Kłamstwa/Tom I/VIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Paul Bourget
Tytuł Kłamstwa
Wydawca Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego
Data wyd. 1904
Druk Drukarnia Przeglądu Tygodniowego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Mensonges
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VIII.
Drugie oblicze madonny.

— Ależ to jest ten początkujący poeta, protegowany przez panią Komof — oświadczyła Zuzanna, zaledwie drzwi zamknęły się za młodym człowiekiem.
Po sposobie, w jaki odpowiadała na wyraz zdziwienia, malujący się w tej chwili na twarzy nowego gościa, można się było domyśleć stanowiska, jakie baron zajmował w tym domu. I z wesołym, dziewczęcym uśmiechem, którem u najbardziej nawet nieufny mężczyzna da zawsze wiarę, bo uśmiech podobny widywał na twarzy swej siostry — mówiła dalej:
— Ach! prawda, nie byłeś wczoraj u hrabiny, gniewasz się na nią... A szkoda, bo wyglądałam ślicznie, czarująco... byłbyś dumnym ze mnie... Nie mogłam uwierzyć temu, żebyś nie przyszedł i uczesałam się tak, jak lubisz. Hrabina przedstawiła mi tego młodzieńca, który jest autorem granej komedyi. Biedny chłopak pospieszył się ze złożeniem mi swego uszanowania, nie wiedział w które dnie przyjmuję i wszedł do salonu, nie oznajmiwszy się nawet... Wyobrażam sobie, że musi ci dziękować w duchu, żeś go uwolnił z bardzo przykrego położenia. Siedział jak na węglach żarzących a nie wiedział, czy mu odejść wypada...
— Przekonywasz się więc, że nie bez powodu oburzałem się na wczorajszy wieczór — odparł baron — za chwilową przyjemność musisz teraz przyjmować u siebie jeszcze jednego literata. Przyszedł tutaj, pójdzie do wszystkich twoich znajomych... Poślecie mu zaproszenie na wieczór i stanie się stałym gościem. Każdy rozmawiać z nim będzie swobodnie — jak ze mną lub z tobą — zapominając, że próżny młokos, wyszedłszy z twojego doimy dobiegnie do pierwszej lepszej redakcyi lub do kawiarni, aby się pochwalić nowinami z wielkiego świata... A potem dziwić się będziecie, znalazłszy opis swych domowych stosunków, w jakiej kronice skandalicznej lub w sensacyjnym romansie... Jednem z najgłupszych dziwactw naszego towarzystwa, jest mania przyjmowania literatów. Szkodzimy sobie wzajemnie: my zabieramy im czas, potrzebny do pracy, oni psują nam dobre imię. Opowiadano mi dowcipne odezwanie się córeczki jednego z tych panów, która uważając się za współpracowniczkę ojca, twierdziła, że „każdy wieczór spędzony w salonie, przynosi nam w zysku kilka pożytecznych spostrzeżeń“. Co do mnie, nie mogę pojąć przyjemności rozmawiania z tymi ludźmi — istnymi fonografami — którzy są albo głupi, albo kłamią bezczelnie.
— Ach! — zawołała Zuzanna, ściskając rękę barona i patrząc mu w oczy z wyrazem tak żywego uwielbienia, że niepodobna było wątpić o jego szczerości, jakże jestem szczęśliwą, mając w życiu takiego jak ty kierownika!.. Któż dorównać potrafi twej bystrości i znajomości świata!...
— W gruncie rzeczy, mam tylko więcej od innych zdrowego rozsądku — odparł baron ironicznie, wzruszając ramionami — co uwalnia człowieka od popełnienia tysiąca błędów, które właściwie wynikają nie ze złej woli, lecz z głupoty... Cała moja znajomość świata polega na item, że chciałbym użyć jaknajwięcej, przez czas, jaki mi jeszcze do śmierci zostaje... A niestety niewiele mam czasu przed sobą... Czy wiesz, Zuzanno, że za tydzień skończę pięćdziesiąt sześć lat?
Umilkł i rozdrażniony widocznie, przechadzał się wzdłuż i wszerz po pokoju.
Zuzanna w trząsnęła śliczną główką, podeszła do barona i podała do pocałowania swe oczy a następnie policzek. Czyniąc to, była podobną zarówno do lubieżnej kochanki, jak do niewinnej dziewczyny, bo w taki sposób dorosła córka obsypuje pieszczotami ukochanego ojca.
— A teraz — zawołała wesoło — napijesz się ze mną herbaty. Widocznie musisz być w złym humorze, bo zaczynasz mówić o swym wieku. Może spotkała cię jaka przykrość na którem z tych nieznośnych posiedzeń naukowych...
