Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/123

<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 123. Ucieczka
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

123.
Ucieczka.

Assad basza przypatrywał się zdaleka jak indyjskiemu kapłanowi powiodło się czerwonego Sarafana w ostatniej chwili jeszcze ocalić od śmierci.
Patrzył jeszcze jak czarni żołnierze odprowadzali czerwonego Sarafana do namiotu Jagiellony, a potem poszedł do Solimana baszy do odległego przekopu.
Teraz w nocy potrzeba było czerwonego Sarafan wykraść z obozu co nie było bynajmniej łatwem zadaniem.
Jagiellona kazała go pilnować, przedewszystkiem więc należało wykraść go z namiotu.
Można było tego dokonać tylko przez rozcięcie ściany namiotu, podczas gdy słudzy Jagiellony będą we śnie pogrążeni.
Jednakże czerwony Sarafan nie mógł przejść niepoznany koło wart i placówek, a chociaż żołnierze bardzo pragnęli ocalić go, jednakże pod dozorem oficerów musieliby spełnić swój obowiązek i zatrzymać jeńca.
— I tego niebezpieczeństwa będzie można uniknąć, — rzekł Soliman, rozpraszając obawy swojego towarzysza, — weź z sobą mój długi płaszcz i moją armeńską czapkę, ubierz w nie czerwonego Sarafana, wówczas każdy będzie myślał, że to ja i będzie mógł bez przeszkody wyjść z tobą z obozu. Gdy go odprowadzisz, przyniesiesz mi napowrót płaszcz z czapką.
Assad zgodził się na tę propozycyę.
Dwaj Armeńczycy handlujący bronią siedzieli tak o zmroku w przekopie i naradzali się. Tylko kilka godzin pozostawało na wykonanie zamiaru.
Gdyby tę noc stracili, ratunek byłby zapóźny, gdyż kapłan indyjski nie mógłby już przeszkodzić egzekucyi, która nazajutrz nastąpiłaby niewątpliwie, ponieważ Jagiellona domagała się tego bardzo usilnie.
— O północy zabiorę się do dzieła, — szepnął Assad do swojego kolegi, — przed świtem czerwony Sarafan musi opuścić obóz. Jutrzejszej nocy zejdziemy się z kapłanem Allarabą. Jest on nasz!
— Bądź ostrożny, żeby nas nie podszedł.
— Skarby go skusiły! Przyjdzie!
— Opuszcza Kara Mustafę?
— Zdradza go za złoto.
— Nędzny pies! — szepnął Soliman, — doprawdy wart on być powiernikiem Kara Mustafy! Pogardzam nimi obydwoma!
— Przedewszystkiem musimy przez Allarabę dostać w ręce wielkiego wezyra! — odpowiedział Assad pocichu, — gdy go będziemy mieli, postanowimy co czynić dalej! Jutrzejszej nocy wszystko się rozstrzygnie, dzisiaj trzeba uwolnić czerwonego Sarafana, aby usunąć grożące niebezpieczeństwo obozowi.
Ściemniało się coraz bardziej.
— Zdaje mi się, że noc będzie sprzyjała ucieczce, — rzekł Soliman, — niebo jest pochmurne, będzie ciemno.
— Niezadługo zabiorę się do roboty.
— Strzeż się, żeby cię kto nie spostrzegł.
— Nie obawiam się, wiem że więzień jest strzeżony.
— Czy pójdziesz sam?
— Tak jest, sam! Ostrym moim sztyletem rozetnę płótno namiotu, skórę i makkaty. Jeżeli jaki służący wejdzie mi w drogę, to zginie.
— Polska księżna będzie się mściła i nie spocznie, dopóki nie znajdzie wybawcy, — zauważył Soliman basza po cichu, — wiesz, że Kara Mustafa ma dla niej wielkie względy.
— O nas nikt nie będzie myślał.
— Ale gdy placówki zaraportują, że jeden z nas tej nocy obóz opuszczał, to może powziąć podejrzenie!
— Nie przypuści, żeby czerwony Sarafan użył tego przebrania! — odpowiedział Assad basza.
Cisza panowała w przekopach i w obozie. Nagle jednak zaczęły grać armaty. Kara Mustafa dał rozkaz ostrzeliwania miasta.
Z murów i wałów Wiednia słabo odpowiadano na ogień, co było oznaką, że zaczynało brakować amunicyi oblężonemu miastu.
