Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/76

<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 76. Rochester
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

76.
Rochester.

Handlarz armeński w zielonem, długiem ubraniu i wysokiem nakryciu głowy, jakiego używają Armeńczycy, zbliżył się do seraju w Stambule, to jest do wielkiego, otoczonego murem zbiorowiska pałaców, mieszkań dla służby kjosków i ogrodów, którego całość przedstawia widok nader malowniczy.
Armeńczyk zwrócił się ku głównemu wejściu, położonemu od strony zachodniej, a zwanemu Babi-Hamajun, czyli cesarską bramą.
Wszedł tamtędy na wielkie podwórze, na które bez przeszkody wschodzić może każdy, przybywający do Seraju.
Tutaj udał się do jednego z urzędników państwowych.
— Do kogo chcesz iść, Armeńczyku? — spytał urzędnik.
Armeńczyk zdawał się być niemym.
Znakami dał urzędnikowi do zrozumienia, że pragnie się widzieć z zarządcą skarbu sułtańskiego.
— Chcesz iść do wezyra skarbu? — zapytał urzędnik, szczególnym wzrokiem mierząc Armeńczyka, — do Sulejmana baszy.
— Tak jest, zaprowadź mnie do niego, — odpowiedział gestami Armeńczyk.
— Dobrze! chodź ze mną! — rzekł urzędnik i zaprowadził Armeńczyka do drugiej bramy, zwanej Bab-es-Selam, to jest bramą zbawienia.
Przez nią weszli obydwaj na mniejsze podwórze, otoczone arkadami, gdzie stała warta pałacowa, złożona z janczarów i bostandżich.
Zdawało się, że Armeńczyk zna już to podwórze. Zazwyczaj zawezwani na audyencyę posłowie zagraniczni oczekiwali tutaj, wystawieni na deszcz, lub skwar słoneczny, dopóki się sułtanowi nie spodobało powołać ich do siebie.
Urzędnik pałacowy pozostawił Armeńczyka na podwórzu i oddalił się.
W głębi znajdowała się trzecia brama, Bab-i-Seadet, to jest brama szczęśliwości, strzeżona przez białych i czarnych eunuchów, przez którą dopiero przechodziło się na najważniejsze trzecie podwórze, prowadzące do ciemnej, lecz wspaniale urządzonej sali tronowej, do koszar icz-oglanów, czyli chłopców pałacowych, do mieszkań kobiet i do Gazneh, czyli skarbca.
Gdy Armeńczyk wyczekał się dość długo, ukazał się wyższy urzędnik pałacowy, który przypatrzywszy mu się dobrze, przystąpił do niego.
— Prosiłeś, żeby cię zaprowadzono do Sulejmana baszy, wezyra Gazneh? — zapytał.
Armeńczyk odpowiedział gestem potwierdzającym.
— Dostojny pan wyświadczy ci tę łaskę i udzieli ci posłuchania, — odrzekł urzędnik, — chodź za mną.
Na skinienie urzędnika otworzyły się trzecie drzwi i Armeńczyk wszedł wraz z nim na trzecie wewnętrzne podwórze, po którem przechadzali się mamelucy i urzędnicy.
Urzędnik zaprowadził Armeńczyka do ciemnego, wielkiego przedpokoju skarbca.
Tutaj na nizkiej sofie siedział Turek, którego twarzy Armeńczyk nie mógł dokładnie rozpoznać.
Zdawał się on być wezyrem skarbca, miał kosztowny turban i suknię ozobioną złotym haftem.
W głębi stało kilku urzędników pałacowych i mameluków.
Armeńczyk zbliżył się do siedzącego na sofie.
— Kto jesteś? — zapytał Turek.
— Kupiec armeński, — odpowiedział zapytany mimiką i znakami.
— Czy przynosisz jaki kosztowny klejnot aby go sprzedać? — zapytał Turek.
— Nie, wielki wezyrze Gazneh, — odpowiedział znakami Armeńczyk, — przystępuję do ciebie z propozycyą, o której chciałbym mówić tylko z tobą.
Turek skinął, otaczający usunęli się w głąb.
— Cóż cię sprowadza? — zapytał.