I z tem i słowami pobiegła do małego stolika, na którym stały dwie filiżanki — ślad podwieczorku spożytego z Ireneuszem. Gzy pomyślała teraz na chwilę o komedyi, jaka odegrała się przed kwadransem i o tym pięknym młodzieńcu, którego w tak krótkim czasie zdołała oczarować swym wdziękiem? A jeżeli myśl ta przemknęła po pięknem czole, otoczonem gładko zaczesanemi włosami, jakież uczucie ozwało się w jej sercu. Czy wstydząc się, bogdajby przelotnie, własnej obłudy, żałowała odejścia młodego poety? Czy też radowała się złośliwie z tak pomyślnego rezultatu swych zabiegów?... Nalała herbatę z uprzejmością nie mniejszą, od okazanej poprzedniemu gościowi. Usiadła nawet w tem samem miejscu a baron zajął fotel, na którym niedawno siedział był Ireneusz...
Baron Desforges, człowiek niezwykle miły w towarzystwie, posiadał jedną wadę: lubił uchodzić za najmądrzejszego i posiadającego najwięcej doświadczenia. W istocie miał słuszność, chlubiąc się, że zna świat i jego stosunki, ale częstokroć przeceniał swe zasługi w tej mierze.
— Rzeczywiście wynudziłem się nielitościwie na posiedzeniu w Palais-Bourbon — odparł. — Poszedłem tam, aby posłuchać napaści pana de Sauve na dzisiejsze ministeryum. Naiwny człowieczyna! Wierzy jeszcze w potęgę krasomówczej oracyi! Co do mnie, odkąd odmówiłem przyjęcia teki ministeryalnej, stałem się sceptykiem i pesymistą... Rozumiem doskonale, że nazwisko moje dlatego tylko figuruje zawsze na listach wyborców, że mój dziad był prefektem za czasów Napoleona I a ja piastowałem niegdyś godność radcy stanu... Chcieliby tanim kosztem pozyskać pięknie brzmiące nazwisko a słuchać mnie ani myślą... A jednak jak oni mnie się boją!... Nieraz, kiedy koło piątej po południu wstąpię do klubu, zastaję tam kilku moich młodych i starych przyjaciół, którzy reformują świat cały, pomiędzy dwoma partyami bezika, lub przyglądając się przechodzącym ulicą kobietom. Gdybyś widziała ich miny, skoro mnie zobaczą, w mgnieniu oka zmienia się temat rozmowy!... Nowy dowód przewagi zdrowego rozsądku... W pierwszej chwili chciałem pójść do nich dzisiaj i powiedzieć parę gorzkich słów prawdy, ale po namyśle zmieniłem zamiar i wstąpiłem do jubilera po twoje kolczyki, które przyrzeczono na dzisiaj...
Przy tych słowach, wyjął z kieszeni ozdobne pudełeczko, na którem nie było żadnej kartki wskazującej adres złotnika.
Oczy młodej kobiety zajaśniały radością, gdy otworzywszy pudełko, znalazła w niem dwa niezwykłe piękne brylanty. Po chwili jednak, zamknęła pudełko i wsunęła je do szufladki stolika z obojętnością, świadczącą, że piękna pani przyzwyczajoną była do przyjmowania kosztownych podarunków. Potem z rumieńcem radości na twarzy zawołała:
— Jakiś ty dobry!
— Nie dziękuj mi za to, co stanowi właściwie nowy dowód mego egoizmu — odparł baron, uszczęśliwiony widocznie z wrażenia, jakie widok kolczyków wywarł na Zuzannie — ja raczej powinienem ci być wdzięcznym, że raczyłaś przyjąć odemnie te kamyki. Jestem najszczęśliwszy, jeżeli masz na sobie coś, w czem ci do twarzy... Ach! — mówił dalej — byłbym zapomniał powiedzieć, że otrzymałem już transport win, z których obiecałem odstąpić wam połowę... Jakby na domiar szczęścia, udało mi się kupić za marne pieniądze ten portfel, który ci się tak podobał...
— Pozwolisz, że jutro o czwartej przyjdę do ciebie, aby ci raz jeszcze podziękować — odparła młoda kobieta, mimowoli spuszczając oczy ku ziemi...
Ireneusz wyszedł tak upojony pięknością tej kobiety, że gdyby teraz dojrzał zdala jej twarz, nie słysząc treści rozmowy, zachwyciłby się niezawodnie raz jeszcze dziewiczą jej wstydliwością.
Ale baronowi zachowanie się Zuzanny przywiodło widocznie na pamięć mniej idealne wspomnienia, bo oczy jego zapłonęły ogniem namiętności, gorący rumieniec pożądania oblał policzki, których cera zdradzała zbyt wielkie zamiłowanie wykwintnego jadła. Pokręcił wąsa i stłumionym głosem, dźwięk którego raz jeszcze przekonał Zuzannę, jak wszechpotężnie owładła zmysłami tego podstarzałego rozpustnika — odparł zmieniając temat rozmowy:
— Kogo będziesz miała w loży dziś wieczór?
— Panią Ethorel samą, bez męża.
