Król Lear (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt trzeci
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Król Lear |
Rozdział | Prolog |
Pochodzenie | Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom IV |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1895 |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | Leon Ulrich |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Kent. Kto się tu waży prócz straszliwej słoty?
Dworz. Ten, który w duszy równą czuje burzę.
Kent. Znam cię. Lecz powiedz, gdzie pan, kroi nasz teraz?
Dworz. Z rozpasanymi żywiołami walczy,
Wzywa wiatr, żeby ziemię w morze cisnął,
Lub lądy zalał karbowaną falą,
By świat się zmienił lub przepadł. Rwie włosy,
Które ze ślepą wiatr chwyta wściekłością,
I na przestrzenie bez śladu rozwiewa.
W małym swej duszy świecie stawia czoło
Wściekłości burzy z deszczami walczącej.
W nocy, śród której niedźwiedź przy szczeniętach
Drzymie w jaskini, lew i wilk zgłodniały
Nie śmią na słotę futer swych wystawić,
On z gołą głową błąka się po polach,
Zagłady wzywa.
Kent. Kto jest przy nim teraz?
Dworz. Nikt oprócz błazna, który chce żartami
Bolesne krzywdy od serca odegnać.
Kent. Znam cię, wiem dobrze, że bez żadnej trwogi
Mogę ci wielką zwierzyć tajemnicę.
Niezgoda, chytrze dziś jeszcze tajona,
Tli się już między Cornwall i Albany;
Przy nich (jak zwykle przy tych, których gwiazdy
W swym szczytnym locie na tron posadziły),
Nie braknie dworzan z równą im chytrością,
Co francuskiego króla są szpiegami.
Oni dostrzegli, co jeszcze ukryte,
Tajny wstręt książąt, tajne ich fortele,
Ze starym królem okrutne obejście,
I coś głębszego, czego tylko znakiem
Może te wszystkie razem są wypadki.
To tylko pewna, że francuski zastęp
Do niezgodnego przybywa królestwa.
Silny niedbalstwem naszem, bez przeszkody
W naszych najlepszych wylądował portach,
I wkrótce swoją rozwinie chorągiew.
Jeżeli słowu mojemu dość ufasz,
I bez wahania do Dover pośpieszysz,
Znajdziesz tam kogoś, co ci podziękuje
Za wierny obraz okrutnych boleści,
Dręczących króla przez wyrodne dzieci.
Jestem szlachcicem z krwi i wychowania,
Możesz mi wierzyć, że ci to poselstwo
Z zupełną rzeczy daję świadomością.
Dworz. Pomówim o tem jutro.
Kent. Nie, natychmiast.
By cię przekonać, że jestem czemś więcej,
Niż me pozory, otwórz tę sakiewkę,
Weź, co tam znajdziesz. Gdy ujrzysz Kordelię,
(A ujrzysz pewno), pokaż jej ten pierścień,
Ona ci powie, kto był ten towarzysz,
Którego imię nieznane ci teraz.
Przeklęta burza! Idę szukać króla.
Dworz. Daj mi twą rękę. Czy nic nie masz dodać?
Kent. Słów mało, ale wielkiej za to wagi:
By króla znaleźć, bądź mi pomocnikiem,
Idź go tą stroną szukać, ja zaś tamtą,
Kto pierwszy znajdzie, drugiego zawoła. (Wychodzą).
Król Lear. Dmij wściekły wietrze, aż twe lica pękną!
Lej katarakty twoje, uraganie,
Póki wieź naszych kurki nie utoną!
Siarczane ognie, z szybkim jak myśl lotem,
Gońce piorunów dęby trzaskających,
Spalcie me siwe włosy! Wy, pioruny,
Na proch rozbijcie wielką ziemi kulę,
I na raz zniszczcie formy i nasiona,
Z których niewdzięczny kształtuje się człowiek!
Błazen. O mój wujaszku, święcona woda w suchym domu lepsza od deszczowej wody pod gołem niebem. Dobry wujaszku, wracaj! proś o błogosławieństwo twoich córek. Noc ta nie ma litości ani dla mądrych ani dla głupców.
Król Lear. Grzmij z całej piersi! pluj ogniu! lej deszczu!
Deszcz, wicher, grzmoty, to nie moje córki;
Nie was, żywioły, o niewdzięczność skarżę:
Nic wam nie dałem, nie zwałem was dziećmi,
Czegobądź od was żądać nie mam prawa,
Zwróćcie więc na mnie całą srogość waszą!
Biedny, schorzały, pogardzony starzec,
Jak wasz pokorny stoję tu niewolnik.
Służalczą jednak drużyną was zowię,
Z dwiema córkami wyrodnemi zgodną,
By całą waszą potęgę wysilić
Na głowę starą i białą jak moja.
