Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/39

<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 39. Tajemniczy mnich
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

39.
Tajemniczy mnich.

Skończył się festyn. Przebrzmiały dźwięki muzyki. Król i królowa udali się do zajmowanego przez siebie pawilonu zamkowego.
Światła w wielkiej sali tronowej pogasły. Goście oddalili się. Mieszkający w zamku, a w ich liczbie nowy wielki marszałek koronny Sobieski, udali się do swych apartamentów. Powoli cisza zapanowała w zamku. Paziowie, lokaje i inna służba po utrudzeniach dnia poszli na spoczynek do przeznaczonych dla siebie w odległym pawilonie pokoi.
Tylko miarowy chód wart przerywał głęboką ciszę. Na dole przed wielkiemi głównemi drzwiami i przed mieszkaniem królowej stali halabardnicy.
Na dole w krużganku na górze w wielkiej galeryi, oraz tu i owdzie w korytarzach, latarnie rzucające słabe, nie pewne światło, paliły się przez całą noc.
W tem na końcu długiej galeryi ukazała się postać człowieka, ubranego w długi, ciemny płaszcz.
Na dworze powietrze było burzliwe, wiatr dostawał się kilkoma otwartemi oknami do galeryi i powiewał obszernym płaszczem tego nowego gościa, którego żadna warta nie zatrzymywała podczas przejścia na górze.
Miał on na głowie wielki głęboko na czole nasunięty kapelusz.
Tak zbliżył się do tej części galeryi, w której wychodził z niej szeroki, boczny korytarz.
Były w tem miejscu starożytne, z gruba ociosane filary, na których wspierało się sklepienie. Pomiędzy filarami znajdowały się nisze, a w nich stały posągi.
Człowiek w płaszczu zbliżył się do filarów. Jasny blask palącej się w blizkości latarni popadł na niego, i można było rozpoznać jego rysy.
Był to blady, nienawiścią przejęty hetman polny litewski.
Głęboka cisza zapanowała znów w galeryi.
W końcu jej znajdował się inny, boczny korytarz, — prowadzący do tej części zamku, w której mieszkał Sobieski. W tem mieszkaniu paliły się jeszcze jasno świece woskowe w świeczniku, stojącym na stole.
Jan Sobieski, oświetlony blaskiem tych świec stał na środku pokoju. Wspomnienia wypadków tego dnia przesuwały się przed oczyma jego duszy.
Wzniósł się on tego dnia na najwyższe stanowisko, jakie walecznością zdobyć było można. Prześcignął wszystkich rówieśników, świetna przyszłość otwierała się przed nim.
Jeden przecież obraz zaćmiewał wszystkie inne, obraz Maryi.
Ujrzał ją znowu. Anielska ta postać ukazała mu się znowu. Ale Marya była zimną, zupełnie inną, niż wówczas W nocy, w różanym ogrodzie.
Od tego czasu wiatr jesienny pozbawił liści i połamał róże... czyżby i miłość Maryi złamała się także? Czyżby żałowała przysięgi, które z sobą zamienili w owej chwili upojenia?
Marya była wolną! Sędziwy Jan Zamojski, którego czcigodna postać w tej chwili jeszcze stała przed oczyma Sobieskiego, rozstał się z tym światem. Czas żałoby, który zwyczaj przepisywał wdowie po zmarłym, nie upłynął wprawdzie jeszcze, ale dlaczegóż nie znalazła jednego słowa, któreby podniecało jego miłość?
Przy niej był młody, ciemnobrody Anglik, hrabia Rochester.
Czy to było przypadkiem? lub czy ta, którą Sobieski kochał całą namiętnością swej duszy, była kobietą zmiennego postępowania? Czyżby lordowi gładkiemi słówkami i palącemi spojrzeniami udało się utorować sobie drogę do serca pięknej Maryi?
Była to dręcząca myśl. Sobieski ponuro patrzył przed siebie.
Potrzebował się upewnić, rozstrzygnąć wątpliwość bądź co bądź.
Apartament, w którym się znajdowała piękna Marya Kazimiera, leżał w innym pawilonie zamkowym, do którego prowadził długi, boczny kurytarz, wychodzący z galeryi.
Pokój był jasno oświetlony. Marya jeszcze nie spała. Siedziała na kanapie w pokoju umeblowanym z wschodnim przepychem. W powabnej, czarującej postawie, spoczywała na miękkich poduszkach. W głębi stała jej pokojówka nie daleko od otwartych drzwi sypialni.
Marya myślała o wrażeniach doznanych tego wieczoru. Dwie piękne, męzkie postacie stały przed jej oczyma. Jedna miała wyraz bohaterskiej odwagi i dzielności, druga powab światowości, marzące spojrzenie, zdradzające tajoną miłość.
