Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/140

<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 140. Uwięzienie
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

140.
Uwięzienie.

Opowiedziawszy wiernie wypadki pamiętnej wojny, powróćmy do dalszego ciągu naszego opowiadania.
Gdy Kara Mustafa w nocy przed bitwą pod Kahlenbergiem spał w swoim namiocie, ujrzał we śnie, tak jak niegdyś w domu indyjskiego kapłana, głowę pływającą we krwi na półmisku, a gdy przyjrzał się jej bliżej, przekonał się, że to była jego własna głowa.
Zerwał się ze swego łoża przestraszony. Gdy się obudził, widział straszny obraz przed sobą.
Nareszcie dostało się doń światło poranku i straszny obraz znikł.
Wielki wezyr ujrzawszy słońce, roześmiał się ze swego snu i przestrachu i kazał natychmiast ruszać do ataku. Nie wątpił ani na chwilę, że uda mu się zniweczyć małe wojsko nieprzyjacielskie.
Lękał się tylko wycieczki sprzymierzonych i dlatego, jak już widzieliśmy, kazał przypuszczać ciągłe szturmy do miasta.
Gdy walka się zaczęła i zagrzmiały działa, Jagiellona opuściła swój namiot. Tak ona jak kanclerz Pac, który przy niej, byli przekonani, że Turcy zwyciężą.
W obozie nie było żadnego punktu, z którego możnaby było widzieć dokładnie całe pole bitwy.
Gdy zatem po kilku godzinach wrzawa walki, huk strzałów zbliżać się zaczęły do obozu, kanclerz oddalił się, ażeby otrzymać wyjaśnienie co do przebiegu bitwy, a tymczasem Jagiellona pozostała w bliskości namiotu oczekując go niecierpliwie.
Nagle nadbiegł jeden z jej służby.
— Pani, — zawołał, — jeźdźcy tureccy ciekają! Pędzą tu do obozu wśród kurzawy i dymu!
— Oszalałeś, głupcze! — rzekła Jagiellona niechętnie, — precz z moich oczu! Przynieś mi lepsze wiadomości! Czyliż jeźdźcy wielkiego wezyra mogą uciekać?
Sługa nie miał odwagi powtórzyć słów swoich i odszedł.
Wrzawa walki zbliżała się coraz bardziej. Co to znaczyło? Niepokój przejmował Jagiellonę.
Nareszcie ujrzała szybko nadjeżdżającego Paca.
— Uchodź pani! — rzekł do niej ponuro, — uchodź! Nie ma chwili do stracenia! Sprzymierzeni zwyciężają! Wojska wielkiego wezyra pobite!
— Gdzież Kara Mustafa? — zapytała Jagiellona.
— Przegrał bitwę i musi uciekać! Nie widzę go! Czy nie powróci do namiotów?
— Tego już uczynić nie może! Jeżeli chce ocalić część swego wojska i uniknąć niewoli, musi uchodzić tak szybko, że tu przybyć nie może!
— A więc pobity.... wstyd i hańba temu wojsku, które miałam za niezwyciężone! — rzekła z gniewem Jagiellona.
— Do widzienia, pani! I ja opuszczam obóz! Uchodź pani, póki czas jeszcze! — zawołał Pac, odjeżdżając.
Straszna wrzawa niesłychany zamęt powstał przy oblegających, ponieważ wojska przeznaczone do szturmowania Wiednia w dzikim pospiechu uchodziły. Nie było czasu nic zabierać. Jezdni i piesi w niepodobnem do opisania zamieszania uchodzili, byle tylko życie ocalić. W chaosie ani o porządku ani o ludzkości nie było mowy. Uchodzący jeźdźcy nie zważali na pieszych żołnierzy i wielu stratowali uciekając.
Służba Jagiellony sprowadziła dla niej szybko konie i powóz.
Nie było chwili do stracenia.
Jagiellona wsiadła do powozu. Jezdni słudzy jechali naprzód. Mieli oni tylko jedną myśl, ocalić życie i niewiele się troszczyli o swoją panią. Szło im głównie o ich własną ucieczkę.
Woźnica popędzał konie. W szalonym pospiechu powóz wojewodziny opuszczał obóz, do którego się już zbliżyli zwycięzcy Polacy. Gdyby Jagiellona wpadła w ich ręce, byłaby zgubioną.
Powóz zamieszał się w ciżbę uciekających Turków.
Zamęt dosięgał najwyższego stopnia.
Wszyscy starali się opuścić linie oblężnicze i dostać się na wolną drogę.
Nagle dostrzegł woźnica, gdy tłum się rozszedł, że dojechał do głębokiego i szerokiego przekopu, w którym roili się jeszcze spłoszeni Turcy.