O, rzecz to szpetna!
Błazen. Ten, co ma dom, w którym schronić może głowę, dobrą ma czapkę.
Kto rozporkom szuka schrony,
Nim zapewni ją swej głowie,
Ten wszy na niej znajdzie mrowie,
To żebraków zwykłe żony.
Kto posadził tam swą piętę,
Gdzie kłaść serce należało,
Będzie płakał przez noc całą
Na nagniotki swe przeklęte.
bo jeszcze nie było pięknej kobiety, któraby nie sznurowała ust przed zwierciadłem. (Wchodzi Kent).
Król Lear. Nie! będę wzorem wszelkiej cierpliwości,
Nie rzeknę słowa.
Kent. Kto tam?
Błazen. Ba i któżby? Majestat i rozporek, to jest mądry człowiek i błazen.
Kent. Ach, to ty, panie? Te nawet stworzenia,
Co noc kochają, nocy tej się boją.
Pioruny trwożą wędrowców ciemności,
Kryć się im każą w swych jaskiń głębinach.
Jak żyję, nigdy jeszcze nie pamiętam
Takich błyskawic, grzmotów tak potężnych,
I takich ryków wiatru i ulewy.
Ludzka natura nie zdolna wytrzymać
Podobnej burzy, takiego przestrachu.
Król Lear. Potężne bogi, co nad głową naszą
Tej grzmotnej burzy rozpalacie ognie,
Wynajdźcie teraz waszych nieprzyjaciół!
Drżyj podlezę, zbrodni którego tajonych
Sprawiedliwości chłosta nie dosięgła!
W ciemnościach nocy skryj się, krwawa ręko!
Krzywoprzysięzco, pozorny świętoszku,
Kryjący płaszczem cnoty kazirodztwo!
Drżyj, nikczemniku, co w mądrej obłudzie
Czyhałeś zdradnie na życie człowieka!
Tajemne zbrodnie, wystąpcie z kryjówek,
Tych strasznych woźnych błagajcie o litość!
Jam pokrzywdzony więcej niż krzywdziciel.
Kent. Ach, z gołą głową! Łaskawy mój panie,
Uboga chata, o kilka stąd kroków,
Da ci przed burzą schronienie przyjazne.
Spocznij tam, ja zaś do twardszego domu
Od twardych głazów, z których zbudowany,
Raz jeszcze wrócę. Gdym o ciebie pytał
Przed chwilą, bram mi swych otworzyć nie chciał;
Lecz go do skąpej zmuszę gościnności.
Król Lear. Rozum w mej głowie zaczyna się mącić.
Pójdź tu, mój chłopcze, powiedz, czy ci zimno?
I mnie też zimno. Gdzie jest ta lepianka?
Jak dziwną sztukę posiada konieczność!
Na skarb przemienia rzeczy najpodlejsze.
Gdzie jest lepianka? biedny mój błazenku,
Jeszcze jest kątek w sercu mojem, chłopcze,
Gdzie mieszka litość nad twojem cierpieniem.
Błazen (śpiewa). Kto trochę sensu w głowie zachował,
Czy to deszcz szumi, czy to wiatr wieje,
Do swych się losów będzie stosował,
Choć każdej doby deszcz leje.
Król Lear. To prawda, chłopcze. Prowadź mnie do chaty!
Błazen. Ta noc ochłodzić zdolna kortezanę.
Nim się oddalę, ogłoszę proroctwo:
Gdy ksiądz będzie słowami, nie przykładem uczył,
Kiedy słód swój piwowar wodą będzie tuczył,
Gdy szlachcic będzie mistrzem swojego krawczyka,
Gdy będą za kacerza palić zalotnika.
Gdy trybunał każdemu dobry sąd wymierzy,
Gdy nie będzie ubogich giermków ni rycerzy,
Kiedy potwarz z ludzkiego ucieknie ozora,
Z jarmarków rzezimieszki znikną jak kamfora,
Gdy lichwiarz będzie złoto na polu rachował,
A rajfur z kortezaną kościoły budował,
Na angielskiej wtedy grzędzie
Wszystko tak się zamajaczy,
Że kto dożyje, zobaczy,
Lud nogami chodzić będzie.
Proroctwo to ogłosi Merlin, bo ja żyję przed jego czasami (wychodzi).
Gloucest. Niestety, niestety, Edmundzie! nie podoba mi się to wyrodne postępowanie. Gdy ich prosiłem, aby mi wolno było nad nim się litować, odebrali mi użycie własnego mego domu; zabronili mi pod karą wiecznej niełaski mówić do niego, wstawiać się za nim, być mu pomocą w jakikolwiekbądź sposób.
Edmund. Dzikie i wyrodne postępowanie!
