Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/147

<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 147. Trybunał
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

147.
Trybunał.

Wieczorem tegoż dnia w sali zamkowej u króla zebrało się około dziesięciu dostojników, w liczbie których był także książę prymas.
W sąsiednim pokoju znajdował się kapitan Wychowski z kilkoma oficerami, wieśniak Dorowski, czerwony Sarafan, a w głębi jeszcze jakiś człowiek w czarnej obcisłej odzieży.
Dorowski patrzył z pewną obawą i współczuciem na Sefana, którego postać sprawiała jeszcze bardziej przejmujące wrażenie niż dawniej.
Rude jego włosy spadały z głowy w nieładzie, wzrok był mętny i bez blasku. Śmiał się on sam do siebie i od czasu do czasu spoglądał z zadowoleniem na swoje złotem przetykane trzewiki.
O obecnych zdawał się wcale nie troszczyć.
Gdy Dorowski chciał z nim zacząć rozmowę, patrzył nań przez chwilę błędnym wzrokiem.
— Czy mnie nie poznajesz, Sefanie? — spytał Dorowski.
Czerwony Sarafan skinął głową.
— Czy widziałeś co ja mam? — rzekł pokazując trzewiki.
Człowiek w czarnej odzieży patrzał na to. Twarz jego była poważna jak z kamienia wykuta. Kto go spotkał na ulicy unikał go. Miał on dom, który obchodzono zdaleka za bramą miasta. Każdy go znał i nikt nie mógł spojrzeć na niego bez wzdrygnięcia.
Był to kat warszawski.
Zawezwano go w nocy w przewidywaniu, że zapadnie wyrok śmierci.
Kapitan Wychowski skinął na Dorowskiego.
— Czy mówiłeś z nim? — zapytał, wskazując czerwonego Sarafana.
— Ah! panie, — odrzekł Dorowski, — z nim już wszytko skończone. Tylko czasem wpada w wściekłość, zaciska pięści i szuka jakiejś wielkiej damy, mówiąc, że chciałby ją rozszarpać.
— Czy powiedział jak się nazywa?
— Tak, panie, ma to być jego matka, którą przeklął, ponieważ go skazała na zgubę i nędzę. Jego matka, wojewodzina.
— Nienawiść jego jest naturalna, — rzekł Wychowski, — któż spowodował jego stan, jeżeli nie ta wyrodna matka, która nakoniec odniesie zasłużoną karę!
— Ah! panie! Gdyby on mógł wyzdrowieć! — westchnął Dorowski.
— I nasz król miłościwy tego pragnie, ale mała nadzieja! W tej chwili czerwony Sarafan zwrócił uwagę na stojącego w głębi kata i zaczął łukiem obchodzić go dokoła. Następnie stanął pochylony i śmiał się swoim zwyczajem.
Obaj ci ludzie, tak kat, jak czerwony Sarafan przykre czynili wrażenie.
W przyległej sali rozległ się dzwon.
Wychowski pośpieszył do sali.
Wkrótce powrócił i polecił jednemu z oficerów, żeby się udał do pałacu po uwięzioną i pod eskortą sprowadził ją do zamku.
Noc już zapadała.
Przy długim stole w sali siedzieli wysocy dostojnicy krajowi. Na stole paliły się świece w kilku świecznikach, a nadto stały na nim przybory do pisania i krucyfiks.
Król zajmował wywyższone nieco miejsce w pośrodku. Po jednej jego stronie siedział prymas, przed którym leżały papiery.
— Zwołałem was. na tę noc, panowie, ażebyście się ukonstytuowali w trybunał karny, — rzekł Sobieski silnym donośnym głosem, — z oskarżeniem wystąpię dopiero wtedy, gdy przyjdzie oskarżona, ażeby się mogła bronić, jeżeli będzie miała co za swą obroną. Nim jednak przystąpimy do tego, muszę wam jeszcze zakomunikować ważną wiadomość! Wiadomo wam, że kanclerz Pac skazany na wygnanie przeszedł do Turków i gdyśmy ich pobili, uszedł z nimi.
— Co się to z tym człowiekiem zrobiło, — mówili sędziowie, — na jakie błędne drogi wprowadziła go zaślepiona nienawiść.
— I to musi wam być wiadome, panowie, — mówił Sobieski dalej, — że kanclerz miał zamiar zabicia mnie i przez pomyłkę zabił szlachetną i powszechnie kochaną księżnę Sassę Aminow.
— Tak bywa zazwyczaj, zaślepionym, — rzekł jeden z obecnych dygnitarzy, — brną z jednej zbrodni w drugą.
— Teraz donosi mi właśnie oficer* któremu poleciłem ściganie winnego, że byłego kanclerza, a obecnie banitę Krzysztofa Paca ścigał i stracił jego ślad dopiero w blizkości Warszawy, — mówił król dalej, — jest zatem możebne, że udał się on tutaj, zapewne nie w celu nowego zamachu na moje życie lecz w zamiarze uprowadzenia oskarżonej wojewodziny. Z tych powodów wydałem rozkaz straży przy bramach miasta, ażeby nie wpuszczała Krzysztofa Paca.
— Któż wie, czy nie jest on już w mieście? — rzekł jeden z obecnych.
— I to mi na myśl przyszło, panowie, i dlatego postanowiłem zaraz teraz złożyć sąd, a wyrok zapadły wykonać natychmiast.
— Czy ścigający oficer doniósł, gdzie stracił ślad Paca? — zapytał prymas.
— W jednej z wiosek okolicznych, — odpowiedział król, — ukryć się musiał w którejś chacie, ale pomimo pilnych poszukiwań oficer nie mógł go znaleźć.
— Były kanclerz ma jeszcze stronników, — zauważył jeden z sędziów.
— Ponieważ wielu nie zna jego czynów! — zawołał król, — kto je zna, ten nie może z nim trzymać, — dopuścił się on licznych zbrodni i jeżeli dostanie się w moje ręce, to będę także żądał skazania go na śmierć, nie zważając na jego stronnictwo.
— Byłoby może lepiej, gdyby się nie znalazł, — rzekł prymas pojednawczo, — obawiam się, żeby nie zawiele było tych odstraszających przykładów! Może ucieknie za granicę.
— Człowiek ten, nie jest godnym litości, — odparł Sobieski.
— Należy mieć wzgląd na rodzinę, najjaśniejszy panie, — zauważył książę prymas.
— Winni muszą być ukarani, jeżeli zostaną ujęci, taką jest moja wola, — rzekł król wstając, — różnicy nie ma, gdy idzie o zbrodnię! Mojem zdaniem, trzeba przykładu! Żądam sprawiedliwości bez względu na osoby.
Zebrani zdawali się pochwalać słowa króla, a książę prymas widział, że jego pośrednictwo na nic się nie przyda.
Otworzono drzwi sali.
Dowódca straży wprowadził Jagiellonę.
Nie przychodziła ona jak skruszona grzesznica, lecz dumnie mierzyła wzrokiem zebranych sędziów.
— Jeżeli mam przed sobą sąd, — rzekła, — to przedewszystkiem zanoszę skargę na to, że ja, wdowa po wojewodzie, byłam uwięzioną przez czas tak długi bez przesłuchania.
— Dosyć! — przerwał jej król, — stajesz tu pani nie jako oskarżycielka, lecz jako oskarżona. Panie Czarnowski, wnieś oskarżenie przeciw tej kobiecie, która splamiła swój stan wysoki i swój ród dostojny!
Jagiellona rzuciła na króla wzrokiem pełnym nienawiści.
Czarnowski powstał.
— Wdowa po wojewodzie Wassalskim, która z powodu zdradzieckich swoich knowań uciekła zagranicę, — zaczął, — w niepojętem zaślepieniu posunęła się tak daleko, że udała się do wielkiego wezyra i ujętą została jako zdrajczyni stanu, gdy nieprzyjaciel został zmuszony do ucieczki. Oskarżam zatem wdowę Jagiellonę Wassalską o ciężką zbrodnię sprzymierzenia się z wrogiem naszej ojczyzny!
— Co pani możesz na to odpowiedzieć? — zapytał prymas oskarżonej.
— Oskarżenie jest niesłuszne, bo nie wymienia przyczyn mojego postępowania, — odpowiedziała Jagiellona, — nie uznałam nigdy wyboru króla, którego wyniosły na tron najrozmaitsze przebiegi! Jego dziełem była cała ta wojna! Jego dziełem było, żem musiała uciekać i u wroga szukać opieki! Chcecie mnie karać za to, żem poszła za mojem wewnętrznem przekonaniem? Pociągnijcie raczej do odpowiedzialności tego, który was niepotrzebnie wplątał w tę bezużyteczną wojnę!
— Znane są czyny twoje, Jagiellono Wassalska, które cię. wówczas zmusiły do ucieczki, — rzekł Sobieski, — a ja podnoszę przeciw tobie cięższe jeszcze oskarżenie niż o zdradę, ojczyzny, jeżeli cięższa zbrodnia jest możebną! Sprzysięgłaś się z innymi na moje życie, byłaś przyczyną, że podniesiono przeciw mnie broń morderczą, ale tego ci jeszcze nie było dosyć, sama dolałaś trucizny do wina, które ja wypić miałem!
— Kto może mi tego dowieść? — zapytała Jagiellona zimno.
— Ja! — odpowiedział Sobieski stanowczo, — tyś to w zamku krakowskim, ażeby mi życie odebrać nalała trucizny do mego wina.
Oskarżenie to głębokiem wrażeniem przejęło wszystkich.
— Nie ja wypiłem wino, — mówił Sobieski dalej, — przez pomyłkę weszłaś do innego pokoju i wypił je Jan Zamojski, kasztelan krakowski.
Słowa te nawet księcia prymasa głęboko wzruszyły.
— Poważ się zaprzeczyć! — mówił król, — dodaj do zbrodni tchórzostwo!
— Nienawidziłam cię, bom nie chciała, ażebyś zasiadł na tronie! — rzekła Jagiellona.
— Nienawidziłaś mnie i nastawałaś na moje życie! Do tego miałaś odwagę przyznać się, — odparł Sobieski, — lecz jakiż podasz powód, żeś własne swoje dziecko skazała na śmierć? Czyliż jest gdzie druga matka, któraby była zdolną zabijać powolnie swoje dziecko? Czyliście widzieli gdzie podobną matkę? Patrzcie na nią, ona stoi przed wami!
Król zadzwonił.
Wychowski wszedł do sali.
Sobieski dał mu znak ręką.
Kapitan kazał wprowadzić czerwonego Sarafana.
Jagiellona drgnęła na jego widok.
— Patrzcie, panowie! — zawołał Sobieski, wskazując obłąkanego Sefana, — oto jest syn Jagiellony Wassalskiej upadły na umyśle, skutkiem młodości spędzonej w nędzy i niedostatku, skazany na nieuleczalną chorobę. Jeżeli jest skarga wołająca o pomstę do nieba, to skarga tego nieszczęśliwego! Panie Czarnowski odczytaj dokument.
Czarnowski rozwinął stary pargamin i przeczytał donośnie:

Pod świętym znakiem krzyża oświadczam, że Jagiellona Wassalska dała życie synowi. Wszelkie moje starania, ażeby o tym synu otrzymać wiadomość, były daremne. Ale będzie ona pociągniętą do odpowiedzialności gdy godzina wybije.

Jakób Sobieski.

Nastąpiła krótka chwila milczenia.
— Jagiellono Wassalska! — rzekł król, — gdzie jest ten syn?
— Czyliż nie żyje? Mamże być oskarżoną o zamordowanie go? — odpowiedziała Jagiellona, — przecież jest! żyje!
Czerwony Sarafan dopiero usłyszawszy głos Jagiellony, zwrócił na nią uwagę.
Pochylił się nagle, twarz jego i postać nabrały życia, były to jednak rysy szaleńca, miotanego dziką wściekłością.
Chciał się rzucić na Jagiellonę, ale Wychowski powstrzymał go i starał się uspokoić.
Scena ta sprawiła na sędziach niepodobne do opisania wrażenie. Widok czerwonego Sarafana wzruszył serca wszystkich.
— Przecież jest... żyje powtórzył Sobieski, — ale cóż to za życie i komu je zawdzięcza?
Król dał znowu znak Wychowskiemu.
Kapitan wprowadził opiekuna czerwonego Sarafana.
