> Dane tekstu >>>
Autor Jarosław Kałucki
Tytuł Nomenklatura na plebanii
Pochodzenie Dziennik Dolnośląski nr 0
Redaktor Włodzimierz Suleja
Wydawca Norpol-Press sp. z o.o.
Data wyd. 31 sierpnia 1990
Miejsce wyd. Wrocław
Źródło Skany na Commons
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


Nomenklatura
na plebanii



JAROSŁAW KAŁUCKI


I co teraz ta kobieta pocznie? Parę lat temu kupiła od państwa dom, który okazał się być plebanią. Ksiądz to jeszcze najmniejszy problem, ze dwa razy tylko delikatnie zasygnalizował sprawę z ambony, ale i tak w całej wsi aż huczy! Kto by na dłużej wytrzymał te pomstowania, pogróżki i szykany, kto zniósłby to ogólnowiejskie potępienie i poczucie grabieżcy kościelnego mienia? A kobieta i jej kilkoro dzieci — muszą. „Trefnego” domu nikt od niej nie kupi, a zamienić go tylko i wyłącznie na święty spokój i wynieść się gdziekolwiek — owszem, można, tylko gdzie konkretnie jest to „gdziekolwiek”?
Zbyt wiele jest znaków zapytania w tej zasłyszanej gdzieś w Wałbrzychu opowieści, by nie pojechać do Mąkolna.

*

Wszystko w zasadzie się zgadza, brak tylko pewnego szczegółu, dzięki któremu ta głośna w całej okolicy sprawa nabiera szczególnego posmaku. Nabywcą plebanii w Mąkolnie jest bowiem kobieta, sprawująca od 1984 do 1990 roku urząd zastępcy naczelnika, a później naczelnika gminy Złoty Stok, w skład której wchodzi Mąkolno.

*

Z górskiej drogi na Kłodzko zjeżdża się w dół; najpierw widać tylko wieżę kościelną, potem cały kościół i zabudowania, wszystko okolone wysokim murem z kamienia.
Jest numer 50. Dom jak dom. Ponad 1000 m sześciennych a więc w sam raz na plebanię, którą był do 1946, idealny na gospodarstwo dla rolnika, mieszkającego tu za zgodą proboszcza do 1956, kiedy to owego rolnika połączonymi siłami proboszcza, Rady Parafialnej i sądu w Ząbkowicach Śląskich wyeksmitowano po próbie przejęcia przez niego zabudowań na własność. Dobry na mieszkanie dla kościelnego i nauczycieli, wystarczający dla Gromadzkiej Rady Narodowej, która za zgodą kurii urzędowała tu do połowy lat siedemdziesiątych, potrzebny sąsiadującej z plebanią przez drogę szkole na świetlicę i stołówkę oraz Ochotniczej Straży Pożarnej, która w budynku gospodarczym urządziła sobie remizę.
W 1986 roku, gdy szkoła całkowicie przeniosła się za drogę a strażacy do wybudowanej w czynie społecznym nowej remizy, działkę nr 176 o powierzchni 0,8 ha wytypowano do sprzedaży.
Właściciel, wiadomo, mógł być tylko jeden, choć chętnych do kupna było sześciu. Nie dlatego, że to akurat naczelnik ale dlatego, że Jureczkowie, właściciele bez mała czterdziestohektarowego gospodarstwa rolnego, tworzonego od 1978 roku, byli jedynymi kandydatami spełniającymi określone przepisami wymogi. Tak zresztą zawyrokował w listopadzie 1987 roku Naczelny Sąd Administracyjny nie wnikając jednak w kwestię najważniejszą — czy działka nr 176 mogła być w ogóle dopuszczona do sprzedaży.