— A z panów?
— Mojego męża przedewszystkiem... No i pana Cruce naturalnie.
— Do dyabła, ten stosunek kosztował go już olbrzymie sumy! — zawołał Desforges. — Niedalej jak wczoraj, ofiarował jej zegar ścienny, w stylu Ludwika XIV i za tę drobnostkę zapłacił dwadzieścia tysięcy franków.
— Nikczemna kobieta! — przerwała Zuzanna.
— Głupia przedewszystkiem — oświadczył baron. — Crucé zna się na tem a poczciwy Ethorel nie umie odróżnić kosztownego sprzętu od najzwyklejszej stolarskiej tandety... Słowem, wszystko składa się jaknajlepiej w naszym najlepszym z półświatków... Ale wracając do dzisiejszego wieczoru, na kogóż liczysz jeszcze?...
— Na wicehrabiego do Breves i na ciebie... Cicho! — zawołała nagle, pilnie wytężając słuch. — Ktoś idzie, słyszę jakieś kroki po schodach... I spoglądając na barona z tą samą zalotną minką, z jaką tak niedawno żegnała Ireneusza, powtórzyła też same słowa. — Ach! mój Boże. jaka szkoda!...
Po chwili milczenia, z wesołym śmiechem zawołała:
— Chwała Bogu! niema się czego obawiać, to tylko mój małżonek... Jak się masz, Pawełku?
— A to mi serdeczne powitanie! — odezwał się wchodzący w tej chwili do pokoju mężczyzna, wysoki, z dumną postawy, z otwarłem spojrzeniem pięknych oczów, z bladą śniadawą cerą twarzy, zdradzającą energię charakteru.
Pan Moraines odznaczał się szlachetną regularnością rysów, jaką dziś w Paryżu tylko u bardzo młodych ludzi napotkać można. Podobna fizyonomia u trzydziestopięcioletniego mężczyzny, znamionować winna niczem niezamącony spokój sumienia. Spojrzenie, jakiem obrzucił żonę, zdradzało głęboką dla niej miłość a po sposobie, w jaki uścisnął dłoń barona, poznać było można, jak niekłamaną ku niemu żywił sympatyę. Odpowiedziawszy tak uprzejmie na powitanie żony dodał, kłaniając się z komiczną powagą:
— Może przeszkodziłem pani? Czy mam odejść?
— Naleję ci herbaty — spokojnie odpowiedziała Zuzanna — uprzedzam tylko, że samowar przestał się już gotować. Pijesz czy nie?
— Dziękuję odparł Moraines, osuwając się na poblizki fotel. Po chwili, tonem kaznodziei, który zawczasu przygotował swą mowę, by silniejsze wywrzeć wrażenie, dorzucił: — Nie dalibyście wiary, do jakiego stopnia dochodzi głupota mężów... doprawdy, gotów jestem wyprzeć się wszelkiej wspólności z nimi... Czy słyszeliście o niespodziance, jaka spotkała pana d ’Hacquevilie?... Jakto? nie wiecie nic? — pytał dalej z widoczną radością. — Otóż opowiadano mi w klubie, że biedak otworzył dziś przez omyłkę list adresowany do jego żony a stanowiący nieomylny dowód wiarołomstwa tej niewiasty...
— Biedny Mainternes! — zawołała Zuzanna — nieszczęśliwy chłopak był tak zakochany w Łucyi!
— Otóż cała tragiczność położenia, polega na tem — podjął Moraines z akcentem tiumfu, spowodowanego wrażeniem podziwu, jakim miał przejąć słuchaczy — że autorem listu był nie Mainternes, ale Laverdin.... Łucya zaprzęgła obu do swego rydwanu... A teraz zgadnijcie, proszę, komu Hacqueville pokazał list i do kogo zwrócił się o radę?
— Do pana Mainternes — żywo odparł baron.
— Ach! mój drogi, musiałeś chyba słyszeć już o tem?
— Nie — odparł zapytany — ale zagadka nie trudna do rozwiązania... No i cóż powiedział Mainternes? Rozpaczał, oburzał się, złorzeczył... Ostatecznie Łucya musiała przenieść się do matki Ludzie mówią o pojedynku między panami Laverdin i Hacqueville, który podobno wezwał Mamterne’a na sekundanta!... A to głupi człowiek! drugiego takiego męża niema chyba poci słońcem!... Widocznie biedak nie ma żadnego przyjaciela, któryby go ostrzegł.
— Znajdzie się taki — odparł baron, wstając. — Należy wystrzegać się listów, oto sens moralny całej tej historyi...
— Zostań u nas na obiad, Fryderyku — zapraszał Moraines.
— Nie mogę — odrzekł Desforges — ale zobaczymy się dziś w teatrze. Pani Moraines była łaskawą zachować mi miejsce...
— W twojej loży — dorzucił Paweł, nie domyślając się jak trafnem było jego dopuszczenie.
