Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/83

<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 83. Jesteś moją
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

83.
Jesteś moją.

Wielki, bogato złotem wysadzany kaik, kierowany przez półnagich czarnych eunuchów przepływał szerokie koryto Złotego Rogu, dążąc ku przedmieściom Peru i Galata.
W kaiku pod baldachimem siedział na jedwabnych poduszkach sułtan, a przy nim stał jego wielki wezyr Kara Mustafa.
— Wezwałeś indyjskiego kapłana, żeby przyszedł? — zapytał sułtan.
— Gdy muezzynowie obwieszczą zachód słońca, najpotężniejszy z władców świata, — odpowiedział. Kara Mustafa, — kapłan indyjski ukaże się pod trzema palmami na drodze do Pery.
— Czy wie kogo tam spotka?
— Nie wie, najpotężniejszy władco. Mnie tylko spodziewa się zastać.
— Pragnę pozostać niepoznanym. Czyś przygotował dla mnie niepozorny burnus?
— Tak jest, władco władców, również i nieprzejrzystą zasłonę na twarz.
— I sądzisz, że kapłan indyjski jest wszechwładnym?
— Jest mądrym i wzrokiem sięga w przyszłość.
Sułtan zamilkł na chwilę.
— Jeżeli jego mądrość jest tak wielką, jak ją słowisz, — rzekł wreszcie, — to będzie wiedział z kim przyszedłeś!
— Usta jego o tem zamilczą, najpotężniejszy władco, jeżeli będzie wiedział, że nie chcesz być poznanym, — odpowiedział Kara Mustafa.
Kaik przybił do brzegu do miejsca, w którem znajdował się drewniany pomost dla wysiadających.
Słońce właśnie na zachodzie zanurzało się w wodę.
Zmierzch powoli zapadał na malownicze wybrzeże, na którem tu i owdzie tylko widać jeszcze było ludzi.
Sułtan i Mustafa wysiedli z kaiku.
Obaj poszli wybrzeżami i zwrócili się na drogę prowadzącą do przedmieścia Pera.
Tu sułtan kazał towarzyszowi, aby mu dał biały burnus bez żadnych ozdób i okrył się nim. Następnie nieprzejrzystą zasłoną słonił sobie twrarz.
Nie można w nim było poznać sułtana.
W oddali na niewielkiem, tuż przy drodze leżącem wzgórzu, stały trzy blisko siebie rosnące palmy, których koronami kołysał wietrzyk.
Wieczór już zapadł, gdy sułtan z wielkim wezyrem zbliżył się do wzgórka.
Wsparty o pień jednej z palm stał tam nieruchomo człowiek, ubrany w jasną suknię i biały złotem przetykany zawój.
Podobny był do posągu, poruszały się tylko jego ciemne, przenikliwe oczy i śledziły dwóch nadchodzących.
— Allaraba czeka na nas, najpotężniejszy władco, — rzekł wielki wezyr stłumionym głosem.
Sułtan spojrzał na indyjskiego kapłana, który nagle poruszył się i z ukłonem postąpił naprzeciw nadchodzącym.
— Allaraba was wita, — rzekł.
— Czy wiesz, kapłanie, dlaczego dzisiaj schodzimy się z tobą pod palmami? — rzekł sułtan zaciekawiony.
— Życzenie twoje, abyś nie był poznanym jest dla mnie rozkazem, panie, — odpowiedział kapłan indyjski, — Allaraba ma moc przenikania w głąb duszy ludzkiej, wie zatem co cię do niego sprowadza.
— Czy Kara Mustafa wyjawił ci to, kapłanie? Allaraba poważnie wstrząsnął głową.
— Nie, panie, Alaraba nie potrzebuje informacyi od innych! Allaraba wie, co masz na myśli! Przychodzisz mnie zapytać, czy masz przedsięwziąć wojnę z cesarzem wielkiego państwa, czy masz posłać wojska swoje na zachód.
— I jakże brzmi twa odpowiedź?
— Jeśli waleczny wezyr, który stoi obok ciebie, zaprowadzi twoje zastępy bojowe do Wiednia, wrogowie nie zdołają mu się oprzeć i zatkniesz chorągiew proroka na miejscu krzyża.