Powóz musiał nadkładać drogi.
Jagiellona otworzyła drzwiczki, ażeby zobaczyć, co się działo i zauważyła z gniewem, że dalej jechać niepodobna.
Wołała swych służących.... daremnie! Nie słuchali jej! Uciekli!
Woźnica popędzał konia i jechał jak można było najprędzej wzdłuż przekopu, ażeby przybyć na wolne miejsce, gdy nagle z głośnym okrzykiem zwycięstwa dostał się do obozu mały oddział jeźdźców polskich.
W chwilę potem powóz Jagiellony był otoczony.
Pochwycili oni konie popędzane przez woźnicę za cugle.
— Czego chcecie? — zawołał na nich woźnica, — czy nie widziecie, że jestem Polak, tak jak wy? Jeźdźcy zawahali się.
— Precz ztąd! — krzyknęła Jagiellona, otwierając drzwi powozu i ukazując się, — jak śmiecie mnie zatrzymywać! Ścigajcie zbiegów tureckich, nie wdowę po polskim wojewodzie.
Słowa te uczyniły na jeźdźcach wrażenie. Nie znali oni wprawdzie Jagiellony, ale jej mowa i powóz świadczyły, że była Polką, cofnęli się zatem.
Jagiellona tryumfowała.
Straszne niebezpieczeństwo przeminęło.
Woźnica popędził dzielnie konie. Powóz prędko opuścił obóz.
W oddaleniu widać było wyraźnie bandy uchodzących Turków, piechoty, jeźdźców, janczarów. Należało unikać niebezpieczeństwa, jakie groziło, gdyby powóz spostrzegli Polacy, woźnica zatem starał się dostać na drogę prowadzącą do poblizkiego lasku. Wieczór nadchodził, a w ciemności nocy ucieczka nie była trudną.
Kilka chwil jeszcze, a niebezpieczeństwo miało przeminąć zupełnie, gdyż tylko w oddaleniu było widać pewną liczbę polskich jeźdźców, walczących z tureckimi, którzy zasłaniali odwrót.
Według wszelkiego prawdopodobieństwa klęska Turków była tak zupełną, że ledwie szczątki armii ocalić mogli.
Wielkiego wezyra w tej stronie błonia zajętego przez uchodzących Turków widać nie było, ponieważ Kara Mustafa nie czekał ostatniej chwili i gdy poznał, że bitwa jest przegrana, postanowił przynajmniej ocalić życie i chociaż przynajmniej część wojska uratować.
Jagiellona sądziła, że już jest bezpieczną, wkrótce bowiem miała doścignąć uchodzących, gdy nagle z poblizkiego gaju wypadł oddział polskich jeźdźców i uderzył z nadzwyczajną gwałtownością na oddziały uchodzących Turków.
Na drodze, którą szło wojsko i przyległem polu wszczęła się straszna walka.
Woźnica Jagiellony drżąc o swe życie, jak mógł popędzał konie. Walka wrzała w niejakiem oddaleniu i Jagiellona sądziła, że będzie mogła przemknąć się niepostrzeżenie.
Gdy jednak konie pędziły coraz prędzej, co nasuwało domysł, że powóz ucieka, kilku jeźdźców puściło się nagle za nim, ażeby go zatrzymać.
Zaczęli wołać na powóz, żeby stanął, ale woźnica pędził dalej.
Jeźdźcy grożąc pistoletami i najeżdżając kazali mu stanąć.
Woźnica myślał, że zdoła ujść i nie zatrzymywał się.
W chwilę potem dało się słyszeć kilka strzałów, woźnica zachwiał się na koźle i spadł.
Prawie w tym samym czasie Jagiellona uczuła, że powóz stanął. Jeden z koni trafiony kulą padł, drugi zatrzymał się.
Polscy jeźdźcy otoczyli powóz.
Dwaj z nich zajęli się woźnicą, który dawał jeszcze znaki życia, trzeci zbliżył się do powozu.
Jagiellona poznała w nim kapitana Wychowskiego.
Zbladła. Czuła, że była zgubioną.
Trzej jeźdźcy zeskoczyli z koni.
Wychowski zbliżywszy się, poznał wojewodzinę Wassalską, o której wiedziano, że była w obozie nieprzyjacielskim.
— Aresztuję panią wojewodzinę! — rzekł, kłaniając się.
Jagiellona szybko wyjęła mały sztylet z poza gorsu.
Wychowski jednak odgadł zamiar zdrajczyni i szybko chwycił ją za rękę.
— Proszę pani o sztylet, — rzekł.
Jagiellona spojrzała nań wzrokiem pełnym nienawiści. Po odebraniu sztyletu nie miała siły się sprzeciwić.