Baron, który niegdyś dla żony abonował stale lożę, zachował dotąd ten zwyczaj i co tydzień odstępował ją najserdeczniejszemu przyjacielowi, nie upominając atoli się nigdy o zwrot pieniędzy.
Pan Moraines nie domyślał się zgoła tej kombinacyi, podobnie jak nie domyślał się, że niepodobieństwem było utrzymanie domu na takiej stopie, mając pięćdziesiąt tysięcy franków rocznego dochodu. Połowę tego budżetu stanowił procent od kapitału, pozostałego po panu Bois-Dauphin, który nie wiele zaoszczędzić zdołał, w przeciągu piętnastu lat swej ministerskiej działalności; drugą połowę wnosił pan Moraines z pensyi, jaką pobierał, otrzymawszy, dzięki staraniom barona Desforges, posadę sekretarza w jednem z towarzystw ubezpieczeń. Pomimo gróźb Zuzanny, pan Moraines przy każdej sposobności unosił się nad administracyjnemi zdolnościami swej żony, która pomimo tak szczupłych dochodów, umiała urządzić dom wygodnie a nawet wykwintnie. Nieraz słysząc przyjaciół ubolewających, że życie w Paryżu staje się coraz kosztowniejszem, z przedziwną łatwowiernością powtarzał:
— Gdybyście mieli taką gospodynię jak ja!... Zuzanna ma pannę służącą, która jej szyje w domu najkosztowniejsze tualety!... Nikt nie potrafi kupować tak tanio, jak moja żona...
Zuzanna wyrzucała mu nieraz, że podobne pochwały okrywają ją śmiesznością, ale zakochany małżonek nie był w stanie zamilczeć o tem, co uważał za najwyższą jej zasługę... Teraz, gdy po wyjściu barona, zostali sami, przyciągnął ją serdecznie do siebie i zawołał z zapałem:
— Jakież to szczęście dla mnie, gdy mogę choć chwilę przebyć z tobą sam na sam! Pocałuj mnie, najdroższa.
Zuzanną podała mu do pocałowania oczy swe i usta — podobnie jak baronowi przed chwilą.
— Doprawdy, ilekroć dowiem się o nowym dowodzie niewierności kobiecej — mówił dalej — drżę z przerażenia a potem serce mi się raduje, gdy pomyślę, że mam taką dobrą i przywiązaną żonkę.. Ach! gdybyś ty wiedziała, jak ja cię ubóstwiam!...
— A jednak masz prawo mnie wyłajać — przerwała Zuzanna, usiłując wyrwać się z jego objęć. — Tak, ta rozumna żona, z której jesteś tak dumnym, popełniła szaleństwo... Widzisz — mówiła dalej, wyjmując z szufladki kosztowny upominek barona — nie mogłam oprzeć się pokusie, kupiłam kolczyki, o których ci wspominałam.
— Ależ kupiłaś je z zaoszczędzonych przez siebie pieniędzy! — żywo zawołał Paweł. — Cóż za przepyszne brylanty!.. Jeżeli chcesz, abym się nie gniewał, pozwól że cię sam ustroję w te kolczyki.
— Nie wiem, czy potrafisz — zalotnie odparła Zuzanna, pochylając się ku mężowi, który z niezrównaną zręcznością, wyjął jej z uszów dwie perły i włożył dyamentowe butony. Palce miał grube i silne a jednak, gdy usługiwał ukochanej kobiecie, czynił to delikatnie i z wielką ostrożnością.
Podziękowawszy mężowi wdzięcznym uśmiechem, Zuzanna wzięła z biurka lusterko, oprawne w staroświecką srebrną ramkę a stanowiące również upominek od barona i przeglądała się w niem z widocznem zadowoleniem. Wyglądała teraz tak prześlicznie, że Paweł przyciągnął ją znów do siebie i złożył na jej ustach gorący, namiętny pocałunek.
Zazwyczaj nie broniła się pieszczotom męża. Obdarzona niepojętą, dziwnie skomplikowaną naturą, zachowała jednak uczucie czysto fizycznego przywiązania do tego zacnego człowieka, którego zaufania nadużywała w tak ohydny sposób. Ale w tej chwili pocałunek męża wzbudził w niej nieprzezwyciężony wstręt; szorstko prawie odepchnęła go od siebie, mówiąc:
— Przestańże, proszę, — Po chwili jakby, chcąc złagodzić przykre wrażenie, sprawione poprzedniemi jej słowami, dodała wesoło. Śmieszny jesteś, mój drogi. Zapominasz, że miodowe nasze miesiące dawno już minęły... Do widzenia, muszę się spieszyć z ubraniem.
