Królewska miłośnica/Rozdział IX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Leo Belmont
Tytuł Królewska miłośnica
Podtytuł Dalsze losy pani Dubarry
Rozdział „Dobra dziewczyna“. Szaleństwa Pantofelek
Pochodzenie Od kolebki do gilotyny
Wydawca Instytut Wydawniczy „Renaissance“
Data wyd. 1928
Druk Zakłady Graficzne E. i D-ra K. Koziańskich
Miejsce wyd. Warszawa — Poznań — Kraków — Lwów — Stanisławów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ IX.
Dobra dziewczyna“. Szaleństwa Pantofelek.

Nazajutrz otrzymała dwa listy.
Jeden był wonny. Pochodził od Aiguillon‘a. Książę pisał:

„Joanno! Całą noc przykładałem kompresy; nie mogłem zasnąć. Musiałem myśleć o tobie. I przyszedłem do wniosku, że... wbrew woli, kocham cię naprawdę. Od wczoraj stokroć więcej. Jeszcze mi żadna kobieta nie rzuciła cukierniczki w łeb. Ty pierwsza. To mi zaimponowało. To oświeciło mnie o mojej miłości dla Ciebie. Celowałaś w głowę, trafiłaś... w serce. Mężczyznom niekiedy taki wstrząs jest potrzebny. Zrozumiałem, że chciałem popełnić świństwo i głupstwo. Nie wolno odrywać Ciebie od Wersalu, bo czem jest Wersal bez Ciebie?... — złoconą pustką!
Myślałem o Tobie. Kiedyś księżna Forcalquier rzekła do oskarżających ciebie: „Czego chcecie od niej? Ona ma tysiąc wad, ale ma miljon zalet. Pokażcie mi drugą kobietę, która wytrzymałaby taką proporcję! Ona jest poprostu „bonne fille!“... Jest to najświetniejsza twoja charakterystyka. Wadzisz, Joanno, jestem człowiek zły, ale imponuje mi dobroć — ten brylant rzadki ma ziemi, niewidzialny na dworze. W ciszy nocnej bezsenny rozmyślałam o tem, jak dziwnie jesteś dobrą, jak przebaczającą wrogom, jak nieurosłą w pychę, jak nie mszczącą się na paszkwilistach, niewyzyskującą swojej władzy, rozdarowującą swoje bogactwa każdemu, kto o to prosi, naiwną protektorką najmniej zasługujących, zabawnie poczciwą córką (wie o tem mama Rançon, której inna na twojem miejscu by się wyparła) — słowem, miłą... miłą... miłą! I myślę, że twoja dobroć mi wybaczy. Bo zapomniałem w tym liście powiedzieć, że jesteś... czarującą kochanką i chciałbym to uczynić osobiście. Czy mogę przyjść dziś o północy?

Twój A.

Zwyciężyła!...
Drugi list — od Terray‘a — był również jej triumfem.
Brzmiał:

„Hrabino! Sam nie wiem, dlaczego chciałem popełnić podłość. Zdaje mi się, że z nudów. Ostatecznie podłość na dworze jest jedyną rozrywką. Wyjątek stanowi córka królewska, madame Luiza, która poszukała rozrywki w cnocie, wstępując do klasztoru Karmelitek. Ale ja nie potrafię być mnichem i próbowałem zabawić się inaczej. Cios, który zadałaś naszemu przyjacielowi, otrzeźwił mnie. Błagam na klęczkach o wybaczenie. Czyniłem sobie przez całą noc wyrzuty, że... nie zasłużyłem na to, aby pomścić twoją krzywdę w sposób, który mi tak wspaniałomyślnie zaproponowałaś.
„Nie cofaj mi jednak nadal swojej przyjaźni. Że jestem ci życzliwy, składam dowód w poniższej radzie. Jesteś na błędnej drodze. Twój gniew wczorajszy dowodzi Twojego, z przeproszeniem, dzieciństwa. Nie liczysz się z koniecznościami natury Ludwika. Naśladuj mądrą Pompadour, która potrafiła utrzymać się do końca życia przy dworze. Weź sobie jaką młodą towarzyszkę, która potrafi zadowolnić przelotne kaprysy żądz Ludwika. Będzie cię więcej kochał za przyjemność, którą mu dostarczysz! W ten sposób utrwalisz swoje stanowisko na dworze.
List ten spal. I pozwól mi przyjść do siebie dziś na obiad. Pomówimy o tem, jak zrealizować nasz dawny projekt uczynienia ciebie wtórą Maintenon. Służka T.“

W kilka dni potem Terray wskazał pani Dubarry, jako najbardziej nadającą się do roli „nieszkodliwej dla niej zabawki Ludwika“ młodą mężatkę, panią Dumerval, ponieważ jest „dzieckiem pozbawionem talentu i ducha, które pociągnie króla tylko na krótko, nie tarasując drogi faworycie.“[1]

