<<< Dane tekstu >>>
Autor Jadwiga Marcinowska
Tytuł Eliza Orzeszkowa,
jej życie i pisma
Wydawca „Księgarnia Polska“
Data wyd. 1907
Druk Wł. Łazarski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



Jedną z najpiękniej napisanych powieści Orzeszkowej jest „Meir Ezefowicz“.
Kochając naród swój tak troskliwie, musiała ta autorka ogarniać myślą wszystkie sprawy mające z tym narodem bezpośrednią styczność, zewnętrzne i wewnętrzne jego stosunki. Z tego powodu uwagę jej ściągnęła na siebie w bardzo silnym stopniu sprawa żydowska.
Od wieków mieszka w kraju naszym ten lud wielotysięczny, zawsze w sobie zamknięty, zawsze obcy tej ziemi, która go żywi, a często nieprzychylny. Nie możemy pomijać obojętnością tego współmieszkańca. Jego dotyczasowa obcość i nieprzychylność to jest wielkie zło wewnętrzne w kraju naszym, a jego liczebność powiększa wagę tej sprawy. Rozmyślając nad tym, a głęboko pragnąc, aby inaczej było, Orzeszkowa starała się bliżej poznać społeczeństwo żydowskie, albowiem nie znając, nie można działać.
I zajrzała w głąb bytu tego ludu, i ścisnęło się jej odczuwające wszelką nędzę serce.
Obaczyła ciemność, i tyle w niej cierpienia, i tyle zła, i tyle bolesnych przesądów, a wszystko właśnie z owego braku światła.
W powieści p. t. „Meir Ezefowicz“ opisane jest małe miasteczko Szybów. Leży ono w zapadłym, głuchym, najbardziej oddalonym zakątku Białejrusi. Białorusią nazywamy ziemię wchodzącą w skład dzisiejszych guberni Witebskiej i Mohylewskiej.
Północna część tej ziemi leży nad rzeką Dźwiną; środkowa i południowa nad górnym i średnim biegiem Dniepru. Od prastarych czasów należała Białoruś do Litwy i razem z nią przystąpiła do unji tworzącej wielką Rzeczpospolitą Polską.
Mieścina Szybów, jak to często w kraju naszym, zamieszkaną była wyłącznie przez żydów. Z ludnością otaczającą, tuziemną, mieli oni, jak prawie zawsze u nas, stosunki tylko handlowe i nieżyczliwe. Byli jakby wyspą na wodzie, albo domem szczelnie zamkniętym dla otoczenia.
A co się tam wewnątrz działo?
Kiedyś przed wiekami stała się w Szybowie rzecz wielkiej wagi. Była tam rodzina Ezefowiczów, jedna z tych, „które za królów Jagiellonów pod wpływem praw i zwyczajów wytworzonych niezwykle wysokim na one czasy stanem oświaty w Polsce, życzliwemi węzły połączyły się z ludnością miejscową“.
Wiek to był XVI, „złoty wiek“, w którym wszystko zapowiadało się i rozwijało wspaniale dla rzetelnego dobra i chwały Rzeczypospolitej, ku istotnemu szczęściu wszystkich zamieszkujących ją ludzi.
Król Zygmunt I jednego z rodu Ezefowiczów, Michała, uczynił seniorem czyli starszym nad żydami wszystkiemi zamieszkującemi Białoruś i Litwę.
I wydał mu król taki dyplom:
„My, Zygmunt z Bożej łaski król Polski, Wielki Książe litewski, ruski, pruski, mazowiecki, żmudzki, kijowski, wołyński, podolski, podlaski, inflancki i t. d. i. t. d. wiadomym czynimy wszystkim Żydom zamieszkałym w państwie naszym, Ojczyźnie naszej. Zważywszy na wierne ku nam zasługi żyda Michała Ezefowicza i bacząc, abyście w sprawach waszych z Nami w niczym nie doznawali przeszkody i opóźnienia, według sprawiedliwości stanowimy: aby Michał Ezefowicz wszystkie wasze sprawy przy Nas załatwiał i był nad wami wszystkiemi starszym, a wy macie za jego pośrednictwem do Nas się udawać i być jemu we wszystkim uległemi“.
W ten sposób wyniesiony ponad współbraci senior Michał Ezefowicz wziął na się najszlachetniejsze zadanie podźwignięcia swojego ludu z umysłowej ciemnoty i ze społecznego poniżenia. Musiał posiadać umysł bystry i jasny, skoro z za wiekowych uprzedzeń i przesądów dojrzeć potrafił ducha czasu, oraz potrzeby najistotniejsze żydowskiej ludności, wielkiej rodziny swojej.
