Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/136

<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 136. Postanowienie sułtana
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

136.
Postanowienie sułtana.

Z łatwym do pojęcia niepokojem sułtanka Walida w Konstantynopolu oczekiwała rezultatu misyi dwóch wysłanych baszów, na których sułtan także tak polegał, że codziennie dopytywał się, czy Assad i Soliman basza jeszcze nie przybyli.
Codzień jednakże otrzymywał sułtan tę samą przeczącą odpowiedź.
Postanowienie pozbycia się przez Allarabę niewiernego i niebezpiecznego wielkiego wezyra, było jak sułtan sądził bardzo zręczne i sułtanka matka także liczyła na to, iż dwaj armeńscy handlarze dokonają swojego dzieła.
Pewnego dnia jednakże przybyli do pierwszej bramy seraju słudzy obu baszów czyli handlarzy z ich końmi.
Gdy oznajmili urzędnikowi pałacowemu, że przybywają z wielkiego obozu, zaprowadził ich do jednego pokoju, kazał im czekać i udał się natychmiast do sułtanki Walidy z doniesieniem, że dwaj czarni niewolnicy przybyli do pałacu z obozu.
— Czyi to niewolnicy? — zapytała sułtanka.
— Dwóch Armeńczyków handlujących bronią, — odpowiedział urzędnik pałacowy.
— Przyprowadź ich do mnie! — rozkazała sułtanka matka.
Z niecierpliwością pospieszyła do sułtana i oznajmiła mu radosną wieść, że posłańcy wysłanych baszów przybyli z zawiadomieniem.
Sułtana także ucieszyła ta wiadomość, a ponieważ pragnął ją jak najprędzej usłyszeć, udał się z sułtanką matką do pokoju przyległego do tego, w którym miała ona przyjąć dwóch niewolników. Mógł tam niewidziany słyszeć wszystko.
Czarni słudzy wszedłszy padli na twarz przed sułtanką.
— Jesteście niewolnikami dwóch armeńskich handlarzy broni? — zapytała sułtanka Walida.
— Tak, pani, udaliśmy się z handlarzami do wielkiego obozu, — odpowiedzieli czarni słudzy.
— Czy wasi panowie przysyłają was z wiadomością?
— Przynosimy złą wiadomość, pani! Nasi panowie nie mogą nam już dawać żadnych poleceń.
— Co się stało? Mówcie!...
— Uciekliśmy i przybyliśmy tu szczęśliwie, ażeby przynieść wiadomość o strasznem nieszczęściu, które dotknęło naszych panów. Ściągnęli oni na siebie gniew wielkiego wezyra i zostali aresztowani.
Sułtanka Walida drgnęła, domyślając się, że dwóch baszów poznać musiano.
— Aresztowani? — zapytała.
— Razem z indyjskim kapłanem, do namiotu, do którego udali się w nocy. My czekaliśmy opodal z końmi.
Razem z indyjskim kapłanem! Słowa te tłumaczyły sułtance matce wszystko. I ten zamiar nie powiódł się!
— I cóż się stało dalej?
— Wielki wezyr kazał ich i kapłana rzucić dzikim zwierzętom, pani, tak nam opowiadali Tatarzy.
— Więc nie żyją?
— Musieli walczyć z ulubionym tygrysem wielkiego wezyra, pani! Wszyscy trzej zginęli, chociaż tygrys padł także, a wielki wezyr kazał ciała naszych panów i kapłana rzucić dzikim zwierzętom.
— A wyście uszli?
— Nam nic nie zrobiono, uszliśmy pani. Spieszyliśmy tu bez wytchnienia, pani, ażeby donieść o losie naszych panów.
— A wasze skrzynie i to co w nich było?
— Broń panowie nasi sprzedali, resztę odnieśli do namiotu kapłana.
Sułtanka Walida kazała wynagrodzić i umieścić w seraju niewolników.
Gdy odeszli sułtan wzburzony wszedł do pokoju, w którym znajdowała się jeszcze jego matka. Był ponury i zgniewany strasznie.
