<<< Dane tekstu >>>
Autor Jean Racine
Tytuł Fedra
Wydawca Instytut Wydawniczy
»Bibljoteka Polska«
Data wyd. 1924
Druk Zakłady graficzne Instytutu Wydawn. „Bibljoteka Polska” w Bydgoszczy
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Phèdre
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT TRZECI.
SCENA I.
FEDRA, ENONA.

FEDRA: Ach, niechaj te zaszczyty złożą w inne ręce!
Mogęż się oczom ludzkim ukazać w tej męce?
Jakąż zwodniczą dolę twe słowa mi wróżą?
Ukryj mnie dobrze raczej: mówiłam zbyt dużo!
Szaleństwo me na zewnątrz wykipiało ze mnie,
Rzekłam to, co jest zbrodnią pomyśleć tajemnie.
Nieba! Jak on mnie słuchał! Przez jakie udania,
Nieczuły, precz odsuwał z wzgardą me wyznania!
Jak skwapliwie do rychłej ucieczki się stroił!
Jakżeż rumieniec jego mą hańbę podwoił!
Czemuś mą rękę wtedy wstrzymała szaloną?
Ha, kiedym mieczem jego godziła w me łono,
Czy zbladł za mnie? Czy wydrzeć miecz próbował z dłoni?
Starczyło, iż ma ręka dotknęła tej broni,
Jużem ją oczom jego wstrętną uczyniła,
Już byłaby mu ręce ta szpada skaziła!
ENONA:
Tak więc wciąż dla swych żalów szukasz strawy świeżej?
Wciąż sycisz ogień, który zdławić ci należy?
Czyż Minosa nie byłoby godniejszem córze
Dla szlachetniejszych zadań wzrok podnieść ku górze:

Wbrew niewdzięcznemu, gdy mu uchodzić tak pilno,
Panować i ster rządów ująć dłonią silną?
FEDRA:
Ja — panować! Ja — rządy sprawować w tej dobie,
Kiedy mój wątły rozum nie panuje sobie,
Gdy nad zmysłami memi królowania niecham,
Gdy pod hańbiącem jarzmem zaledwie oddecham,
Gdy umieram!
ENONA:Więc uchodź!
FEDRA:Nie mogę. Rozumiesz?
ENONA: Więc umiałaś go wygnać, a rzucić nie umiesz?
FEDRA:
Za późno: już mych ogniów przejrzał tajemnicę,
Już surowego wstydu zdeptane granice,
Już hańbę moją poznał duszy mej wydzierca
I nadzieja wbrew chęci wkradła się do serca.
Ty sama, krzepiąc moją odwagę zemdlałą,
Budząc duszę, gotową już rzucić to ciało,
Rady zwodnemi nową wskazałaś mi drogę
I błysłaś mi nadzieją, że kochać go mogę.
ENONA:
Ach, może twym rojeniom byłam zbyt powolna —
By cię ocalić, czegóż nie byłabym zdolna?
Lecz, jeśli czuć zniewagę serce twoje harde
Umie jeszcze, czyż zdoła śmiałka ścierpieć wzgardę?
Z jakim okrutnym wzrokiem pycha jego wściekła
Cierpiała, jakeś niemal u stóp mu się wlekła!
Jak wstrętną mi, zaiste, ta duma się zdała!
Czemuż Fedra w tej chwili mych oczu nie miała?
FEDRA:
Ach, może jeszcze zbyć się tej hardości młodej!
Wzrosły w lasach, w nich czerpał dziką chęć swobody;
W surowym obyczaju lat strawiwszy wiosnę,
Po raz pierwszy dziś słyszy wyznanie miłosne —