Pragnął przybliżyć ową ludność do narodu, wpośród którego obca żyła.
Pragnął dla braci swoich nauki oświecającej myśli i serca, a także wspólnego z polskim narodem obywatelskiego czucia.
Owe mądre i szlachetne dążenia napotkały, niestety, opór powstający ze zła i ciemności.
Orzeszkowa tak o tym pisze: „Była to właśnie pora, w której na Zachodzie wśród Izraelitów osiadłych w Hiszpanij i Francji podniósł się wielki spór o to, czy nauka świecka ma im być dozwoloną, czy też wzbronioną. Zdania ważyły się, lecz długo ważyć się nie mogły, gdyż stronnicy bezwarunkowego wyłączenia się Izraela z pośród umysłowych prac i dążeń ludzkości stanowili większość ogromną. Na społeczeństwo każde nachodzą niekiedy chwile takiego zapadania w ciemność. Zdarza się to wtedy najczęściej, gdy żywotność i energia narodu zmęczoną uczuje się długim pasmem dokonanych wysileń i przetrwanych męczarni, osłabioną potokami wylanej krwi. Żydzi z Europy zachodniej po kilku stuleciach istnienia w trwodze, tułactwie, we krwi i ogniu, przebywali w wieku XVI chwilę taką. Dalekiemi już były od nich czasy te, w których z łona ich powstawali sławni doktorowie umiejętności świeckich, miłowani przez samych królów; daleką od nich, zapomnianą i wzgardzoną była szeroka i wysoka myśl mędrca Majmonidesa, który utrzymywał, że „oczy umieszczone są z przodu głowy człowieka, nie zaś z tyłu, dlatego, aby wolno mu było patrzeć przed siebie“ i przepowiadał za prorokiem Jezejaszem, „że świat cały napełni się wiedzą tak, jak wodą napełnione są otchłanie morza“... Olbrzyma (Majmonidesa) z orlim wzrokiem i płomiennym sercem zastąpiły karły o piersi zmęczonej i przesyconej goryczą, z okiem spoglądającym na świat mętnie, ciasno, podejrzliwie...
Rabini i naczelnicy gmin żydowskich na Zachodzie wydali rozkaz, ażeby nikt przed skończeniem 30‑stu lat życia nie śmiał się krzątać około nauki święckiej.
Stało się, jak nakazanym było... Umysły stępiły się, pamięć zmęczona omdlała, opadły siły i chęci młodości...
Takież same spory w tymże samym czasie powstały i wśród Izraelitów w Polsce osiadłych; tylko że nie tyle zmuszeni udręczeniami, których doświadczali nieskończenie mniej niż współbracia ich na Zachodzie, swobodniejsi, pewniejsi praw swych do bytu i przyszłości, mniej też namiętny wstręt okazywali do „obcych płomieni“ czyli nie żydowskiej, świeckiej, powszechnej wiedzy. Owszem, pod wpływem i za przewodem Seniora Ezefowicza utworzyło się nawet wśród Żydów w Polsce stronnictwo, które „wielkim głosem wołało o naukę świecką, o pobratanie się z resztą ludności w umysłowych trudach i dążeniach“...
Staraniem Seniora wydaną została do wszystkich żydów polskich odezwa, której myśl główna zawierała się w następujących słowach.
„Jehowa ma liczne anioły; Adam miał różne doskonałości; Izraelita też na jednej nauce religijnej przestawać nie powinien. Pierwsza jest święta nauka (Biblji i Talmudu), ale czyliż dlatego nie mamy mniej smacznego jeść jabłka? Byli Żydzi u królów na dworze, Mardocheusz był uczonym, Ester była mądra, Nehemiasz był radcą — i lud wybawili z niewoli. Uczcie się, bądźcie użytecznemi, a będą was szanować.
Ile gwiazd na niebie, ile piasku w morzu, tyle jest żydów na świecie, ale nie świecą oni jako gwiazdy, lecz każdy ich depce jako piasek... Jednako rzuca wiatr nasiona różnych drzew i nikt się nie pyta: skąd najpyszniejsze drzewo ma pochód; czemużby i z nas cedr libański miasto tarniny powstać nie mógł?“
I oto, gdy się rozszerzała, już mając skutek, owa mądra odezwa, przybył z Hiszpanji do Polski żyd Nehemiasz Todros, jeden z najzagorzalszych przeciwników oświecenia i łączności z innemi narody, a zamiłowany w suchych, ciasnych i ciemnych przepisach, które z biegiem wieków zepsowały były religją Izraela.
