Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/99

<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 99. Lekarz Braila
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

99.
Lekarz Braila.

Sassa w towarzystwie służącej udała się do domu lekarza w Wiedniu, który był obszerny i zawierał liczne pokoje dla leczących się chorych.
Braila, mąż znakomitej sławy, zrobił księciu i jego małżonce bardzo słabą nadzieję, była ona jednakże dostateczną, aby Sassę nakłonić do wszelkiej ofiary.
Zajęła ona w domu lekarza dwa pokoje, w których Braila odwiedzał ją dwa razy dziennie, badając jej oczy i zarządzając środki przygotowawcze do zamierzonej operacyi.
Był on sam niespokojny o jej rezultat, ale ufność Sassy, jej piękność i łagodność, były dlań pobudkami do nieszczędzenia wszelkich usiłowań, aby tej uroczej istocie przynieść prawdziwe szczęście przez przywrócenie wzroku.
Książę, który zamieszkał w przeznaczonym dla siebie pałacu w Wiedniu, oczekując na rezultat kuracyi, nie mógł bywać u dworu, ponieważ dwór opuścił, już stolicę.
Mieszkańcy trwożyli się już niebezpieczeństwami wojny. Spodziewano się jednak, że wojsku cesarskiemu jeżeli zdoła połączyć się z polskiem, uda się wstrzymać pochód nieprzyjaciela.
W obwarowaniach Wiednia z polecenia ustanowionych przez cesarza zarządców, panowała nadzwyczajna czujność około budowy wałów i murów i zaopatrywania ich w armaty. Przygotowywano się na najokropniejsze następstwa, ponieważ nadeszła już do miasta wiadomość, że straszne hordy tatarskie szeroko zapuszczają swe zagony, siejąc dokoła śmierć i zniszczenie.
Książę Aminow jednak nie przypuszczał jeszcze, żeby się Turkom udało dostać aż pod Wiedeń, a nawet gdyby do tego przyszło, sądził, że jeszcze i jego małżonce wolno będzie miasto opuścić, jako poddanym obcego monarchy. Nadzieja, że Sassa odzyskać może wzrok ani na chwilę nie pozwoliła mu pragnąć wyjazdu z Wiednia przed odbyciem operacyi.
Lekarz Braila zajmował się jak zwykle czynnościami swego zawodu, nie troszcząc się zupełnie o wojenne pogłoski.
Oprócz Sassy znajdowało się w jego domu kilka znakomitych i bogatych osób, szukających u niego pomocy.
Przed kilkoma dniami przybył do Wiednia hrabia Rochester, który spadłszy z konia ranił się w oko i udał się także o pomoc do doktora Braili, ażeby nie oślepnąć. Był on już rekonwalescentem i mógł dość swobodnie używać wzroku.
Oprócz niego kilka jeszcze dam i panów leczyło się u sławnego lekarza.
Sassa w ciągu pierwszego dnia nie wychodziła ze swych pokoi. Następnie jednak zalecił jej Braila, żeby się przechadzała codziennie przez, kilka godzin w cienistym ogrodzie znajdującym się po za domem. Inni pacyenci także wychodzili codziennie do tego ogrodu na przechadzkę.
Sassa spełniła polecenie doktora i kazała służącej, żeby ją sprowadziła do ogrodu.
W tym shmym czasie znajdował się tam także hrabia Rochester, siedzący na gęstym liściem osłonionej ławce.
Gdy ujrzał zbliżającą się w bogatej sukni księżnę ze służącą, wydało mu się, że już gdzieś widział tę uroczą istotę.
Uczuł nieprzeparty pociąg, porywający go do Sassy, której piękność była nierównie wyższą od wdzięków Maryi Kazimiery. Lubiący miłosne przygody Anglik, powziął natychmiast postanowienie zbliżenia się do niej.
Skinął na służącą i dowiedział się od niej, kto była ta nieznajoma dama.