Wyszedłszy z saloniku, Zuzanna udała się do swego sypialnego pokoju, w urządzeniu którego przebijał się najwymowniej głęboki materyalizm, stanowiący wybitną cechę jej charakteru. Zamknąwszy drzwi od tego wykwintnego, woniejącego gyneceum, które przepychem równało się sypialni kochanek królewskich, rozbierała się powoli, z pomocą panny służącej, Celiny, wysokiej czarnowłosej dziewczyny, w oczach której malował się chwilami tajony wyraz szyderstwa. Ktokolwiek ujrzałby ją teraz, zrozumiałby niechybnie, że ta kobieta nie cofnęłaby się przed niczem, byle oddychać mogła w tej atmosferze wyrafinowanego zbytku. Gdy stanęła w przezroczystej, batystówej koszuli, wysmukłe, lecz silnie rozwinięte kształty jej ciała rysowały się wyraźnie. Zuzanna, tak szczupła na pozór, że zdawała się chorobliwie wątłą, należała do kobiet, które strój uduchowni — jeżeli tak rzec można; każdy podziwiał jej cienką objętość w pasie, szczupłość nogi w kostce i dziecinnie młody wyraz twarzy, nie wiedząc, że pod temi fałszywemi pozorami kryją się silnie rozwinięte biodra, pulchne łydki i pierś wydatna.
Przejrzała się w lustrzanych drzwiach szafy, w której leżały stosy cienkiej bielizny, przekładane pachnącemi saszetkami i widocznie zadowoloną była ze swej urody, bo uśmiechnęła się wesoło, rzucając raz jeszcze w lustro spojrzenie, w którem malowała się taż sama myśl, jaka przed chwilą wzbudziła w niej wstręt do pocałunków męża. Ale myśl ta niemiłe musiała jej sprawić wrażenie, bo z głębokiem westchnieniem odwróciła głowę.
Po chwili jednak, gdy obmywszy twarz w zimnej wodzie i wsunąwszy na nogi miękkie pantofle, wybite puszkiem łabędzim, usiadła znów przed lustrem, niewesołe myśli rozpierzchły się bez śladu.
Panna służąca zarzuciła jej na ramiona błękitny, fularowy penioar i zaczęła rozplatać długie jej włosy.
W wielkiem weneckiem lustrze odbijał się wzorzysty dywan, zasłaniający posadzkę, porcelanowa wanna i duża marmurowa umywalnia, na której, obok srebrnej miednicy, stały tysiączne przybory kobiecej tualety. Pokój ten stanowił świątynię jedynego bóstwa, jakiemu ta kobieta hołd oddawała, a bóstwem tem było jej ciało. Czy widok ten wzbudził w jej sercu wspomnienie tysiącznych warunków, składających się na wytworzenie tak szczęśliwej egzystencyi?... Być może, bo pomyślała o mężu, mówiąc w duchu:
— Niezrównane serce!
Ale w tejże chwili powierzchnia lustra zamigotała ogniem, jaki rzucały pyszne kolczyki, których dotąd Zuzanna nie wyjęła z uszów, przypomniała sobie barona i jednocześnie prawie szepnęła:
— Poczciwy przyjaciel!
A oba te wrażenia tak sprzeczne na pozór — stanowiły w jej myśli zupełną harmonię, podobnie jak w rzeczywistości miłość dla męża nie przeszkadzała jej czynić zadość wymaganiom kochanka.
Kobiety z niezrównanem mistrzostwem tworzą podobne mozaiki moralne, które przestają wydawać się nam potwornemi, jeżeli pilnie śledzimy powolny, spokojny ich przebieg. Ta trzydziestoletnia kobieta, była w samej rzeczy istotą do najwyższego stopnia zepsutą ale — chcąc jej oddać sprawiedliwość, przyznać należy, że bezwiednie spadała na coraz niższy szczebel moralnego zepsucia, że zawiniła li tylko biernem poddaniem się okolicznościom.
Na dwa lata przed wojną 1870 roku. Zuzanna została żoną Pawła Moraines. Poślubiła go bez miłości, ale bez wstrętu zarazem, ulegając życzeniu rodziny: ojciec Pawła, senator Moraines, obracał się w jednych kołach z ministrem Bois-Dauphinem. Paweł, młody, przystojny, niezrównany tancerz, zdawał się stworzonym dla niej, tak jak ona zdawała się stworzoną dla niego. Pierwsze dwa lata małżeńskiego pożycia upłynęły im wśród nieustannych zabaw, tańców, polowań i letnich wycieczek. Były to prawdziwe miodowe miesiące dla tych obojga ludzi, dla których rozrywka stanowiła jedyny cel życia.
Paweł określał wybornie naturę stosunku, łączącego go z żoną, gdy nieraz, wracając z nią z balu o świcie, całował ją, mówiąc:
— Jesteś śliczna, jak kochanka!