Nie opuściła jej jednak przytomność umysłu. Odzyskała panowanie nad sobą, zimny spokój i dumę.
— Czego pan chcesz odemnie? — zapytała, — nie jestem na polskiej ziemi! Co znaczy ta napaść?
— Aresztuję panią, — powtórzył Wychowski tonem stanowczym, — byłaś pani u naszych nieprzyjaciół. Kto się dopuszcza zdrady, ten utraca wszelkie prawa! Co dalej stać się ma z panią, o tem nasz król i pan rozstrzygnie! Tymczasem dwaj towarzysze Wychowskiego odprzęgli od powozu zabitego konia.
Walka uciekających ze ścigającymi trwała ciągle. Ściemniało się.
— Wzywam panią, abyś nie stawiała oporu, — rzekł Wychowski do Jagiellony, — gdyż musiałbym kazać związać panią.
Jagiellona mierzyła go wzrokiem pogardy i nienawiści.
Była jednak zmuszoną poddać się.
Senat będzie tutaj decydował! — rzekła dumnie.
— W czasie wojny król decyduje, pani wojewodzino! Wieszanie zbiegów i zdrajców od niego zależy! — odparł kapitan.
Jeden z jeźdźców przyprzągł tymczasem swego konia na miejsce zabitego, a sam wsiadł na kozieł w miejsce woźnicy, który przed chwilą ducha wyzionął.
Jagiellona poddała się konieczności, z pewną nadzieją, że może w zamęcie powiedzie się jej ucieczka.
Wychowski z towarzyszami odstawili ją dć obozu, który tymczasem przez Sobieskiego został zajęty.
Było już ciemno, gdy przybyli na miejsce.
Polskich żołnierzy konno z pochodniami w ręku widać było wszędzie. Jagiellona była w ręku zwycięzców.
Nie uważała jednak jeszcze swej sprawy za przegraną.
Przybywszy przed namiot wielkiego wezyra, w którym stał król, Wychowski oddał uwięzioną pod straż żołnierzy, a sam wszedł do namiotu, gdzie zastał króla i kilku dowódców.
Ujrzawszy kapitana, Sobieski skinął na niego.
— Co masz powiedzieć, kapitanie? — zapytał.
— Turcy uchodzą, najjaśniejszy panie, — odpowiedział Wychowski, — w pogoni zadajemy im ciężkie straty. Ja powróciłem, gdyż udało mi się przytrzymać wojewodzinę Wassalską, która także uciekała.
— Zdrajczyni? Niebo tak chciało! — rzekł król ucieszony tą wiadomością, — a kanclerz?
— Nie widziałem go, wojewodzina była sama, najjaśniejszy panie.
— Gdzież jest teraz?
— Tu przed namiotem najjaśniejszy panie!
— Nie chcę w tej chwili widzieć tej dyablicy, popsułoby to moją radość, — rzekł król, — pilnuj jednakże, żeby nam nie uciekła, kapitanie! Gdy przyjdzie czas sądu zdrajców i zbiegów, spotka ją to, na co zasłużyła. Gdzież jest Sefan.
Nie było go. Nikt go nie widział.
— Wszystko się znajdzie, — mówił król dalej, — oddałeś mi ważną przysługę, kapitanie, nie zapomnę cię wynagrodzić! Szkoda tylko, że zdrajca Pac nam się wymknął! Chętnie i jego pociągnąłbym do odpowiedzialności! Obowiązkiem jest moim dopilnować, ażeby ci nędznicy kary nie uszli!
Wychowski wyszedł z namiotu, wrócił do powozu i kazał Jagiellonie wysiąść.
Blada lecz nieugięta uczyniła zadość wezwaniu.
Namioty do koła nie były bardzo pewne, ponieważ zrobione były z płótna, ale że cały obóz zdobyto, więc niełatwo było uciec.
— W którym namiocie mieszkałaś pani? — zapytał Wychowski.
Jagiellona wskazała namiot.
— Więc tam panią umieszczę, ale nie próbuj pani ucieczki, jeżeli pani życie miłe i jeśli nie chcesz być związaną.
Umieściwszy Jagiellonę w namiocie, Wychowski ze wszystkich stron rozstawił warty.
Tym sposobem ucieczka stała się niemożebną, zwłaszcza, że cały obóz był, pełny zwycięzkiego wojska, które całą noc stało w gotowości do boju.
Kanclerz Pac i słudzy Jagiellony uszli szczęśliwie z uchodzącymi Turkami. Ale Pac nie chciał oddalić się bardzo od swej długoletniej sojuszniczki, owszem miał nadzieję, że się z nią spotka i ułoży plan dalszego działania, gdyż i on także nie wszystko jeszcze uważał za stracone.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.