Tego dnia nie udało mu się zbliżyć do księżnej, następnego dnia jednak spostrzegł Sassę samotną siedzącą w półciemnej alei.
Usłyszawszy chód mężczyzny Sassa, sądziła w pierwszej chwili, że to jej mąż lub doktór nadchodzi i zwróciła się w stronę, zkąd ją odgłos kroków dochodził.
— Poważam się zapytać księżnej pani, — rzekł Rochester przystępując do ławki, — czy nie miałem już szczęścia spotkać się z nią w Warszawie albo w jakiej innej podróży.
— Jeżeli się nie mylę, jesteś pan hrabia Rochester, — odpowiedziała Sassa z pewnym niepokojem, wstając z miejsca.
— Skoro mam szczęście być znajomym księżnej pani, prosiłbym o zaszczyt pozostania w jej towarzystwie, — odpowiedział Rochester.
— Nie mam zwyczaju pozostawania z obcymi, — rzekła Sassa spokojnie, chcąc się oddalić.
— Nie jestem pani jednak obcy, skoro pani znasz me nazwisko. Błagam i zaklinam cię pani, chciej pozostać!
Słowa te wymówione były głosem namiętnym, który przeraził Sassę.
— Tembardziej wobec tak natarczywej prośby zostać nie powinnam, — odrzekła.
Rochester gwałtownie pochwycił jej rękę, chcąc ją zatrzymać.
Sassa wyprostowała się dumnie.
— Puść mnie pan, panie hrabio! — rzekła rozkazująco z wyrazem oburzenia w twarzy, — nie waż się mnie zatrzymywać! Pamiętaj coś przysięgał królowej!
— Królowej? — spytał Rochester zdziwiony.
— Królowej Maryi Kazimierze. Czybyś pan zapomniał tej przysięgi?
— Rozumiem, chcesz mi pani dać dowód, że mnie lepiej znasz niż sądziłem. Uszczęśliwia mnie to, pani. Od pierwszej chwili, gdy cię ujrzałem, obraz twój przepełnia mą duszę. O, gdybyś pani czuła, co się w tej chwili dzieje w mojem sercu!
— Przestań pan! Nie chcę słuchać podobnej mowy! — rzekła Sassa stanowczym głodem — gdyby mój mąż słyszał pana, ukarał by pana szpadą za takie słowa!
— On nas nie słyszy, najdroższa, — uśmiechnął się Rochester, usiłując ponownie ująć rękę Sassy, — nikogo tu nie ma, nikt nas nie widzi!
— Tembardziej honor wymaga, ażebyś mnie pan opuścił!
— Żądaj odemnie wszystkiego, tylko nie tego, księżno! Podobnie przyjazna chwila może nie zdarzy się więcej. Muszę ci wyznać, że cię kocham, pani!
— Nie mów pan o miłości! Czyliż tego samego nie mówiłeś królowej? Czyś jej nie przysiągł kochać i być wiernym? A teraz mówisz do mnie to samo! Daj sobie sam odpowiedź, — mówiła Sassa pogardliwie. — Kto, jak pan, każdej spotkanej kobiecie mówi, że ją kocha, ten jest niegodnym uwodzicielem, któremu idzie o to tylko, aby gubić słabe i bezbronne kobiety!
Rochester drgnął... pokonał jednak gniew i uśmiechnął się znowu.
— Chcesz mnie pani odpędzić temi słowy, — mówił, — lecz zapominasz, że nic od ciebie nie przyjmę za obrazę, bo cię kocham! Nie bądź okrutną! nie obrażaj się! Słowa moje świadczą tylko, jak wielką jest twoja potęga! Czyż mogę cię nie kochać? Czyż mogę nie lekceważyć wszelkich niebezpieczeństw, ażeby cię posiadać? Czyż nie twa piękność jest tego przyczyną? Tak, księżno, kocham cię całą namiętnością mej duszy! Musisz być moją!
Pochwycił jej rękę gwałtownie.
