Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/107

<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 107. Wysłańcy oblężonych
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

107.
Wysłańcy oblężonych.

Dzielni obrońcy Wiednia nietylko kilkakrotnie odparli wściekłe ataki Turków, zadając im znaczne straty, ale nieraz nocami czynili wycieczki, ażeby tym sposobem zaopatrzyć się w żywność i dać możność posłańcom przekraść się przez szeregi oblegających.
Posłańcy ci mieli wezwać księcia lotaryngskiego, króla polskiego i innych książąt, aby spieszyli na pomoc, gdyż obrońcy miasta pomimo odwagi, dzielności i bohaterstwa niedługo mogli się utrzymać.
Jednakże liczba Turków otaczających Wiedeń, była tak ogromna, że pod woj nem kołem otaczali oni Wiedeń i posłańcy wszyscy wpadali w ręce Turków, którzy ich zabijali bez litości i przywiązywali następnie do wysokich pali, ażeby oblężeni widzieć mogli, co się stało z ich wysłańcami.
Tymczasem coraz gwałtowniejszą była potrzeba i konieczność wejścia w komunikacyę z dowódcami wojska, przywołania ich na pomoc i przedstawienia im wzrastającej z dniem każdym nędzy oblężonych.
Nawet hrabia Stahremberg i inni bohaterscy dowódcy miasta podzielali to żądanie i trapili się myślą, że Wiedeń bez ratunku będzie zgubiony, jeżeli pomoc szybko nie nadejdzie.
Środków żywności tak dalece brakowało, że pozbawieni wszelkiego źródła zarobku biedniejsi mieszkańcy nieszczęśliwego miasta musieli jeść chleb, w którym do ciasta mieszano trociny drzewne i tym podobne przedmioty, ponieważ mąki już było bardzo niewiele. Zabijano psy, koty i inne zwierzęta, ażeby zaspokoić głód... ale czyż długo można było utrzymać życie przy pomocy takich środków? Zaraźliwe choroby zabierały już codziennie liczne ofiary. A cóż czekało oblężonych, w razie gdyby Turcy podczas jakiego nocnego szturmu zdołali nakoniec dostać się do miasta? Wówczas nie darowanoby życia starcom, zbeszczeconoby kobiety, wymordowano dzieci, dziewczęta zabranoby do niewoli i rabowanoby całe miasto.
Ta straszna pewność dodawała wycieńczonym obrońcom miasta rozpaczliwej odwagi. Potrzeba było bądź co bądź utrzymać miasto, dopóki nie nadejdą wojska sprzymierzone. Z niepodobnem do opisania upragnieniem wyczekiwali oblężeni na ich ukazanie się. O ile jednak dojrzeć można było z wież, z których patrzono bezustannie, mimo, że dzień po dniu upływał, nigdzie nie było widać odsieczy.
W dniu, w którym Isaym Beli i czerwony Sarafan przybyli do Wiednia, księżna Sassa przyszła jak zwykle na plac, ażeby biednym i chorym rozdawać chleb, wino i środki żywności.
Hrabia Stahremberg zbliżył się do niej z wyrazami wdzięczności i podziwu. Dzielny, zahartowany mąż miał łzy wzruszenia i radości w oczach, widząc młodą, piękną księżnę, niosącą własnoręcznie pomoc cierpiącym.
— Bóg wynagrodzi ci, księżno, to co czynisz dla tego uciśnionego i nieszczęśliwego miasta, — rzekł kłaniając się Sassie.
— Pragnęłabym módz przyjść z pomocą wszystkim, panie hrabio, — odpowiedziała księżna, — obawiam się jednak, że wkrótce i za złoto nic już dostać nie będzie można! Toby było straszne! Wszyscy musieliby umierać z głodu albo poddać się!
— Do tego nie przyjdzie, mościa księżno, dopóki ja żyję, — rzekł hrabia Stahremberg, — nędza miasta zwiększa się zastraszająco! Ale dla księżnej pani droga do opuszczenia go zawsze otwarta. Sądzę, że Turcy, nie poważyliby się zatrzymać księżnej i jej małżonka.