Może zdumienie było milczenia przyczyną
I być może, przedwcześnie skargi z ust mych płyną.
ENONA: Pomnij, iż dzika Scytka na świat go wydała!
FEDRA: Choć dzika i Scytyjka, i ona kochała.
ENONA:
W swej wzgardzie całą naszą płeć wyzwał do walki.
FEDRA: Nie trzeba mi się będzie obawiać rywalki.
Słowem, o rady próżne w tej chwili nie stoję —
Wspieraj nie mój rozsądek, lecz szaleństwo moje!
Serce jego miłości nie da się uchodzić,
Starajmy się go w jakiś czulszy punkt ugodzić!
Powab korony, władztwa zdawał się go kusić,
Ateny go nęciły, nie mógł tego zdusić:
Okręty już gotowe do odjazdu stały
I wzdęte żagle z wiatrem pomyślnym igrały.
Idź żywo, w mem imieniu pospiesz doń, Enono,
Ambitnego młodzieńca połechtaj koroną!
Powiedz, iż czoło w diadem łacno ubrać może,
Pragnę jeno zaszczytu, iż ja mu go włożę.
Chętnie dlań berło, dla mnie zbyt ciężkie, porzucę...
Będzie mojego syna ćwiczył w władztwa sztuce...
Być może, że w nim ojca znajdzie ta dziecina —
Oddaję pod moc jego i matkę, i syna.
By go zmiękczyć, do ofiar bądź wszelkich gotowa:
Łatwiej doń twoja trafi, niż moja, wymowa.
Jęcz, szlochaj, mów, że Fedra wpółżywa się słania,
Nie wahaj się w potrzebie uderzyć w błagania!
Wszystko poświadczę... W tobie życie moje, zdrowie!
Idź, czekam na twój powrót, nim coś postanowię.


SCENA II.

FEDRA: (sama)
O ty, coś zaprzysięgła klęskę mego domu,
Nieubłagana Wenus, dość ci męki, sromu?

Bardziej twe okrucieństwo nie mogło być dzielne,
Tryumf twój pełny, wszystkie twoje groty celne.
Okrutna, jeśli nowej dziś pożądasz chwały,
Gódź w wroga, co ci opór bardziej da zuchwały,
W Hipolita! Wszak jego duma niesłychana
Nigdy przed twym ołtarzem nie zgięła kolana,
Imię twoje obraża uszy jego harde —
Pomóż, bogini, wspólną mścić nam trzeba wzgardę!
Niech kocha! Lecz co widzę? Enona już wraca!
Mów, czy mnie nienawidzi! Daremna twa praca?


SCENA III.
FEDRA, ENONA.

ENONA:
Nad czczem rojeniem trzeba ci odnieść zwycięstwo.
Pani, przywołaj w pomoc swe dawniejsze męstwo!
Król, co go już mniemano zmarłym, oto żywie:
Tezej do naszych brzegów zawitał szczęśliwie.
Aby go ujrzeć, ludu spieszy ciżba zbita...
Z twego rozkazu biegłam szukać Hipolita,
Kiedy okrzyk, co w niebo potężnym wiwatem...
FEDRA: Mój małżonek, Enono, żyje — dość mi na tem.
Niegodnych mych płomieni zdradziłam upały —
On żyje: te dwa słowa los mój znaczą cały.
ENONA: Jakto?
FEDRA: Wszak ci mówiłam, słuchać mnie nie chciałaś:
Przed mą słuszną zgryzotą prym swym żalom dałaś.
Umarłabym dziś rano, łez i westchnień godna,
Poszłam za twoją radą, umieram wyrodna.
ENONA: Umierasz?
FEDRA:Wielkie nieba! O losów wyroku!
Mój małżonek tu stanie, syn przy jego boku;
Będzie patrzał, ten świadek mych niecnych płomieni,

Czy się na widok męża twarz moja zrumieni,
Z sercem, od westchnień wzdętem, na które on głuchy,
Z okiem, od łez wilgotnem, gdy jego wzrok suchy!
Czy mniemasz, iż on, czuły na cześć Tezeusza,
Kryć ów żar będzie przed nim, co łono me wzrusza,
Iż ojca swego, króla, oszukać pozwoli,
Iż wstręt nie buchnie z niego, bodaj mimowoli?
Próżnoby milczał: sama znam ogrom swej zdrady,
Enono. Ja nie umiem iść w tych kobiet ślady,
Które, w zbrodni bezwstydną ciesząc się pogodą,
Z niezmąconem obliczem dni spokojne wiodą.
Pomnę wszystkie me szały, wszystkie omamienia,
Zda mi się, ze te mury, te oto sklepienia
Przemówią i, przeciwko mnie świadczyć gotowe,
Wraz z gniewem męża runą na mą biedną głowę.
Umrzeć! Stek zbrodni ze mną wraz zejdzie ze świata —
Czyż tak wielkiem nieszczęściem istnienia utrata?
W nieszczęśliwym śmierć grozę niełatwo obudzi...
Drżę jeno o to imię, co przetrwa u ludzi.
Smutne dziedzictwo wezmą po mnie biedne dziatki!
Krew Jowisza przekaże im dumy zadatki,
Lecz, jak bądź mogą pysznić się boskiej krwi darem,
Zbrodnia macierzy strasznym jest pono ciężarem!
Drżę, iż kiedyś głos ludu, ach, nazbyt prawdziwy,
Rzuci im w oczy winy matki nieszczęśliwej,
Drżę, iż, dźwigając smętnie to haniebne brzemię,
Nie będą śmiały podnieść oczu, wbitych w ziemię.
ENONA: Ani wątpić: ich dolę ty, pani, masz w ręku
I nigdy nikt nie żywił słuszniejszego lęku.
Więc pocóż, pocóż hańby im tyle przyczyniać?
Dlaczego siebie samą chcesz, pani, obwiniać?
Tak jest! Rzekną, iż Fedra, przepełniwszy miarę,
Sama słuszną z rąk męża uprzedziła karę.
Hipolit szczęśliw będzie, iż, w sądu godzinie