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Rada była dobra, choć niemiła dla pani Dubarry, której ambicją było wyłącznie czarować monarchę. Zresztą nie posiadała ona tych darów natury męskiej, które pozwoliły pani Pompadour, przy równoczesnem pełnieniu roli dostawczyni zmiennych rozkoszy wobec króla, grać tem pewniejszą a górniejszą rolę — władczyni Francji. Nie dorosła do tej drugiej roli; drżała, że przestawszy czarować, może zejść do nicości.
Na razie rada okazała się zbyteczną. Król przechodził pewien kryzys duchowy. Wyrzekał się zmysłowości, pozostawiając Dubarry samej sobie, obojętny na dochodzące doń szepty o jej urzeczeniu przez oczy d‘Aiguillon‘a. Marzył o znalezieniu śród dam dworu przedmiotu miłości platonicznej, jakim była dlań rychło po śmierci Pompadour czarująca hrabina de Seran, względem której odgrywał rolę powściągliwego kawalera. Ale w tych poszukiwaniach przeszkodziła mu córka Ludwika, która zwróciła oczy starzejącego się króla na „rzeczy, dalekie od tego padołu.“
Surowa karmelitka podejmowała już raz próbę odgrodzenia swego królewskiego ojca od grzesznych pokus. Powiodło się to jej tylko pozornie. Król słuchał z przejęciem kazań córki, podziwiał jej cnotę i wymowę i korzył się przed Panem nad Pany w czasie mszy porannej wspólnie z przygodnemi kochankami, które grzeszyły z nim w nocy. Były to paroksyzmy jakiejś nabożnej rozpusty!...
Tym razem Ludwika podjęła próbę nanowo. Jeżeli nie była bardziej orężną, niż przedtem, to król, postarzały i osłabiony na zdrowiu i umyśle, wydawał się bardziej podatnym na jej kazania. Karmelitka sparaliżowała konkurujące ze sobą zabiegi hrabiego Dubarry, d‘Aiguillon‘a i Terray‘a, zanim wszyscy trzej opatrzyli się i otrzymali nauczkę od hrabiny. Król nie podał ucha żadnemu z trzech znamienitych kusicieli i odsunął od siebie podszepty innych. Z jakąś trwogą mistyczną oczekiwał zbliżających się świąt Wielkiej Nocy. Ludwika potrafiła go przekonać, że jeżeli się nie opamięta, „poczuje na sobie rękę Bożą“ w czasie przystąpienia do ołtarza w święto Zmartwychwstania tego roku.
Napozór była sojusznicą pani Dubarry, stawiając przeszkody królowi na drogach nowych awanturek miłosnych. W istocie była dla niej przeciwniczką niebezpieczniejszą od utytułowanych kuplerów. Owionięta duchem skrajnego klerykalizmu, a zarazem pełna ambicji politycznych, rozżeganych w niej podszeptem jezuitów, zapragnęła ze swego klasztoru rządzić losami Francji. Zamierzyła jednakowo nie dopuścić do powrotu wpływów partii Choiseul‘a, jak położyć tamę wpływom kliki „tej dziewki Dubarry“: usunąć d‘Aiguillon‘a, Terray‘a i Maupeou. Wyjednała od ojca uroczystą przysięgę, że nie powtórzy się nigdy w dziejach Francji skandal podobny do małżeństwa króla Ludwika XIV z panią Maintenon, która „zresztą nabożnością swoją odkupiła wiele, gdy ta brnie z grzechu w grzech i nie posiada w sobie nic ze św. Magdaleny, prócz jej swawoli“. Przygotowywała zwolna i ostrożnie cios stanowczy: przełamanie zastarzałej słabości monarchy dla tej „niemożliwej kobiety“.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Pani Dubarry podniosła rzuconą jej przez fanatyczkę rękawicę. Podjęła walkę na swój sposób, który graniczył z bezmyślnością i mógł ją przyprawić o zgubę. Poprostu dała się porwać szałowi wesela, rachując na to, że w ten wir pociągnie za sobą króla. Zwiększyła bajeczny przepych swoich toalet, aby podniecić jego tępiejące oczy wzmożonym urokiem. Kiedy pewnego razu upomniał ją wątpliwej delikatności aluzją: „Pani Pompadour, odziana skromnie, jako pasterka, bardziej mnie czarowała!“ — rozkrzyczała się: „Jestem bachantką, a nie pasterką! I gdybyś, niedobry królu, nie postarzał się, nie stetryczał, nie skwaśniał, nie zklasztorniał, nie... zgłupiał, to rozumiałbyś, że jedna taka bachantka, jak ja, przechodzi czarem wszystkie pasterki świata, nawet... Pompadour!“