Gloucest. Dość na tem; ani słowa więcej. Tli już niezgoda między książętami, a gotuje się coś gorszego. Odebrałem list tej nocy — niebezpieczna rzecz o tem mówić — zamknąłem list w mojej komnacie. Krzywdy, które teraz król znosi, będą pomszczone na ich sprawcach; już część wojska wylądowała; trzeba nam się przechylić na stronę króla. Wyszukam go i pomogę mu tajemnie. Idź tymczasem, baw księcia rozmową, aby nie dostrzegł mojego miłosierdzia. Jeśli się o mnie zapyta, powiedz, że jestem chory i poszedłem do łóżka. Choćby mi przyszło gardłem zapłacić, jak mi to zagrożono, muszę pomódz królowi, staremu mojemu panu. Dziwne gotują się rzeczy, Edmundzie; proszę cię, bądź ostrożny (wychodzi).
Edmund. O tej dobroci twojej zakazanej,
I o tym liście zawiadomię księcia;
Będzie to służba, która mi zapewni
Co ojciec straci, wszystkie jego grody;
Gdzie stary upadł, niech urośnie młody (wychodzi).
Kent. To chata, panie; wejdź, dobry mój panie.
Noc to zbyt sroga, aby znieść ją mogła
Ludzka natura. (Burza wciąż trwa).
Król Lear. Zostaw mnie samego,
Kent. Wejdź, panie.
Król Lear. Chceszże serce mi rozedrzeć?
Kent. Wprzódbym me własne rozdarł. Wejdź, mój panie!
Król Lear. Rzecz to twym sądem straszna, że nas burza
Do kości chłosta; straszna jest dla ciebie,
Lecz kto jest większej choroby ofiarą,
Nie czuje mniejszej. Gdy niedźwiedź cię trwoży,
Skoro przed tobą morze ryczy gniewne,
Pójdziesz z niedźwiedzia mierzyć się paszczęką.
Gdzie dusza wolna, drażliwe tam ciało.
Burza mej duszy z mych wydziera zmysłów
Wszystkie uczucia, prócz tych, co tu palą.
Niewdzięczne córki! Czy to nie to samo,
Jakgdyby usta rozszarpać pragnęły
Tę rękę, która pokarm im przynosi?
Lecz je ukarzę, nie chcę dłużej płakać!
Śród takiej nocy drzwi przede mną zamknąć!
O lej, lej deszczu! potop ten wytrzymam.
Przed starym ojcem, który szczodrą ręką
Wszystko wam oddał! O Regan! Goneril!
O, do szaleństwa droga ta prowadzi!
Nie chcę iść dalej, nie mówmy już o tem!
Kent. Wejdź, panie.
Król Lear. Własnej szukaj tam wygody.
Burza ta myśleć broni mi o rzeczach,
Coby mnie ciężej dotknęły. Lecz wejdę.
Chłopcze, wejdź pierwszy. Biedaku bez strzechy,
Wejdź, ja tymczasem odmówię pacierze,
A potem usnę. (Błazen wchodzi do chaty).
O nadzy nędzarze,
Gdziebądź jesteście, których w tej godzinie
Ta bezlitości siecze zawierucha,
Jak mogą wasze podarte łachmany
Przed taką wichrów osłonić dzikością
Bez dachu głowy, boki bez pokarmu?
O, nazbyt mało troskałem się o to!
Przepychu świata, wypij to lekarstwo,
Uczuj na chwilę, co czują nędzarze,
Abyś im resztki twego zbytku rzucił,
Pokazał większą nieba sprawiedliwość!
Edgar (za sceną). Półtora sążnia wody! półtora sążnia wody!
O biedny Tomku! (Błazen wybiega z chaty).
Błazen. Nie wchodź tam, wujaszku,
Bo duch tam mieszka. Ratujcie! Ratujcie!
Kent. Podaj mi rękę. Kto tam?
Błazen. Duch tam mieszka,
A jak powiada, zwie się biedny Tomek.
Kent. Kto ty, co jęczysz na słomie? Wyjdź do nas.
Edgar. Precz stąd! bo czarny goni za mną szatan;
Po ostrych cierniach świszczący wiatr wieje:
Ha! idź do łóżka i ogrzej się trochę.
Król Lear. Czy i ty wszystko twym oddałeś córkom?
Czyliż i tobie na to także przyszło?