Noc zapadła.
Posiliwszy się i ugasiwszy pragnienie, wyszedł z namiotu.
Znał dobrze namiot Jagiellony i osłonięty ciemnością zbliżył się do niego. Pod swym długim płaszczem armeń skim miał ukryty płaszcz i śpiczastą czapkę Solimana.
Przed namiotem wojewodziny nie było warty. Słudzy pilnujący Sarafana, leżeli w namiocie przed przedziałem, w którym go trzymano.
Zasnął on dopiero przed kwadransem.
Obszedłszy namiot dokoła, ukląkł od tylnej jego strony i zaczął ostrym swym sztyletem rozcinać grubą tkaninę stanowiącą jego zewnętrzną ścianę.
Nie wiedział, czy czerwony Sarafan znajdował się w tem miejscu, do którego miał się dostać.
Wewnątrz namiotu panowała głęboka ciemność.
Assad zaczołgał się tam i macał rękami dokoła siebie. Nie było tam nikogo.
Rozciął u dołu cienką ścianę, która ten przedział od sąsiedniego dzieliła i wszedł tam.
Nagle poczuł skórę rozciągniętą na ziemi i dotknął nogi człowieka.
Czerwony Sarafan obudził się i podniósł.
— Kto tu jest? — zapytał.
Assad był w trudnem położeniu.
— Cicho! szepnął, — jesteś czerwony Sarafan?
— Tak, czego chcesz odemnie? — Jeżeli jesteś czerwony Sarafan, to chodź ze mną, — rzekł Assad po cichu, — przyszedłem cię uwolnić.
Dał się słyszeć śmiech cichy.
— Nie mogę wyjść, jestem związany! — szepnął więzień.
— Masz sztylet, uwolnij się!
— Nie mogę! Ręce związano mi z tyłu!
— Więc ja cię uwolnię, — rzekł Assad, — bądź cicho.
Czerwony Sarafan nadstawił nieznajomemu wybawcy swoje spętane nogi.
Assad bez trudności rozciął pęta.
— Oto moje ręce, — szepnął czerwony Sarafan odwracając się.
Assad pomacał ręce i znalazł powróz. Przy pomocy sztyletu rozciął go także.
— Teraz jestem wolny, — rzekł jeniec po cichu, starając się poruszyć członkami.
Były one jednak zdrętwiałe i po długiej dopiero chwili odzyskał w nich władzę.
— Daj mi rękę i czołgaj się za mną, wyprowadzę cię! — szepnął Assad, — ale bądź ostrożny, żeby nas nie słyszał kto ze służby.
Czerwony Sarafan widząc, że ma być ocalony i będzie mógł udać się do Sobieskiego, czynił co mu kazano.
— Spiesz się, nie mam czasu do stracenia! — naglił nań Assad.
— Kto jesteś, że mnie ocalasz? — zapytał Sarafan.
— Nie pytaj, potem się dowiesz! Daj mi rękę.
— Gdzież jest wyjście?
— Musimy się czołgać! — odpowiedział Assad.
Czerwony Sarafan podał rękę swemu wybawcy. Zaczęli wychodzić drogą, którą Assad przyszedł.
Służący, którzy spali w przyległym przedziale, nie słyszeli wcale rozmowy, prowadzonej po cichu.
Assad pociągnął czerwonego Sarafana do otworu w ścianie.
Przeczołgali się do sąsiedniego próżnego przedziału i drugim otworem wyszli z namiotu. Czerwony Sarafan odetchnął świeżem chłodnem nocnem powietrzem, które mu zwiastowało wolność.
Był jednak jeszcze w obozie, jeszcze nie był wolny naprawdę.
Spojrzał na swojego wybawcę, przekonał się jednak tylko, że to był jakiś nieznajomy mu Armeńczyk.
— Wstań i chodź! — szepnął Assad wstając.
Czerwony Sarafan powstał również.
Assad wyjął z pod swego płaszcza płaszcz i czapkę Solimana i ubrał w nie czerwonego Sarafana.
Zmieniło to więźnia do niepoznania.
— Czy jesteś Armeńczykiem? — zapytał czerwony Sarafan, patrząc z uśmiechem to na siebie, to na Assada.
— Co cię to obchodzi? Chcę cię ocalić! chodź! Jesteś jak ja Armeńczykiem handlującym bronią i wychodzisz ze mną z obozu. Nic więcej wiedzieć nie potrzebujesz.