Nehemiasz Todros osiadł w rodzinnym Ezefowiczów miasteczku Szybowie.
Szlachetne usiłowania Seniora znalazły w tym zbałamuconym człowieku zawziętego, zatwardziałego wroga.
Wynik starcia był opłakany dla dobrej sprawy. Orzeszkowa pisze, iż „podania, świętobliwie przechowywane w łonach rodzin, opiewają, jako w walce, która się długo toczyła pomiędzy Michałem Ezefowiczem Żydem zdawna polskim, a Nehemiaszem Todrosem, hiszpańskim przybyszem, pierwszy zwyciężonym został. Strawiony zgryzotą, którą sprawiał mu widok ludu jego zwracającego się na drogi błędne, umarł on w sile wieku. Imię jego przechowywane było w rodzie Ezefowiczów z pokolenia w pokolenie. Wszyscy oni szczycili się tym wspomnieniem, jakkolwiek z upływem czasu coraz mniej rozumieli jego istotne znaczenie“.
Oddali się Ezefowicze zabiegom około powiększenia osobistego majątku i „dumni zdobytą potęgą kruszcu, przestali całkiem troszczyć się o inną, o tę potęgę wpływów na ducha i los narodu, którą posiadał pradziad ich, a którą nazawsze, zda się, wydarli im z rąk Todrosowie“. Ci ostatni żyli w ubóstwie, w maleńkiej chatce przy domu modlitwy; ale słynęli szeroko na wszystkie strony Białorusi i Litwy. Byli rabinami z ojca na syna, i to rabinami, których niezmiernie czczono.
I raz już tylko w przeciągu dwu wieków jeden z Ezefowiczów pokusił się o stawienie czoła Todrosom i wydobycia na jaw zapomnianych przekonań pradziada Seniora. Było to w końcu XVIII wieku, w czasie gdy zasiadł w Warszawie wielki, niezapomniany sejm czteroletni, prawdziwy dowód odrodzenia narodowego. Na wielkim sejmie, przy poruszaniu i odnowie wszystkich stosunków i urządzeń Rzeczypospolitej, nie mogła być pominiętą i sprawa żydowska.
Gorącym onej rzecznikiem był poseł piński Mateusz Butrymowicz, myśliciel, który widział „jasno i daleko“.
Napisał Butrymowicz dziełko p. t. „Sposób ufomowania żydów polskich w pożytecznych krajowi obywatelów“. O piśmie owym rozprawiano wiele a żywo w sejmie i w mieście. Największy nacisk słusznie kładziono na potrzebę oświaty i obywatelskiego odtąd wychowania żydowskiej młodzieży. Niebawem sejm wyznaczył „deputacją do ułożenia projektu reformy Żydów“. Można się było spodziewać zmian doniosłych i zbawczych.
Ludność żydowska po całym kraju nadstawiała ucha z ciekawością, a także z pragnieniem, albo obawą. Utworzyły się znowu dwa, różniące się w swych poglądach obozy. W Szybowie na czele tych, którzy pragnęli i sprzyjali, był prawnuk Seniora Hersz Ezefowicz; na czele nienawidzących i pełnych uprzedzenia Nochim, — potomek Nehemiasza Todrosa.
Gdy do miasteczka nadeszły pierwsze wieści o gotujących się w sprawie Izraela uchwałach sejmowych, o zniesieniu szkodliwej między Żydami, a miejscową ludnością różnicy i przegrody, walka nieunikniona Nuchima z Herszem zapowiedziała się w następujący sposób:
Stał Ezefowicz na progu domu modlitwy, a Todros przed chatą swoją pobliską, i obaj wołali do ludu, który naprzemian słuchał ich z ciekawością i skupieniem.
Więc głos Nuchima: „Rozkażą nam brody golić i krótkie suknie nosić“.
A na to odpowiedź Hersza: „Rozum nam uczynią dłuższym i serce w piersiach rozszerzą“.
I znowu Nuchim: „Zaprzęgą nas do pługów i każą nam uprawiać krainę wygnania“.
A Hersz: „Otworzą przed nami skarby ziemi i rozkażą jej, aby ojczyzną nam była“.
Nuchim: „Twarze synów naszych brodami porosną, zanim wolno im będzie żony pojąć sobie“.