Edgar. Kto da co biednemu Tomkowi, którego zły duch przeprowadził przez ogień i płomienie, przez brody i wiry, przez bagna i topiele; który mu podkładał noże pod poduszkę, a stryczki na kościelnej ławie; który mu stawiał trutkę przy rosole, natchnął mu taką dumą serce, że przejeżdżał na gniadym kłusaku po mostach na cztery cale szerokich, goniąc za własnym cieniem jak za zdrajcą? Daj Boże zdrowie twoim pięciu zmysłom! Zimno Tomkowi! O, do de, do de, do de! Niech cię niebo strzeże od zawieruch, złych planet i czarów! Daj jałmużnę biednemu Tomkowi, którego zły duch prześladuje. Ach, gdybym mógł tu go złapać, albo tu, albo tam znowu! (Burza trwa ciągle)
Król Lear. Do tegoż stopnia przywiodły go córki?
Nicżeś zatrzymać nie mógł, wszystko dałeś?
Błazen. O nie, zatrzymał płachtę, inaczej musieliby się wszyscy rumienić.
Król Lear. Niechaj więc plagi, które nad ludzkimi
Grzechami ciążą, spadną wszystkie razem
Na twoje córki!
Kent. Lecz on nie ma córek.
Król Lear. Giń, kłamco! Nicby nie mogło sprowadzić
Ludzkiej natury do tego spodlenia,
Prócz niewdzięczności córek. Czy dziś zwyczaj,
Że odepchnięty ojciec tak znajduje
Mało litości u własnej krwi swojej?
Słuszna to kara! To ciało poczęło
Te pelikany córki.
Edgar. Na górze Pillicok
Siedział Pillicok. Hola! hej tam, hola!
Błazen. Ta zimna noc zrobi z nas wszystkich błaznów i szaleńców.
Edgar. Strzeż się złego ducha; słuchaj rodziców; dotrzymaj danego słowa; nie przysięgaj; nie grzesz ze ślubną żoną bliźniego; nie przyuczaj twojej kochanki do bogatych strojów. Zimno Tomkowi!
Król Lear. Czem byłeś?
Edgar. Sługą hardego serca i duszy; trefiłem sobie włosy; nosiłem rękawiczkę u kapelusza; służyłem chuciom mojej kochanki i dopuszczałem się z nią czynów ciemności; każde moje słowo było przysięgą, którą łamałem w jasnem obliczu niebios; zasypiałem w rozpuście i budziłem się do rozpusty; wino kochałem serdecznie i kostki serdecznie, a z kobietami przechodziłem samego Turka; fałszywe było moje serce, lekkie było moje ucho, krwawa ręka; byłem wieprzem w próżniactwie, lisem w chytrości, w żarłoctwie wilkiem, psem w wściekłości a lwem w grabieży. Nie daj twojego biednego serca kobiecie na lada skrzypnięcie trzewików lub szelest bławatów trzymaj nogi daleko od zamtuzów, ręce od spódniczek pióro od lichwiarskich regestrów, a śmiej się potem ze złego ducha. Ciągle przez ciernie wieje zimny wiatr i mówi: suum, mun, nonny! delfinie, moje dziecko, stój! daj mu przykłusować. (Burza trwa ciągle).
Król Lear. Lepiej byłoby ci w grobie, niż wystawiać twoje nagie ciało na tę nieba surowość. Nie jestże człowiek niczem więcej? przypatrz mu się dobrze: Tyś nie dłużny robakowi za jedwab, bydlęciu za skórę, baranowi za wełnę, a kotu za perfumy. Ha, my trzej jesteśmy sfałszowanym towarem, ty jeden jesteś prawdą! Człowiek bez przyborów jest tylko biednem, nagiem, rosochatem jak ty zwierzęciem. Precz, precz co pożyczone! Dalej! odepnijcie! (rozdziera odzież).
Błazen. Proszę cię, wujaszku, uspokój się; zła to noc do pływania. — Teraz trochę ognia na tem pustem polu byłoby jak serce starego rozpustnika: mała iskierka, a reszta ciała zimna. Ale patrz, nadbiega błędny ognik.
Edgar. To ten zły duch Flibbertigibbet, zaczyna on swoje figle z ciemną nocą a kończy z pierwszem pianiem koguta; on to zaciąga oczy kataraktą, wykrzywia je zyzem, daje zajęcze wargi; on śnicią pokrywa białą pszenicę i dręczy wszystkie ziemskie stworzenia.
Święty Wit trzykroć obleciał pole
I spotkał Zmorę w rzeszy swej kole,
I precz stąd! krzyknął,
I tabun zniknął;
Precz, czarownico, o precz stąd!
Król Lear. Kto to?
Kent. Kto tam? Czego szukasz?
Gloucest. Co wy za jedni? Wasze nazwiska?