— Zatem i to się nie udało! — rzekł, — teraz jest tylko jeden sposób ukarania zuchwalca: ja sam udam się do obozu!
— Cóż za fatalne postanowienie, sułtanie!
— Czy się lękasz o moje życie? Czy się obawiasz, żeby Kara Mustafa, gdy przed nim stanę, nie targnął się na moją poświęconą głowę?
— A gdyby to uczynił, najjaśniejszy panie?
— Śmierć jego postanowiona! Sam na nim każę wykonać wyrok!
— Ale kto go wykona? Do Kara Mustafy, zdrajcy, przywiązane są wszystkie pułki, sułtanie, ja wiem o tem najlepiej! Nie licz na janczarów, sprzyjają oni wielkiemu wezyrowi. Nie wykonywaj tego postanowienia, zaklinam cię.
— Pragnę się przekonać, czy jestem opuszczony przez wszystkich. W towarzystwie moich wezyrów i silnego oddziału gwardyi, udam się wraz z wielkim muftym i jego orszakiem do obozu, ażeby osobiście objąć naczelne dowództwo armii.
— Jeżeli przybędziesz zapóźno, jeżeli Wiedeń już upadnie, jeżeli wojska zbogacą się łupami, to wszystko przepadnie i twoja powaga na zawsze będzie zniweczoną.
— Moje ukazanie się i obecność wielkiego muftego opamiętają wahających się, sułtanko! — odpowiedział sułtan z monarszą dumą, — cierpliwość moja i względność wyczerpały się! Ręka moja schwyci zdrajców i odda ich katom!
— Drżę o ciebie, najjaśniejszy panie! — odrzekła sułtanka matka.
— Drżyj, jeśli będę wahał się dłużej! Muszę zgładzić tego niewiernego sługę! Poniesie zasłużoną karę! Z królewskim przepychem, otoczony dworem, puszczę się w podróż do obozu! Wezwać do mnie wielkiego muftego! Dziś wieczorem jeszcze opuszczę Stambuł!
Sułtanka Walida widziała, że niepodobna było oponować dłużej, odeszła zatem stroskana.
Wkrótce potem ukazał się w seraju sędziwy, poważny, surowy szejk-ul-islam, zwany także wielkim muftym, naczelnik religijny i został zaprowadzony do sułtana, który już oczekiwał tego wysokiego i wpływowego dostojnika.
Szejk-ul-islam był jednym ze śmiertelnych, mającym prawo siedzieć wobec sułtana.
— Kazałem cię prosić do siebie, wielki mufti, — rzekł sułtan, — ażeby cię zapytać, czy nie będzie to z ujmą zakonu, jeżeli z całym dworem, z tobą i moimi wezyrami dziś wieczorem opuszczę Stambuł, udając się do obozu. Podróż ta jest konieczna!
Sędziwy szeik-ul-islam spojrzał na sułtana poważnie.
— Jeżeli powód podróży zgodny jest z zakonem, — odpowiedział, — w takim razie sułtan może opuścić stolicę na czas dłuższy.
— Powiem ci powód, wielki mufti. Kara Mustafa, którego podniosłem na stanowisko pierwszego mojego sługi, obsypałem darami i zaszczytami, jest zdrajcą, który sięga po tron i opiera mi się jawnie! Wyszydza moje rozkazy! Muszę jechać, ażeby go ukarać!
— Powód jest ważny i dostateczny, sułtanie, — odpowiedział naczelnik kościoła mahometańskiego, — możesz przedsięwziąć podróż i jeśli zechcesz, pojadę z tobą, wraz z pewną liczbą mollahiw.
— A jakiż wyrok wydajesz na Kara Mustafę, którego oskarżam o przeniewierstwo i zdradę? — zapytał sułtan.
— Za przeniewierstwo i zdradę karą jest śmierć, sułtanie, ja sam ten wyrok głośno i uroczyście wydam w obozie, gdy przybędziemy na miejsce.
— Opuścimy jeszcze dziś wieczór Stambuł, wielki mufti.