Hersz: „Kiedy pojmią oni swe żony, rozum w ich głowach i siła w ich rękach będą już wyrosłe“.
Nuchim: „Rozkażą nam grzać się przy obcych płomieniach i pić z Sodomskiej winnicy“.
Hersz: „Przybliżą do nas święto radości, w którym jagnię bezpiecznie spoczywać będzie obok tygrysa“.
— „Herszu Ezefowiczu! Herszu Ezefowiczu! przez usta twoje mówi dusza pradziada twego, który wszystkich Żydów zaprowadzić chciał do cudzych płomieni“.
— „Reb Nochim! Reb Nochim! przez oczy twoje patrzy dusza twego pradziada, który wszystkich żydów zatopił w wielkich ciemnościach“.
Niebawem po tej rozmowie Hersz Ezefowicz przystąpił do działania.
Najpierwszą jego troską było odnalezienie cennej w rodzie spuścizny, testamentu pradziadka Seniora. Wiedziano, że pradziadek taki testament, w którym myśli jego najdroższe zamknione, na krótki czas przed śmiercią uczynił. Gdzie zaś go ukrył, nie wiedziano. Hersz z młodą żoną Frejdą rozpoczęli w domu swoim rodzinnym poszukiwania. Powiodło im się, ukryty skarb znaleźli. Z dokumentem tak cennym wybrał się Hersz w daleką drogę, jechał aż w głębie czarnych borów i bagnistych równin Pińszczyzny, kędy mieszkał myśliciel i poseł sejmowy Mateusz Butrymowicz. A przyjechawszy, rozumny Hersz tak mówił: „Przybyłem tu zdaleka. A po co ja tu przybyłem? Po to, żeby zobaczyć wielkiego posła i pogadać z wielkim autorem, od którego słów spadł na oczy moje blask taki jasny, jak od promieni słońca. Blask ten jest bardzo wielki, ale mnie nie oślepił, bo jak roślinka ziemska okręca się koło gałęzi wysokiego dębu, tak ja chcę, żeby myśl moja okręcała się około twej wielkiej myśli i żeby one obie rozpostarły się nad ludźmi jako tęcza, po której nie będzie już kłótni, ani ciemności“.
Kiedy na tę przemowę poseł odpowiedział uprzejmie i zachęcająco, Hersz ciągnął dalej:
„Jasny pan to powiedział, że trzeba zrobić wieczną zgodę pomiędzy dwoma narodami, które na jednej ziemi toczą ze sobą wojnę“?
„Powiedziałem“ — potwierdził poseł.
„Jasny pan to powiedział, że Żyd, porównany z Chrześcijanem we wszystkim, nigdy szkodliwym nie będzie?“
„Powiedziałem“.
„Jasny pan to powiedział, że Żydów ma za obywateli polskich i że trzeba, aby oni dzieci swoje do świeckich szkół posyłali i żeby mieli prawo ziemię kupować i żeby między niemi były skasowane różne rzeczy, które ani dobre są, ani rozumne“.
„Powiedziałem“.
Wtedy wysoki, okazałej postaci Żyd z dumnym czołem i rozumnym spojrzeniem, pochylił się szybko i, zanim poseł miał czas obejrzeć się i obronić, rękę jego do ust przycisnął. „Ja tu przybysz, rzekł z cicha, gość w tym kraju, młodszy brat“.
A potym sięgnąwszy do kieszeni: „Oto co ja tu przywiozłem. To droższe dla mnie nad wszystko złoto, perły i djamenty“.
„Cóż to jest?“ — zapytał poseł.
Hersz uroczystym tonem odpowiedział:
„Testament przodka mego, Seniora Michała Ezefowicza“.
Nad czytaniem owego testamentu społem całą noc przesiedzieli.
Nazajutrz podążyli wspólną kolasą do Warszawy. Przez ciąg kilku miesięcy krzątał się Hersz Ezefowicz, jeździł po kraju. W okolicach Szybowa niezmordowanie jednał stronników dla mających nastąpić zmian doniosłych, namawiał, tłómaczył, przekonywał.
Ale przyszedł dzień, w którym z podróży do Warszawy powrócił nie z rozjaśnionym jak zwykle czołem, ale smutny, złamany.
Stroskanej żonie powiedział: „Przepadło! Kiedy budowa jaka rozpada się w kawałki, tym, którzy w niej mieszkają, belki padają na głowy i pył zasypuje oczy“.
„Prawda“ — potwierdziła kobieta.