Edgar. Biedny Tomek, który je pływające żaby, ropuchy, kijanki ziemne i wodne jaszczurki; który w szaleństwie swojego serca, gdy zły duch harcuje, je krowieniec zamiast sałaty, pożera stare szczury i psy utopione w rowie, pije zieloną powłokę bagniska; którego od parafii do parafii, chłostając prowadzą, kują w dyby, karcą i więżą, a który miał niegdyś trzy ubrania na grzbiet swój, trzy koszule dla swojego ciała, konia do podróży i oręż do bitki.
Ale myszy i szczury i podobna fraszka
Całe siedem lat długich karmiły Tomaszka.
Strzeż się ducha, co za mną goni. Cicho, Smolkin cicho, ty szatanie!
Gloucest. I to jest, panie, twoje towarzystwo?
Edgar. Książę ciemności, to prawdziwy szlachcic,
A imię jego Modo albo Mahu.
Gloucest. Jak są wyrodne krew nasza i ciało,
Że nienawidzą tego, co je począł.
Edgar. Zimno Tomkowi!
Gloucest. Chodź ze mną, panie, nie mogę we wszystkiem
Słuchać surowych rozkazów twych córek.
Choć ich jest wolą, bym wrota me zamknął,
Na łup cię wydał tej nocy okrutnej,
Dość miałem serca, aby cię wyszukać,
Powieść, gdzie ogień i pokarm gotowy.
Król Lear. Wprzód z filozofem tym pozwól pogadać.
Powiedz mi, jaka piorunów przyczyna?
Kent. Usłuchaj, panie, dobrej jego rady,
Idź z nim do domu.
Król Lear. Jeszcze jedno słowo
Do uczonego tego Tebańczyka.
Nad czem rozmyślasz?
Edgar. Jak dyabła oszukać,
A bić robactwo.
A bić robactwo.
Król Lear. Pragnąłbym na stronie
Jeszcze ci jedno postawić pytanie.
Kent. Nalegaj, lordzie, aby poszedł z tobą,
Bo rozum jego zaczyna się mącić.
Gloucest. Któżby go ganił? Własne jego córki
Chcą jego śmierci. Ach, ten Kent uczciwy!
On nam to wróżył. O, biedny wygnaniec!
Król traci rozum, mówisz, przyjacielu,
I ja ci wyznam, żem prawie oszalał.
I jam miał syna, dziś go się wyrzekłem;
Na moje życie godził on niedawno,
Bardzo niedawno. Ja go tak kochałem!
Nigdy syn ojcu swemu nie był droższy.
Zeby ci prawdę wyznać, przyjacielu, (ciągle burza).
Żal mnie obłąkał. — Co za noc okrutna!
Błagam cię. panie —
Kroi Lear. Z waszem pozwoleniem,
Bądź towarzyszem moim, filozofie.
Edgar. Tomkowi zimno!
Gloucest. Schroń się do tej chaty,
A tam ogrzejesz nagie twoje ciało.
Król Lear. Idźmy tam wszyscy.
Kent. Tędy.
Król Lear. Lecz z nim razem;
Nie chcę opuścić mego filozofa.
Kent. Ustąp mu, panie; niech go z sobą weźmie.
Gloucest. Niech i tak będzie.
Kent. No, dalej, idź z nami!
Król Lear. Chodź, Ateńczyku zacny.
Gloucest. Teraz cicho,
I ani słowa więcej, ani słowa!
Edgar. Sir Roland przed czarną zatrzymał się wieżą
I krzyknął: Fe, cóż to i cóż się tu stało?
Wszak ci ja tu czuję Bretona krew świeżą.
Cornwall. Pomszczę się, nim dom ten opuszczę.
Edmund. Mogą mnie ludzie potępić, milordzie, że pozwoliłem uczuciom powinności wziąć górę nad popędami natury; ta myśl przejmuje mnie strachem.
Cornwall. Widzę teraz, że nie same złe skłonności podsunęły twojemu bratu myśl godzenia na jego życie, ale przewrotność ojca dała podnietę występnej złośliwości syna.
Edmund. Jak los mój okrutny, że nie mogę bez zgryzoty być sprawiedliwym! Oto list, o którym mówił, a który dowodzi, że czynny miał udział w knowaniach na korzyść Francyi. O nieba! bodaj zdrady tu nie było, lub bodajem nie ja był jej donosicielem!
Cornwall. Chodź ze mną do księżny.
Edmund. Jeśli treść tego listu jest prawdziwa, wielkie sprawy macie do załatwienia.
Cornwall. Prawdziwa czy fałszywa zrobiła cię hrabią Gloucester. Wywiedz się, gdzie jest twój ojciec, aby mógł być pojmany na pierwsze skinienie.
Edmund. (Na str.) Jeśli go znajdę niosącego pomoc królowi, to nowej doda siły podejrzeniom. (Głośno). Wytrwam w mojej wierności, choć zażarta toczy się wojna między nią a krwią moją.
