Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/118

<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 118. Zbawczyni
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

118.
Zbawczyni.

Tego dnia, kiedy Jagiellona otrzymała czerwonego Sarafana od wielkiego wezyra, nad wieczorem do zewnętrznych posterunków obozu oblegających nadjechał jeździec, dopytujący się o wojewodzinę Wassalską i kapłana Allarabę.
Przedstawił się on jako kanclerz Pac i został pod ścisłą strażą wyprowadzony do obozu, a następnie do namiotu wojewodziny, która z przyjemnem zdziwieniem powitała swojego sprzymierzeńca.
— Witaj mi, panie kanclerzu, — rzekła, — czy przynosisz mi dobre wiadomości?
— Złe i dobre, pani.
— Twarz twoja, panie kanclerzu, nic mi dobrego nie wróży.
— Brat mój zginął za naszą wspólną wiarę, ale nie skarżę się o to. Wielką i zaszczytną jest rzeczą ponieść śmierć dla wielkiego celu! rzekł Pac poważnie, — ta strata powinna nam dodać zachęty do zebrania sił dla pomszczenia go!
— Jestem do tego gotowa, panie kanclerzu! Jakież masz wiadomości o Sobieskim i jego wojsku?
— Jan Sobieski czeka na posiłki, ale czeka daremnie! Wojsko jego jest nader małe, nie odważy się na zaczepkę.
— To dobra wiadomość, ale przewidywałam to już, panie kanclerzu, — odpowiedziała Jagiellona.
— Donoszą mi, że jest niespokojny, ponieważ wysyła szpiegów, a niczego dowiedzieć się nie może o Turkach, — mówił Pac dalej, — teraz czeka zapewne na powrót czerwonego Sarafana, tego przeklętego hultaja, który udaje widmo wojny, ażeby pod tą maską tem łatwiej mógł szpiegować.
— Tak sądzisz, panie kanclerzu? W takim razie czeka napróżno! Czerwony Sarafan został ujęty. Jest tutaj!
— Jest tutaj, ten szpieg przeklęty, który zabił mojego brata?
— Co?... Czerwony Sarafan zabił twego brata, panie kanclerzu?
— To wymaga pomsty! Krew za krew!
— Nie wahałabym się uczynić zadość twemu żądaniu, panie kanclerzu. Ale w wojsku tureckiem panuje przesąd, że zabijać go nie można, bo to przyniosłoby nieszczęście. Udaj się zatem do wielkiego wezyra, panie kanclerzu i zażądaj kary! Czerwony Sarafan jest w mojej mocy, a ja wydam go chętnie, — mówiła Jagiellona, — krew za krew, zgadzam się na to. Dziś wieczorem nie dopuszczą cię już do Kara Mustafy, wiem, że jest w namiocie Allaraby i przypatruje się tańcom bajaderek. Uroczystości Kamy zaczęły się. Tej nocy przypada główne święto, następnych nocy będą także obchody. Jutro rano pójdziemy do wielkiego wezyra. Tymczasem zamieszkaj w jednym z przedziałów mego namiotu.
W tej chwili służący Jagiellony oznajmił jednego z oficerów orszaku wielkiego wezyra.
Wojewodzina kazała go wprowadzić.
Przybył on z polecenia Kara Mustafy, któremu oznajmiono, że skazany na banicyę przez Sobieskiego kanclerz Pac; przybył do obozu. Oficer miał polecenie oddać kanclerzowi jeden z namiotów do rozporządzenia.
Kanclerz poszedł z oficerem do przeznaczonego dla siebie namiotu, przybranego z wielkim przepychem.
Nazajutrz wielki wezyr zawiadomił kanclerza, że pragnie się z nim widzieć.
Pac poszedł do namiotu Kara Mustafy i został przez niego przyjęty bardzo łaskawie. Na kanclerzu wielki wezyr czynił takie wrażenie, jak gdyby już uważał się za sułtana.
Noce przepędzane na uroczystościach Kamy osłabiły go bardzo, był znużony i wycieńczony, w twarzy jego czytać było można przesyt i zobojętnienie.
— W dobry czas przybywasz do mojego obozu, panie kanclerzu, — rzekł, — będziesz mógł być obecnym na uroczystościach Kamy, które urządza kapłan Allaraba, oraz być świadkiem upadku i poddania się Wiednia. Jestem przekonany, że wygłodzone miasto nie utrzyma się dłużej, jak przez dni kilka.
