<<< Dane tekstu >>>
Autor Helena Mniszek
Tytuł Gehenna
Wydawca Wielkopolska Księgarnia Nakładowa
Data wyd. 1921
Druk L. Kapela
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV.
Pierwszy sojusz.

— Tak, pani, jestem Polakiem.
Słowa te nieznajomy wypowiedział po polsku, odpowiadając na nieme pytanie, zawarte w oczach Andzi. Patrzała na niego ciekawie.
— Nazywam się Oskar Horski — dokończył uchylając kapelusza.
Andzia podała mu rękę, mówiąc swe nazwisko.
— Dziękuję panu, powstrzymał mnie pan od możliwego wypadku — szepnęła.
Uścisnął jej dłoń z uszanowaniem.
— Och, no, nietylko ja, trochę może i balustradka, za nikła w każdym razie na taką przepaść. Wybrała pani miejsce do marzeń jedyne ale niebezpieczne.
— Jakże pan tu trafił?...
— Czasem tu przychodzę. Mam podobny gust z panią. Ale ja się w marzeniach nie zagłębiam, więc nie grozi mi runięcie w otchłań. Zapewne dlatego... że nie znam łąk kwiecistych Polski.
Patrzał na morze, znowu zwykłym swym wzrokiem obojętnym... znowu chłodny.
— Czy pan nie zna rodzinnego kraju?...
— Owszem. Znam dobrze Warszawę, jakąś wieś polską na płaszczyznach, trochę drzew, rzeczkę, dwór patryjarchalny, ganek opleciony winem. Przyjeżdżałem tam niegdyś bardzo często, gdy żył jeszcze mój ojciec. Teraz bywam rzadziej.
— A Wołynia, Ukrainy nie zna pan?...
— Nie pani. Jestem urodzony i wychowany w Anglji, moja matka jest Angielką, ojciec był Polakiem. Umierając zostawił mi w spuściźnie. Legendarny kult dla Polski. Ten kraj jest legendą dla mnie, melancholijną legendą. Polska piękna, sentymentalna, marząca, ale przeczulona i smutna. Prawda pani?... Wiecznie śni i tęskni.
— Znam głównie kresy, Wołyń, Ukrainę, dawniejsze kraje kozackie, ale i tam duma tęskna łączy się z wesołą nutą. To kraj bujny niesłychanie, gorący, pełen temperamentu. Tamta natura dostraja ludzi do siebie. Cudna to kraina!...
Andzia uniosła się w zapale. Horski spojrzał na nią z bladym uśmiechem.
— Wierzę, panią również nastroiła na swój ton. Muszą to być prerje bajeczne, skoro nawet tu w Monaco, marzyła pani o nich. Samo to zdradza pani narodowość; Polacy są poetami, przebywają często w obłokach i zawsze tęsknią za urojeniem, za mrzonką.
— Pan nie doznaje tych wrażeń?... nie odziedziczył pan po rodakach wspólnej nam wszystkim chimery, naszej egzaltacji?...
— Nie pani, może dlatego, że przez pół tylko jestem Polakiem. Ale ja trzymam się ziemi, uważam, że tak praktyczniej, no i racjonalniej.
— Jednak pan uznaje piękno, umie pan odczuć.
Spojrzał na nią z uśmieszkiem dwuznacznym.
— Och, tak, piękno zawsze spostrzegę tam, gdzie ono istnieje naprawdę.
— Sądzę z tego, że pan lubi ten oto cypel skalny, więc chyba dla jego malowniczości?...
— Przyznam się pani, że nie. Jest to kąt nieco odmienny od całokształtu montecarloskiego typu, oryginalny, zatem nowy.
Nie lubię szablonu, to spowodowało, że ten cypel mnie zainteresował. Tu jest dziko, nieprawdaż?... To już duży plus. Dziś wyłącznie przyszedłem tu za panią.
— Za mną?...