Cornwall. Zupełną pokładam w tobie ufność: znajdziesz lepszego ojca w mojej miłości. (Wychodzą).
Kent. Wszystkie potęgi jego umysłu uległy niecierpliwości.
Bóg ci zapłać za twoją dobroć!
Edgar. Frateretto mnie woła i powiada, że Nero łowi ryby na wędkę w jeziorze ciemności. Proszę cię, niewinniątko, miej się na baczności od złego ducha.
Błazen. Powiedz mi, wujaszku, czy waryat jest szlachcicem, czy mieszczuchem?
Król Lear. Królem! królem!
Błazen. Nie, jest mieszczuchem, co ma syna szlachcica; bo waryat to mieszczuch, który widzi swojego syna szlachcicem, wprzódy nim sam nim został.
Król Lear. Z rozpalonymi gdybym miał rożnami
Tysiąc szatanów i z świstem wpadł na nie!
Edgar. Zły duch w krzyże mnie kąsa.
Błazen. Szalony to człowiek, co ufa ugłaskaniu wilka, zdrowiu konia, miłości dziecka, lub przysiędze ladacznicy.
Król Lear. Tak jest; natychmiast oskarżyć je muszę.
(Do Edgara) Chodź, usiądź tutaj, ty przemądry sędzio;
(Do Błazna) A ty, uczony panie, siadaj tutaj.
Wy zaś, lisice —
Edgar. Jak oczyma strzyże!
Czy sędziów uwieść pragniesz, mościa pani?
Do mnie, Bessy, po głębinie.
Błazen. Lecz szczelina jest w jej łodzi,
A wyznać się jej nie godzi,
Czemu do ciebie nie płynie.
Edgar. Czarny duch nawiedza biednego Tomka w głosie słowika. Hołupnik krzyczy w Tomka brzuchu o dwa białe śledzie. Nie kracz, czarny aniele! nie mam dla ciebie strawy.
Kent. O nie stój, panie, w takiem osłupieniu!
Czy nie chcesz na tem wypocząć wezgłowiu?
Król Lear. Chcę wprzód zobaczyć sąd ich. Gdzie świadkowie?
(Do Edgara) Ty, gronostajny sędzio, zabierz miejsce.
(Do Błazna) A ty siądź przy nim, jego towarzyszu.
(Do Kenta) Ty zaś dodany jesteś do kompletu.
Edgar. Sądźmy sprawiedliwie!
Czy śpisz, czy czuwasz piękny mój pasterzu?
Twoje owce wlazły w zboże;
Jedno świstnienie twoich pięknych ustek
Twą trzodę ocalić może.
Pur! to kot czarny.
Król Lear. Sądźcie tę najpierwej; to Goneril. Składam pod przysięgą przed tym dostojnym trybunałem, że wygnała biednego króla, swojego ojca.
Błazen. Zbliż się, mościa pani. Imię twoje Goneril?
Król Lear. Nie może temu zaprzeczyć.
Błazen. Przebacz, proszę; wziąłem cię za stołek.
Król Lear. A to jest druga, ukośne spojrzenie
Dowodzi jasno, jakie jest jej serce.
Ucieka! trzymaj! do broni! do broni!
Do trybunału wkradło się przekupstwo!
Fałszywy sędzio, czemuś dał jej uciec?
Edgar. Błogosław Panie twoim pięciu zmysłom!
Kent. Boże! — Gdzie teraz, panie, twa cierpliwość,
Z której się często tak dumnie chełpiłeś?
Edgar (na str.) Łzy me ku jego tak stronie się chylą,
Że zdolne zdradzić moje są przebranie.
Król Lear. I małe pieski i cała ta sfora,
Białek i Miłka, patrz szczekają na mnie!
Edgar. Tomek im swą głową rzuci.
Precz stąd, kundle!
Czarna czy biała twa gęba,
Czy trucizna cieknie z zęba,
Bonończyk czy brytan srogi,
Chart czy jamnik krzywonogi,
Ogar, wyżeł czy pijawka,
Będzie skomlał — ma to sprawka,
Gdy mą głowę cisnę na nie,
Śladu po nich nie zostanie.
Do de, do de. Sessa! Dalej, śpieszmy na wieczernice, jarmarki i targi! Biedny Tomku, pusto na twojej miseczce.
Król Lear. Anatomizujcie Reganę; zobaczcie, co jest w jej sercu. Czy jest w naturze jaka siła, która kształtuje te twarde serca? (Do Edgara) Ciebie, panie, biorę na jednego z moich stu rycerzy; tylko mi się nie podoba krój twojego stroju; powiesz mi, że to ubiór perski? zmień go przecie.
Kent. Teraz, mój panie, spocznij tu na chwilę.