Schodząc ze świata, własnej dasz świadectwo winie.
Cóż odpowiem mu, jeśli oskarży cię śmiało?
Wbrew jego słowom moje zaważy zbyt mało.
Będę patrzeć, jak szpetnym tryumfem się puszy
I rozgłos twojej hańby wszystkim trąbi w uszy.
Niech raczej piekieł spalą mnie wszystkie pożogi!
Ale, mów szczerze, zali on jeszcze ci drogi?
Jak ci się widzi teraz ów książę wzgardliwy?
FEDRA: Jest oczom moim jako potwór przeraźliwy.
ENONA:
Dlaczegóż więc zwycięstwo tak łatwem mu czynić?
Lękasz się go — śmiej tedy pierwsza go obwinić
O ten, co w tobie tli się, płomień świętokradczy!
Któż ci kłam zada? Wszystko przeciw niemu świadczy:
Miecz, tak szczęśliwie w twojem ręku porzucony,
Twe wzruszenie w tej chwili, twój smutek miniony,
Ojciec, dawno przez twoje uprzedzony skargi,
I wygnanie, twojemi ubłagane wargi.
FEDRA: Niewinnego oskarżać!... Przez bogi na niebie!...
ENONA: Tylko milczeć, a resztę biorę ja na siebie.
I mnie nie jest to lekko, ja również drżę cała,
Tysiąc śmierci-bym raczej wycierpieć wolała!
Lecz, skoro ciebie stracić trzeba mi inaczej,
Życie twe jest mi pierwszem, wszystko inne raczej!
Obwinię go. Tezeusz, przeze mnie podszczuty,
Prostem wygnaniem pomści te ciężkie zarzuty:
Ojciec jest zawsze ojcem, nawet, gdy się sroży,
Lekka pokuta w pełni gniew jego umorzy.
Ale, gdyby i życie niewinny miał stracić,
Możnaż cześć zagrożoną zbyt drogo opłacić?
Skarb to nazbyt kosztowny twoja dobra sława:
Trzeba ulec, bądź jakie podyktuje prawa.
Tak, królowo, by chronić to najwyższe mienie,

Trzeba poświęcić wszystko, nawet i sumienie.
Idą... widzę Tezeja.
FEDRA:Widzę Hipolita ...
W jego zuchwałych oczach zguba ma wyryta.
Czyń, co zechcesz, na ciebie we wszystkiem się zdaję!
By samej coś przedsięwziąć, sił mi już nie staje.


SCENA IV.
TEZEUSZ, FEDRA, HIPOLIT, ENONA, TERAMENES.

TEZEUSZ: Wreszcie los po miesiącach tęsknoty i bólu,
Powracając objęciom twym...
FEDRA:Wstrzymaj się, królu!
Powściągnij uczuć swoich tak lube zapędy —
Nie zasługuję dzisiaj na te słodkie względy.
Wracasz, by oto zastać dom swój znieważony:
Nie oszczędziły losy zawistne twej żony.
Niegodnej twego serca i twego widoku,
Trzeba mi jeno szukać ukrycia i mroku.


SCENA V.
TEZEUSZ, HIPOLIT, TERAMENES.

TEZEUSZ: Co znaczy, synu, owo szczególne witanie?
HIPOLIT: Fedra jedynie może objaśnić cię, panie.
Lecz, jeśli prośba syna u ciebie coś znaczy,
Niech twa dobroć z pobliża jej zwolnić mnie raczy!
Pozwól, niechaj na zawsze Hipolit strwożony
Opuści ziemię, która mieszkaniem twej żony.
TEZEUSZ: Co, synu?...
HIPOLIT:Nie jam, panie, szukał jej widoku:
Na brzeg ten zawitała z twojego wyroku.
Ty sam brzegom Trezeny dwie szacowne głowy