— Tak. Niech pani się nie dziwi. Pani również nie jest szablonem na tutejszym gruncie. Obserwuję panią od Vintimilli. — Pani mnie także zauważyła odrazu, rozmawiała pani o mnie ze swą opiekunką. Od Vintimilli do Monte, była pani pochłonięta morzem. Podziwiałem cierpliwość... Nigdy bym tak nie potrafił stać przy oknie kilka stacji, dusić się w dymie, żeby nie stracić z oczów jednego skrawku tej wielkiej wody.
— Ależ pan profanuje morze.
— Za to wszyscy zbyt się nad niem unoszą. Spotkałem panią kilkakrotnie w Kasynie. Pani mnie raz widziała, potem już nie. Ujrzałem panią, któregoś dnia wychodzącą z kościółka Sainte-Dévote, miała pani twarz bardzo skupioną. Dziś spostrzegłem panią w tramwaju na Condamine, siadłem w następny. W parku szukałem krótko.
— Domyśliłem się, że tylko tu panią znajdę. Ujrzawszy zaś byłem dyskretny, lecz widząc pani stan, będący jakby pod wpływem hypnotyzmu... czuwałem.
— Szczególne! Skąd pan wiedział, że jestem Polką?
— W Vintimilli, przez chwilę, brałem panią za Węgierkę, w bardzo udoskonalonym typie, ale usłyszałem rozmowę pań. Teraz — francuzczyzna wpadła mi na usta mimowoli, pod wpływem strachu o panią. Tu się mówi przeważnie w tym języku.
— Ja zaś myślałam, że pan jest Anglikiem.
— Wiem, jakimś politykiem, podobnym do Chamberlaina. Co do narodowości, nie popełniła pani wielkiego błędu. Ale chodźmy stąd, wicher zaczyna dąć zbyt nieznośnie.
Puścił Andzię przed sobą, sam podążył za nią. Na szerszej ulicy parkowej zrównał się z nią. Szli w milczeniu. Tarłówna rozmyślała o nowym znajomym z pewną ciekawością. Po co on ją szukał i jaki to dziwny człowiek, że jej to odrazu sam powiedział? Polak! jednak widocznie typ matki utrzymał się w nim przeważnie! Rasowiec... twarz zwracająca uwagę; dziwny chłód, obojętność, uśmiech zagadkowy i oryginalny, nie rozjaśnia całej twarzy, ani oczu, skupia się tylko na ustach wąskich, nieco szyderczych? Głos niski, przytłumiony i dość suchy. Całość, pomimo zimnej obojętności nie odpychająca; wielka staranność i wytworność w ubraniu, pewien odrębny styl w całej postaci. Jest w nim dużo dystynkcji, powagi i kultury.
... Dokądże tak pójdą razem?... niepokoi się Andzia. Poco mi ta znajomość jeszcze, czyż mało już znam tu ludzi?...
Zastanowiła się.
... Wprawdzie ten zupełnie różny od tamtych, z salonów Lory... z żadnym z tamtych nie rozmawiałaby tak długo, sam na sam w ustronnem miejscu, nawet w takiej samej sytuacji. Tak, ten jest inny...
Horski jakby odgadując jej myśli, spytał obojętnie.
— Co panią łączy z towarzystwem, w którem widywałem panią w Kasynie, raz w oszklonej galerji Paryskiego hotelu, raz w Café de Paris i w znajomym mi automobilu, co już było najdziwniejsze?...
Tarłówna doznała wrażenia, nad wyraz przykrego, jakiegoś wstydu, poczerwieniała silnie, zmieszanie odbiło się na jej twarzy. On patrzał przed siebie jakby o nic pytał i nikogo przy sobie nie miał. Ten szczegół otrzeźwił ją.
— To są moi znajomi — odrzekła wahająco...
— Pani znajomi?... Chyba nie oddawna?...
— Od czasu jak tu jestem; czyli od tygodnia.
— Hm! Wciągnięto panią. Ale jakim sposobem? Czy i panią von Bredov Nordica, poznała pani teraz zaledwo?...
— U niej mieszkam.
