Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/128

<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 128. Sefan
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

128.
Sefan.

Opuściwszy szczęśliwie obóz turecki i rozstawszy się z Assadem czerwony Sarafan puścił się prosto do Sobieskiego.
Znał on okolicę dokładnie i śpieszył wiedząc, że z rana ścigać go będą.
Gdy zaczynało świtać, przybył do jednej zburzonej przez Tatarów wioski, a że był bardzo zmęczony, udał się do zwalisk jakiejś chaty, wlazł do piwnicy i położył się na słomie, która tam była.
Wkrótce usłyszał tentent na drodze prowadzącej przez wieś. Przejeżdżali szukający go jeźdźcy. On ich słyszał i śmiał się.
Tentent ucichł. Czerwony Sarafan usnął i obudził się dopiero wieczorem.
Wylazł z piwnicy, rozpatrzył się ostrożnie dokoła i puścił się w stronę polskiego obozu.
Śpieszył z wiatrem w zawody, ażeby królowi Sobieskiemu zanieść słowa Sassy.
W ciągu nocy, gdy szedł przez las, nagle otoczyli go jeźdźcy.
— To czerwony Sarafan! — zawołali, — czerwony Sarafan żyje! Uciekł Turkom!
Był to rekonesans polski.
— Zaprowadźmy go do obozu! — mówili żołnierze, — był w Wiedniu, może wiele powiedzieć!
Czerwony Sarafan wsiadł z jednym żołnierzem na konia, ażeby prędzej do obozu dojechać.
Patrol przybył na miejsce o jasnym dniu.
Gdy żołnierze ujrzeli czerwonego Sarafana, powstała wielka radość. On także odzyskał wesołość, znalazłszy się pośród nich.
Tymczasem warta oznajmiła kapitanowi Wychowskiemu, który znajdował się w domu króla, że czerwony Sarafan przybył do obozu.
Wychowski udał się z tą pożądaną wiadomością.
— Czerwony Sarafan? Sefan, syn Jagiellony Wassalskiej? — zawołał Sobieski, — przyprowadź go tutaj! Miałem go za umarłego, nie sądziłem, że go jeszcze zobaczę! Radosna to dla mnie nowina!
Wychowski wyszedł i wkrótce wrócił z czerwonem Sarafanem.
Król podał przybyłemu rękę.
— Witaj mi, Sefanie, rzekł, — Bóg cię ocalił z rąk nieprzyjaciół! Żyjesz i trafiłeś do mnie!
Czerwony Sarafan ukląkł.
— Uciekłem, panie, — rzekł, byłem w ręku twych wrogów, Turków!
— Byłeś przedtem w Wiedniu, Sefanie?...
Czerwonemu Sarafanowi sprawiało to widoczną przyjemność, że król nazywał go właściwem imieniem.
— W Wiedniu, tak, panie, — odrzekł, — wielka nędza panuje w Wiedniu!! Księżna Sassa wysłała mnie i Iszyma Beli do ciebie z prośbą o pomoc!
— Księżna Sassa Aminow?
— Odzyskała wzrok, panie!
— To dobra wiadomość! — zawołał król — więc Sassa jest jeszcze w Wiedniu i odzyskała wzrok! Mów dalej, Sefanie! Każde twoje słowo sprawia mi radość!
— Księżna Sassa pielęgnuje chorych i rozdaje chleb biednym!
— Poznaję po tem moją dawną Sassę! — rzekł król.
— Wysłała Iszyma Beli i mnie, aby ci donieść, że jeżeli prędko nie przyjdziesz, miasto będzie zgubione.
— Nie chcę dłużej czekać i zwłóczyć!
— Iszym Beli zginął, panie!
Doniesiono mi już o tem, Sefanie.
— I ja miałem być stracony. Księżna Jagiellona nastawała na to.
— Jagiellona? — zapytał Sobieski, którego twarz zachmurzyła się, — powtórz to raz jeszcze, Sefanie! Jagiellona żądała twojej śmierci?
— Więziła mnie w swoim namiocie, widziała medalik na mej szyi i pytała się, zkąd go mam.