Obrót wypadków wojennych obalił rychło w, gruzy ten gmach zbudowany na lodzie. Dochody senatora Moraines i ministra Bois-Dauphin, zmniejszały się nagle a przyzwyczajenia pozostały niezmienionemi. Ojciec Zuzanny zakończył życie w 1873 roku, nie zwątpiwszy ani na chwili o rychłem przywróceniu rządów, które widział tak siłnemi, tak popularnemi, kierowanemi przez liczny zastęp tak dzielnych mężów. Były senator, który o kilka miesięcy przeżył przyjaciela, podzielał też same ułudne nadzieje. Paweł w wyższym jeszcze stopniu niż ojciec i teść, przejętym był głęboką wiarą w powodzenie sprawy, wiarą, która w oczach historyka stanowi znamienną cechę stronnictwa cesarskiego.
Zuzanna, niezdolna wierzyć zwodniczym rojeniom, lecz umiejąca trzeźwo patrzeć na życie, rychło spostrzegła widmo zagrażającej ruiny jej, bo kosztowne prowadzenie domu zmuszało do ciągłego uszczuplania kapitału. Jednocześnie niemal spostrzegła, że baron Ferdynand Desforges zaczął coraz chętniej przebywać w jej towarzystwie. Baron, mający wówczas niespełna lat pięćdziesiąt, znanym był powszechnie jako jeden z najświetniejszych przedstawicieli głośnego w połowie bieżącego stulecia pokolenia, na czele którego stał powabny i wytworny książę Morny. Krążące wśród salonów legendy o dawnych jego przygodach miłosnych, zwróciły na niego uwagę zalotnej Zuzanny. Przy bliższej znajomości musiała uznać jego wyższość pod względem znajomości świata i wykwintnego obejścia się. Były ulubieniec księcia Morny, nie skrępowany żadnemi obowiązkami bo został wdowcem bezdzietnym po kilku latach małżeńskiego pożycia — wiodący życie bezczynne — dla formy bowiem tylko piastował urząd deputowanego — posiadający czterykroć sto tysięcy franków rocznego dochodu, nie licząc rozległej majętności ziemskiej w Anjou i wilii w Deauville — posiadał nadto umiejętność tak rzadko spotykającą się w świecie: umiał zestarzeć się w porę. Znudzony zabawami, pragnął zawiązać ostatni stosunek, któryby mu umilił jesień życia; szukał kochanki młodej, nie zbyt wymagającej, z którą mógłby spędzać długie, nieznośne w samotności wieczory.
Poznawszy panią Moraines, osądził wkrótce, że znajdzie w niej urzeczywistnienie wszystkich swych marzeń: była młoda i obdarzoną niepospolitą urodą, pomimo sześciu lat małżeńskiego pożycia, nie miała dzieci — co uwalniało barona od niebezpieczeństwa zostania ojcem a nadto usposobienie pana Moraines dawało rękojmię spokoju. Przebiegły baron rozwinął wysoką strategiczną działalność: z wysokim taktem dojrzałego człowieka, który żąda tego jedynie, aby był tolerowanym, pozyskał zaufanie Zuzanny, zaskarbił jej wdzięczność przez wyrobienie posady jej mężowi, obsypywał ją nieustannemu podarunkami i... dopiął wreszcie zamierzonego celu. A stało się to tak powoli, tak nieznacznie, stosunek ten raz ustalony zdawał się być tak naturalnym, tak nieodłącznym od codziennego jej życia, że Zuzanna nie zdawała sobie sprawy, jak występną była jej przyjaźń z baronem. Nie szkodziła tem przecież mężowi?... pozostała dlań jak przedtem kochającą żoną!...
Baron przyczyniał się wprawdzie w znacznym stopniu do zapewnienia jej zbytkownej egzystencyi, ale czyż kobieta nie ma prawa przyjąć drobnego prezentu od swych przyjaciół? Czy ktokolwiek cierpiał na tem, że usłużny przyjaciel płacił od czasu do czasu rachunek szwalni lub kuśnierza? Była jego kochanką, ale stosunki miłosne stały się tak jednostajnie regularnemi jak dwojga prawych małżonków.
Przyzwyczaiwszy się do układów ze swem sumieniem, uważała się — jeżeli nie za kobietę nieposzlakowanej uczciwości — to przynajmniej za istotę cnotliwszą od wielu swych przyjaciółek, których liczne intrygi miłosne były jej znanemi. Sumienie wyrzucało jej jedną tylko winę: po dwuletnich stosunkach z baronem, zdradziła go podczas wyścigów w Deauville na korzyść modnego naówczas „clubmana“, którego odbiła jednej ze swych przyjaciółek. Ale młodzieniec ten skompromitował ją tak silnie, zresztą sama tak szybko spostrzegła próżnośc i samolubstwo tego zdobywcy serc, że z nietajoną radością, chwyciła się pierwszego lepszego pretekstu zerwania niebezpiecznego stosunku.
