<<< Dane tekstu >>>
Autor Edward Redliński
Tytuł Konopielka
Wydawca Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza
Data wyd. 1973
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


W piątek przed Palmowo Niedzielo poszło sie do Dominow posłuchać Gorzkich Żalow: lubie sobie wcisnąć sie dzie w kątek między szmaty kożuchi, skulić sie zgarbić oczy przypluszczyć i roić sobie Męke Pańskie, serce kruszyć, o, tylko niektóre kolędy mogo równiać sie z Gorzkimi Żalami. I może godzinki. Baby już zeszli sie, chata pełna jak na kądzielnik, babskie to przeważnie nabożeństwo, z mężczyznow byli tylko Domin, Kuśtyk i ja. Lampe zawiesili Domin pośrodku na drocie, wykręcili na całego, baby poschodzili sie z roboto: Natośnicha z wituszkami, rozsiedli sie kole pieca i talkowali szpulki, Kozaczycha Jej Bohu z workiem szmatow: derli szmaty na pasma do chodnikow, Szymonicha kołko przynieśli, przędli wełne, drugie baby abo robili na drotach sfetry, szaliki, szkarpiety, abo łatali, abo wyszywali ręczniki na wielkanoc, w rożyczki i koguty. Kuśtyk na progu łatali reszoto końsko chwościno, Dominicha przędli pakule na worki. Tylko Domin przy piecy siedzieli bez roboty i drapali sie po nogach i ja, w kątku przy dżwiach, na ceberkach. Aż ktoś pyta sie czemuż to Grzegor nie nadchodzi, czas śpiewanie zaczynać, ileż czekać. A czekali bo miał przyść.
A Domin na to: Obrządził żywine, teras pewno Grzegoryche obrządza!
A Dominicha: Fe, plejto, lapiesz tym językiem w poście jak żydzisko!
A Kuśtyk: Nie obrządza, nie obrządza, toż on nie kiernoz, nie bedzie w poście laz do baby.
A Natośnicha: Kiernoz! Bo bez ślubu żyje.
A Dominicha: Toż nie bedzie w poście ślubu brał. Ale zaraz po Wielkanocy, Grzegorycha gadała, zaras ponioso na zapowiedź!
Na zapowiedź? Nono! Dawaj baby obrabiać nowine: bedzie miała Grzegorycha nowego Grzegora.
Trzeciego!
Trzeci Grzegor!
I wtedy Dominicha mówio, że po prawdzie to kto on taki? Co za jeden? Przybłęda, ale zdaje sie że jakby znajomy. Jakby znajomy, ale bijcie, zabijcie, nie moge przypomnić skąd, kto, zabyło sie na śmierć. Kuśtyk na to, czy on czasem nie surażak, że widziało sie jego w Surażu i to nie raz, i coś sie zdaje że w kościele. Jakby do księdza podobny? Ale nie, nie do księdza. Może do biskupa co był bierzmować? Nie, nie do biskupa. To do kogo? A Domin mówio, że Grzegor na pewno bywał i w Taplarach, ale jakby za kogoś przebrany, kogoś ważnego, pańskiego. I mnie tak samo świdruje coś, że on znajomy. Grzegorychi sie pytało, gada że sama nie wie: probowała wyciągnąć z niego, czemu z torbami chodził, ale podobno tylko machnie ręko: stare sprawy, mowi, szkoda język zdzierać. To było wiadomo tylko, co było widać: że człowiek z niego zgodny, sąsiedzki, nieleniwy.
Ale skończyło sie gadanie, bo zahuczało w sieniach, słyszym: idzie, śnieg obtupuje. A jakże, czapke zdjoł, powiedział co trzeba, siada z boku, wyjmuje listewski, nożyk, widze: struga treszczotke na Wielkie Subote. Nu to Dominicha zaczynajo zza kołka i kądzieli: Gorzkie Żale Przybywajciee, i zaras dołączajo sie baby: Serca nasze przenikajciee, serca nasze przenikajciee! I od razu taka żałość mnie łapie, żałość i nabożeństwo, że nogi drżo, ręce drżo: Rozpłyńciesie me źrenice, lejcie smutnych łeskrynice, lejcie smutnych łeskrynice!