A Hersz znowu: „Jedna wielka budowa rozpadła się... Belki pospadały na wszystkie wielkie zadania i wielkie prace nasze, a proch przysypał je... na długo!..
Pójdź, Frejdo, trzeba schować testament Seniora. Schowamy go bardzo głęboko; może go jaki prawnuk nasz szukać będzie i znajdzie“...
Ową wspaniałą budową walącą się właśnie w gruzy była, jak domyślić się łatwo, Rzeczpospolita. Nieszczęście nie pozwoliło jej doprowadzić do końca dzieła naprawy. Wchwili odrodzenia się narodu rozerwali kraj nieumocniony jeszcze — sąsiedzi.
Przeszło lat wiele, wiele. W domu Ezefowiczów był panem, głową rodziny syn Herszów stary Saul. Około niego dużo synów, synowych, córek i wnuków. I żyła jeszcze poważana przez wszystkich jako świętość stuletnia prababka, Herszowa ongi żona, Frejda.
Ze starości niemal zawsze drzemiąca, daleka wszystkiemu, co się obecnie dzieje, posiada ona już tylko jedno wyraźne uczucie, a tym jest miłość do najmłodszego z prawnuków, Meira, w którym widzi podobieństwo wielkie do męża swego Hersza w szczęśliwych dla obojga, odległych dniach młodości.
Meir istotnie podobnym jest do pradziada; ma w piersiach taką jak tamten duszę łaknącą światła, dobra, sprawiedliwości.
A otaczają go jak tamtego: ciemnota, zatwardziałość, głupie, a uciążliwe przesądy, głęboka ciał i serc wielu nędza.
Powieść przedstawia nam niedługie, bolesne dzieje tego młodzieńca, szereg usiłowań i tęsknot do dobrego, walkę ze złem, nienawiścią, ciemnością. Podobnie jak przodkowie, o których słyszał, pragnie Meir wyprowadzić lud swój do światła. Pożąda tego płomieniami wszystkiemi młodej duszy.
Przekonania Meira podziela gromadka młodzieży mniej od niego odważnej, chociaż jednako stęsknionej do lepszego życia.
Przeciwnikiem i nieprzyjacielem jest znowu członek rodu Todrosów, Reb Izaak, rabin w Szybowie.
Pomiędzy Meirem a Izaakiem, ludźmi stojącemi na dwu krańcach, znajduje się, jak zawsze w takich wypadkach, tłum obojętnych albo niepewnych, gotowych przechylić się na tę albo ową stronę.
Meir walczy szczerością i uczciwością, a zaś rabin i drugi nieprzyjaciel, mełamed czyli nauczyciel, Mosze, wzniecają przeciwko niemu różne podejścia, oszustwa, złość i przesądy głupie. Nie cofają się nawet przed zbrodnią.
Meir z ogromną tęsknotą pragnie odnalezienia ukrytego ponownie przez Hersza testamentu Seniora. Kochająca go, sędziwa prababka, posiadaczka tajemnicy, wskazuje miejsce. Meir uszczęśliwiony czyta cenne pismo ludowi w nadziei, iż go czcigodnym zza grobu głosem przekona i opanuje, owładniętych zaś po drodze do światła i dobra poprowadzi.
Pięknym jest testament Seniora, tak jak go nam Orzeszkowa podaje. W myślach, słowach i zdań ułożeniu odczuwa się wstrząśnięte głęboko serce autorki, która sama również gorzką, ostateczną boleść poznała, i wie, i pamięta. W taki sposób nie przedstawiłby tego nikt z angielskiego, francuzkiego, niemieckiego albo jeszcze innego narodu.
Słowa testamentu brzmiały:
„Biada ludowi, któremu zabraknie ojczyzny! „I zejdą z okrętów wszyscy robiący wiosłem i wszyscy pływający po morzu — i przylgną do ziemi“. Dusza narodu wszelkiego łączy się z ziemią swoją, jak dziecko z piersią matki i od niej bierze pokarm swój, i zdrowie swoje i lekarstwa na swoje choroby.
Tak chciał i tak uczynił Bóg!
Ale ludzie poszli przeciw woli Jego; duszę twoją, Izraelu! oderwali od ziemi, do której ona przylgnęła. Jako żebrak, pukałeś ty do wrót cudzych i tych, którzy plwali na cię, o zmiłowanie prosić musiałeś.
Głowa twoja chyliła się pod rozkazami praw, przeciw którym krzyczała w tobie ze wstrętu natura twoja. Język twój łamał się, żeby naśladować mowy cudze; podniebienie twoje gorzkniało od goryczy, które piłeś; oblicze twe czerniało od upokorzeń i gniewu...