— I powiedziałeś jej wszystko, Sefanie?
— Wszystko com wiedział, panie.
— Więc ten szatan go poznał! — rzekł Sobieski do kapitana.
— To niepodobne do wiary, najjaśniejszy panie! — odrzekł Wychowski.
Chciała go zgładzić, aby zatrzeć ślad swojej winy! Opowiadaj dalej, Sefanie!
— Miałem być stracony, ale kapłan indyjski i Armeńczyk ocalili mnie. Uciekłem szczęśliwie!
— Biedny Sefanie! Daj Boże, żebyś nie wpadł powtórnie w ręce tej szatańskiej kobiety! Jagiellona jest twoją matką! Ona dała ci życie! Ona to trzymała cię uwięzionego i ukrytego, gdy byłeś dzieckiem, ażeby cię umorzyć śmiercią powolną! Stary Stefan ocalił cię i umieścił u twojego opiekuna Dorowskiego.
Czerwony Sarafan słuchał z szeroko roztwartemi oczyma. To co słyszał brzmiało dlań jak słowa wymówione w obcym języku. Wojewodzina miała być jego matką?
Wstrząsnął niedowierzająco głową.
— Nie wierzysz temu, Sefanie, — rzekł król, — ale daję ci królewskie słowo, że tak jest! Jesteś naturalnym synem wojewodziny Wassalskiej! Ta wygnana, niegodna kobieta nie warta jest nazywać się twoją matką! Chciała cię zgładzić! Ze wstrętem i przerażeniem mówię o takich zbrodniach przeciw naturze i wszelkim uczuciom ludzkim! Bezbożna ta kobieta nienawidzi cię i prześladuje! Ale teraz pozostaniesz przy mnie, pod moją opieką, ja będę twoim obrońcą!
Czerwony Sarafan spojrzał na króla. Trudno mu było uwierzyć w te słowa.
— A teraz opisz mi obóz i powiedz liczbę Turków, — rzekł król do niego, — wojsko moje jest w prawdzie małe, pragnę jednak pośpieszyć na odsiecz Wiedniowi, pragnę podjąć walkę z wrogiem. Sefanie, armia moja dzisiaj jeszcze wyruszy! Czerwony Sarafan opowiedział wszystko co wiedział, opisał królowi obóz i fortyfikacye, powiedział mu, jak były rozlokowane pułki tureckie, a Jan Sobieski znalazł w tej relacyi potwierdzenie faktu, że wojska Turków były blizko dziesięć razy liczniejsze, niż jego. Nie zachwiało to jednak odwagi.
— Pozostaniesz przy mnie Sefanie, — rzekł — postaraj się przedewszystkiem kapitanie, żeby mu dano jeść i pić. Dać mu także mojego konia, ażeby mógł jechać z nami.
— Dziś jeszcze wyruszasz, panie? — zapytał czerwony Sarafan.
— Tak, dziś jeszcze, — odpowiedział król, — bitwa będzie krwawa! Śmierć lub zwycięstwo, to nasze hasło! A ci zdrajcy Pac i Wassalska znajdują się u naszych wrogów! Chciałbym, żeby wpadli w nasze ręce! Daję słowo, zginęliby haniebnie! Są oni hańbą kraju! Świętym obowiązkiem jest ukarać ich! I ty będziesz świadkiem tej kary, Sefanie! Usłyszysz w jej obecności, co zrobiła, czem zawiniła! Przekleństwo Jagiellonie Wassalskiej i temu nikczemnemu kanclerzowi Pacowi
Wychowski postarał się o to, ażeby czerwony Sarafan odpowiednio został zaopatrzonym. Nie potrzebował on jednak wiele, przywykł do nędzy i wstrzemięźliwości.
Tymczasem Jan Sobieski wydał rozkaz do wymarszu.
W tem gdy król połączył się z Sieniawskim, wojewodą wołyńskim, przybył do obozu książę Lotaryngski i zastał wojsko na wychodnem.
Książę, któremu król pokazał wojsko, był z jego postawy zadowolony.
