Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/113

<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 113. Sułtanka w klatce
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

113.
Sułtanka w klatce.

Późny wieczór zapadł na niezliczone meczety i minarety stolicy tureckiej i osłaniał ciemnością domy i bazary, wybrzeża i wody Złotego Rogu.
W oddaleniu, tam gdzie się łączy z wodą, niebo miało barwę ciemno filiotową, na widnokręgu tu i owdzie uroczo połyskiwały pierwsze gwiazdy.
W tym czasie wielką drogą wiodącą od zachodu zbliżał się do Stambułu szczególny orszak.
Rozpoczynało go około trzydziestu gęstemi welonami zasłoniętych kobiet, okrytych żałobą i wydających głośne skargi.
Dalej szły cztery wspaniale przystrojone rumaki, które ciągnęły wielką klatkę.
W klatce tej na poduszce leżała sułtanka Walida. Eunuchy Kara Mustafy prowadzili konie, sługa haremowa szła za klatką, a za nią znowu około trzydziestu płaczących kobiet.
Tak posuwał się drogą orszak i zwrócił się wreszcie ku budynkom starego seraju, ciągnącym się daleko, tuż nad wodą.
Księżyc wzeszedł na niebo i rozlewał blade swe światło na kopuły i kioski, na ciemne drzewa i mury seraju, w którym przebywał sułtan i w którym znajdowało się wejście do haremu, w murze obszernego otaczającego ogrodu.
Przy bramach miasta kobietom rozkazano pozostać.
Sułtanka Walida podziękowała im i uwolniła je. Prosiły jej, ażeby opuściła klatkę, pragnęła jednak, ażeby sułtan zobaczył ją w tem położeniu.
Wkrótce potem orszak wjechał do bramy, położonej w blizkości gwieździstego kiosku, który służył za miejsce pobytu kobiet.
Sułtanka Walida, mając wjechać do tej bramy, rozkazała eunuchom zapukać, a następnie uciekać wraz ze starą sługą, ażeby na nich niewinnie nie spadł pierwszy gniew sułtana.
Czarni eunuchy spełnili życzenie sułtanki, skłoniwszy się jej głęboko i ucałowawszy jej szaty, zapukali silnie do bramy, a następnie uciekli.
Wkrótce potem dały się słyszeć odgłosy kroków i rozmowy za bramą.
Warta zawiadomiła naczelnika eunuchów Kyzlara Agassi, że ktoś żąda, ażeby go wpuszczono, a że on tylko miał klucze od tej bramy, więc wyszedł, aby ją otworzyć. Towarzyszyło mu kilku czarnych i białych eunuchów, oraz kilku żołnierzy.
Gdy otworzył bramę, spojrzał szeroko rozwartemi oczyma na klatkę.
— Każ mnie zawieźć do ogrodu, — dał się słyszeć rozkazujący głos kobiety.
Co to znaczyło? Kyzlar Agassi nie wierzył swoim oczom. Eunuchy przystąpili do klatki, zaraz jednakże padli na kolana i z założonemi na piersiach rękami zaczęli oddawać ukłony, ponieważ poznali sułtankę.
— Wstańcie i zawieźcie mnie do ogrodu, rozkazała sułtanka, — a następnie donieście sułtanowi, coście widzieli.
Kyzlar Agassi patrzył na sułtankę Walidę, przypuszczając, że chyba nagle dostała obłąkania. Musiał jednakże być posłusznym.
Eunuchy zaprowadzili konie z klat ką do ogrodu, oświetlonego przez księżyc. Następnie Kyzlar Agassi zamknął bramę i udał się do sułtana na pokoje, u którego, jako wezyr haremu, zawsze miał wstęp wolny. Obawiał się on złożyć doniesienie, które mu zostało polecone, gdyż wiedział z góry, że wywrze ono na sułtanie wpływ okropny.
Gdy wszedł do pokoju sułtana, padyszach spojrzał na niego pytająco.
— Panie panów, rzekł wezyr haremu, — na dole w ogrodzie jest sułtanka Walida w klatce.
Sułtan drgnął. On także w pierwszej chwili zrozumieć tego nie mógł.
— W klatce? — powtórzył, — czy oszalałeś? Kyzlar Agassi opowiedział, że go zawołano do otworzenia bramy, a gdy otworzył, ujrzał sułtankę Walidę w klatce, zaprzężonej czterema końmi.
— Prowadź mnie na dół! — rozkazał, — ktoby zrozumiał twoje słowa i pojął ich znaczenie.
Wezyr rad był z tego, że sułtan schodził wraz z nim, gdyż to z niego zdejmowało odpowiedzialność. Przetrwał on chwilę wielkiego strachu, gdyż znanym mu był gniew sułtana.
Sułtan spostrzegłszy w oświetlonym blaskiem księżyca ogrodzie klatkę zaprzężoną czterema końmi, zaczynał pojmować, co mógł znaczyć ten haniebny wypadek. Zbliżył się do klatki.
— Wyjdź sułtanko, — rzekł, — jeżeli to ty rzeczywiście jesteś w tej klatce!
— Ja, najjaśniejszy panie, twoja matka, w ten sposób upokorzona, wracam do ciebie! — odpowiedziała sułtanka, wychodząc z klatki.
— Kto cię kazał zamknąć do klatki i tu przywieźć? — zapytał sułtan drżącym głosem.
— Kara Mustafa, twój wielki wezyr, syn spahisa, wszechwładny wódz twoich wojsk.
— Na to się odważył! to mi uczynił! Na tron moich przodków, przepełniła się jego miara, — rzekł sułtan w najwyższym gniewie.
— Wybacz mi, że ci nie przynoszę jego głowy, sułtanie. Miałam zamiar zabić twojego wroga, zdradzieckiego i niewiernego sługę, — mówiła sułtanka matka, — zasłużył on na śmierć nie raz, ale sto razy, żądam zatem, abyś siebie i świat uwolnił od tego potwora, który mnie tym powozem do ciebie odesłał!
Sułtan był tak rozgniewany, że nadchodzącym eunuchom rozkazał zabić konie zdradzieckiego wezyra, które ciągnęły sułtankę. Nie chciał widzieć u siebie tych koni. Sułtanka Walida bardzo słusznie uczyniła, że odprawiła eunuchów i sługę serajową, byliby bowiem niezawodnie śmierć ponieśli, gdyby sułtan ujrzał ich w tej chwili.
Niewolnicy rzucili się na biedne konie i poprzeszywali ich piersie swoimi krótkimi mieczami. Następnie rozbili klatkę, a tymczasem sułtan ze swoją matką udał się do swych pokoi w kiosku.
Tutaj we wspaniale oświetlonych pokojach czekały już na sułtankę niewolnice i ochmistrzyni haremu.
Sułtanka pozdrowiła je i odprawiła, pragnąc sama zostać z sułtanem.
— Najjaśniejszy panie, — rzekła stłumionym głosem, przystępując do niego, — najjaśniejszy panie... jesteśmy sami... przebacz mi łaskawie moje słowa. Jesteś zgubiony, jeśli nie będziesz działał szybko! Kara Mustafa ma zamiar ogłosić się sułtanem, gdy zdobędzie wielkie chrześcijańskie miasto!
— Tego nie uczyni sułtanko! — rzekł Mohammed.
— Jakże stąd dosiężesz tego potwora, który czyha na twoje życie i mnie tu przysłał, ażeby cię upokorzyć!
— Zdepczę go, sułtanko!
— Byle cię tylko nie uprzedził, by4e cię tylko nie zaskoczyli jego najemni mordercy! — mówiła sułtanka dalej, — ja będę dniem i nocą czuwała nad tobą, ale któż cię ocali przed bronią skrytobójców? Będę ci codzień przypominała: Sułtanie, zabij Kara Mustafę, twojego niewiernego sługę! A gdy mnie wysłuchasz, wtedy będzie dla mnie dzień radosny, gdyż teraz trawi mnie troska o ciebie i o twe życie!
— Wyrok na niego zapadł, sułtanko! Krew jego zmyje tę niesłychaną zbrodnię, której się dopuścił! Należy jednak działać rozważnie. Dopiero gdy się losy Wiednia rozstrzygną, mogą się rozstrzygnąć i jego losy, a to ze względu na janczarów.
— Przyznaję ci słuszność, sułtanie, janczary są przywiązani do Kara Mustafy, który jest dla nich szczodrym i łaskawym, ale sądzę, że potępią go i odwrócą się od niego, jeżeli nie zdoła dotrzymać swego przyrzeczenia, że zbiorą bogate łupy w chrześcijańskiem mieście! Jak mi donieśli dwaj dymisyonowani baszowie, którzy mnie dogonili już blizko Stambułu i chcieli uwolnić, Kara Mustafa zatrzymał w swoim obozie czerwonego Sarafana, widmo wojny i przez to przyszło pod Wiedniem do ciężkiej porażki.
— Którzy to baszowie? — zapytał?
— Assad i Soliman, — odpowiedziała sułtanka.
— Dlaczegóż tu przybywają?
— Ponieważ Kara Mustafa zrzucił na nich odpowiedzialność za porażkę i skazał ich na śmierć. Czując się niewinnymi, uciekli, aby wrócić do ciebie, najjaśniejszy panie. Kara Mustafa oddał się zupełnie w ręce pewnego indyjskiego kapłana i chce przyjąć jego wiarę.
— W ręce owego Allaraby?
— Tak najjaśniejszy panie, kapłan ten umacnia go w jego bezbożnych zamysłach! Zapewniam cię jednak, że przez tego kapłana będziesz mógł najłatwiej się pozbyć tego niewiernego sługi! Przyrzecz mu wielką nagrodę, wyślij do niego tajnych posłańców, a jestem pewną, że Allaraba zdradzi Kara Mustafę tak, jak on zdradził ciebie.
— Powiadasz, że widmo wojny znajduje się przy mej armii, sułtanko?
— Tak, najjaśniejszy panie, tak słyszałam.
— I to widmo wojny przynosi nieszczęście?
— Dlaczego Kara Mustafa zatrzymał je? Opiera się on zdaniu wszystkich i chce dać dowód, że jego szczęście jest niezmienne! — odpowiedziała sułtanka Walida, — czerwony Sarafan jest w obozie i żołnierze nie chcą walczyć, ponieważ twierdzą, że zatrzymanie go nieszczęście przynosi. Mimo to Kara Mustafa zatrzymuje go, a następstwem tego było, jak mi oznajmili baszowie, że ostatni szturm został odparty i twój niewierny sługa poniósł straszną porażkę.
— Porażkę rzeczywistą? Stratę ogromnej armii?
— Rozstrzygnięcie jeszcze nie nastąpiło, najjaśniejszy panie! Jeżeli Kara Mustafa zwycięży, to wszystko jest stracone, jeżeli będzie zwyciężony, to wojska odpadną od niego. Już teraz stracił część swego wpływu przez to, że przeciw woli wojska widmo wojny zatrzymywał, — mówiła sułtanka Walida dalej, — mógłbyś zatem teraz sprzymierzyć się z chytrym indyjskim kapłanem.
— Sprzymierzyć się sułtanko? Co to znaczy to słowo? — przerwał gniewnie sułtan swej matce.
— Masz słuszność, najjaśniejszy panie, wybacz mi to słowo! Jakże wysoko stoisz w porównaniu z tym chytrym, niesumiennym i chciwym Indyaninem, któremu tylko o to idzie, aby Kara Mustafą zawładnął i wyzyskiwał go! Nie, ty go podejdziesz za pomocą jego własnej przewrotności, pozyskasz go dla siebie i sam go w ręce dostaniesz ale trzeba żeby pierwej zdradził Kara Mustafę i wydał go tobie.
— Najprzód padnie niewierny sługa, a potem zdrajca! — rzekł sułtan, — obaj są na śmierć skazani! Trzymają z sobą, rozumiem teraz wszystko, co zaszło dawniej! Mnie samego Kara Mustafa skłonił, żebym słuchał głosu indyjskiego kapłana, ja sam chodziłem do tego Allaraby, a teraz wiem, jaki był ich zamiar! Już wówczas, gdy przewrócił się kaik, w którym płynąłem, czyhali na moją śmierć!
— I ty wahałeś się przez chwilę z ukaraniem obu nędzników, najjaśniejszy panie? Wtedy był jeszcze czas, wtedy było to jeszcze łatwe.
— Uspokój się, sułtanko, i teraz jeszcze uda mi się jednego z tych nędzników usunąć za pomocą drugiego i obu oddać zasłużonemu losowi, — zapewnił sułtan, — dziękuję ci za wszystko coś dla mnie uczyniła. Naraziłaś się na niebezpieczeństwo, był to czyn godny matki! Cierpiałaś dla mnie, bohatersko przeniosłaś upokorzenie, było to godnem sułtanki! Ale przyrzekam ci, że cię pomszczę, przyrzekam ci... a sułtan dotrzymuje słowa!
— Nie o siebie drżę, lecz o ciebie najjaśniejszy panie, — zakończyła sułtanka Walida rozmowę z synem, odprowadzając go przez przedpokój i żegnając się z nim, — spodziewam się jednak, żem jeszcze nie zapóźno przybyła, ażeby wszystko ocalić!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.