— Czy wiesz także co się dzieje po stronie moich nieprzyjaciół? — zapytał sułtan.
— Wiem, panie, Allaraba widzi wszystko!
— Więc pokaż nam co widzisz!
— Właśnie zawartym został traktat pomiędzy Wiedniem a Warszawą, — odpowiedział Allaraba, — traktat ten stanowi, że między dwoma mocarstwami ma istnieć wieczne przymierze, które ma być stwierdzone przysięgą przez kardynałów Pio i Burberini w obecności głowy chrześciaństwa. Wszystkie dawne pretensye zostają umorzone. Żadne z dwóch mocarstw nie może bez udziału drugiego zawrzeć pokoju. Dziedzice i następcy obu tronów są obowiązani potwierdzać ten traktat, skierowany jedynie przeciwko półksiężycowi.
— Czy masz i dalsze warunki, kapłanie?
— Przed mem okiem nic nie jest ukryte, panie!
— Więc mów, — rozkazał sułtan.
— Cesarz rzymski zobowiązuje się wystawić sześćdziesiąt tysięcy, a król Sobieski i Rzeczpospolita czterdzieści tysięcy wojowników, — mówił dobrze obsługiwany przez swoich szpiegów Allaraba, — cesarz wypłaci królowi trzykroć sto tysięcy talarów na koszta wojenne i obie strony zobowiązują się nakłaniać inne państwa, aby przystąpiły do przymierza.
— A czy wiesz co się stanie? — zapytał sułtan.
— Ze wszystkich części twego wielkiego i potężnego państwa, napłyną wojownicy pod chorągiew proroka, panie i liczba ich będzie tak wielką, że zaćmi liczbę przeciwników, — mówił Allaraba, — jeżeli najjaśniejszy sułtan postawi na czele swoich wojsk wielkiego wezyra Kara Mustafę, to imię, jego zabrzmi rozgłośnie, a jego wojownicy wejdą do Wiednia..
— Twoje słowa zachęcają zatem do czynu! Powiedz wielkiemu wezyrowi cenę twej wróżby, a on ci ją wypłaci, jakkolwiek byłaby wysoka, — rzekł sułtan zwracając się, aby odejść.
Kara Mustafa pozostał jeszcze przy Allarabie, który ponurym wzrokiem ścigał sułtana.
Następnie rzekł pocichu do wielkiego wezyra:
— Stała się twoja wola, życzenia; twoje są spełnione, wielki potężny baszo! Udasz się z wojskiem do Wiednia! Lecz powiedz czy nie byłoby lepiej, gdyby sułtan sam stanął na czele wojsk zwycięzkich i utwierdził swoją potęgę!
Kara Mustafa spojrzał bystro na kapłana.
— Sułtan? — zapytał, — wodzem ja przecież będę, — wiesz o tem, kapłanie?
— A cóżby było, wielki baszo, gdybyś był wodzem i sułtanem w jednej osobie?
Wielki wezyr patrzył na kapłana.
Kuszący obraz stawał nagle przed jego pożądliwym wzrokiem.
— Kapłanie, — rzekł, — co znaczą twoje słowa?... Tam idzie sułtan.
— Wiem o tem, wielki i potężny baszo... dzisiaj Mohamed jest sułtanem... jutro może być inny!
— Co za myśl kapłanie?
— Czyż to ja dopiero w twej duszy ją wzbudziłem? — zapytał Allaraba z powątpiewaniem, — jeszcze może nęcić twoją ambicyę? Gdy staniesz na czele wojsk, cóż ci przeszkodzi być sułtanem?
— I sądzisz, że w przyszłości jest mi przeznaczoną ta godność?
— Jest to w twych rękach! Dwa tylko cele są jeszcze przed tobą, wielki baszo! Są one nadzwyczajne, jak cała twoja świetna karyera! Dwa punkta końcowe masz do wyboru.
— Wymień mi je!
— Albo powrócisz jako sułtan i zwycięzca, albo też głowa twoja spadnie z ręki kata.
— Wybór nietrudny, kapłanie, — szepnął Kara Mqstafa, — ale wykonanie!