— Gazneh zawiera ogromne skarby, wiem o tem, — mówił znakami Armeńczyk, — ale jest między niemi wiele starych klejnotów i rzeczy dla padyszacha zbytecznych, do których nie przywiązuje wagi i które w Gazneh leżą pyłem okryte.
Turek poważnie skłonił głową.
— Przychodzę do ciebie, wielki wezyrze Gazneh, z zapytaniem, — gestykulował Armeńczyk dalej, — czy twój potężny władca nie chciałby mi sprzedać za jakąbądź cenę takiego naszyjnika, jak ten oto.
Armeńczyk trzymał w ręku naszyjnik.
Uśmiech przebiegł brodatą twarz Turka.
— Sułtan nie jest armeńskim handlarzem, — rzekł, — podobnież jak ty nim nie jesteś.
Armeńczyk spojrzał zdziwiony i przelękniony na Turka.
— Padyszach nie ma w swoim skarbcu nic takiego, coby było na sprzedaż za pieniądze! Czy mnie poznajesz? — zapytał Turek nagle.
— Jego cesarska mość sułtan!... — zawołał po francusku Armeńczyk, który nagle odzyskał głos.
— Sułtan rozmawia z tobą, — odrzekł padyszach również w języku francuskim.
— W takim razie maska nie uchodzi, — rzekł Armeńczyk, zrzucając suknię i nakrycie głowy.
Przed sułtanem stał hrabia Rochester w eleganckim zachodnim stroju.
— Hrabia Rochester! — zawołał sułtan, — spadła zasłona!... Podoba mi się ten figiel!... Poznano cię!
— Upraszam waszej cesarskiej mości o przebaczenie! — odpowiedział Rochester przyklęknąwszy.
— Na brodę proroka! musi ci wiele zależeć na posiadaniu tego naszyjnika, hrabio Rochester, kiedyś przedsięwziął podróż do Stambułu i odważył się na to przebranie, którem bez mej wiedzy i winy mógłbyś się bardzo narazić, — mówił sułtan dalej. — Łatwo zdarzyć się mogło, że jako armeńskiego kupca wtrąconoby cię do więzienia, gdyż zamiar kupienia klejnotu z cesarskiego skarbca był przestępstwem przeciwko prawom. Zależy mi jednak na tem, żebym był w zgodzie z królem angielskim, a że pan, panie hrabio, jesteś z nim skuzynowany, a przytem byłeś posłem, więc przyjąłem na siebie rolę Sulejmaan baszy, ażeby panu powiedzieć, że skarby padyszacha nie są na sprzedanie.
— Niech mi wolno będzie wyrazić dzięki waszej cesarskiej mości, — odpowiedział Rochester, — odważyłem się na krok ryzykowny, ale gorące pragnienie posiadania naszyjnika dało mi pochop do tego.
— Na cóż ci jednak trzeba aż dwóch takich naszyjników, hrabio Rochester! — W tym brak jednego ogniwa, najjaśniejszy panie.
— Nie wahałbym się podarować ci tego naszyjnika, hrabio Rochester... — zaczął sułtan.
Rochester odetchnął.
— Gdyby się znajdował w moim skarbcu, — dokończył padyszach.
Słowa te jak piorunem raziły Rochestera.
— Więc naszyjnik już nie jest w skarbcu najjaśniejszego pana?
— Obdarzyłem nim rosyjską księżnę, Aminową, której się jego piękność spodobała, — odpowiedział sułtan.
Naszyjnika nie było, był darowany!
Był to cios niespodziewanie ciężki dla Rochestera.
— Nie mogę zatem spełnić twego życzenia, kochany hrabio Rochester, — mówił Mohamed IV dalej, — w moim skarbcu nie ma drugiego takiego łańcucha, żałuję, żeś darmo odbył podróż, i uwalniam cię z zapewnieniem przyjaźni dla twojego monarchy.
Hrabia Rochester powstał.
Opuścił ciemny pokój.
Nadzieja jego była zniweczona.
Kto inny posiadał naszyjnik... nie wiadomo było gdzie go szukać.
Coraz widoczniejszą była niemożebność ocalenia królowej.
Żaden snycerz lub złotnik nie mógł zastąpić brakującego ogniwa.
Cóż się stać miało?
Zrozpaczony Rochester wyszedł z seraju.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.