Czerwony Sarafan skinął głową i nie dopytywał się o nic więcej.
Obaj wyszli z namiotu i poszli przez obóz pogrążony w głębokiej ciszy. Tylko z oddali dochodził od czasu do czasu głuchy odgłos wystrzałów; działowych.
Wkrótce zbliżyli się do warty.
— Nic nie mów, ja będę mówił, — szepnął Assad.
Czerwony Sarafan skinął głową i roześmiał się. Przebranie i ucieczka bawiły go widocznie.
Assad śmiało poszedł naprzód. Sarafan postępował za nim.
Żołnierze zwrócili na nich uwagę, nadbiegli i otoczyli ich.
— To są Armeńczycy handlujący bronią, — rzekli.
— Czego się włóczą po nocy? — zawołał oficer z gniewem, — broń sprzedali, czego tu chcą jeszcze?
— Broń rozprzedana, panie oficerze, — rzekł Assad stłumionym głosem, — lecz piękny sztylet znajdzie się jeszcze dla ciebie. Otrzymasz go, jak tylko się rozwidni.
— Puść ich! — zawołał oficer, — to Armeńczycy.
Czerwony Sarafan w milczeniu poszedł dalej z Assadem.
Po niejakim czasie przybyli na linię zewnętrznych placówek. Zamiar przejścia tej linii niepostrzeżenie nie powiódł im się. Żołnierze zatrzymali ich.
— Czy nie widzicie, kto jesteśmy? czy nas nie znacie? — zapytał Assad.
— To Armeńczycy handlujący bronią, — rzekli żołnierze, — czy chcecie wyjść z obozu?
— Sprzedaliśmy nasze zapasy, tak — odpowiedział Assad.
— A gdzież wasze konie i niewolnicy?
— Idą za nami.
Placówka nie zatrzymała ich.
Poszli dalej, opuścili obóz i dostali się na wolne pole.
— Idź teraz, gdzie chcesz, jesteś wolny! — rzekł Assad do czerwonego Sarafana, odbierając mu płaszcz i czapkę, — ale spiesz się, bo z rana szukać i ścigać cię będą! Assad odwrócił się, nie czekając na podziękowanie ocalonego, ażeby inną stroną powrócić do obozu.
Po za nim dał się słyszeć śmiech.
Czerwony Sarafan znikł po chwili W ciemności.
Gdy Assad bez przeszkody powrócił do obozu, zaczynało już dnieć.
Oddał Solimanowi płaszcz i czapkę.
— Wszystko poszło szczęśliwie? — zapytał Soliman po cichu.
— Już go nie ma! — odpowiedział Assad, — teraz wszystko zależy od jutrzejszej nocy.
— Co to jest? czy słyszałeś?
Z daleka dochodził odgłos stłumiony wrzawy.
— To od strony namiotu polskiej księżnej — rzekł Assad, — ucieczkę spostrzeżono.
Przed namiotem, w którym się znajdował czerwony Sarafan, powstało zbiegowisko.
— Uciekł! uciekł! — wołano, — ściana namiotu przecięta! Powrozy, którymi był skrępowany, porozcinane!
Jagiellona obudziła się i przyszła do narzekających i szukających sług swoich.
Gdy się dowiedziała o ucieczce czerwonego Sarafana, wybuchnęła strasznym gniewem. Groziła służącym śmiercią, jeżeli go nie znajdą i o świcie przekonała się sama, że przedział, w którym go trzymano, był próżny i ściany namiotu porozcinane.
Służący w śmiertelnej trwodze szukali wszędzie.
Pytano wart, lecz nikt nie widział czerwonego Sarafana.
Niepojętem było, gdzie mógł się podziać! Czy był w obozie? czy się ukrył? czy też zdołał uciec z obozu?
Jagiellona nie posiadała się z gniewu i przysięgła, że jeniec musi być schwytany. Od dyżurnego baszy wyjednała rozkaz wysłania dziesięciu jeźdźców z poleceniem schwytania zbiega i dostawienia go żywym lub umarłym do obozu.
Wysłano pogoń. Szukano po obozie, ale nic nie znaleziono.
Cała nadzieja Jagiellony polegała na tem, że wysłani jeźdźcy powrócą i przyprowadzą zbiega.
Trudno było przypuścić, żeby im uszedł, chociaż mu się w niepojęty sposób udało opuścić obóz.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.