— Sądzisz, że trudne, wielki baszo? — zapytał Allaraba z pogardliwym uśmiechem, — czemże jest życie człowieka? Kilka minut, jedna chwila, już po niem!
— Kapłanie!...
— Widzisz ten kaik, który czeka na ciebie.... czy nie może się przewrócić? Czy nie może stać się nieszczęście? Czy życie sułtana nie jest w twych rękach?
— Kapłanie!...
— I czy nie może się zdarzyć, że ty się ocalisz, wielki baszo i że stanąwszy na czele wojsk każesz się ogłosić padyszachem?... Mienisz to trudnem ty, co masz w swych rękach wszelkie środki i potrzebujesz tylko odwagi do ich użycia? Czy wątpisz o swej odwadze?
— Co za myśl!... co za obrazy!...
— Zastanawiasz się co wybrać, Wielki baszo?... Tron czy śmierć?... Dopóki nie jesteś padyszachem, życie twoje nie jest bezpiecznem! Jeśli zwyciężysz, sułtan będzie się obawiał twojej potęgi... jeżeli cię zwyciężą będziesz odpowiedzialnym! W obu razach życie twe zagrożone! Umrzesz z ręki kata!
— Do czego mnie popychasz, kapłanie? — rzekł Kara Mustafa, przed którego wzrokiem stanął ów obraz, widziany niegdyś u Allaraby, gdy przyniósł mu głowę Koeprilego i gdy zobaczył swą własną głowę od kadłuba odciętą.
— Los twój jest w twoich rękach, wielki baszo! — mówił tonem upomnienia kapłan, — idź i zdecyduj się! Wiesz co ci potrzeba wiedzieć! Kaik jest zbudowany z nędznego drzewa. Nędzny zatem kawałek drzewa oddziela cię od twego celu! Usuń więc drzewo! Płyń do brzegu, a najwyższe miejsce będzie twojem! Czy będziesz jeszcze pytał o przyszłość? czy będziesz pytał, co masz uczynić, ażeby dojść do celu twoich życzeń, wielki baszo? Nikomu jeszcze wszystko tak nie było w ręce danem, jak tobie, żaden jeszcze śmiertelnik nie mógł się poszczycić, że tak przebył wszystkie szczeble, jak ty. Brak do łańcucha tylko ostatniego ogniwa! Pociągnij je ku sobie, a dojdziesz do wymarzonej mety.
Kara Mustafa słuchał w milczeniu, z ponurą twarzą, której rysy zdradzały doznawane przezeń wrażenia.
Następnie poszedł za sułtanem ku brzegowi, okrytemu również, jak woda Złotego Rogu ciemnością nocy.
Czarny zamysł, podszepnięty przez Allarabę, zajmował go.... zamysł płodny w straszne następstwa... Ale czyż mógł się cofnąć przed nim okrutny Kara Mustafa, który swojego poprzednika z zimną krwią skazał na śmierć, ażeby zająć jego miejsce? Czyż mógł się przerażać myślą usunięcia tego, który mu zawadzał na drodze do najwyższej potęgi?
Niezmierna jego ambicya, żądza panowania, chciwość, kazały mu dążyć niecierpliwie do tego najwyższego stanowiska. Czyż nie miał janczarów i bostandżich, czyż nie miał wszystkich pułków pod sobą? Czyżby go nie okrzyknęli sułtanem, gdyby tron nagle zawakował? Allaraba stał pod trzema palmami i z tryumfującym uśmiecnem patrzył za upojonym obrazami potęgi i wielkości wielkim wezyrem.
— Jesteś mój! — mówił do siebie, — — wstępuj na tron, zaślepieńcze! Zagarnij najwyższą władzę! Każ się obwołać sułtanem! Kto będzie władał tobą, kto będzie właściwym panem.
Słychać było cichy, chrapliwy śmiech tego człowieka, który w tej chwili podobnym był do złego ducha.
— Przez ciebie dojdę do mego celu! Nie czujesz tego, że jesteś mojem bezwłasnowolnem narzędziem. Idź! Wykonaj, co ci poddałem! Słuchaj mej woli, a potem będziesz mój, będę twym władcą, dopnę mego celu!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.