Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/138

<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 138. Szatan
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

138.
Szatan.

Poprzedni sułtan pewnego dnia podczas wieczerzy położył przed znajdującym się przy nim na służbie baszą pasek pargaminowy, na którym były napisane słowa:
“Co też łatwiej spada, czy głowa kapusty, czy głowa baszy?”
Łatwo zrozumieć, jak przeląkł się basza tem szczególnem zapytaniem sułtana. Wiedział on jednak, jaki wpływ na mocarzy wywiera szybka i przytomna odpowiedź, i rzekł:
— To od twojej woli zależy, sułtanie.
Kat stał już za drzwiami, ale odpowiedź spodobała się sułtanowi, więc musiał odejść z niczem.
Ta ciągła niepewność życia i stanowiska była nieustannym postrachem baszów, którzy w każdej chwili mogli paść ofiarą jakiejś intrygi.
Głowa popadłego w niełaskę na jedno skinienie sułtana, staczała się w piasek.
Ani stan, ami wiek, ani stanowisko lub urząd, ani położone zasługi, ani nawet pokrewieństwo z sułtanem nie stanowiło w tym względzie żadnej przeszkody, nie chroniło od nagłego upadku.
Jaki bądź powód, jakabądź wina była dostataczną i bardzo często sułtan nie uważał za odpowiednie swojej godności podawać jakąkolwiek przyczynę.
Tak postanowił, a od jego decyzyi nice było żadnej apelacyi.
Ten tylko był dla baszów wyjątek, że im posyłano jedwabny sznurek lub krzywą szablę, żeby sami na sobie wyrok spełnili, gdy zwykłych, pospolitych Turków wieszano na szubienicy albo na pal wbijano.
Wezyr, basza, jakikolwiek dostojnik, który ściągał na siebie niełaskę sułtana, częstokroć nawet mimo swej wiedzy nie był wzywany do wytłómaczenia się, nie stawał przed sędziami, najczęściej duszono go lub pozwalano mu odebrać sobie życie wśród nocnej ciszy, lub prowadzono go na jedno z podwórzy serajowyeh, gdzie u stóp wielkiego czterowiekowego drzewa, pod cieniem jego liści stał biały blok marmurowy, szczątek jakiegoś wielkiego posągu.
W tem miejscu stało rusztowanie, na którem w przebiegu stulecia wiele dumnych głów oddzielono od kadłuba, a w oddaleniu, tuż pod ciemną, jak paszcza piekielna wyglądającą bramą, prowadzącą do wnętrza seraju, widać było potrójny rząd szczególnych gwoździ, z żelaznemi i miedzianemi, pozłacanemi nałówkami, które miały straszne przeznaczenie, na nich bowiem zatykano skrwawione głowy skazanych.
Straszne to widowisko miało stanowić przestrogę dla żyjących, jak nieograniczoną jest władza tego, któremu służą.
Ale nie tylko tutaj wykonywano wyroki padyszacha.
Nikt nie był przed takim wyrokiem bezpieczny ani w mieszkaniu, ani w, więzieniu, ani w podróży lub w wspaniałych salach seraju. Niełaska sułtana wszędzie mogła doścignąć każdego, kto się na nią naraził.
Przed chwilą jeszcze nie przewidywał on niczego, gdy nagle przynoszono mu wiadomość, że musi zginąć. Nie miał prawa pytać się o przyczynę, nie oznajmiono mu jej wcale. Kat przychodził i skazanemu nie pozostawało nic, jak poddać się w pokorze.
Niekiedy, jak powiedzieliśmy, skazanemu na znak, że musi umrzeć, posyłano czerwony sznurek. Było to jednak uwzględnienie, które spotykało tylko wysokich dostojników.
Taki czerwony sznurek zrobiony był z końskiego włosia lub konopi, długi półtora metra i okręcony jedwabiem szkarłatnej barwy. Na obu końcach miał chwasty, a na jednym z tych chwastów znajdowała się cyfra sułtana.
Przesłanie takiego sznura dozwalało skazanemu, jeżeli chciał uniknąć egzekucyi, odebrać sobie życie, albo też uczynić wybór pomiędzy uduszeniem i ścięciem.
Uniknąć śmierci było prawie zawsze niepodobieństwem. Ucieczka była już zapóźną, gdyż odbiorca sznurka był strzeżony.
Kara Mustafa pierwszy ufając w swoją potęgę poważył się oprzeć wyrokowi i oddawcę czerwonego sznurka, jak widzieliśmy, odesłał sułtanowi uduszonego z tym samym sznurkiem na szyi.
Sułtan postanowił osobiście nakazać wykonanie swego w tym wyroku i celu wraz z wielkim muftim i świetnym orszakiem wybrał się do obozu, jakkolwiek nie taił niebezpieczeństwa, na jakie się narażał, gdyby Kara Mustafa i teraz jeszcze oparł się wyrokowi i gdyby wojsko stanęło po jego stronie.