Nauczona doświadczeniem, poprzysięgła sobie poprzestać nadał na przyjemności, jaką w tem małżeństwie we troje zapewniała jej rycerskość Pawła i epikurejska galanterya barona. Stała więc na tem stanowisku tak silnie, zwracała tak baczną uwagę na zachowanie pozorów, że dobre jej imię było czystem, o ile niem być może imię kobiety pięknej i wzbudzającej zazdrość ogólną.
Współzawodniczki Zuzanny, biegłe w obliczaniu wydatków czynionych przez innych, dostrzegły rychło, że państwo Moraines żyli zbyt wystawnie w stosunku do swych dochodów.
— A przecież pamiętamy czasy, kiedy byli zupełnie zrujnowanymi — dodawały te litościwe serca.
— To potwarz! — odpowiadali chórem przyjaciele, których baron posiadał liczny zastęp.
— To potwarz! — odpowiadali chórem naiwni. którzy ze wstrętem słuchali podłych plotek, opowiadanych co wieczór w każdym salonie.
— To potwarz! — dodawali chórem obojętni, którzy wiedzą, że w Paryżu mędrzec takiej się winien trzymać zasady: zdawać się nie wierzyć wszystkiemu, co słyszy naokół a ludzi przyjmować za takich, za jakich się podają.
Wspomnienie licznych usług doznanych od barona, musiało uprzytomnić się żywiej w umyśle Zuzanny, w chwili, kiedy siedząc przed lustrem, wyrzekła sama do siebie:
— Poczciwy przyjaciel!
Dlaczegóż więc teraz — gdy panna służąca — wkładała jej na nogi jedwabne pończoszki naszyte przezroczystemi koronkami — piękna pani zamiast myślącej, choć zużytej twarzy barona, widziała w wyobraźni twarz inną, nie zmęczoną życiem, rozjaśnioną dwojgiem ciemno-szafirowych oczów, odzwierciadlających duszę czystą i pełną zapału?... Dlaczegóż więc — gdy wprawne ręce Celiny sznurowały jej biały atłasowy gorset — w uszach jej, jak tony niebiańskiej muzyki, dźwięczało nazwisko Ireneusza Vincy?... Z jaką pokusą tajemną walczyła, gdy puszkiem muskając swe piersi i ramiona, wymówiła półszeptem:
— Niema o czem myśleć!
Jakto? więc kobieta będąca przyjaciółką, uczennicą nieledwie barona Desforges, kobieta tak dalece pozytywizmem światowym przesiąknięta, że sprzedała swą godność niewieścią wzamian za drogocenne klejnoty, wykwintną bieliznę, jedwabne suknie i zapełnienie sobie tysiącznych przyjemności umilających życie kochankom wielkich panów — kobieta ta mogła uledz wrażeniu, jakie wywarło spojrzenie ubogiego poety, spotkanego wczoraj dopiero a — być może — zapomnianego już dzisiaj? Raz jeszcze powtórzyła:
— Niema o czem myśleć!
A jednak wciąż o tem myślała... Jak wytłomaczyć ów fakt niepojęty, że Zuzanna mimowoli przedstawiała sobie rozkosz, jaką by czuła, gdyby on ją pokochał?
Stała przed lustrem, zapinając bogaty perłowy naszyjnik, podczas, gdy panna służąca, układała fałdy białej, atłasowej sukni... Gdyby ktokolwiek przypomniał jej to przestarzałe już dzisiaj zdanie, że „miłość uderzyła w nią jak grom“, bezwątpienia z niewymowną pogardą wzruszyłaby ramionami; — a jednak jakiemże innem mianem określić głębokie wzruszenie, jakiego doznała ujrzawszy młodego poetę w salonach hrabiny Komof?.. dlaczegóż wzruszenie to stawało się z każdą chwilą silniejszem?... Dlatego jedynie, że pożycie z mężem — człowiekiem niezrównanego serca — i z baronem — poczciwym przyjacielem — nudziło ją śmiertelnie.
Życie światowe, stanowiące dotychczas jedyny cel jej zabiegów, wydawało jej się już czczeni i bezmyślnem. Mawiała o sobie że jest zanadto szczęśliwą, niekiedy pół-żartem dodawała:
— Chciałabym bardzo doznać jakiego umartwienia.
Faktem jest, że od jakiegoś czasu doznawała ona dziwnego przygnębienia — którego źródłem jest ustawiczne zaspokajanie wszystkich pragnień — oraz fizycznego i moralnego zmęczenia, które tak często napotykać się daje u kobiet z półświata. Zbytek, wygody, nieznajomość trosk codziennych, sprowadzają wkrótce przesyt a wtedy sprzedajne te kobiety w jednej chwili rozmyślnie burzą gmach, wzniesiony przez nie z wielkim mozołem i z niezrównaną sztuką. Wyrzekają się wszystkiego, skoro w sercu ich ozwie się pożądanie innego uczucia, gorętszej miłości. Szaleństwo nawet popełnić gotowe w dniu, w którym spotkają człowieka zdolnego poruszyć ich serce, zmęczone nadmiarem użycia; człowieka, którego w dobitnej swej gwarze nazywają „swoim typem“. Dla trzydziestoletniej Zuzanny, przesyconej najzbytkowniejszym dostatkiem, nie mającej wyraźnego celu przed sobą, nie łudzącej się co do wartości mężczyzn spotykanych w salonach — poznanie człowieka, tak rdzennie różniącego się od zwykłych salonowych komparsów, musiało się stać i stało się istotnie faktem niezwykłej doniosłości. Ulegając instynktownej ciekawości, wczoraj przy kolacyi usiadła obok niego. Z właściwą kobietom umiejętnośnią i dziwnem przeczuciem wiedziona, potrafiła utrzymać się w roli, która — jak jej się zdawało — najbardziej ponętną być musiała dla młodego, niedoświadczonego poety. Wróciła do domu, oczarowana jego rozmową, ale choć serce jej żywiej bić zaczęło, nakazała mu milczenie słowami: „to niepodobna“, słowami, — które niby piorunochrony odwracają silne uczucie, grożące niebezpieczeństwem kobietom z wielkiego świata, stokroć więcej skrępowanym względami etykiety, niż ubogie mieszczanki gospodarskiemi troskami. Gdy Ireneusz powrócił, wrażenie doznane dnia poprzedniego powtórzyło się żywsze, silniejsze. Wszystko jej się podobało w młodym poecie: szlachetny wyraz twarzy, podniosłość uczuć, niezręczność ruchów, nieśmiałość w obejściu, to co widziała wyraźnie i to co przeczuciem odgadywała zaledwie. Napróżno powtarzała nieustannie: „to niepodobna“, gdy włożywszy strojną tualetę wpinała w stanik złote szpileczki o dyamentowych główkach; bądź co bądź, chciała zadać kłam temu niepodobieństwu, przywiązać do siebie młodego poetę i zawczasu już snuła tysiące planów, przewidując trudności i przeszkody.
— Muszę odwrócić uwagę barona — myślała w duchu — boję się, czy nie domyśla się już czego.
Przypomniała sobie teraz namiętne pociski, miotane przez barona na przedstawicieli ruchu literackiego. Pociski te, z których tak serdecznie śmiała się zazwyczaj, przejmowały ją teraz oburzeniem i wzbudziły w niej chęć nadania postępowaniu swemu kierunku wprost przeciwnego temu, jakiegoby sobie życzył „poczciwy przyjaciel“.
Roztargnienie jej było tak widocznem, że nie uszło uwagi panny służącej, która w godzinę potem dzieliła się z lokajem swemi wrażeniami, mówiąc:
— Coś się musiało stać naszej pani? Czyżby pan dowiedział się o wszystkiem?
A tymczasem, Zuzanna, roztargnieniu temu oprzeć się nie mogła ani podczas obiadu, ani w powozie wiodącym ją do teatru, ani podczas przedstawienia, do chwili, w której pani Ethorel zagadnęła ją słowami:
— Niech pani spojrzy, w krzesłach na prawo, tu obok drzwi korytarza, stoi jakiś pan, który na chwilę nie spuszcza z oka naszej loży... Zdaje mi się, że to pan Vincy?
— Ten poeta, którego hrabina wzięła pod swą opiekę? — z udaną obojętnością spytała Zuzanna.
Teraz dopiero, przykładając do oczów kosztowną lornetkę, będącą także darem barona, przypomniała sobie, że podczas bytności Ireneusza, wspominała o zamiarze spędzenia wieczora w teatrze. Spostrzegła wreszcie młodego poetę; on odwrócił oczy nieśmiało, ona zadrżała mimowołi, czy Desforges, stojący w głębi loży, nie dosłyszał zapytania pani Ethorel?.. Ale nie, baron zajęty był rozmową z panem Cruce.
— Rozprawia pewnie o kuchni — pomyślała uspokojona — i nic nie słyszał. Dlaczego lękam się napróżno?...
Po raz pierwszy od lat wielu, dźwięki muzyki wyw rły na niej silniejsze wrażenie. Przez cały wieczór w sercu jej toczyła się walka między zadowoleniem z obecności Ireneusza a obawą, by nie przyszedł do loży. Ale młody poeta, onieśmielony widocznie tem, że zwrócono na niego uwagę, nie spojrzał nawet w jej stronę. Wychodząc z teatru, Zuzanna nie spostrzegła również jego wzruszonej twarzy wśród tłumu, cisnącego się w korytarzach, nie dziw więc, że nie znalazłszy żadnej rzeczywistej przeszkody, puściła wodze przelotnemu uczuciu, którego serce jej zapragnęło tak gorąco. Usnęła szczęśliwie, rozmarzona, z temi słowami na ustach;
— Żeby tylko Klaudyusz Larcher nie udzielił mu bliższych o mnie szczegółów!...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Paul Bourget i tłumacza: anonimowy.