— Tak pan sądzisz?... Ja nie! — odpowiedziała Sassa, — gdyby jednak rzeczywiście tak było, panie hrabio, to nie uciekłabym i nie opuściła biednych i nieszczęśliwych.
— Chcesz więc pani i dalej dzielić los oblężonych?
— Tak, panie hrabio, będę się starała pomagać im, dopóki będzie można!
— Szlachetne, wspaniałomyślne po stanowienie!
— Czy jednak nie byłoby trzeba jeszcze raz wysłać kogo, panie hrabio?
Stahremberg wzruszył ramionami.
— Toby się na nic nie przydało, mościa księżno, — odpowiedział.
— Mówiono mi, że pod kościołem i klasztorem Kapucynów znajduje się tajemne przejście.
— Próbowaliśmy już z niego korzy stać, prowadzi ono do zburzonej wioski za miastem i jest jej zwaliskami zasypane.
— Co to jest? — zawołała Sassa nagle, rzucając wzrok an grupę żołnierzy, otaczających dwóch szczególnie ubranych ludzi.
Rozległ się dziwny, nieprzyjemny śmiech.
— To dwaj ludzie, którzy w nocy przyszli pod bramy miasta, mościa księżno. Byli oni w niewoli u Turków, udało im się uciec i zostali tu przyjęci. Nie mogę jednak ich tu zatrzymać.
— To jest... to musi być czerwony Sarafan! — rzekła Sassa.
— Czerwony Sarafan, tak, księżno, zwiastun wojny, a z nim Tatar, przyboczny króla Sobieskiego.
W tej chwili wzrok śmiejącego się i podskakującego czerwonego Sarafana padł na Sassę. Sarafan stanął jak skamieniały i patrzył na nią ze zdumieniem.
— Chodź, Sarafanie, to ja! Widzę, że poznałeś Sassę, — rzekła łagodnym, dźwięcznym głosem księżna.
— Zbliż się, księżna rozkazuje, — dodał hrabia Stahremberg.
Czerwony Sarafan patrzył jakby we śnie to na hrabiego, to na Sassę, następnie upadł na kolana.
Tymczasem zbliżył się Iszym Beli i poznawszy księżnę Aminow, którą widział na dworze, ukląkł również.
— Wstańcie! — rzekła księżna do nich łaskawie, podawszy im obu ręce, — cieszy mnie Sarafanie, że cię spotykam. Ocaliłeś mi niegdyś życie i wiesz, że jesteśmy przyjaciółmi.
Czerwony Sarafan uśmiechnął się z zadowoleniem.
— Ale to jeszcze zwiększa moją radość, że cię tu widzę w ciężko nawiedzonem mieście, — mówiła Sassa dalej, — jeżeli jest człowiek, który nam wiele może przynieść pożytku i którego jako gońca wysłać możemy, to ty Sarafanie! Ty przecież możesz iść wszędzie i nic ci się nie stanie.
Czerwony Sarafan wstrząsnął głową.
— Turcy chcieli powiesić tego, — wskazał na Iszyma Beli, — i mnie także. Tatarzy nic mi nie zrobią, ale Turcy!
— Więc staraj się nie wpaść w ich ręce, — rzekła Sassa.
I zwróciwszy się do hrabiego Stahremberga, dodała:
— Proponuję panu hrabiemu wysłanie czerwonego Sarafana do króla polskiego. Jeżeli komukolwiek może się udać przekraść przez linie tureckie, to z pewnością jemu, znam bowiem jego zręczność, odwagę i pogardę śmierci! Niech on będzie wysłańcem oblężonego miasta, niech pospieszy do księcia lotaryngskiego i do króla polskiego i niech im oznajmi, że niema ani chwili do stracenia.
— Ja jestem Tatar przyboczny króla! ja z nim pójdę! — zawołał Iszym Beli.