Król Lear. Nie róbcie hałasu, nie róbcie hałasu; zasuńcie firanki.
Tak, tak! Pójdziemy wieczerzać z porankiem.
Błazen. A ja pójdę do łóżka o południu. (Wraca Gloucester).
Gloucest. Mów, przyjacielu, gdzie jest król a pan mój?
Kent. Tu, lecz go nie budź, rozum mu się zbłąkał.
Gloucest. Na twych go rękach unieś, przyjacielu,
Bom tu na życie jego odkrył spisek.
Czeka przed drzwiami gotowa lektyka,
Nieś go do Dover, a tam, przyjacielu,
Znajdziesz przyjęcie dobre i opiekę.
Śpiesz się, bo jeśli stracisz pół godziny,
Jego i twoja i jego obrońców
Śmierć niezawodna. Unieś go natychmiast,
A ja ci drogę ratunku pokażę.
Kent. Znękana bólem śpi teraz natura.
Sen będzie może balsamem twych zmysłów,
Które uleczyć trudniej może będzie,
Gdy raz sposobna przeminie godzina.
(Do Błazna) I ty nam pomóż twego unieść pana,
Nie możesz zostać tutaj.
Gloucest. Dalej w drogę!
Edgar. Gdy lepsi od nas razem cierpią z nami,
Ciosy boleści mniej czujemy sami;
Najboleśniejsze samotne są płacze,
Gdy wszystko wkoło śmieje się i skacze;
Łatwiej tam dusza skargi swe uciszy,
Gdzie widzi smutków swoich towarzyszy;
Trosk własnych brzemię jak cięży mi mało,
Kiedy pod równem gnie się króla ciało!
Ojciec mój dla mnie, czem dla niego dzieci.
Uciekaj, Tomku, a gdy dzień zaświeci,
W którym potwarcze zbić potrafisz słowo,
Wystąp i z światłem pogódź się na nowo.
W tej strasznej nocy niech się co chce stanie,
Byle się tylko król mógł uratować!
Więc baczność! baczność! (Wychodzi).
Cornwall. Wracaj co prędzej do milorda, twojego małżonka; pokaż mu ten list. Armia francuska wylądowała. Szukajcie zdrajcy Gloucestera! (Wychodzi kilku Sług).
Regan. Powieś go natychmiast!
Goneril. Wyłup mu oczy!
Cornwall. Zostawcie go mojemu gniewowi! — Edmundzie, zostań przy mojej siostrze. Pomsta, którą obowiązani jesteśmy dokonać na zdrajcy, twoim ojcu, nie jest to właściwy widok dla ciebie. Radź księciu, do którego się udajesz, aby się gotował z największym pośpiechem; my zrobimy to samo z naszej strony. Przez szybkich posłańców należy nam w ciągłem być porozumieniu. Bądź zdrowa, droga siostro! żegnam cię, lordzie Gloucesterze! (Wchodzi Oswald). Co nowego? Gdzie król?
Oswald. Króla stąd milord Gloucester uprowadził.
Trzydziestu pięciu lub sześciu rycerzy
Zdołali w końcu przy bramach go znaleźć,
Z pomocą kilku lorda domowników,
Z królem do Dover ciągną, gdzie, jak mówią,
Znajdą gotowych zbrojnych przyjacieli.
Cornwall. Dla twojej pani idź konie przygotuj!
Goneril. Bądź zdrów, milordzie, i ty, droga siostro!
Cornwall. Bądź zdrów, Edmundzie! Szukajcie Gloucestera,
Stawcie go tutaj w dybach, jak złodzieja.
Choć mi nie wolno życia mu odbierać
Bez formy sądu, władza ma dość wielka,
Abym potrafił zemstę mą nasycić,
Ludzie mnie mogą ganić, lecz nie wstrzymać.
Kto tam? A, zdrajca? (Wchodzą Słudzy z Gloucesterem).
Regan. To on, lis niewdzięczny!
Cornwall. Zwiążcie mu ręce!
Gloucest. Dobrzy przyjaciele,
Zważcie, że gośćmi jesteście moimi,
Tak wielkiej krzywdy nie róbcie mi, proszę!
Cornwall. Zwiążcie go, mówię! (Słudzy wiążą go).
Regan. Silniej! Szpetny zdrajco!
Gloucest. Niemiłosierną jesteś dla mnie panią,
Lecz ja nie jestem zdrajcą.
Cornwall. Do tej ławy
Przywiążcie zdrajcę! Zobaczysz, nędzniku —
Gloucest. Jak czyn niegodny szarpać moją brodę!
Regan. Jak biała broda, a on taki zdrajca!