— Życzę ci tego, dzielny i potężny wielki wezyrze, — odpowiedział kanclerz, — wiesz o tem, że trzymam z tobą.
— Czy przynosisz wiadomość o królu polskim, kanclerzu?
— Wojska jego są słabe, nie ufa ich siłom.
— Sądzisz, że Sobieski na czele małych wojsk nie ma odwagi stanąć do boju, panie kanclerzu? — zawołał wielki wezyr, — no, to ja lepiej znam go, niż ty! Wojsko jego jest małe, ale odwagi nigdy nie brakowało Sobieskiemu!
— Waha się, nie śmie się tu posunąć, — odparł Pac, — nazywaj to, jak chcesz, wodzu wojsk tureckich. Czeka powrotu szpiega, czerwonego Sarafana, który zabił mojego brata, hetmana polnego litewskiego.
— Ten czerwony łotr? — zapytał wielki wezyr.
— Tak jest, potężny baszo, ten nędznik, którego wszędzie biorą za widmo wojny, jest szpiegiem Sobieskiego.
— Jeżeli tak to każę go ściąć jeszcze dziś przed zachodem słońca i głowę zatkniętą na pice poślę w podarunku królowi polskiemu! — zawołał Kara Mustafa.
I zwróciwszy się do oficerów swego orszaku dodał:
— Pamiętajcie, żeby wola moja była spełnioną!
W tej chwili rozległ się głuchy odgłos oddalonych wystrzałów.
Ponieważ tego dnia ostrzeliwanie nie zaczęło się jeszcze, strzały te zatem zwróciły powszechną uwagę.
Wielki wezyr rozkazał się dowiedzieć, co było powodem strzelania. Kanclerz Pac tymczasem wściekał się w duchu, że Kara Mustafa przyjmował go, siedząc, a jego wcale nie prosił, żeby usiadł.
Kilku oficerów wybiegło z namiotu.
W jednej części obozu panował wielki ruch, słychać było strzały, wołania, sygnały alarmowe.
Nareszcie oficerowie powrócili.
— Kilku jeźdźców nadjechało z miasta z białą chorągwią, — zaraportowali, — jeźdźcy ci eskortują jakiś powóz.
— Więc strzelano do jeźdźców z białą chorągwią? — zapytał Kara Mustafa, — co za szaleństwo! Biała chorągiew to znak, że oblężeni chcą wejść w układy. Może miasto chce się poddać. Zakazać strzelania natychmiast!
Oficerowie wyszli, a weszli inni do namiotu.
— Trzej jeźdźcy i powóz przybyli do przednich straży pierwszego okopu, — zaraportowali.
— W powozie jest zapewne wysłannik z Wiednia, może sam Stahremberg, — rzekł Kara Mustafa, — wprowadzić go tutaj!
Kilku oficerów wyszło znowu, a jednocześnie weszła do namiotu Jagiellona w największem wzburzeniu.
— Muszę się widzieć z wielkim wezyrem! — zawołała.
Pac i inni, znajdujący się w namiocie, spojrzeli na nią ze zdziwieniem.
— To podstęp, to nowa próbo zbadania siły i stanowisk twojego wojska, — rzekła Jagiellona do wielkiego wezyra, — pod osłoną białej chorągwi zbliża się powóz, w którym są podróżni! Usłuchaj mojej rady, wielki wezyrze, każ ich wszystkich rozstrzelać lub wziąć do niewoli.
— Mogą to być wysłannicy dla prowadzenia układu, poczekajmy na raport oficerów, których wysłałem, — odpowiedział Kara Mustafa, — są w moich rękach, chcę słyszeć po co przybyli.
Jeden z oficerów wszedł do namiotu.
— W powozie znajdują się dwie osoby, przybywające pod osłoną białej chorągwi do ciebie, wielki i potężny wodzu, zaraportował, — jest to mężczyzna w ubraniu rosyjskim i kobieta. Wysiedli już i prowadzą ich tutaj.
— Czego chcą odemnie? Pragną opuścić oblężone miasto? To już zapóźno! — rzekł Kara Mustafa. — Choćby to byli Rosyanie nic mnie to nie obchodzi! Bawili tak długo w mieście, mogą w niem pozostać. Oznajmij im to!
Oficer wyszedł, ale natychmiast powrócił i zameldował: — Książę Aminow, pełnomocnik carski, przybył z małżonką i pragnie widzieć się z tobą, wielki i potężny wezyrze!
Twarz Kara Mustafy przybrała wyraz wyzywającej dumy i zarozumienia.
— Książę Aminow? czego on chce? — zapytał. — Przybywa z Wiednia? Jeżeli chce zawiązać układy o poddanie się miasta, przyjmę go chętnie, ale mu powiem, że nie potrzebuję pośredników! Niech przybędzie sam hrabia Stahremberg ze swoimi doradcami, a poddyktuję im warunki.
— Książę Aminow i jego małżonka! — oznajmił wchodzący oficer, podnosząc kotarę osłaniającą wejście.
Książę i Sassa weszli do namiotu.
Kara Mustafa przyjął ich, siedząc.
Przy nim stali Jagiellona i Pac, a za nimi oficerowie orszaku.
Jagiellona dumnie i złośliwie patrzyła na byłą niewolnicę, której ruchy świadczyły o odzyskaniu wzroku, co było dla Jagiellony przedmiotem największego zdumienia.
— Dziwi mnie, że widzę księcia Aminowa w moim obozie, — rzekł Kara Mustafa, — a jeszcze bardziej dziwi mnie to, że książę przybywasz z Wiednia.
— Nie mam wprawdzie obowiązku tłumaczyć się z tego, — odpowiedział książę Aminow, — ale pragnę, żeby przyczyna mego pobytu w Wiedniu była wiadomą. Małżonka moja poddała się w Wiedniu operacyi okulistycznej i to mnie zatrzymało w oblężonem mieście.
— Jeżeli książę przybywa w zamiarze powrotu do swego kraju, to wszystkie drogi są dla niego otwarte, ponieważ życzeniem mojem jest żyć w pokoju i przyjaźni z carem, — rzekł wielki wezyr.
— Przybywam przedewszystkiem z ciężkiem zażaleniem, — rzekł książę Aminow surowo i z rozdrażnieniem, — straże tureckie pomimo białej chorąggwi strzelały do mojego powozu i tylko szczęśliwemu przypadkowi zawdzięczam, że moja małżonka i ja wyszliśmy cało. Mogłoby to być fatalnęm dla półksiężyca, wielki wezyrze, gdyby która z kul trafiła!...
— Nie mogę za to przyjąć odpowiedzialności, mości książę. W czasach wojennych niepodobna takim rzeczom zapobiedz. Mam jednak nadzieję, że pokój i przyjaźń z carem nie zostaną zakłócone, — odpowiedział Kara Mustafa.
— Moja małżonka przybyła tu w zamiarze ocalenia życia jednemu z więźniów, który znajduje się w ręku swoich Tatarów, wielki wezyrze, — mówił książę dalej, — jest to czerwony Sarafan, o którego uwolnienie zanosi prośbę.
— Pragnąłbym szczerze uczynić zadość życzeniu księżnej, — odparł Kara Mustafa, — ale nie jest to już w mojej mocy. Czerwony Sarafan został ujęty jako szpieg i na śmierć skazany.
— Kto go oskarża o szpiegostwo? — zapytała Sassa.
— Kanclerz Pac! — oświadczył wielki wezyr.
— Teraz ja muszę ci oznajmić, wielki wezyrze, że księżnie, mej małżonce, przyrzekłem uwolnienie czerwonego Sarafana, a Aminow zwykł dotrzymywać słowa! Ponawiam zatem żądanie uwolnienia jeńca.
Szyderczy uśmiech przebiegł twarz Jagiellony. Kanclerz Pac z trudem starał się panować nad sobą.
— Żądanie, mości książę? — zapytał Kara Mustafa, — nie jestem przyzwyczajony do takich wyrazów.
— Jesteś pierwszym sługą sułtana, wielki wezyrze, — rzekł książę Aminow rozdrażniony, — sułtanowi zawdzięczasz swoje stanowisko, inaczej byłbyś pozostał tem, czem byłeś, synu spahisa!
Kara Mustafa zbladł.
Szmer oburzenia dał się słyszeć w namiocie.
— Nie od ciebie żądam jeńca, — mówił książę Aminow bez obawy dalej, — żądam go od twojego pana, i jeżeli odmówisz memu żądaniu, może to mieć nieobliczone następstwa!
— Pozwól odezwać się w tej sprawie łagodniejszemu głosowi kobiety, — rzekła Sassa do małżonka, — lepiej że się dobrocią wszystko zakończy.
I zwracając się do rozgniewanego wielkiego wezyra, dodała:
— Proszę cię, wielki i potężny baszo, abyś mi dał tego jeńca, albo obdarzył go wolnością.
— Nigdy! — zawołał wielki wezyr drżącym głosem, — śmieję się z twojej pogróżki. Moja wola tu decyduje! Nie jestem sługą, ale wodzem, który pragnie unieśmiertelnić swoje imię! Nie zadawaj cie sobie trudu, ażeby zmienić moją wolę! Byłoby to daremnem! Czerwony Sarafan jest szpiegiem i umrze!
— Zdaje mi się, mądry i potężny wielki wezyrze, — rzekł kanclerz Pac, — iż jest to szczególną zarozumiałością ze strony cudzoziemca występować do ciebie z takiem żądaniem.
— Czy człowiek ten jest doradcą wielkiego wezyra? — zapytał książę Aminow pogardliwie, wskazując na Paca, — człowiek ten, to polski kanclerz, Pac, a obok niego stoi wojewodzina Wassalska. Oboje oni zdradzili ojczyznę! Tacy przyjaciele i doradcy winiliby znajdować się w miejscu, w którem znajduje się obecnie ów jeniec.
Pac pochwycił za rękojeść szpady.
Jagiellona wyprostowała się dumnie i rzuciła przeszywającem śmiertelną nienawiścią spojrzeniem na księcia i Sassę.
— Wszystko to są słowa ślepej niewolnicy! — rzekła, odwracając się, — nie warto na to tracić czasu! Chodźmy, kanclerzu!
Pac podał Jagiellonie rękę, ukłonił się wielkiemu wezyrowi i wyszedł z nią z namiotu.
— Kto nędzników znosi przy sobie, ten jest blizkim upadku, — rzekł po ich odejściu książę Aminow, — mam tylko uczucie pogardy dla tych dwojga wyrzutków z własnej ojczyzny.
— Pozwól mi odwołać się do twej wspaniałomyślności i dobroci, Mustafo baszo, — rzekła Sassa do siedzącego ponuro wielkiego wezyra, — mówią o tobie, że słuchasz głosu kobiet... a więc spełń moją prośbę! Okaż się łaskawym i obdarz wolnością Sarafana!
— Księżna chce ocalić szpiega? — zapytał Mustafa szyderczo.
— Czerwony Sarafan niegdyś ocalił mi życie, jest zatem świętym moim obowiązkiem także jemu życie ocalić.
— Czerwony Sarafan umrze nim słońce dzisiaj jeszcze zajdzie, — odpadł wielki wezyr, — jeżeli księżna Aminow chce jego głowy, którą przeznaczyłem dla króla polskiego, to może ją otrzymać!
— Nie dobrze jest, wielki wezyrze, walcząc z jednym, drażnić drugiego przeciwnika, — rzekł książę Aminow, — wypada zawsze zastanowić się nad następstwami podobnego kroku. Jeżeli zaniosę skargę, to wojska mego monarchy wystąpią dla pomszczenia wyrządzonej mi obrazy!
— Czy książę przybyłeś tutaj jako wysłannik cara? — zapytał Kara Mustafa.
— Każde moje żądanie uzna i poprze mój monarcha, wielki wezyrze.
— Muszę się o tem przekonać, — odpowiedział Mustafa, — lubię robić podobne próby!
— Puść czerwonego Sarafana, wysłuchaj mojej prośby, wielki wezyrze, — wstawiała się Sassa.
— Carowi, jeżeli się zapyta, odpowiem, że jeniec, którego książę żądał odemnie, nie należał już do mnie, lecz do kogo innego, — odparł Kara Mustafa.
— Do kogóż więc należał? O! powiedz mi! — prosiła Sassa.
— Do wojewodziny Wassalskiej, która z gniewem opuściła ten namiot, — odpowiedział wielki wezyr.
Sassa ze smutkiem spuściła oczy.
— Wola wielkiego wezyra jest decydującą! — rzekł książę Aminow, — nie dam się podejść! Żądanie moje jest jasne i wyraźne: czerwony Sarafan ma odzyskać wolność! Przykładam wielką wagę do tego żądania, obstaję przy niem i dokażę tego!
— Książę zapomina, że decyzya tutaj zależy tylko odemnie i od wojewodziny.
— Wtrąć lepiej tę zdrajczynię do więzienia, w którem trzymasz czerwonego Sarafana, wielki wezyrze! — zawołał książę Aminow, — powiadam ci, że ona i kanclerz są to dwa węże, które ogrzewasz przy swem łonie na własną zgubę!