Sobieski i Rochester! Dwaj ci mężowie walczyli z sobą w duszy pięknej Maryi. Jakkolwiek bohater i dyplomata różnili się obaj bardzo, jedno przecież mógł im każdy przyznać, byli to najpiękniejsi mężczyźni na dworze! A Marya ich obu widziała u swych stóp.
Niezmiernie bogaty Anglik, który podobnież jak Marya, odebrał wychowanie w Paryżu, i którego już tam, będąc dzieckiem poznała, był spokrewniony z angielską królewską rodziną. Obejście się jego i znalezienie wobec kobiet było pełne uprzejmości i elegancyi, był to zawsze człowiek wielkiego świata, którego wszędzie chętnie widziano. Jan Sobieski był mężem czynu, szablą utorował sobie drogę do zaszczytów i sławy.
Dziwna walka toczyła się w sercu pięknej Maryi. Nie wiedziała komu dać pierwszeństwo. Wahała się. Niekiedy hrabia Rochester występował na pierwszy plan, to znowu Jan Sobieski był jej bliższym.
A w duszy jej pomiędzy nimi stała czcigodna, poważna postać zmarłego Zamojskiego. Zaślubiła go ona, czyniąc zadość woli ojca, nie kochała go nigdy, gdyż różnica wieku była między nimi zbyt wielką, ale przywykła go szanować, miała pewną cześć dla szlachetnego, siwowłosego męża.
Teraz on ją opuścił, a ona miała zacząć życie na prawdę. Namiętność drzemiąca tak długo, obudziła się w niej.
Wzrok Maryi padł na pokojówkę... kazała jej odejść... nie potrzebowała służącej... pragnęła być samą.
Czyżby piękna wdowa po Jamę Zamojskim spodziewała się jeszcze w tej chwili czyich odwiedzin?
Na końcu korytarza pod filarami, tam gdzie korytarz przytykał do galeryi, stał hetman polny litewski, Pac, wsparty o filar. Stał bez poruszenia... głęboka ciemność go otaczała.
Nagle cisza panująca dokoła przerwaną została wołaniem:
— Kto idzie?
Zapytanie to wyszło z ust szyldwacha, stojącego na dole przy schodach.
Szyldwach ujrzał kogoś zbliżające go się jednym z ciemnych korytarzy, dochodzących do przedsionka.
Była to wysoka, ciemna postać, w mniszej jak się zdawało odzieży, z kapturem tak nasuniętym na głowę że rysów jej twarzy wcale widać nie było.
W chwili gdy szyldwach mierzył wzrokiem tę postać która na zapytanie nie dała żadnej odpowiedzi, lecz szła dalej, jakby jej służyło wszelkie prawo znajdowała się w nocy w tem miejscu, drugi szylwach zbliżył się do niego i rzekł:
— Czyż nie widzisz że to stary zakonnik?
Szyldwach zamilkł.
Warta pozwoliła odejść mnichowi, który jak się zdawało, znanym był szyldwachom. Postać ta widocznie po raz pierwszy przechodziła o tej porze korytarzami zamku, wśród których panowała głęboka nocna cisza.
Mnich przeszedł koło szyldwacha do szerokich schodów, pokrytych czerwonem suknem i zaczął na nie wchodzić poważnie i z godnością.
Gdy przybył do galeryi na górę i przechodził koło filarów, żaden ruch ani gest jego nie zdradził, nie spostrzegł stojącego tam nieruchomie hetmana polnego litewskiego, Paca. Poszedł spokojnie dalej i wszedł w korytarz, prowadzący do mieszkania Sobieskiego.
I znowu zapanowała cisza w długich przewiewnych korytarzach.
W tem Jan Sobieski żywo otworzył drzwi i wyszedł ze swego mieszkania.
W tej chwili ujrzał przed sobą tajemniczego mnicha, podnosząc rękę do góry.
— Janie Sobieski, — rzekł tajemniczy zakonnik, — nie chodź!
Sobieski mimowoli cofnął się... Skąd to zjawisko o tej porze pojawiło się w zamku?
— Kto jesteś mnichu? — zapytał.
— Nie pytaj mnie, — odpowiedział zakonnik, — posłuchaj mojej przestrogi! Pozostań tu! Nie wychodź tej nocy z pokoju!
— Co znaczą twoje tajemnicze słowa? twoje ostrzeżenie, świątobliwy człowieku? — zapytał Sobieski, — ja się nie obawiam nikogo! Nie zastępuj mi drogi! Muszę wykonać mój zamiar.
— Zamiar twój jest mi znany, Janie Sobieski, dzielny wodzu! Nie zwracaj wzroku na kobietę, na przemijającą i zwodniczą miłość, tylko na laury, które uśmiechają się do ciebie! Dopniesz do najwyższego celu! Jesteś wybranym do nąszenia korony, wywalczy ci ją twoja odwaga! — mówił mnich głosem, w którym było tyle potęgi, że Jan Sobieski mimowolnie pozostawał pod jego wpływem. — Chcesz iść do Maryi Kazimiery! Zostań! Nie chodź!