Horski zatrzymał się. Wzrok swój z przestrzeni skierował na Tarłównę, dojrzała w nim zdumienie. Brwi podniósł w górę.
— A, a! Więc to dlatego jechały panie razem automobilem pani Lory?... Hm...
— Lora jest moją kuzynką, razem wychowałyśmy się — rzekła Andzia, gorączkowo podniecona.
— Doprawdy?... To zadziwiające, nawet niezwykłe...
Zaczął iść powoli, Andzia szła obok niego zgnębiona, coraz więcej zaczynała rozumieć o co mu chodziło.
— Cóż to pana tak dziwi?...
— Och! bardzo byłem zdziwiony ujrzawszy panią w tem towarzystwie.
— Przyznam się, że nawet zepsuło mnie to panią na razie, takie to było nie podobne do pani typu, charakter pani nieco zamazało. Ale na krótko. Właśnie, gdy spostrzegłem pani sylwetkę w oszklonej galerji Paryskiego hotelu, w licznem towarzystwie i rozbawionem, zauważyłem, że siedząc przy samych szybach, patrzy pani uparcie na kwiaty, rosnące tam przy ścianie galerji, na rabatach. Miała pani wyraz twarzy taki inny, niż oni wszyscy, taki od nich daleki, zbolały, zmęczony, powiem smutny, że wtedy zrozumiałem sytuację gołębia, w klatce jastrzębi, papug i... ściewików.
Andzia drgnęła, kurcz bolesny przebiegł po jej rysach. Horski dostrzegł to.
— Przepraszam panią, jestem dosadnym w wyrażeniach. Czy pani dawno rozstała się z kuzynką?...
— Przed trzema laty.
— I teraz jechała pani do niej na Riwierę?...
— Tak, Lora mnie do siebie zapraszała.
— To ciekawe! I cóż, zmieniła się kuzyneczka?!...
Pytanie, rzucone tonem ironicznym, rozgniewało Andzię.
— Daruje pan, ale... dość tej indagacji.
— Spieszę do domu. Żegnam pana.
Zatrzymał jej rękę w swej dłoni, tak stanowczo, że się nie opierała.
— I teraz rozumiem panią — rzekł z bladym swym uśmiechem... Polska duma zadraśnięta, moje badania obrażają panią. To służy dowodem, że scharakteryzowałem jej sylwetkę wybornie, w swej wyobraźni. Jestem pewny, że z czasem pani mi wybaczy moją natarczywość. Tymczasem pozwolę sobie jutro złożyć jej uszanowanie w salonie pani Nordica.
— Pan zna Lorę?...
— A, a... tak! Bywam... niekiedy u pani von Bredov...
Puścił rękę Andzi i rzekł jeszcze:
— Odprowadzę panią do tramwaju.
W milczeniu minęli wspaniały gmach muzeum Oceanoznawczego, gdy weszli na plac, przed pałacem gubernatora Monaco, tramwaj właśnie ruszał. Horski dał znak woźnicy, aby zaczekał i pomógł Andzi wsiąść.
Skłonił się jej kapeluszem z wyjątkową powagą.
Na drugi dzień, w odpowiedniej godzinie dla wizyt, lokaj zaanonsował w salonie Lory przybycie Horskiego. Było już kilka osób zebranych i nazwisko to zrobiło wrażenie. Pani Lora uśmiechnęła się, żywe zadowolenie odmalowało się na jej twarzy, gdy kazała prosić.
Horski wszedł, zimny, bardzo poprawny, lecz z wyjątkową sztywnością w ruchach i całej postaci. Odrazu poszukał wzrokiem Tarłówny; dojrzał ją, błysnęły mu oczy ożywieniem. Powitał Lorę, reszcie towarzystwa złożył chłodny ukłon i podszedł do Andzi. Uśmiechnęła się do niego mimowoli, przedstawiając go pannie Ewelinie.
— Dowiedziałam się od kuzynki, żeście się państwo wczoraj poznali z sobą. Zapewne dlatego jedynie zawdzięczam dzisiejszą wizytę pańską — rzekła Lora.