*

— Gdyby kupił ten dom ktokolwiek inny, nie byłoby żadnej sprawy — twierdzą Jureczkowie. — Ale ponieważ kupił to naczelnik, nomenklatura, to trzeba zrobić z tego koniecznie aferę.
Wszystko zaś odbyło się zgodnie z przepisami. A więc najpierw zwołano zebranie aktywu wiejskiego — Rady Sołeckiej i Kółka Rolniczego. Nikt nie mówił, że nie należy sprzedawać. O sprzedaży działki zadecydował nie naczelnik, lecz rada narodowa. Naczelnik przekazał jedynie działkę na Państwowy Fundusz Ziemi. Potem była ta rozprawa w NSA, wycena dokonana przez biegłego, sprzedaż przeprowadzał naczelnik gminy Kłodzko z upoważnienia wojewody. Wojewoda postawił nawet ultimatum — albo dom, albo stanowisko naczelnika. Wybrała dom. Ale i stanowisko, po interwencji Gminnej Rady Narodowej, zachowała. Wreszcie 18 grudnia 1987 roku Jureczkowie kupili działkę nr 176. Ze względu na stan budynków obniżono cenę o 50 proc. Wyszło półtora miliona.
Kołomyja zaczęła się w zeszłym roku na wiosnę, gdy Jureczkowie pomalowali dom od zewnątrz i gdy okazało się, jak ładnym budynkiem jest niepozorna, szara plebania.
Rada Parafialna powołała Społeczny Komitet Odzyskania Plebanii z Janem Wąsikiem na czele, tym samym, który w 1956 wyrzucał z plebanii rolnika, i który pała chęcią odwetu za to, że dom dostał się Jureczkom, a nie jego znajomemu. O tym komitecie dowiedzieli się wtedy, gdy po przeprowadzonej na jego wniosek kontroli w czerwcu 1989 roku dostali od dyrektora ds. wyznań Urzędu Wojewódzkiego pismo, że wszystko jest w porządku i że o odzyskanie plebanii może starać się ksiądz, a nie żaden komitet czy rada parafialna, nawet jeśli podpiera się listą z 200 podpisami.
To nieprawda, powiadają Jureczkowie, że cała wieś jest przeciwko nim. Mają przeciwników, ale mają i popleczników. Z księdzem stosunki też układają się poprawnie. Mają tylko mały żal do proboszcza — im mówił, że nie jest zainteresowany odzyskaniem plebanii ze względu na wysokie koszty utrzymania, a dwa dni później na kazaniu oświadczył, że podjęto takie kroki.
Wcale nie siedzą tu jak na beczce prochu. Na dobrą sprawę, to nawet gdyby okazało się, że rzeczywiście była to kiedyś własność Kościoła — co jest, ich zdaniem, bardzo wątpliwe — to po pierwsze, dom nabyli od państwa, a po drugie, ustawa o przejmowaniu majątków kościelnych wyłącza roszczenia wobec nieruchomości użytkowanych przez rolników indywidualnych. Innymi słowy, to sprawa między parafią a gminą, która będzie musiała zaspokoić jakoś roszczenia Kościoła, o ile będą one uzasadnione.

*

Wraz z realną możliwością usadowienia się tuż przy skupowanych przez lata hektarach, los zrządził szereg korzystnych zbiegów okoliczności. Strażacy z inicjatywy przewodniczącego GRN Rota, zaczęli budować nową remizę w czynie społecznym, ale nie bez dotacji załatwionych przez przewodniczącego w województwie. Lokatorzy z piętra plebanii otrzymali mieszkania w Złotym Stoku. Naczelnik gminy Kłodzko nie tylko obniżył o 50 proc. cenę (do 1,5 mln zł) ale także zwolnił Jureczków od jednorazowej wpłaty 20 proc. ceny, przedłużył okres spłat rat z 20 do 40 lat i okres, w którym rat się nie spłaca do 7 lat oraz obniżył oprocentowanie z 5 do 2 procent.
Łatwo wyliczyć, że gdyby nie nowe przepisy kredytowe, to sprawą inflacji Jureczkowie otrzymaliby ten dom w prezencie. Każdy niemal wie, że decyzje o przydziałach lokali mieszkalnych wydaje nie kto inny, jak naczelnik.
Wszystkie natomiast kwestie proceduralne, takie jak zgoda tzw. aktywu wiejskiego, protest rady narodowej, dotyczące odwołania naczelnik Jureczkowej, to śmiechu warte przedstawienie, jak twierdzi Kazimierz Wąsik, szykujący się obecnie na stanowisko zastępcy burmistrza członek Społecznego Komitetu Odzyskania Plebanii (jego ojciec jest przewodniczącym) i do 1988 roku przewodniczący Komisji Rolnej GRN.
— Kto z rady sołeckiej czy kółka rolniczego podskoczyłby wtedy naczelnikowi, dzielącemu węglem, nawozami i materiałami budowlanymi? — pyta retorycznie Wąsik.
Ale on, Wąsik, również był przy podejmowaniu decyzji GRN o sprzedaży plebanii. Mógł protestować.

*

— Cygany, szabrowniki — to wstęp i zakończenie wywodów zagadniętego o sprawę plebanii przewodniczącego SKOP, Jana Wąsika, zwłaszcza gdy wiąże się to z nazwiskiem Jureczek.
W 1946 roku jako przewodniczący Rady Parafialnej przejmował ją od niemieckiego księdza i od tego momentu walczy o to, żeby plebania była plebanią.
— Ludzie mnie ciągle pytają co z plebanią, władzy już nie wierzą, bo jak takiej rzeczy załatwić nie można... żołądkuje się Jan Wąsik. — Jak ona plebanii nie odda, to tu ani zgody, ani miejsca dla niej nie będzie.
Dla księdza Tomasza Błaszczyka, od 1989 roku wikarego parafii Złoty Stok, korzystny zbieg okoliczności przy sprzedaży działki nr 176, uzupełniony takimi informacjami jak ta, że do końca urzędowania wszystko, co dotyczyło budynków w Mąkolnie zastrzeżone było tylko i wyłącznie dla naczelnik Jureczkowej, że tuż przed sprzedażą odmówiono w gminie świadectwa kwalifikacji rolniczych jednej z kandydatek (rodzice chcieli przekazać jej 38 ha) — wszystko to układa się w logiczny ciąg, to jednak tylko następstwo, ewentualne oczywiście, bo ksiądz Błaszczyk waży każde słowo — kwestii, nad którą głowi się obecnie Komisja Majątkowa Przedstawicieli Rządu i Episkopatu Polski: czy plebania była po wojnie plebanią?
W rejestrach gruntów, według pracownicy UG, gdzieś w połowie lat 60 była wzmianka o tym, że działka nr 176 to własność kościelna. Owej pracownicy trzeba jednak uwierzyć na słowo, bo owe rejestry... zaginęły.
Ksiądz Błaszczyk duże znaczenie przywiązuje do pozwu o eksmisję rolnika przeprowadzoną w 1956 roku. Pozostał jedynie pozew i fakt, że eksmisję przeprowadzono, bo akta sprawy w ząbkowickim sądzie... zginęły.
Istotny dla sprawy jest również egzemplarz pisma Gromadzkiej RN do kurii z prośbą o wynajęcie plebanii. Ma go ks. Błaszczyk, w gminie natomiast... zaginął.
Zniknęły dokumenty pośrednio stwierdzające kościelną własność działki nr 176. Próżno też szukać odwołań parafii od decyzji WRN we Wrocławiu jeszcze z 1972 roku, która regulując sprawy majątków kościelnych przyznała parafii kościół i kapliczkę w Mąkolnie, zapominając o plebanii.

*

Na podstawie tej to decyzji działka nr 176 stała się własnością gminy a z czasem tej gminy naczelnika. Nie było, twierdzi Cecylia Jureczek, żadnych odwołań, choć Kościół miał na to całe dwa lata.
A jednak zachowało się odwołanie, nie w dokumentach gminnych oczywiście, od tej dziwnej decyzji, na której napisano, że odwołać się można ale równocześnie przybito pieczęć, że jest to decyzja ostateczna. Ale skoro nie ma tego odwołania w gminie, to gmina zawsze może powiedzieć, że nic o tym nie wiedziała.

*

A co zrobią proboszcz z wikarym? Zawsze myśleli, że mają plebanię, dopóki nie okazało się, że w majestacie prawa stała się ona własnością Jureczków. Jeśli nawet Komisja Majątkowa stwierdzi, że była to własność Kościoła, to i tak gmina, a nie Jureczkowie, zapłaci odszkodowanie, bo Jureczkowie to rolnicy indywidualni i ich praw naruszyć nie można. Można natomiast próbować udowodnić, że wykorzystano tu stanowisko służbowe, ale — zdaniem ks. Błaszczyka — stoi to pod wielkim znakiem zapytania. Nie dlatego, że wywalono by rodzinę na bruk — Jureczkowie mają w Mąkolnie jeszcze kilka budynków, w tym co najmniej jeden budynek mieszkalny, choć zarejestrowany jako budynek gospodarczy. Chodzi o to, że trudno jest wpakować własnych parafian w tarapaty.


Tekst udostępniony jest na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0.
Dodatkowe informacje o autorach i źródle znajdują się na stronie dyskusji.