I smutno sie robi, uj jak smutno, oczy mgło zachodzo. Żal dusze ściska, serce boleść czuje gdy słodki Jezu na śmierć sie gotuje, klęczy w ogrojcu, gdy krwawy pot leje me serce mgleje! Już kołko nie furczy, wituszki nie popiskujo: uszy już słyszo co innego, babskie pojękiwanie, oczy widzo Kalwarie, góry spiczaste, wysoke, na niej czternaście Stacji Męki Pańskiej, cała Droga Krzyżowa jak w suraskim kościele, długie brody, obcęgi, młotki, między nimi święta głowa w cierniowej koronie, twarz umęczona, broda czarna pańska, ach, ubiczowany, cierniami koronowany, Jezu za trzydzieście srebnikow od niwdzięcznika Judasza przedany, Jezu moj kochanyy! Już na śmierć skazany, krzyż jemu na plecy wpychajo, zaczeła sie droga krzyżowa: Pan Jezus pierwszy raz pod krzyżem upada! I zaras najsmutniejsze: Matke swoje spotyka: Czemusz Matko ukochana, cięszko na sercu stroskana, czemu cała truchlejesz? Co mię pytasz wszystkam w mgłości, mowić nie moge z żałości, krew me serce zalewa! Aż litościwy Cerenajczyk krzyż dopomaga nieść. Potem Święta Weronika twarz obciera Jemu z krwi i potu i na płotnie twarz Jezusowa odbija sie jej jak żywa! I jeszcze raz, i jeszcze raz Jezus pod krzyżem pada, droga ciężka, pod góre, na kalwarie. Aż napawajo jego żółcio i stacja jedynasta, najsmutniejsza: do krzyża przybijajo tępymi goździami, oczy bolo patrzyć, straszno, ileż to razy, od małego, co Post, co Gorzkie Żali, ileż razy samemu sie do krzyża przymierzało, ręce nogi na drzewo kładło w strachu, że takiego bolu nie wytrzymajo, a On, On święty, delikatny, wytrzymał! Oby sie serce we łzach rozpływało, że cie moj Jezu sprośnie obrażało, żal mi ach żal mi ciężkich moich złości, dla twej miłości! Pod krzyżem Matka jego stoi, boleje. Ach mnie Matce Boleściwej, pod krzyżem stojąc smutliwej, serce żałość przejmuje! I tak słowo po słowie śpiewanie kończy sie: Dominicha przestajo prząść, klękajo, i my wszystkie klękamy, bijem sie kułakami w piersi: Któryś za nas cierzpiał rany, Jezu Chryste źmiłuj sie nad nami! trzy razy odśpiewawszy żegnamy sie, siadamy, a usiądszy, każde robi swoje robote, tyle że tu tam trochu płakania, wycierania ślozow, ale już wituszki popiskujo, szpulki furczo, ale bez gadania, każdy jeszcze rozpamiętuje krzyż, cierpienie, o śmierci sie myśli, że umrzyć trzeba bedzie, że choroby, nieszczęścia, życie marne, proch z prochu.
Aż Grzegor odzywa sie że to wszystko przez złych ludzi: złe ludzi Pana Jezusa ukrzyżowali, złe ludzi wodke wydumali, chfabryki stawiajo. To przez nich świat zaginie: armaty, rowery, jeroplany tak samo zły wymys. A na co to wszystko? Czy to kiepskie życie starodawne? Czyż może być co lepsze jak gospodarzem być, orać, siać, młocić, konia trzymać, krowe! Ach, żeby wrocili sie dawne czasy, krole w koronach, hetmany, wojsko na koniach, dwory, dzwony, odpusty, herody, posty, pobożność. A pamiętacie dawniejsze lata, zimy? Jakie mrozy, jakie śniegi zimo! Jaki żar, ile słońca latem! A co dzisiaj? Zimo odelga za odelgo, śnieg z deszczem, plagi, lata mokre, pochmurne, słońce zimne, wystyga, pomieszanie sie robi. A Domin na to, że trzeba bedzie dać na msze: niech kto przejedzie sie po wiosce fóro zbierze ofiare na klebana i organistego, niech msza bedzie z organami. Bieda wisi nad Taplarami, niechaj nas Pambóg chroni od wszystkiego złego, amen.
A Grzegor: Bieda, nieszczęście wisi nad całym światem, koniec świata bliski, tak dalej być nie może. Któregoś dnia raptem zatrąbio trąby, ziemia zatrzęsie sie, łuna stanie na niebie i pokaże sie Pan Jezus w chwale: Machnie ręko i niebo rozpruje sie na półowy: I wtedy on machnie prawo ręko na sprawiedliwych i pokaże im raj, szczęście wieczne po prawicy. Potem machnie ręko lewo na żydow, antychrystow, złodziejow i pokaże im ogień wieczny!
Opowiada, słuchamy w strachu, aż tu Kuśtyk: Ojezu! i ręko obraz na ścianie pokazujo: widzicie?
Co? Co takiego?
Nie widzicie?
Patrzym, a Szymon spod proga to obraz palcem pokazujo, to Grzegora: na obrazie Święty Pioter wielgi klucz trzyma w obydwóch rękach, klucz do nieba. Przyglądam sie, to na obraz, to na dziada, to na obraz, to na dziada: alesz tak, tak, na pewno! Ta sama twar, włosy siwe nie siwe, szczoki pomarszczone, po bokach nosa po zmarszczce głębokiej jak broźna! I brwi takie same i oczy! Straszno sie robi, baby wstajo od roboty, każda co ma w ręce łapie, do proga odstępuje.
Co? Co takiego? pyta sie Grzegor, rozgląda sie po nas, po ścianach. Co tak patrzycie? Nu co? Co takiego?
Ale już dżwi brasneli, jedno po drugim odstępujem, tyłem przez prog, Ostańcie z Bogiem mowim, głowy kłonim, wychodzim przez sień, a cicho, a w strachu, jak przez zakrystie!


Tekst udostępniony jest na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska.