Dziennik wycieczki do Oberammergau/Wtorek, 27-go (dalszy ciąg)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jerome K. Jerome
Tytuł Dziennik wycieczki do Oberammergau
Wydawca Biblioteka Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1903
Druk A. T. Jezierski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Emilia Węsławska
Tytuł orygin. Three Men on the Bummel
vel Three Men on Wheels
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Wtorek, 27-go. (Dalszy ciąg).
Jeszcze rozmawiamy. — Argument. — Historya, co świat przerobiła.

— A z religijnego punktu widzenia nie masz nic przeciw tym przedstawieniom?
— Nie — odparłem — i przypuszczam, że żaden wierzący chrześcijanin nic przeciw temu mieć nie może.
Niektórzy twierdzą, że chrześcijaństwo powinno być traktowane jak święta tajemnica, ale to nie jest zgodne z zadaniem chrześcjanizmu. Sam Chrystus rozerwał zasłonę w świątyni i religię szerzył po ulicach i rynkach świata. Chrystus należał do ludu, z ludem żył i umarł zwykłą śmiercią. Chrystyanizm zapuścił korzenie właśnie w sam grunt codziennego życia. Jego siła leży w prostocie, rozszerzył się po świecie całym, gdyż przemawiał więcej do serc, niż do umysłów ludzkich. Jeżeli ma żyć i wzrastać, to należy mu pomagać środkami używanemi przez tych chłopów w Oberammergau, a nie uczonemi dyskusyami ludzi kulturalnych.
Tłum, siedzący obok nas w teatrze, widział Chrystusa z Nazaret bliżej, niżby mi go wskazać mogła najbardziej natchniona książka, lub najwymowniejsze słowo! Widzieli smutek jego oblicza. Słyszeli głos jego głęboki, mówiący do nich. Widzieli go w chwili tryumfu, gdy jechał wązkiemi uliczkami Jerozolimy otoczony tłumem, który wymachiwał palmowemi liśćmi i głośno krzyczał: „Hosanna!”
W jak proste ramki ujętą jest ta chwila tryumfu! Biednie ubrany, blady człowiek, na grzbiecie małego szarego osiołka, przejeżdża powoli natłoczonemi ulicami. Obok niego gromadka prostaków, nędznie ubranych, a za nimi tłum, wrzeszczący, krzyczący, jak to zwykle czyni tłum we wszystkich krajach, szczekający jak psy, jedynie dlatego, że wszyscy krzyczą, wrzeszczą, szczekają, a jednak, była to chwila największego tryumfu, jaki odniósł w ciągu swego na ziemi pobytu.
Widzieli Go gniewnego i wzburzonego, gdy wyrzucał handlarzy z kościoła. Widzieli, jak ten temu, co niedawno szedł za Nim krzycząc — Hosannah! usunął się, by wrzeszczeć z nieprzyjacioły Jego.
Widzieli kapłanów w białych szatach, w towarzystwie rabinów, doktorów i uczonych kraju tego, siedzących w sklepionych salach Sanhedrynu i radzących nad Jego zgubą.
Widzieli, jak On jadł wieczerzę z uczniami swymi w domu Symeona.
Widzieli, jak biedna a miłująca Marya Magdalena nacierała nogi Jego kosztowną oliwą, która mogła być sprzedaną za dobre pieniądze, rozdane między biednych i „nas”.
Judasz tak dbał o biednych, iż pragnął, by wszyscy ludzie ostatnią koszulę oddawali dla nich „i dla nas”.
Mnie się zdaje, że jeszcze w naszem stuleciu rozlegają się głosy Judaszowe, karcące wszelki zbytek, błagające o datki dla biednych „i dla nas”.
Patrzyli na scenę pożegnania Maryi i Jezusa w Betanii, i wiele dni upłynie, zanim ta scena wyjdzie im z pamięci i z serc! Scena ta wskazuje całą głębię tragedyi. Jezus idzie na bóle i śmierć do Jerozolimy. Marya instynktem odgaduje to i błaga, by został.
Biedna Marja! Dla innych On jest Chrystusem, Zbawcą ludzkości, spełniającym swą wielką misyę odkupienia świata. Dla kochającej Maryi Matki On jest synem, którego własną piersią wykarmiła, do snu kołysała, do serca tuliła, którego głosik był słodką muzyką w biednym domku Betanii. On jest jej chłopcem, jej dzieckiem, chce Go otoczyć kochającemi ramionami i bronić przed światem całym, piekłem nawet!
W żadnym dramacie nie widziałem podobnie wzruszającej sceny. Nigdy głos aktorki (a widziałem najświetniejsze z żyjących) nie targnął mem sercem tak, jak głos tej Róży Lang, córki burmistrza. Nie był to głos jednej kobiety, ale głos wszystkich matek świata.