Obecność wielkiego muftego musiałaby wprawdzie na znacznej części wojska wywrzeć wielkie wrażenie, ale było także możliwe, że wpływ wielkiego wezyra już tak się rozwielmożnił, iż to nawet nie byłoby dostatecznem.
W orszaku sułtana znajdował się jeden basza wysokiego rodu, znany z okrucieństwa zarówno, jak z szalonej odwagi.
Nazywał się on Ibrahim el Szejtan które to nazwisko, znaczące szatana nie bez przyczyny otrzymał. Zadusił on własnoręcznie własnego brata, gdy ten urządził przeciw niemu jakąś intrygę i sułtan uznał, że postępek jego był słusznym.
Ibrahima Szatana w jego własnym haremie tak się obawiano, że jego własne niewolnice i sługi kryły się, gdy wchodził.
Pomiędzy nim i Kara Mustafą istniał oddawna pewien rodzaj nieprzyjaźni, wynikającej z rywalizacyi, ale potężny Mustafa nie mógł nigdy stanowczo zgubić chytrego i przed niczem nie cofającego się Ibrahima.
Teraz nie obawiał się on go wcale. Już oddawna wzniósł się tak wysoko, że o rywalizacyi nie mogło być mowy.
Ale Ibrahim el Szejtan nie zapomniał, że syn spahisa prześcignął go w zaszczytach i nienasycona nienawiść pozostała w jego duszy.
Wiedział on dobrze, jaki jest cel podróży sułtana i to go przejmowało nieopisaną radością. Pragnął tylko tego, aby zostać wybranym do strącenia wielkiego wezyra, módz stanąć przed nim jak duch mściciel i wyrok śmierci mu obwieścić.
Żądza ta dręczyła go i szukał sposobności, ażeby od sułtana misyę tę uzyskać jako łaskę.
Podczas podróży znalazł nareszcie sposobność spełnienia swoich życzeń i uzyskania od sułtana upragnionej łaski, która dla niego większe miała znaczenie niż wszelkie zaszczyty.
Było to pewnego posępnego i dżdżystego dnia, gdy sułtan ze swoim orszakiem przybył nad małą ale wezbraną rzekę, którą przebyć było potrzeba.
Po niejakim czasie znaleźli się prze woźnicy, którzy podjęli się przewieźć podróżnych na drugą stronę i sprowadzili wielki prom, na który podróżni udać się musieli.
Sułtan nie dał się poznać przewoźnikom i wjechał konno na prom. Za jego przykładem poszli jeźdźcy z jego orszaku.
Prom ruszył, zaledwie jednak oddalili się od brzegu, gdy nagle koń sułtana spłoszył się i szalonym skokiem, nim niewolnicy i inni obecni zdołali temu przeszkodzić, wskoczył do wody.
Powstało zamięszanie i krzyk.
Kilku skoczyło do wody, ale szybki prąd ich uniósł, a tymczasem inni kazali przewoźnikom zatrzymać prom.
Okazało się to jednakże niemożebnem.
W tej chwili największego niebezpieczeństwa, Ibrahim el Szejtan dał ostrogę swemu koniowi i skoczył za sułtanem do wody.
I koń i jeździec znikli na chwilę, wkrótce jednak wypłynęli napowrót.
Basza utrzymał się na koniu i wypłynąwszy obejrzał się na wszystkie strony.
W tej chwili właśnie sułtan miał już pójść pod wodę wraz z koniem, napróżno bowiem walczył przeciw prądowi i nie mógł się dostać do przeciwnego brzegu.
Ibrahim skierował swego konia do znajdującego się w największem niebezpieczeństwie sułtana, przypłynął do niego, pochwycił za cugle jego konia i pociągnął za sobą.
Niepodobieństwem było dostać się na prom, który już oddalił się bardzo, i na który konno wydobyć się nie było można.
Basza pociągnął konia sułtana ku poblizkiemu brzegowi i rzeczywiście przybył do niego szczęśliwie.
Tu już koń sułtana utracił siły.
W chwili, gdy Ibrahim wyprowadził sułtana ocalonego na brzeg, koń sułtański utonął i został uniesiony przez fale.
Kilku niewolników i kilka osób z orszaku poniosło także śmierć w tej przygodzie, inni zaś po niejakim czasie przyciągnęli prom do brzegu, na którym sułtan się znajdował.
Sułtan rozkazał przedewszystkiem swojej służbie rozbić namiot. W namiocie rozebrał się, zmienił przemokłe suknie i ukazał się następnie wpośród zaledwie ochłodłych z przestrachu dostojników.
Szejk ul islam wyraził sułtanowi radość wszystkich z powodu szczęśliwego przebycia przezeń niebezpieczeństwa, poczem sułtan skinął na Ibrahima el Szejtana.