Horski skłonił się.
— Zaliczam się wszakże do znajomych pani i jej gości — rzekł wykrętnie.
— W ostatnich czasach nader rzadko mam przyjemność mieć pana u siebie, ale tembardziej rada jestem, że pan... powraca. — Znowu ukłon zdawkowy. Lora kontynuowała rozmowę, raczej flirt z dwoma panami, Horski zwrócił się bezpośrednio do Tarłówny.
— Czy pani poznała już wszystkie ciekawsze miejscowości jasnego brzegu?...
— Prócz Monte-Carlo i Monaco nic więcej nie znam.
— A w la Turbie, zębatą koleją były panie?..,
— Także nie.
— Ależ to warto zwiedzić, miejsce ciekawe! Jestem pewny, że spodoba się pani ta wyżyna; 1,500 metrów nad poziom morza; są tam ruiny rozwalonej wieży, zwanej tour d’Auguste, od rzymskiego imperatora, który ją budował. A także Cap-Martin będzie w guście pani, godne zwiedzenia. Czy państwo nie mają w projekcie wycieczek?...
— Ja bym pragnęła bardzo, namawiałam Lorę do wycieczek, ale ona pieszych nie lubi, zresztą zna tu wszystko.
— Jeśli panie pozwolą, mógłbym towarzyszyć, jestem na rozkazy. Pochlebiam sobie, że potrafiłbym paniom pokazać na Riwierze wszystko, co najciekawsze.
— Będziemy panu bardzo wdzięczne — żywo zawołała Anna — prawda Lińciu? Ciekawą jestem tych okolic, chciałabym wywieść stąd wrażenie głębsze i milsze od Kasyna i wogóle od tutejszych miejsc dla zabaw, które jedynie widuję.
— Zatem sojusz zawarty. Przeistaczamy się w trójkę turystów i jesteśmy niezmordowani. Czy tak?...
— Ze mnie będą państwo mieli niewielką pociechę — rzekła Ewelina. — Nie potrafię dużo chodzić.
— Dokąd można dojedziemy, proszę pani, a poza tem dystanse są nie wielkie.
Horski przedstawiał Hańdzi programy wycieczek, był zainteresowany, sympatyczniejszy pod wpływem lekkiego ożywienia. Panna Niemojska przyglądała mu się badawczo. Robił na niej wrażenie dodatnie, jakkolwiek nie mogła zrozumieć tej twarzy. Ze zdumieniem zauważyła, że i Andzia w rozmowie z nim staje się weselszą, mówi swobodnie, z ożywieniem, robi projekty. Serce starej nauczycielki zadrgało radością. Ucieszyła ją choćby drobna zmiana usposobienia na lepsze w ukochanej wychowance. Sama zaczęła przychylniej spoglądać na Horskiego i ze strachem wprawdzie o swe nogi, zgodziła się towarzyszyć im w wycieczkach. W salonie zwracano uwagę na rozmowę „dumnej Polki“ — tak nazywano Andzię — z Horskim, znanym tu bywalcem i grubym graczem w Kasyno, jakkolwiek nie namiętnym. Mówiono o nim, że jest pozbawiony nerwów; największe wygrane i przegrane nie wyprowadzały go z równowagi. Lekceważył grę, ignorował krupierów, nic sobie nie robiąc z ich obrażonych min. Widywano go czasem w towarzystwie pięknych kobiet, lecz zawsze z twarzą zimną, z bezzapalnem zachowaniem się.
Wiedziano, że jest Polakiem i obecną sympatję jego dla Tarłówny, którą odczuto, komentowano sobie tożsamością rasy. Hańdzia zwracała tu uwagę, lecz nie była zachęcającą, nie podniecała. Mężczyźni śledzili ją z daleka, podziwiali jej wdzięk, nawet w smutku zawarty, lecz nie śmieli jakoś natarczywiej z nią postępować. Wszelkie próby flirtu, wszelkie sposoby rozruszania jej i zastosowania do własnych wymagań chybiły celu. Andzia nie odpowiadała typowi kobiet, łatwych do zdobycia na partnerkę wesołej i pustej zabawy. Jej smutek uderzający wszystkich — zrażał, jej oczy tęskne wzbudzały żal, że nie igrają w nich djabliki grzechu. W gronach męskich szeptano o niej, że byłaby cudowną, gdyby wzbudzić w niej jakąś namiętność, taka uroda wymaga płomienia, żaru wewnętrznego, do tego jest stworzoną, jest zaś jakby śniegiem zawiana.