Gloucest. Okrutna pani, włosy twoją ręką
Z mej siwej brody wydarte ożyją,
By cię oskarżyć! Jestem wasz gospodarz,
Jakże śmiesz ręką kalać rozbójniczą
Twarz mą gościnną? Powiedz, czego chcecie?
Cornwall. Mów, co za listy odebrałeś z Francyi?
Regan. Mów tylko szczerze, wiemy bowiem prawdę.
Cornwall. Jakie przymierze z zdrajcami zawarłeś,
Którzy na brzegach tych wylądowali?
Regan. Gdzie wyprawiłeś króla lunatyka?
Mów!
Gloucest. Odebrałem list pełny przypuszczeń,
List napisany ręką neutralną,
Nie wrogą.
Cornwall. Wykręt!
Regan. A wykręt kłamliwy.
Cornwall. Gdzieś wysłał króla?
Gloucest. Do Dover.
Regan. Dlaczego?
Czyś nie odebrał rozkazu pod karą —
Cornwall. Czemu do Dover? Niech na to odpowie!
Gloucest. Do pnia związany muszę hece znosić!
Regan. Czemu do Dover?
Gloucest. Bo nie chciałem widzieć
Ócz jego starych wydartych okrutnie
Twymi palcami i twej srogiej siostry,
Topiącej pazur w ciele pomazańca.
Morze, śród burzy, którą z gołą głową
W piekielnych nocy wytrzymał ciemnościach,
Morzeby samo wzdęło się, by zgasić
Gwiazd wieczny ogień; przecie, biedny starzec,
Łzami niebieską powiększał ulewę.
Gdyby wilk przy twej bramie w taką porę
Zawył, do twego rzekłabyś klucznika:
Idź, otwórz wrota! bo w całej naturze
Miękły z litości i najtwardsze serca,
Oprócz waszego. Lecz skrzydlatą zemstę
Ujrzę, na takie spadającą dzieci!
Cornwall. Nie ujrzysz nigdy! Przytrzymajcie ławę!
Na twoich oczach postawię mą nogę.
Gloucest. Niech mi na pomoc pospieszy, kto pragnie
Lat starych dożyć! Okrutny! o Boże!
Regan. Jednaby strona urągała drugiej,
Więc drugie teraz!
Cornwall. Jeśli ujrzysz zemstę —
Sługa. Wstrzymaj się, panie! Od dziecka ci służę,
Alem ci nigdy nie usłużył lepiej,
Jak teraz, twoją zatrzymując rękę.
Regan. A, ty psie podły!
Sługa. Gdybyś miała brodę,
Za takie słowa dobrzebym nią trząsnął!
Co chcesz?
Cornwall. Mój sługa! (Dobywa oręża i rzuca się na niego).
Sługa. Jeśli twoja wola
Zbliż się, wytrzymaj próbę mej wściekłości!
Regan (do innego sługi).
Daj mi twój oręż! Chłop, stawiać nam czoło!
Sługa. Zginąłem! Lordzie! zostało ci oko,
Byś widział jego upadek. Umieram! (Umiera).
Cornwall. Jest sposób, aby nie zobaczył więcej.
Precz galareto podła! A gdzie teraz
Blask się twój podział?
Gloucest. Noc straszna! noc wieczna!
Gdzie syn mój Edmund? Edmundzie, w twej duszy
Wszystkie natury roznieć teraz iskry,
By czyn okrutny ten pomścić!
Regan. Ha, zdrajco!
Wołasz na tego, co cię nienawidzi;
On nam o zdradzie twojej dał wiadomość,
Zbyt dobry, by się litować nad tobą.
Gloucest. O, ja szalony! Edgar był spotwarzon!
Przebacz mi, Boże, a jemu błogosław!
Regan. Rzućcie go za drzwi, niechaj sobie wietrzy
Drogę do Dover! — Jak ci jest, milordzie?
Cornwall. Jestem raniony. Oddalmy się, pani.
Ślepego zdrajcę wygońcie co prędzej,
Na gnój mi tego rzućcie niewolnika!
Czuję, Regano, że mnie krew uchodzi;
W niedobrą porę przyszła mi ta rana.
Podaj mi rękę.
1 Stróż. Na wszystko się ważę,
Jeśli on dobrze skończy.
2 Sługa. Jeśli ona
Żyć długo będzie, jeśli się doczeka
W podeszłych latach zwykłej starcom śmierci,
Wszystkie kobiety zmienią się w potwory.
1 Stróż. Idźmy za hrabią, skłońmy Bedlamczyka,
By go prowadził, gdzie zechce; na wszystko
Gotowe jego hultajskie szaleństwo.
2 Sługa. Idź ty, ja pójdę po płótno i białko,
By je przyłożyć na skrwawione oczy.
Bądź mu pomocą, miłosierny Boże! (Wychodzą).