Liczni podwładni głowy kościoła otrzymali natychmiast rozkazy bądź towarzyszenia szejkowi-ul-islam w podróży, bądź obwieszczenia stolicy, że sułtan w sprawach wiary i państwa wyjeżdża.
Krok sułtana, pozyskanie sobie wielkiego muftego i wzięcie go z sobą, był rozsądny i stawiał nagle po jego stronie wszystkich, był rozsądny, gdyż żaden Turek nie poważył się ani wówczas, ani teraz tchnąć świętej jego osoby.
Gdy sułtanka Walida dowiedziała się, że wywoływacze modlitw obwieszczają z minaretów, iż sułtan z wielkim muftim wyjeżdża, radość przepełniła jej ręce. Odzyskała nadzieję.
W seraju, w pałacach wezyrów, w stajniach, wszędzie panował ruch niezwykły.
Siodłano konie dla sułtana i dla wszystkich dostojników.
Niewolnicy, eunuchy, mamelucy z parasolami, wachlarzami z piór pawich, bronią i innemi rzeczami, stali w pogotowiu, aby iść za orszakiem. Straż przyboczna sułtańska stanęła pod bronią.
Świetne przygotowania ukończono i rozwinięto prawdziwie wschodni przepych.
Nad wieczorem tegoż dnia sułtan pożegnał się z żonami i sułtanką matką.
Wbrew zwyczajowi nie brał on w tę podróż ani kobiet, ani kuglarzy i muzykantów. Podróż przez to nabierała szczególnie poważnego charakteru, który obecność wielkiego muftego usprawiedliwiała.
W wielkiem podwórzu seraju zebrali się wezyrowie i dostojnicy.
Gdy sułtan na rosłym, śnieżnej białości koniu, prowadzonym przez czarnych niewolników, wyjeżdżał z seraju, wszyscy padali na kolana przed padyszachem.
Majestatycznie pozdrawiał tłum padyszach, za którym konno jechali wezyrowie, dostojnicy i orszak, oraz niewolnicy i mamelucy.
Pochód zamykała gwardya przyboczna.
Przed wielkim meczetem szejk-ul-islam oczekiwał na koniu padyszacha w gronie mollachów i effendych.
Lud z oddalenia przypatrywał się wspaniałemu pochodowi. Szejk-ul-islam pozdrowiwszy sułtana przyłączył się do jego orszaku.
Za pochodem sułtańskim szły konie z namiotami, prowadzone przez czarnych niewolników, ponieważ sułtan w drodze nie nocował nigdy ani miastach, ani we wsiach, tylko zawsze w namiotach. Tegoż zwyczaju trzymał się także wielki mufti.
Przeszło tysiąc osób towarzyszyło dwom władcom, świeckiemu i duchownemu, a cały pochód przedstawiał praw dziwie imponujący widok.
Gdziekolwiek tylko przeciągano, ludność padała na kolana.
Można było zauważyć, jaką potęgę posiadał szejk-ul-islam. Sułtanowi również wszędzie okazywano cześć i poddaństwo.
Ze spokojem zatem sułtan oczekiwał chwili przybycia do obozu. Gdyby nawet ambitnemu wielkiemu wezyrowi udało się zdobyć Wiedeń i pozyskać dla siebie całe wojsko, ukazanie się wielkiego muftego nie mogłoby pozostać bez wpływu. Po wyrzeczeniu przezeń wyroku na Kara Mustafę, żaden Turek nie byłby w stanie oprzeć się wykonaniu kary. Jakkolwiek zatem wielką była potęga wielkiego wezyra, jedno słowo wielkiego muftego mogło go strącić, przekląć i zgubić.
Potęga sułtana wzrosła napowrót. Uczynił on szejkowi-ul-islam ustępstwa, mógł jednak zrobić tę ofiarę, ponieważ przez nią utrzymywał się na tronie.
Po ukaraniu zdradzieckiego i przeniewierczego wielkiego wezyra, niebezpieczeństwo, które wisiało nad jego głową, miało być zupełnie usunięte.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.