— Puść mnie pan albo zawołam pomocy! — zawołała Sassa groźnie.
— Wysłuchasz mnie pani, wiem o tem, — mówił Rochester dalej, — czyż nie czujesz, jak gorąco cię kocham?
— Czyż panu nie dość nieszczęścia, na jakie naraziłeś królową? Puść mnie pan! Jestem zamężna! Nie chcę pana słuchać dłużej.
— Piękna, zachwycająca istoto! — szeptał hrabia Rochester namiętnie, klękając przed Sassą i chcąc ją pochwycić w objęcia, — bądź moją! Wysłuchaj mnie!
— Precz! nie dotykaj mnie pan! — zawołała Sassa.
— Nikogo nie ma w blizkości! Nikt nas nie widzi i nie słyszy! Musisz być moją!
— Ratunku! — zawołała przerażona młoda księżna.
Widocznie jednak nie było w bliskości nikogo, żeby jej pospieszył na pomoc.
Rochester objął ją i przyciskał do siebie coraz silniej.
Szczęśliwy wypadek zrządził, że lekarz Braila wyszedł właśnie do ogrodu, ażeby umówić.się z księżną o dzień operacyi.
Głos wołający pomocy dobiegł do niego z oddalenia.
Braila stanął i wsłuchał się.
Zkąd pochodził ten okrzyk trwogi?
W blizkości nikogo widać nie było.
A jednak nie mógł się łudzić.
Stał i słuchał.
Żadnego głosu słychać nie było.
Nie! Jakieś szczególne echo dobiegło do jego ucha.
— Przekleństwo panu i pana haniebnej namiętności! — brzmiał głos, — zginę a nie dam się pokonać!
Gałęzie trzeszczały... w krzakach odbywała się jakaś walka.
Braila pospieszył w stronę, z której go głos dochodził.
Tymczasem Sassa całem wysileniem wyrwała się z objęć Rochestera i odepchnęła go. Broniła się rozpaczliwie i zwyciężyła.
Jednakże Anglik, którego oczy pałały, a twarz gorzała płomieniem, nie myślał dawać jeszcze za wygraną.
Sassa omackiem szukając drogi uchodziła. Rochester gonił ją i wyciągał obie ręce, ażeby ją pochwycić.
Spostrzegł to nadchodzący Braila.
— Co to się dzieje, księżno? — zapytał.
Sassa usłyszała głos doktora i odetchnęła.
— O! to dobrze, że pan przychodzisz, — rzekła drżącym głosem, wyciągając do niego ręce.
— Pan hrabia Rochester? — zapytał Braila zdziwiony.
— Odprowadź mnie pan do mego pokoju, — rzekła Sassa do doktora.
Rochesterowi widocznie była nieprzyjemną ta przeszkoda.
— Szczególna scena! — rzekł Braila, — panie hrabio Rochester, w moim domu i ogrodzie panuje spokój i dobry obyczaj! Ze zdziwieniem widzę, że pan zakłócasz tu porządek i bezpieczeństwo. Mój dom i ogród są od dzisiejszego dnia zamknięte dla pana.
— Kto się poważy je zaniknąć! — zawołał Anglik chwytając szpadę.
— Ja! bronię domu mego przeciwko godnym pogardy wybrykom, panie hrabio! Sądzę, że mam do tego prawo!
Rochester w tłumionym gniewie zacisnął wargi.
— Hrabia Rochester dziś jeszcze wyjeżdża, księżno, — rzekł Braila do Sassy, odprowadzając ją do domu — i nigdy więcej tu się nie pokaże!
Służąca Sassy nadeszła i odprowadziła dalej swą panią.
Rochester pienił się z gniewu, ale spokój odktora zniewalał go do milczenia.
Czy chciał uniknąć jakich nieprzyjemności, czy też obawiał się nadciągnięcia hord tatarskich, dosyć, że rzeczywiście jeszcze tego wieczoru opuścił Wiedeń.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.