<<< Dane tekstu >>>
Autor Mark Twain
Tytuł Królewicz-żebrak
Podtytuł Opowiadanie historyczne
Wydawca Księgarnia Ch. J. Rosenweina
Data wyd. 1902
Druk W. Thiell
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVIII.

Krwiożerczy sęp.

Skradając się, jak kot, starzec oddalił się, a przyniósłszy nizką ławkę siadł przy łóżku. Spoglądając na chłopca, patrzał się z ironią weń, ostrząc nóż dość długo. Nagle dostrzegł, iż otwarte oczy chłopca z rozpaczą spoglądają na ostrze noża. Spostrzegłszy to, z radością zawołał:
— Czyś zmówił modlitwy synu Henryka VIII?
Związany chłopiec napróżno poruszyć się usiłował, niestety, więzy nie pozwalały mu nawet wymówić jednego słowa.
— Módl się więc teraz, — zawołał pustelnik — wybiła twoja ostatnia godzina.
Usłyszawszy te słowa, chłopczyna zadrżał. Twarz jego prawie skamieniała. Szarpał się ze wszystkich sił, niestety jednak napróżno. Starzec patrząc na te męki, uśmiechał się tylko, a kiwając głową od czasu do czasu ostrzył nóż najspokojniej. Edward przestał się rzucać. Po twarzy jego zaczęły spływać łzy.
Zaczęło świtać. Starzec powstał i z nożem w ręku nachylił się po nad płaczącym chłopcem. Wtem dobiegły go jakieś głosy. Nóż w jednej chwili wypadł z rąk starca. Szybko zarzucił na nieszczęsną ofiarę skórę baranią i zerwał się w strasznym przestrachu. Hałas wzmagał się z każdą nieomal chwilą. Potem słychać było szybkie kroki, ktoś biegł wyraźnie. Nie pozostawało żadnej wątpliwości. W tej chwili zastukano do drzwi. Głos jakiś krzyczał za drzwiami.
— Otwierać natychmiast! słyszycie! prędzej! prędzej!!
W króla wstąpiła otucha w jednej chwili. Tak, był to Mayles, poczciwy wierny jego Mayles przybywał mu z pomocą! Edward posłyszał, że Mayles nie wszedł do izby, lecz rozmawia przez okno.
— Witaj, ojcze! — zawołał — gdzież mój chłopiec? No! dawaj go prędzej, a żywo!
— O jakiego to chłopca pytasz się człowiecze? — spytał obłudnie pustelnik.
— Jak to o jakiego? — odparł Mayles. — Niechciej mnie oszukiwać, nędzny starcze, rozumiesz. Tuż przy twojej siedzibie dopędziłem łotrów, którzy mi go porwali. Zapytani o chłopca, odpowiedzieli, że im uciekł. Śledzili go aż do twych drzwi, a nawet pokazali ślady nóg jego na ziemi. A więc nie udawaj i póki grzecznie się pytam, gdzie chłopiec i coś z nim zrobił odpowiadaj, rozumiesz!!
— Ach! teraz się domyślam — rzekł starzec — pytasz się pewno o tego oberwanego włóczęgę, króla, co u mnie dziś nocował, nie ma go teraz, ale nadejdzie niezadługo!
— Jak prędko? — zapytał Mayles, — czyby go nie można dopędzić.
— Nie wiem nic więcej — mówił starzec z uporem — niedługo powróci.
— Ha! kiedy tak! będę czekał! zawołał Mayles.
Przez cały ten czas biedny król nie przestawał jęczyć pod skórą baranią! Mayles go jednak nie słyszał, od czasu do czasu dźwięk jakiś dziwny wpadał Maylesowi w ucho. Nie wiedząc co to być może oglądał się w około, wsłuchiwał, usiłując dociec, co to być może. Wreszcie nie mogąc dłużej wytrzymać, zapytał:
— Co to za jęki? Zkąd one pochodzą?
— Jakie jęki, co za jęki, zapytał starzec zmięszany. Niesłyszę nic... nic zupełnie.
— To dziwne! rzekł Mayles, bo ja ciągle słyszę. O! i teraz w tej chwili. Nie, drogi panie pustelniku, to nie wiatr, musimy obszukać co to być może takiego.
Król postanowił jęknąć głośniej. Niestety, szczęki miał związane, a po przez gęstą skórę owczą jęk wydobywał się bardzo niewyraźnie. Starzec starał się uspakajać Maylesa, mówiąc:
— Wiesz co? pójdźmy do lasu, tam najprędzej chłopca spotkamy!
Usłyszawszy to Edward przeląkł się bardzo. Słyszał jak wychodzili, jak rozmawiali z sobą, jak wreszcie kroki ucichły zupełnie.
— Oszukano biednego mego towarzysza! — myślał chłopczyna, pozostawszy sam jeden w ponurych rozmyślaniach, — starzec okrutny powróci i będzie koniec!

Brakło mu tchu. Ostatniemi wysiłkami udało mu się zrzucić z siebie ciężką skórę baranią. Rozejrzał się. Cisza panowała dokoła. Nagle drzwi skrzypnęły, otwarły! Chłopczyna skamieniał z przerażenia. Zdało mu się, iż nóż w tej chwili zatapia mu ktoś w gardle. Zamknął oczy, poczem otworzył je znowu. Przy nim stali John Canty wraz z Jankiem. Nawet na widok tak niemiły dla siebie Edward rozradował się nie mało. Chciał zawołać: dzięki Bogu! nie mógł jednak wymówić słowa. Sznur którym miał zaciśnięte gardło, przeszkadzał mu zupełnie. W jednej chwili zerwano z niego wszystkie więzy i sznury któremi był skrępowany, poczem John Canty wraz z Jankiem, pochwyciwszy go na ręce w jednej chwili pobiegli z nim do lasu.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Samuel Langhorne Clemens.