— Okazałeś się odważnym i zdeterminowanym Ibrahimie baszo, — rzekł do swego wybawcy, — zasługujesz na swój przydomek, bo nie lękasz się żadnego niebezpieczeństwa. Proś mnie o jaką łaskę!
— Skoro chcesz mi wyświadczyć laskę, najpotężniejszy władco i panie, — odpowiedział basza, — to spełń najdroższe moje życzenie, użyj mnie do wręczenia czerwonego sznurka zarozumiałemu i występnemu wezyrowi Kara Mustafie. Wyślij mnie do niego!
— Czujesz nienawiść do wielkiego wezyra, ale nie zapominaj, że gdy się udasz do niego, będziesz w jego ręku, — rzekł sułtan.
— Daj mi małą eskortę, najpotężniejszy władco, udam się do obozu i przyrzekam ci, że Kara Mustafa nie ujdzie zasłużonej kary. Ręczę za to własną głową: spróbuj poszlij mnie z czerwonym sznurkiem.
— Pozwoliłem ci zażądać czego zechcesz, nie odmawiam więc twojej prośbie, — odpowiedział sułtan, o jednem tylko pamiętaj, Ibrahimie baszo: jeżeli nie dorównasz przebiegłością Kara Mustafie, to przypłacisz to życiem.
— Znam niebezpieczeństwo, na jakie się narażam, najpotężniejszy panie i władco, ale nie lękam się zdrajcy wielkiego wezyra, on mnie się lękać powinien! Przyniosę ci jego głowę na jego własnym złotym półmisku! Kara Mustafa mnie zna, on sam nazwał mnie Szatanem, wie on, że gdy ja przed nim stanę, to jeden z nas dwóch zginąć musi! Jeżeli nie powrócę ze złotym półmiskiem, będziesz mógł sam ukarać zdrajcę, lub zlecić to innemu baszy!
— Mianuję cię moim posłem i rozkazuję, ażebyś z odpowiednim tej godności przepychem udał się eto obozu lub gdziekolwiek zastaniesz Kara Mustafę, — rzekł sułtan, — buńczuki na znak godności twojej niesione będą przed tobą, a silny orszak będzie ci towarzyszył. Przekonałem się, że jesteś zdeterminowany i widzę, że nienawidzisz wielkiego wezyra.
Na twarzy baszy zajaśniał wyraz dzikiego tryumfu.
— Tak, najpotężniejszy panie i władco! — rzekł, — modliłem się codziennie, żeby ten przeklęty Kara Mustafa dostał się w moje ręce. Godzina upragniona nadeszła... szczęśliwy jestem... zdrajca, którego twoja karząca ręka ma dosięgnąć jest moim największym wrogiem i dostał mi się wreszcie!
Złowrogą radość widać było we wzroku i rysach baszy. W walce z swym wrogiem odniósł on na koniec zwycięstwo. Szatański uśmiech igrał na jego ustach. Cel jego życia był blizki spełnienia.
— Ażeby cię uważano za mego posła, — mówił sułtan dalej, — dam ci pismo własnoręczne do Kara Mustafy uwierzytelniające i oznajmiające mu jego karę. Przepłyńmy na drugą stronę rzeki, tam rozbiję namioty i dziś jeszcze wieczorem dam ci to pismo, ażebyś mógł spełnić mój rozkaz.
Przeprawiono się powtórnie na promie, tym razem szczęśliwiej niż poprzednio, gdyż wszyscy pozsiadali z koni i dali je do trzymania niewolnikom, ażeby się nie spłoszyły.
Prom przybił szczęśliwie na drugą stronę, a że tymczasem nadszedł wieczór, rozbito więc śpiczaste namioty dla sułtana i jego orszaku.
Ibrahim el Szejtan poczynił przygotowania do wyjazdu. Brał z sobą dwóch Murzynów herkulesowej budowy i kilku służących. Prócz tego postanowił zebrać znaczną liczbę towarzyszów, wszystkich we wspaniałej odzieży, aby podnieśli świetność jego orszaku.
Po ukończeniu tych przygotowań udał się do namiotu sułtana, gdzie już było gotowe przyrzeczone pismo.
Jeden z effendich zaopatrzył to pismo w złoty sznurek i pieczęć cesarską i oddał je baszy wraz z czarną aksamitną torbą zawierającą czerwony sznurek.
Sułtan siedział na sofie.
— Weź pismo i czerwony sznurek, — rzekł — weź z sobą silną eskortę i udaj się do Kara Mustafy! Wiesz jakie masz polecenie, wykonaj je! Basza ucałował kraj szaty sułtana i odszedł zabierając pismo i torbę, które to przedmioty strasznego wroga oddawały w jego ręce!
Jeszcze przed zapadnięciem nocy z licznym orszakiem opuścił obóz cesarski i udał się do Wiednia. Wysłał jednak naprzód dwóch konnych Tatarów, ażeby wyszpiegowali, gdzie wezyr rzeczywiście się znajduje.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.