Aż w zdręczeniach i nędzach srogich opadła z ciebie stara wspaniałość twoja i rozmnożyły się jako gwiazdy grzechy i nieprawości twoje, a Jehowa, Bóg twój, patrząc na ciebie, zapytał z gniewem: Jest że ten sam lud mój wybrany, którego zaręczyłem z sobą w prawdzie i łasce?“
Taki jest wstęp testamentu i zaiste moc w nim, a ból równy mocy.
W dalszych słowach przechodził Senior do zarzutów ludowi, który obecnie „Zakon widzi tylko w ofiarach i kadzidłach, a nie we wstępowaniu na tę wielką drabinę, którą Pan objawił we śnie słudze swemu Jakóbowi, aby po wszystkie czasy wiedzieli ludzie o tym, jak wstępować trzeba do Boga, który jest poznaniem i doskonałością“.
I jeszcze dalej pisał Senior: „Szumiały w głowie mojej myśli, których język mój wypowiadać już nie miał komu, bo opuścili mię wszyscy dawni przyjaciele i uczniowie moi. W piersi mej palił się płomień, przy którym grzać się nikt nie chciał. — Członki moje rozpadały się od niemocy, sen śmierci ogarniać mię zaczął, a z ust moich wychodziły krzyki: Panie świata! nie opuszczaj posłańca swego! Daj mu głos taki silny, ażeby przemówić mógł do tych, którzy nie urodzili się jeszcze, bo ci, którzy żyją, słuchać mnie już nie chcą“.
I czegoż to żądał Senior od potomków swych, żydów w Polsce?
Oto znamienne wyrazy jego: „Jeżeli kraj ten, z którego studni pijesz wodę i z którego roli spożywasz chleb, przyjął cię, nie jako bydlę robocze, ażeby mu ziemię orało, ale jako brata zmęczonego, ażeby na piersi jego odpoczął, jakąż ty mu nagrodę dasz, Izraelu?“
I mówi o wspólnych z narodem polskim obowiązkach dla tej Rzeczypospolitej, która była domem gościnnym pełnym chleba.
„Puściliśmy taką odezwę, że rozumami i sercami Izraelitów zatrząść mogła, jak trzęsie ogrodnik drzewem, aby z niego dojrzałe owoce spadły.
Powiedzieliśmy w odezwie naszej do wszystkich braci naszych: Bądźcie pożytecznemi ziemi tej, na której mieszkacie, a będą was szanowali“.
„Kto jest sługą ziemi swojej, ten naje się chleba dosyta! Ale jakże dosyta nakarmi was ziemia ta, jeżeli wy z nią obchodzić się będziecie nie jak wierne i pracowite sługi, ale jak przechodnie o dzisiejszy dzień dbający?“
A jeszcze dalej woła głos testamentu:
„Znikną grzechy z powierzchni ziemi. I grzeszników już nie będzie.
A kiedy znikną grzechy i przed wami otworzą się bramy mądrości, wchodźcie w nie prędkim krokiem i z wesołym sercem, bo nauka jest największym orężem Pana, który rządzi światem według wiecznych praw rozumu“.
Meir, czytając, wierzył, iż lud nawróci, ale, niestety, słuchacze nie zrozumieli piękności i prawdy testamentu Seniora. Owszem, za poduszczeniem małameda Moszego, rzucili się na Meira jako na grzesznika, odstępcę od Zakonu i t. d.
Młodzieniec zaledwo uszedł ze zdrowiem. Nazajutrz zebrał się sąd kahalny, przewodniczył mu rabin Todros i wyrokiem onego sądu rzucona jest na Meira klątwa...
Odepchnięty od swoich, których miłował, unosząc na piersiach cenne pisanie przodka, poszedł Meir samotnie w szeroki świat, aby szukać wiedzy, i aby pracować nad wypełnieniem pragnień swoich co do Izraela, a kiedyś w lepszej chwili — powrócić.
Okrom tej książki pisała Orzeszkowa o żydach i ich stosunku do polskiego narodu jeszcze nieraz w utworach krótkich, a także w innej długiej powieści p. t. „Eli Makower“. W tym ostatnim dziele obok zajęcia się żydami znów silnie poruszona jest ta sama, co w „Rodzinie Brochwiczów“ najboleśniejsza sprawa wypuszczania z rąk polskich ziemi, która do nich nie mogła powrócić.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jadwiga Marcinowska.