— Słuchajcie mnie, panowie, — mówił król, — wszystkie inne zbrodnie, wszystko co Jagiellona Wassalska przeciwko mnie przedsiębrała niech jej będzie darowane, ale to, co uczyniła swemu synowi, wymaga pomsty i kary! Oto stoi przed wami nieszczęśliwy syn wyrodnej matki! Ukryła go, gdy był dzieckiem, trzymała go o chlebie i wodzie w piwnicy, na łańcuchu. Czuwanie nad nim powierzyła pewnemu staremu Wołochowi. W ciemnem podziemiu biedne dziecko w towarzystwie szczurów spędziło młodość. Brak opieki i brak powietrza trawił jego życie w zarodku, aż wreszcie stary sługa nie mógł znieść widoku jego cierpień. Wyprowadził nieszczęśliwie, śmiertelnie chore dziecko z pałacu na wieś i oddał je pewnemu wieśniakowi, pod opiekę. Wieśniak Borowski zajął się blizkim śmierci dzieckiem, a stary Wołoch zaniósł do piwnicy martwe zwłoki innego chłopca. Borowski i jego żona trzymali dziecko u siebie. Sefan materyalnie wyzdrowiał, ale umysł jego skutkiem przebytych cierpień utracił jasność i siłę. Nieszczęśliwy Sefan uciekł od swoich opiekunów i błąkał się bez celu po świecie. Nazywano go czerwonym Sarafanem i widmem wojny, ponieważ ukazywał się tu i owdzie pomiędzy wojskiem. A teraz widzicie go przed sobą, panowie! Macie przed sobą dzieło tej nieludzkiej matki, macie czerwonego Sarafana, gotowego rzucić się na nią, ponieważ przywykł widzieć w niej nie matkę, ale swojego szatana. Wydajcież wyrok sędziowie! Godzina sądu nadeszła nareszcie! Oto jest winowajczyni! U Boga i u ludzi nie ma dla niej przebaczenia!
Król zamilkł. Zakończył swoje straszne oskarżenie.
Jagiellona stała nieruchoma. Rysy jej były jak z marmuru wykute. Nie wyrzekła ani słowa na swą obronę.
Książę prymas wstał poważnie i ponuro.
— Jagiellono Wassalska, czy uznajesz się winną? — zapytał donośnym głosem.
Nie było słowa odpowiedzi.
— Odprowadzić oskarżoną do więzienia, — rozkazał prymas, — wyrok będzie jej ogłoszony!
Oficer straży opuścił z Jagielloną salę. Wychowski, czerwony Sarafan i Borowski wyszli także.
— Słyszeliście wszystko, — rzekł król, — znacie jej winę, panowie. Wydajmy wyrok wobec Boga i ludzi, nie uważając na osobę.
— Panie Czarnowski, proszę zbierać głosy, — rzekł prymas poważnie.
Czarnowski wstał, wziął stojącą na boku urnę zawierającą czarne i białe gałki i podał je każdemu z sędziów.
Następnie Czarnowski nakrył czar nem suknem próżną urnę i zaczął obchodzić wszystkich, żądając, aby wrzucili po jednej gałce.
Obszedłszy wszystkich, wrzucił swoją gałkę, a następnie wszystkie na stół wysypał.
Wszystkie gałki były czarne.
— Wyrok zapadł jednomyślnie, — rzekł prymas, — Jagiellona Wassalska ma ponieść śmierć z ręki kata, jeżeli jej nie pozwolimy odebrać sobie życie.
— Z przeproszeniem księcia prymasa, — zauważył Czarnowski, — po jednomyślnym wyroku, ulga ta miejsca mieć nie może!
— Więc pozostawmy jej wybór rodzaju śmierci, — rzekł książę prymas.
Jan Sobieski milczał. Inni assesorowie byli zdania, że oskarżona winna ponieść śmierć z ręki kata.
Prymas, obstający za złagodzeniem wyroku, musiał się przychylić do większości.
Sobieski zadzwonił i kazał Wychowskiemu wprowadzić kata.
— Kacie, — rzekł prymas, — uwięziona należy do ciebie! Wyrok śmierci zapadł na Jagiellonę Wassalską.
— Gdzie wyrok ma być wykonany, dostojny panie? — zapytał kat.
— Na podwórzu pałacu, — odpowiedział.
— O której godzinie egzekucya ma nastąpić? — Pojutrze o wschodzie słońca.
Posiedzenie było skończone. Wyrok zapadł.
Pożegnawszy sędziów, król udał się do swoich apartamentów, gdyż noc już była późna.
Sprawiedliwość miała nareszcie zostać wymierzoną. Jagiellona miała odpokutować ciężkie swe winy. Chwila sprawiedliwej kary nadeszła.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.