Oliwer Wendell Holmes w swym: „Autocrat of the Breakfast Table” wyznaje, że był dwukrotnie oczarowanym przez dwa kobiece głosy i dodaje, że one należały do niemieckich kobiet. Nie dziwię się temu. Jestem pewny, że jeżeli mężczyzna zakocha się w głosie, to z pewnością, gdy zada sobie trud zbadania, zkąd on wychodzi, przekona się, że śpiewa prosta niemiecka kobieta. Nigdy nie słyszałem słodszej muzyki nad tę, co wypływa z ust niemieckich dziewcząt, gdy mówić zaczynają.
Gdy siedząc w teatrze, słyszałem głosy tych kobiet, wysyłających pod sklepienie Niebios swe bolesne skargi, wprawiające w drżenie tysiące serc, zdawało mi się, że istotnie słyszę głos „matki świata”, głos natury!
Widzieli Go nieraz na obrazku, siedzącego z uczniami po raz ostatni przy wieczerzy.
A nie była to martwa, bez ruchu figura, w pozie konwencyonalnej, lecz żywy człowiek, towarzysz tych, co, wbrew całemu światu, uwierzyli w Niego i dzielili los Jego. On z nimi rozmawiał po raz ostatni i pocieszał ich.
Słyszeli, jak błogosławił chleb i wino.
Patrzyli na Jego cierpienia w Ogrodach Getsemani, jak odsuwał od siebie kielich goryczy. Widzieli, jak fałszywy przyjaciel Judasz — zdradził go pocałunkiem.
Biedny Judasz! On kochał Jezusa tak, jak i inni. Jedynie bojaźń nędzy skłoniła go do zdradzenia Mistrza! Był tak biedny, tak bardzo potrzebował pieniędzy!
Krzyczymy ze zgrozy, myśląc o Judaszu. Lepiej módlmy się, byśmy się nigdy nie dali skusić do złego czynu dla miłości kilku sztuk srebra: Bojaźń przed nędzą robi i robić będzie zawsze łotrów z ludzi. Chcielibyśmy pozostać szlachetnymi, uczciwymi, sprawiedliwymi, ale wobec tak ciężkich czasów trudno oprzeć się pokusie! Łatwo jest być szlachetnym i dobrym, mając pięć tysięcy funtów rocznie, a daleko trudniej — mając tylko pięć.
Gdyby Judasz był człowiekiem zamożnym, to prawdopodobnie byłby dziś świętym Judaszem, a nie przeklętym. On nie był złym. Miał tylko wadę, wytwarzającą na świecie całym różnicę między świętym a łotrem — był tchórzem, obawiał się nędzy.
Widzieli, jak blady i cichy, ciągniony był przed kapłanów i rządcę Rzymu, a lud, co dawniej krzyczał: „Hosanna”, teraz wrzeszczał: „Ukrzyżuj go! ukrzyżuj!” Widzieli, jak krew spływała z pod cierniowej korony, a gdy upadał pod ciężarem krzyża, lud szedł za nim i wył. Widzieli, jak kobieta ścierała krwawy pot z jego twarzy. Widzieli to długie, nieme spojrzenie, jakie Syn z Matką zamienił, idąc wązką ulicą, przez którą niedawno przejeżdżał w tryumfie. Słyszeli ciche łkania Matki, gdy odeszła wsparta na Maryi Magdalenie. Widzieli, jak wisiał przybity na krzyżu, między dwoma łotrami, a krew wylewała się z boku Jego. Słyszeli ostatni krzyk do Boga zwrócony.
Widzieli jak zmartwychwstał, odnosząc tryumf nad śmiercią!
Mało wierzący chrześcijanie w tem obszernem audytoryum musieli wyjść z tego przedstawienia ze wzmocnioną wiarą i miłością. Bóg dla ich miłości stał się człowiekiem, cierpiał i umarł jak człowiek.
Człowiek o potężnej imaginacyi nie potrzebuje nawet akcyi i mimiki, chociaż jest ona doskonałą, by odtworzyć sobie w całej grozie wielką tragedyę, rozgrywającą się na górze Kalwaryi tyle wieków temu.
Kulturalny człowiek nie potrzebuje dla wzbudzenia i utrzymania w sobie wiary rozmyślać o cierpieniach ludzkości.
Ale takich ludzi jest mało, a chłopi w Oberammergau, tak jak i Mistrz, pracują nie dla ludzi uczonych, lecz dla prostaczków.
Niewierzący wychodzi z przedstawienia z nawałem myśli w głowie: rozumie teraz, w czem leży tajemnicza siła chrześcjanizmu; dlaczego ze wszystkich wiar, które natura wpoiła w swe dzieci, by im były pomocą w potrzebie, zaspokoiły głód duszy, wiara zrodzona nad morzem galilejskiem sięgnęła do najdalszych krańców świata i przeniknęła najgłębiej w życie ludzkie. Nie doktrynami, nawet nie obietnicami Chrystus zniewolił sobie serca ludzi, lecz historyą życia swego.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jerome K. Jerome i tłumacza: Emilia Węsławska.