Jonek (Wójcicki, 1922)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Kazimierz Władysław Wóycicki
Tytuł Jonek
Pochodzenie Klechdy, starożytne podania i powieści ludowe
Wydawca Zakłady Graficzne Wiktora Kulerskiego (Gazeta Grudziądzka)
Data wyd. 1922
Miejsce wyd. Grudziądz
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Jonek.

»Chcesz mieć fujarkę, by na jej głos podskoczyły nieochocze nogi, a z grobu powstały trupy i okazały czerstwe stare postacie, pospiesz do boru.«
»W ciemnym borze szukaj wierzby, wierzby zielonej, co by nigdy nie słyszała szumu wody, ni piania koguta. Bo na pianie kura uciekają i duchy i wiedźmy; a wierzba, co słyszała szum wody, nie poruszy na korowód nieochocze nogi.«
»Chcesz, by cię każda dziewa kochała, złap nietoperza, nakryj glinianym garnkiem i o północy połóż go w mrowisko: o drugiej północy nazajutrz zbierz kościotrup, a w nim znajdziesz widły i grabie. Lubą dziewkę przyciągnij grabiami, a kochankę mieć będziesz: chcesz mieć przyjaciela wybranego parobka, przyciągaj grabiami. A jeżeli nieluba sercu ścigać cię będzie natrętną miłością, odepchnij widłami, a wstręt dla ciebie. Gdy który będzie narzucać się twej przyjaźni, a jej nie wart i nie godzien, odepchnij go widłami, a odstręczysz na zawsze.
»Tak przez fujarkę otoczysz się wesołością i przeszłością: tak przez kości nietoperza otoczysz się miłością i przyjaźnią.
»A jeżeli zapragniesz odgadnąć ciemną przyszłość, nieodgadnioną, zapragniesz skarbów, posłuchaj ostatniej rady.
W wigilią świętego Jana rozkwita paproć o samej północy; ale niełatwo kwiatu dostaniesz: strach zatrzyma bieg krwi w tobie, zlodowacieje serce, a w szpiku mrowiska poczujesz. Nie naliczysz gromów, które ziemią wstrząsną. Każdy włos na głowie stanie ci prosto jak topol; a srogi pogwizd nie nachyli go nawet. Jeżeli dotrzymasz pola, z odwagą otrzymany kwiat w zdobyczy rozjaśni ci przyszłość i wzbogaci złotem.
»Tak więc przez kwiat paproci zostaniesz bogaczem i w przysłość jak w zwierciadło poglądać będziesz.«
A młody wieśniak słysząc ten głos w ciemnym lesie, porzucił furę z wołami, pełną narąbanego drzewa: a ucieszony słodką nadzieją, pełen otuchy i szczęścia, biegł i darł się przez gęstwinę, szukając wierzby na cudowną fujarkę. I błądził długo i szukał długo, aż wśród suchej łąki znalazł zieloną wierzbę. Uciął piękną gałęź, skręcił z niej korę i miał gotową fujarkę.
Zadął na niej, a radość napełniła mu serce. W tej uboczy nie było nikogo; sam więc, uniesiony szałem wesołości, hasał po bujnej łące, aż zmordowany upadł na murawę. Doznał już skutku fujarki: ale dreszcz go zimny przejął, gdy wspomniał, że jej głos może obudzić duchy i zmarłych. Pot zimny, kroplisty wystąpił na lica. Lecz ciekawością zdjęty, chciałby co prędzej pospieszyć pod cmentarz. Schował więc fujarkę za pazuchę i począł przedzierać się do wązkiej drużyny.
Nie długo wybiegł na krasny wzgórek; okolały go dawne i stare mogiły: tu zbiegały się rozstajne drogi, a krzyż nowy świeży grobowiec oznaczał.
— »Ha!« rzekł do siebie: »sprobujwa; nim dojdziewa do cmentarza kawał ci drogi: niech choć jednego zobaczy ma, czy na głos fujarki podniesie swoje deski.«

I dobył piszczałki.


I dobył piszczałki; zaledwie zadął, krzyż się obalił, a z ziemi ukazał się dziad żebrak, zabity na rozstajnej drodze przed trzydziestu laty.
Młody wieśniak odwrócił oczy z przestrachem, nie chcąc patrzeć na twarz schudzoną wiekiem i nędzą, a zeszpeconą ranami. Lecz w przestrachu grał ciągle: wtedy zobaczył, że okoliste mogiły roztwierają się razem; usłyszał chrzęst żelaza, tętnienie podkowy.
Patrzy — żelazem zbrojni pokazują się rycerze: jedni pieszo, a wielu na koniach. Jeżeli dziada się nastraszył, więcej jeszcze, patrząc na liczny szereg uzbrojonych olbrzymów. On sam, lubo był rosły i we wsi swojej najwyższy, każdemu z nich niemal po kolana zaledwo głową dostał. Z większego strachu otworzył gębę, podrapał się po głowie; a nie zadymając piszczałki, nie poruszył już więcej mogił. Każde widmo nakryła ziemia i tylko wiatr zimny powiewając, przyginał trawę i zioła.
Umęczony wesołością i przestrachem z widzenia zmarłych, przygotował grabie i widły nietoperza, chcąc użyć miłości i przyjaźni.
Już oddawna młoda Zosia z poblizkiej chaty z czarnemi oczyma poruszyła mu serce; ale czarnobrewa nie dbała na zaloty młodego Jonka, jak go nazywano. Napróżno śpiewał do niej:

»U mojej Zosieczki
Oczki jak tareczki,
Gęba jak śmietana,
Dana moja! dana!«

Zosia się śmiała i z piosnki i z Jonka.
Pleła len w ogrodzie, kiedy się na nią zaczaił i grabkami nietoperza przyciągnął ku sobie. Zosia milej na niego patrzała, a Jonek uradowany całował owe grabki. Był pewny, że go kocha: chciał więc przyjaciela: upodobał sobie młodego Ziębę i z tym się wkrótce zaprzyjaźnił. Znała go dobrze i Zosia, a kiedy obaj przychodzili do niej razem, zawsze witała uśmiechem. Już Jonek myślał o weselu i zadumany usiadł za kopicą siana, kiedy za drugą szmer usłyszał. Ciekawy zakrada się, patrzy i widzi, jak Zosia siedzi razem z Ziębą, układając z sobą o dniu swoich zaręczyn. Rozgniewany złamał grabie i nie chciał ani przyjaźni ani miłości.
— »Na co mi piszczałka i grabie kościane!« Zawołał ze łzami: »tamta mnie zmęczyła, bom musiał nieochoczy skakać, i nastraszyła widmami; a temi przyciągałem Zośkę na próżno, by z wiatrem wszystko do czarta poszło Lepiej postarać się o pieniądze i zobaczyć, co też się ze mną stanie.«
Nazajutrz była wigilia do świętego Jana. Jonek nie nocował w chacie: napróżno go wyglądała matka! Burza okropna poblizki las wyłomała; pioruny kilka domostw i stodół spaliły. Już blizko południa, wrócił do chaty Jonek, spocony i drżący: był blady i oczy miał obłąkane. Napróżno mu stara matka postawiła miskę klusek ze słoniną, jeść nie chciał. Matka się modliła, a Jonek oddychał ciężko; lecz czasami się uśmiechał, bo pobrzękiwał złotem w kieszeni.


II.

Na weselu Zosi z Ziębą, on był pierwszym drużbą; sypał garścią grosiwo dla grajków i najlepiej się wystroił. Odtąd zawsze rej wodził w gospodzie; częstował wieś całą i co święto i niedziela grajkom jak pan płacił. Przygrywał i sam na wierzbowej fujarce, a wszystko co żyło tańcowało wesoło od wieczora do rana.
Ale Jonek nie przestał na tem, że był bogaty: chciał wiedzieć, co się z nim stanie; dobył więc kwiatu paproci i rzekł:

»Powiedz! pokaz! kwiatku mój!
Czemże będzie Janek twój?«

I usłyszał głos podziemny:
»Będziesz wisiał, a nogi twoje nieochocze wiatr będzie poruszał.«
— »Pfu! do czarta!« zawołał z gniewem Jonek: »wisieć nie będę, bo nie mam za co.« Począł się śmiać, ale nie mógł w nocy zasnąć, choć się i podpoił.
Przecież za długo hulał, nim przyszło mu na myśl o przyszłości się dowiedzieć. Wypróżnił kieszenie; już drugi raz, choćby chciał dostać kwiatu paproci nie uda się sztuka — a pieniędzy nie ma. To go niepokoi: nadchodzi Wielkanoc, młódź wiejska wcześnie prosi Jonka, żeby zamówił grajków, a u Jonka ni szeląga.
Kiedy spać nie może, przypomina sobie, że za pomocą kwiatu paproci, znowu się dowie o skarbie ukrytym, jak dawniej, gdy raz pierwszy z pod gruzów zamku dostał złota. Potarł paproć spojrzał — i widzi w ogrodzie szlachcica, że pod jabłonią zakopana na sążeń w ziemi stoi okuta w mosiądz szkatuła.
Zrywa się, biegnie i zaczyna kopać. Już ciężką szkatułę dobył na wierzch, już chce ją przez płot przerzucić; kiedy się szlachcic zbudził, usłyszał złodzieja, wybiega z dworu — zatrzymuje Jonka. Ale ten i chciwy złota i w obawie, żeby go nie wydał, uderza łopatą w głowę i zabija na miejscu.
Na krzyk konającego pana, zbiegają się dworscy, łapią zbrodniarza i oddają do sądu.
W pół roku Jonek wisiał na rynku w poblizkiem mieście. Tyle to zarobił z łakomstwa skarbu i widzenia przyszłości.
Wiatr zawiał silnie; już nie rozlegały się tony czarodziejskiej fujarki, a nogi przecież Jonka obumarłe i zimne poruszał wiatr silnie, jakby do tańca.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Kazimierz Władysław Wóycicki.