— Trzy węże masz przy sobie, wielki wezyrze! Wierz mej przestrodze, Mustafo baszo. Trzecim jest Allaraba, kapłan indyjski, — dodała Sassa. — Po raz ostatni zanoszę do ciebie prośbę, puść czerwonego Sarafana! Nie zabijaj go! Pozwól mi go ocalić!
— Księżna trudzi się daremnie. Wielki wezyr nie cofa swojego wyroku, gdyż ubliżyłby sobie. Szpieg umrze!
— Dosyć Sasso! — rzekł książę Aminow rozkazującym głosem do swej małżonki, — ani słowa więcej! Opuścimy obóz i puścimy się w podróż do cara. Biada, jeżeli czerwony Sarafan umrze! Da to powód do strasznego rozlewu krwi! Wielkie przyczyny wydają wielkie skutki! Odejdźmy!
— Powóz księcia Aminowa może teraz powrócić tylko do Wiednia, nie wolno mu wyjeżdżać poza linie oblężnicze, — rzekł zimno wielki wezyr, — książę przyjechał z Wiednia, powróci zatem do Wiednia.
— Rozumiem cię, wielki wezyrze! Uważasz to za środek odwrócenia grożącego niebezpieczeństwa! — rzekł książę.
— Bynajmniej, mości książę! Nie znasz mnie, jeśli sądzisz, że obawiam się czegokolwiek. Lękam się tylko Ałłaha, — odpowiedział wielki wezyr. — Inna tego przyczyna, że pozwalam przejeżdżać przez mój obóz. Kto widział moje roboty oblężnicze i stanowiska moich wojska, temu nie wolno wyjechać po za linie. Przytem każdy, kto mieszkał w Wiedniu, winien tam pozostać, ażeby nie zmniejszała się ludność, potrzebująca wyżywienia. Tem prędzej miasto się podda! Książę sam przyznasz, że żądania moje są słuszne i sprawiedliwe.
— To się okaże później, wielki wezyrze! — zakończył książę Aminow rozmowę, — następstwa nieuniknione niechaj spadną na głowę tego, co odrzucił moje żądanie! Za czyn ten da mi zadosyć uczynienie albo twój monarcha, albo mój!
Wielki wezyr uśmiechnął się szyderczo.
— Niech będzie co chce, — moja wola tylko rozstrzyga!
— Jeżeli czerwony Sarafan umrze, jeżeli o zachodzie słońca krew jego popłynie, to krew tylko okupić to zdoła. Powiedziałeś przed chwilą, wielki wezyrze, że moja małżonka może otrzymać głowę czerwonego Sarafana, teraz będę dopiero wtedy zadowolony, gdy ja za to otrzymam twoją głowę! Aminow dotrzymuje słowa!
Książę podał rękę swojej małżonce i wyprowadził ją z namiotu. Był nadzwyczaj wzburzony.
Kara Mustafa również miotał się z gniewu i brała go ochota wydać rozkaz zatrzymania, lub zamordowania księcia i jego małżonki.
Poskromił jednak swoją wściekłość i spojrzał tylko za nimi z pogardą, jak gdyby chciał okazać, że lekceważy pogróżki.
Gdy książę Aminow z Sassą wyszedł z namiotu, przystąpił do nich oficer, który miał ich odprowadzić do powozu.
Książę ponuro zamyślony szedł obok swej młażonki, drżącej o życie Sarafana.
Wtem nad jednym z przekopów ukazał się kanclerz Pac, który widocznie czekał w tem miejscu na niego, i teraz jak wściekły tygrys pobiegł ku niemu, wydobywszy szablę z pochwy.
— Broń się! — zawołał chrapliwym głosem, — jeden z nas dwóch musi zginąć!
Książę stanął i dobył szabli.
— Za pozwoleniem, — rzekł oficer turecki, stając przed kanclerzem, — tutaj nie wolno się pojedynkować! Książę i jego małżonka mają się oddalić bez przeszkody.
— Jeżeli tak, to znajdę inną sposobność! — zawołał Pac z gniewem, — czy książę przyjmujesz moje wyzwanie?
— Przyjmuję, — odpowiedział książę.
— Więc spotkamy się wieczorem w dzień pełni tam na polu przed forpocztami, pod starem drzewem.
— Będę pana czekał! — odrzekł książę.
I poszedł z małżonką dalej, a tymczasem kanclerz schował szablę do pochwy i wrócił do swego namiotu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.