— Mamy więc dwóch wysłańców, panie hrabio, i możemy polegać na ich wierności, — mówiła Sassa dalej, — dwóch posłańców, którzy mogą zawiadomić książąt, że Wiedeń jest w największem niebezpieczeństwie.
— Obawiam się, księżno, czy ci dwaj posłańcy, którzy zaledwie uniknęli śmierci, zdołają przejść przez szeregi tureckie, — odpowiedział hrabia Stahremberg, — nie dam im piśmiennych doniesień, żeby nie wpadły w ręce nieprzyjaciela.
— Zróbmy tę próbę! Ja wiem, do czego czerwony Sarafan jest zdolny! Którędy, zdaniem pana hrabiego, mogliby najłatwiej przemknąć się przez szeregi nieprzyjacielskie?
— Nie wiem, księżno! Jedynie pod czas ciemnej nocy możnaby przeniknąć się, ale z największem niebezpieczeństwem.
— Z której strony stoją Tatarzy? — zapytała Sassa.
Hrabia Stahremberg wskazał kierunek.
— A zatem w tej zburzonej wiosce, do której prowadzi tajne przejście z klasztoru Kapucynów?
— Tak jest, księżno. Tam stoją Tatarzy, i oni to zniszczyli wioskę.
— Dobrze! Słuchaj więc, Sarafanie, — rzekła Sassa, — czy chcesz udać się do króla polskiego?
— Znam go dobrze! — roześmiał się Sarafan.
— Wiem, że go dobrze nasz, i żeś do niego przywiązany, dlatego ciebie wybrałam na posłańca, — mówiła Sassa dalej, — widziałeś, ilu Turków otacza Wiedeń, widziałeś, jaka nędza panuje w mieście, słyszałeś wołania o chleb i ratunek! Idź więc i donieś królowi, że miasto dłużej utrzymać się nie może. Przyzwij go! Jan Sobieski jest niezrównanym bohaterem, i często już odnosił nad Turkami zwycięstwa. Jeżeli jest wódz, który się nie lęka przewagi nieprzyjaciół, to on z pewnością! Niech więc przybywa z wybawcami, ze swojem zwycięskiem wojskiem! Spiesz do niego i powiedz mu, że trzeba ratować miasto!
Słowa Sassy, wypowiedziane z zapałem, czyniły na czerwonym Sarafanie widoczne wrażenie.
Tatar przystąpił do Sassy.
— Czy pozwolisz mi, księżno, towarzyszyć czerwonemu Sarafanowi? — zapytał, — dwóch to zawsze więcej niż jeden. Słyszałem twe słowa. Jeżeli Sarafan nie dostanie się do mojego króla i pana, to ja się dostanę i powtórzę, coś powiedziała!
— Dobrze, puśćcie się obaj w drogę, — rzekła Sassa, — wiem, że i ty jesteś wierny swojemu panu! Jeden z was przynajmniej pokona niebezpieczeństwo, dostanie się do Sobieskiego i przyzwie go tutaj. Bóg z wami! A ja wam wskażę drqgę, którą bez przeszkody będziecie mogli dojść aż do obozu Tatarów.
— Księżna pani sama chce to uczynić? — zapytał Stahremberg zdumiony.
— Idzie tu o ważną i świętą sprawę, panie hrabio, idzie o ocalenie wielu tysięcy ludzi od pewnej śmierci, — odpowiedziała Sassa, — czyż mogę się wahać przed jakiembądź poświęceniem, aby umożebnić ratunek? Czy pozwalasz mi pan, panie hrabio, użyć tajemnego przejścia do wysłania tych ludzi?
— Dziękuję księżnie pani w imieniu cierpiących i uciśnionych mieszkańców za to postanowienie.
Czerwony Sarafan i Iszym Beli poszli za księżną, która ukłoniwszy się hrabiemu, przeszła pośród tłumu, oddającego jej cześć i wszędzie przyjmującego ją z dziękczynieniem.
Zbliżywszy się z Sarafanem i Tatarem do furty klasztoru Kapucynów, Sassa zapukała.
Nadszedł braciszek klasztorny i otworzył furtę.
Spostrzegłszy księżnę, w której poi znał od razu niezmordowaną opiekunkę biednych i chorych, oddał jej ukłon głęboki.
— Dobry bracie, — rzekła Sassa, — chciej mnie i moich towarzyszów zaprowadzić do podziemnego przejścia. Ci dwaj ludzie potrzebują opuścić miasto.
— To się nie uda, księżno pani, — odpowiedział z pomieszaniem braciszek, — wstęp do przejścia podziemnego wskazać mogę, ale wyjścia z niego już nie ma.
— My znajdziemy wyjście, — odpowiedział Tatar.
— Czy słyszysz, pobożny bracia? — rzekła Sassa, — idzie tu o ocalenie mia sta! Każda próba jest świętym obowiązkiem!
— Któżby tego nie przyznał, księżno pani? Ale także próba jest połączoną ze strasznem niebezpieczeństwiem, — odpowiedział braciszek, — nieprzyjaciel nie zna jeszcze tajemnego przejścia, które na przypadek oblężenia miało nam zapewnić dostawę żywności. Jeśli je znajdzie, to skorzysta z niego, ażeby się dostać do klasztoru i do miasta.
— Temu łatwo zapobiedz, pobożny, bracie, — rzekła Sassa z determinacyą, — dosyć w takim razie rozsadzić przejście prochem!
— Nie obawiaj się niczego, mnichu, — rzekł Iszym Beli do braciszka, — nikt nas nie zobaczy wychodzących z podziemia! Jesteśmy ostrożni!
— Chodźcie! — zdecydował się braciszek. Chcecie ocalić miasto i wyjść z niego jako posłańcy... pokażę wam przejście.
To powiedziawszy, poszedł z Sassą i jej towarzyszami do kościoła, gdzie wszyscy odmówili modlitwę.
Następnie zaprowadził ich do znaj’ dującego się pod kościołem podziemnego korytarza i w głębi jego otworzył wielkie zardzewiałe, żelazne drzwi.
— Oto jest tajemne przejście, — rzekł, wskazując otwór ciemny jak grób, z którego wychodziła odrażająca woń zgnilizny.
Czerwony Sarafan wskazał w głąb i roześmiał się.
— Trzeba zejść kilka schodów na dół, — dodał braciszek, — czy nie potrzebujesz latarni?
Iszym Beli skinął przecząco ręką.
— Bóg niech was prowadzi! — rzekła Sassa.
Sarafan i Tatar pogrążyli się w ciemności.
— Drzwi muszę zamknąć za nimi, księżno pani, — rzekł braciszek do Sassy, — ale pozostanę tutaj i będę czuwał, ażebym mógł usłyszeć, gdyby wrócili. Obawiam się, że nie znajdą wyjścia.
— Są to nasi posłańcy, ostatnia nadzieja uciśnionych, — odpowiedziała Sassa, — będę się modliła, aby zdołali przejść szczęśliwie za linię nieprzyjacielską. Wszystko na tem zależy, ażeby dostali się do książąt i zawezwali ich, bo jeśli nie przybędą na odsiecz, to miasto jest zgubione!
— I ja będę się o to modlił, księżno pani, — rzekł braciszek, — wiem także, jak wielka nędza w mieście. Codziennie biedni i uciśnieni przybywają do nas po jałmużnę. Nędza jednak jest wielka i wkrótce nasz klasztor także nic mieć nie będzie. Ciężkie czasy przechodzimy, dostojna pani.
— Dla tego będę się modliła, aby ci dwaj Wysłańcy mogli’ nam sprowadzić odsiecz, bo jeżeli wkrótce pomoc nie przyjdzie, to wszystko stracone! — zakończyła rozmowę Sassa i opuściła klasztor.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.