Ale do wzbudzenia takich płomieni nikt nie miał odwagi. Czekano, aż ta śnieżno-biała, mroźna powłoka roztaje trochę na Riwjerze, aż ta Polka harda zarazi się nieco gorączką tutejszego świata, wówczas można będzie przystąpić śmielej, do zupełnego wypolerowania jej na własną modłę. Czekano, nie zostawiając jej na boku, zbyt ładną była na to by ją zaniechać i pominąć. Trzeba naprzód oswoić. Aż oto nagle Horski, zimny Polak-Anglik, zdawałoby się, wygasły wulkan, może tylko lodowiec, porusza w niej pewne żywsze odbłyski. Jej oczy mają mniej groźną czarność, usta zdobyły uśmiech bardzo wdzięczny, znać, że nie kokieteryjny, lecz naturalny, ale jednak Horski go wywołał.
Paru mężczyzn zaniepokojonych domniemanym tryumfem Horskiego, odsunęło się z grupy otaczających Lorę i podeszło do Tarłówny. Jeden z nich hrabia włoski, wsadził monokl w oko, krzywiąc połowę twarzy tak potwornie, że wyglądała jakby kawałek miękkiej materji, w którą wbito ćwiek: zmarszczona była i sfałdowana. Przez szkło monokla patrzało na Andzię małe czarne oczko niby pieprzyk, drugie było zamknięte.
Włoch podszedł blisko i słuchał, obserwując Andzię. Horski umilkł, spojrzał na hrabiego pytająco.
— Zwabiła mnie żywa dyskusja państwa — rzekł tamten po francusku, głosem rozklekotanym. Państwo są rodakami, to nasuwa tematy obszerne. Wymieniają państwo różne miejscowości Riwjery, czy jakaś wycieczka w projekcie?...
Andzia ostygła odrazu, porozmawiano parę minut ozięble, poczem Horski powstał, żegnając się. Lora zaprosiła go na wieczór do towarzystwa, będą grali ruletę w Kasynie i razem zjedzą kolację.
— Tam omówimy obszerniej plan pierwszej wycieczki — rzekł Horski do Tarłówny.
Wyszedł.
Włoch w monoklu natychmiast zastąpił go przy Hańdzi, lecz się zawiódł, po paru suchych zdaniach, Anna pod jakimś pozorem opuściła salon. Hrabia był niekontent.
— Ta dziewczyna jest zupełnie dzika, na nas zaś patrzy, jak na hydry ośmiornice z musée Océanographique. Te Polki nie nadają się do naszego klimatu... mrożą.
— A pani Lora?... — spytał towarzysz hrabiego.
Włoch twarz skrzywioną, jeszcze bardziej skrzywił, cmoknął wargami i uniósł je w górę jak wilk, odsłaniając zęby spróchniałe, przy których ten grymas ust zamiast drapieżnie wyglądał lubieżnie.
— Pani Nordica jest Polką, ale modern, jest słoneczna, zacząwszy od włosów; słońce nie skąpi swych darów, ale ta druga to... odległa epoka, wogóle musiała się urodzić dużo dalej na północ. Monsieur Horsky to lodowiec, zatem odnaleźli w sobie wspólne cechy.
— Ee... nie panie, panna Tarło ma oczy, które nie dowodzą chłodnej krwi, a włosy, a usta?... Jeśli pani Lora jest słoneczna, to ta księżycowa, ale to przejściowe. Jestem pewny, że gdyby ona zapłonęła, od takiego upału możnaby dostać porażenia.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Helena Mniszek.