— Jakim sposobem odgadujesz moje myśli, świątobliwy człowieku? Jak się nazywasz? Skąd tu przybyłeś? Odsłoń twarz!
— Twarzy mej nikt jeszcze nie widział, Janie Sobieski!
— Więc jesteś pokutnikiem i uczyniłeś ślub?
— Pytania twoje są nadaremne! Nie otrzymasz odpowiedzi!... odparł mnich.
— Ostrzeżenie twoje nie zmusi mnie do cofnięcia się, tajemniczy człowieku, nie staraj się zatrzymać mnie, muszę iść do Maryi!
— Zaklinam cię więc na miłość twoją dla Maryi Kazimiery, ażebyś swego zamiaru nie spełniał tej nocy, lecz pozostał u siebie, Janie Sobieski.
— Używasz silnego środka, ażeby mnie zatrzymać!
— Jeżeli kochasz Maryę Kazimierę, szlachetny rycerzu, to nie chodź, — powtórzył mnich.
— Sądzę, że cię zrozumiałem świątobliwy mężu, — odpowiedział Sobieski poważnie, — chcesz bronić honoru Maryi i upomnieć mnie, że o tej nocnej porze nie powinienem wchodzić do pokoi wdowy po czcigodnym starcu, którego szlachetności i wspaniałomyślności nigdy nie zapomnę!... Dobrze Pod daję się twemu ostrzeżeniu!
— Dobrze czynisz, Janie Sobieski, — odrzekł mnich, odchodząc słabo oświetlonym kurytarzem.
Sobieski patrzył za wysoką ciemną postacią, dopóki nie znikła w oddaleniu.
— Masz słuszność, tajemniczy mnichu, twoja przestroga skłania mnie, abym zamiar mój odłożył do jutra, — mówił do siebie Jan Sobieski, — dziękuję ci za twe słowa, które mi przypomniały, że wiedziony namiętną miłością, popełniłbym krok nierozsądny!
Powrócił do swego pokoju, zdjął kapelusz i odpasał szablę, ażeby się udać na spoczynek.
Zaledwie ułożył się do snu, zaledwie postać mnicha znikła w korytarzach zamku, gdy w galeryi oddalonej od pokoi Sobieskiego, dał się słyszeć odgłos kroków i ukazał się w niej okryty obszernym płaszczem jeden z panów dworskich. Na głowie miał kapelusz francuskiego kroju i widać było, że nogi jego ubrane były w czarne obcisłe trykoty i cienkie na sprzączki zapinane trzewiki. Przy lewym jego boku wisiała elegancka szpada, po której można było poznać cudzoziemca, ponieważ Polacy nosili szable.
Późny gość galeryi przybył na miejsce, w którem znajdowały się filary i miał właśnie przejść koło nich, ażeby się zwrócić w boczny korytarz, gdy hetman polny litewski, Pac, żywym, gwałtownym ruchem wystąpił z cienia filarów i wydobywając szablę, rzucił się nań niespodzianie.
Słabe światło jakiem oświetloną była ta część galeryi, była powodem, że dwaj niespodziewani przeciwnicy nie od razu mogli poznać się wzajemnie, zwłaszcza, że cień od kapelusza zasłaniał ich rysy, a zaczepka była tak szybką, iż nie było czasu na rozpatrywanie się.
Pac z wściekłością natarł szablą na nocnego przechodnia, tak, że gdyby ten szybko nie był wyciągnął szpady, ażeby się Obronić, byłby został odrazu zabity na miejscu.
Szczęk broni rozległ się niemile w cichych korytarzach zamku.
Straż usłyszała go i nadbiegła. Gdy jednak wartownicy ujrzeli, że dwóch znakomitych panów wszczęło z sobą bójkę, nie śmieli wmieszać się między nich, lecz postanowili obudzić i sprowadzić burgrabiego zamku.
— Na wszystkich świętych, panie hetmanie, co się panu stało? — zawołał w tej chwili zaczepiony, odpierając zadawane ciosy według wszelkich prawideł sztuki szermierskiej.
— Hrabia Rochester! — zawołał hetman polny Pac zdziwiony.
— Czy pan rzeczywiście na mnie uderzyć chciałeś, panie hetmanie? — zapytał poseł angielski, uśmiechając się i opuszczając szpadę.
Pac doznawszy niemiłego zawodu, schował także swoją szablę do pochwy.
— Nie, na moje zbawienie, nie, pa nie hrabio! — odpowiedział, — wziąłem pana za kogo innego, lecz jeżeli mi uszedł dzisiaj, to nie ujdzie kiedyindziej.
Pac podał lordowi rękę na zgodę i poszedł z nim razem korytarzem.
Burgrabia nadszedłszy, przekonał się z zadowoleniem o zakończeniu sporu, który byłby go postawił w kłopotliwem położeniu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.