Powierzyłeś: Arycji, panie, i królowej,
Mnie nad niemi zlecając czujne straże trzymać.
Lecz dzisiaj cóż mnie w miejscach tych zdoła zatrzymać?
Dość długo młodość moja w zabawie próżniaczej
Lichego przeciwnika krwią te bory znaczy —
Kiedyż zdołam, młodzieńczej pozbywszy pustoty,
Szlachetniejszą zdobyczą uświęcić me groty?
Młodszyś ode mnie, ojcze, był, a już posoka
Niejednego tyrana, poczwarnego smoka
Pod ciosem przemożnego ramienia pociekła,
Już, chlubny prześladowca niecnych mocy piekła,
Dwu mórz brzegi-ś oczyścił z zakały odwiecznej,
Już imię twoje sławił wędrowiec bezpieczny,
Już Herakles, twej siły witając zadatek,
Na barki twoje zdawał swoich prac ostatek.
A ja, nieznany mimo ojcowskie przykłady,
Daleki, aby wstąpić bodaj w matki ślady!...
Ścierp, niechaj męstwo moje dłużej się nie płoni!
Ścierp, jeżeli monstr jaki zdołał ujść twej dłoni,
Niech wraz rzucę pod stopy twe trofej wspaniały,
Lub niech wspomnienie zgonu pięknego i chwały,
Uwieczniając dni moje pośmiertnym wawrzynem,
Światu całemu głosi, że byłem twym synem.
TEZEUSZ:
Co słyszę? jakaż klątwa wisi nad tym progiem,
Że na mój widok pierzcha wszystko, co mi drogiem?
Jeśli lęk tylko budzę, a czucia tak mało,
O nieba, nacóż więźnia ratować się zdało?
Miałem jednego druha: płomienie szalone
Kazały mu Epiru władcy porwać żonę;
Odmówić mu pomocy nie było sposobu,
Ale snać los zgniewany oślepił nas obu.
Bez broni mnie znienacka zdołali zaskoczyć
Trzeba mi było mego Piritoja zoczyć,

Jak go ów barbarzyńca potworom straszliwym
Wydał, które sam karmi ludzkiem mięsem żywem!
Mnie, spętanego, wtrącił w jaskinię posępną,
Bliską królestwa cieniów, mroczną, niedostępną.
W pół roku bogi na mnie nareszcie wejrzały:
Zdołałem zmylić oczy, które strzec mnie miały.
Na podłym wrogu krzywdy-m wszystkie pomścił krwawo:
Sam dla swoich potworów stał się godną strawą...
I kiedy, wolny, kroki wraz pędzę chyżemi
Ku wszystkiemu, com tutaj zostawił na ziemi —
Co mówię? — gdy ma dusza, sobie przywrócona,
Po dawne szczęście tęskne wyciąga ramiona,
Wszystko tu drży przede mną, wszystko, co mi bliskiem,
Pierzcha z trwogą i chroni się przed mym uściskiem...
Ja sam, przejęty grozą, widną w ich spojrzeniu,
Wolałbym trwać dziś jeszcze w epirskiem więzieniu!
Mów! Fedra się użala, żem jest znieważony.
Kto mnie zdradził? Dlaczego nie jestem pomszczony?
Zali Grecja, co dłoni mojej tyle dłużną,
Miałaby kryć winnego pomocą usłużną?
Nie odpowiadasz? Syn mój, własny syn, bogowie,
Z nieprzyjaciółmi mymi miałby dziś być w zmowie!
Wejdźmy! Precz z tajemnicą która mnie znieważa!
Muszę natychmiast poznać winę i zbrodniarza
I z ust Fedry usłyszeć, co jej łez powodem.


SCENA VI.
HIPOLIT, TERAMENES.

HIPOLIT:
Dokąd zmierzały słowa, co ścięły mnie lodem?
Zali Fedra, niepomna na nic, oszalała,
Samą siebie oskarżać i zgubićby chciała?
Co król rzeknie? Bogowie! Ileż męki, sromu,

Miłość zdradnem swem tchnieniem zażegła w tym domu!
Ja sam, płonący ogniem, który po sto razy
Depce zuchwale ojca surowe zakazy!...
Najstraszniejsze przeczucie duszę moją nęka!
Lecz cóż wreszcie i czegóż niewinność się lęka?
Idźmy: trzeba próbować, przez jakie starania
Zdołam w ojcowskiem sercu wzbudzić czulsze drgania,
Wyznać miłość, co może gniew jego obudzi,
Lecz której wydrzeć z piersi nie zdoła nikt z ludzi!







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jean Racine i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.