W godzinę później nadciągnął książę Waldeck, ażeby połączyć się z królem. Widząc, że wszystko do wymarszu gotowe, wydał natychmiast rozkaz swoim, ażeby przyspieszyli pochód.
Książę Lotaryngski obiadował tymczasem z królem, który takie upodobanie znalazł w jego towarzystwie, że się dopiero w nocy z nim rozstał.
Naczelne dowództwo sił połączonych objął król.
Gdy pochód się rozpoczął, nadciągnęli inni sprzymierzeńcy i zebrało się razem 70,000 ludzi. W tej liczbie było 18,000 Polaków, 11,000 Sasów, 12,000 Bawarów, 9,000 Frakonów i Szwabów i przeszło 20,000 cesarskich, oraz wielka liczba ochotników, którzy jednak, jak świadczą współczesne opisy, byli raczej przeszkodą niż pomocą.
Po połączeniu się wojsk, kapucyn Marek Avianus, którego papież Innocenty XI umyślnie wysłał, odprawił mszą i rozdawał Komunię.
Wiadomość, że cesarz sam przybędzie, potwierdziła się wkrótce, co uspokoiło króla polskiego, który obawiał się, ażeby cesarz nie udał się inną drogą i nie wpadł w ręce Tatarów.
Tegoż dnia odbyto wielką naradę wojenną. Jeszcze niezgodzono się, jaką iść drogą, gdy król rozkazał piechocie wyruszyć naprzód i kawaleryi torować drogę.
Ustawiono wojsko w szyku bojowym w tym samym prawie jak następnie walczyło. Nastąpił marsz. Sobieski naglił do pośpiechu, mówiąc:
— Nie ma czasu do stracenia, miasto jest w ostateczności, musimy mu śpieszyć na odsiecz.
Że król był naczelnym dowódcą, dowodzi najlepiej okoliczność, że książę Lotaryngski i inni od niego otrzymywali hasła.
Po drodze powiększała się armia napływem książąt z wszystkich stron Europy, nadaremnie jednak spodziewa! się król kozaków, których usługi w drapaniu się na góry i chwytaniu zbiegów wysoko cenił. Tylko wojewoda wołyński miał ich 150 z sobą.
Wkrótce jednak zaczęły nadchodzić niepomyślne wieści i przyśpieszyły jeszcze pochód wojska. Zaczęło brakować prowiantu dla ludzi i koni, ponieważ spustoszona okolica nie mogła go dostarczyć, a bagaże znajdowały się zbyt daleko.
Powoli zbliżono się do Kahlenbergu.
Następnej nocy król, książę i inni dowódcy udali się dla zrekognoskowania góry aż do kaplicy św. Leopolda, nie napotkawszy nieprzyjaciela.
Z Kahlenbergu spostrzegł król, który spodziewał się łagodnego stoku ku Wiedniowi, tak stromą pochyłość i dziką okolicę, że przekonał się, iż trzeba będzie postępować z największą ostrożnością i powolnością, ponieważ był pewnym, że nieprzyjaciel będzie stawiał pochodowi największe trudności i że już za parę dni przyjść mogło do rozstrzygającej bitwy.
Jednakże z niedbalstwa, jakiem wielki wezyr rozbił swój obóz i z innych błędów nieprzyjaciela, czerpał otuchę zwycięstwa. Relacya czerwonego Sarafana, który książętom służył za przewodnika, okazała się prawdziwą.
Tymczasem król Sobieski odbył na górze z innymi dowódzcami naradę. Był on przez dwadzieścia sześć godzin nieobecny przy wojsku, które zaczynało być niespokojnem. Płonne były obawy, gdyż król powrócił zdrów i cały.
Niemieckie oddziały wojska stoczyły przez ten czas kilka zwycięzkich potyczek z plądrującemi oddziałami Tatarów.
Po powrocie króla, wojska ruszyły na Kahlenberg, budując potrzebne mosty, torując drogi, rozstawiając warty i wysyłając naprzód armaty. Wszystkie przeszkody usunięto, dzień rozstrzygający był blisko.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.