Wydawała teraz co wieczora w Luciennes uczty, na które wymykali się dworacy z Wersalu, szarzejącego i posępniejącego pod natchnieniami Luizy. Panowało tu nieopisane wesele i niebywała swoboda obyczajów. Szampan tryskał fontanną. Trwała nieustanna orgia śmiechu w kontraście do nudy, którą powiało od króla i otaczających go komedjantów dewocji — zgrzybiałych panów i bezzębnych dam. Dobijano się o wstęp na te uczty. Dawano tu widowiska teatralne — złożone z tanecznych pokazów, przechodzących w pozy miłosne, i z wodewilów, w których śpiewano tłuste kuplety, zniewalające do rumieńca nawet wyzbyte z pruderji damy arystokratyczne. Deklamowano okolicznościowe wiersze, które ośmieszały przejrzyście osoby z dworu przy poklasku ośmieszanych, głosiły niedyskretnie tajemnice miłości. Krążyły dowcipy satyryczne, nie oszczędzające „króla-mnicha“, drwiące z monarchji i kościoła. O północy pary rozpraszały się po ciemnych alejach parku — panował Eros.
Dubarry zjednała sobie dwór, pragnący bawić się do szału, zapomnieć rysujące się na ścianach gmachu społecznego groźne memento: „Mane, Tekel, Fares!“ — prorokowane temu światu przez posępnych myślicieli, patrzących głęboko w przyszłość. Król, powstrzymywany przez Ludwikę, stronił od tych uczt. Na jego prośbę, któregoś ranka udał się do niej nuncjusz papieski.
Przyjęła go w dezabilu tak niedyskretnym, że przed oczyma czcigodnego wysłannika wciąż migała biel wysuwających się z pod gazy piersi. Można było rzec, że chciała pochlubić się przed nim swoją wieczną młodością. Nuncjusz spuszczał oczy, kraśniał, jak rak, w zakłopotaniu gładził swoje siwe włosy — rozpoczął przemówienie od opowieści o jawnogrzesznicy. Zamachała nań rękoma:
— Znam! znam te rzeczy! Przecież to tyle razy opowiadano z kazalnic!... Szkoda czasu... Czego król chce? — słucham!
— Król zwraca uwagę pani na niestosowność jej uczt w chwili, gdy... córka jego nawróciła go do cnoty, gdy on sam...
Przerwała mu:
— Karmelitka spełnia swój obowiązek! Ja — swój. Ona nawraca go do smutku, ja do wesela. Co jest lepsze, osądzi najlepiej, gdy sam do mnie przyjdzie.
Nuncjusz, który był wymowny tylko po łacinie, nie znalazł słów wobec tej „tępoty duszy“. Powstał. Dubarry zrzuciła pantofelek z nogi
— Ach, kochany nuncjusz już odchodzi!... Proszę mi wprzód podać pantofelek.
Był tak oszołomiony, że... podniósł pantofel i zamierzał włożyć jej na nogę.
— Dziękuję!... Ja sama włożę...
Nuncjusz, niezadowolony z nieudanego poselstwa,[2] powrócił do króla i oznajmił mu odpowiedź pani Dubarry.
— Sam tam pójdę!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Trafił w rozgwar uczty. Goście na moment zmieszali się. Ale Dubarry poskoczyła ku królowi, pociągnęła go do stołu, szalejąca, pijana, rozradowana jego przybyciem:
— Król! Najukochańszy król przybył bawić się z nami! Niech żyje Ludwik XV — najlepszy z królów na ziemi! Niech żyje do stu lat!
Podchwycono hucznie toast. Król grzecznie przepił do obecnych za swoje zdrowie. Nie zdołał jeszcze otworzyć ust, a już Dubarry zerwała z nogi w podskoku pantofelek:
— Panie i panowie! za zdrowie szlachetnego nuncjusza, który mi podawał pantofelki!
O jej „kawale“ wiedziano już z jej ust. Wypiła poncz łyżką wazową i napowrót wrzuciła ją do wazy.
Król zmarszczył brwi.
— Hrabino! — upomniał ją — tak niemożna. Przecie tym sposobem każdy będzie pił twoją ślinę.
Rozgniewała się. Wybuchnęła krzykiem:
A ja chcę... ja właśnie chcę, żeby każdy pił moją ślinę.[3]
I skoczyła na stół rozgrzana winem, zarumieniona gniewem, który nagle zmienił się w kaskadę śmiechu, wprawiającą w falowanie jej prężne piersi.
Król odwrócił się. Napotkał oczy starej panny Chon, która, jako widz, brała chętnie udział w uroczystościach u pani Dubarry, ale bardziej dbała o to, aby przypochlebić się królowi odgadnięciem jego myśli.
— Ona jest... — rzekł cicho... Jakby to powiedzieć?
— Okropna! — szepnęła Chon.
— Nie! nie... nie to!
— Czarująca! — rzekła na głos Chon.
— Czarująca! — powtórzył król.
Dubarry zwyciężyła Luizę.




  1. Por. list oryginalny w wyd. berlińskiem listów Dubarry w r. 1780 (P. A.)
  2. Incydent z pantofelkiem jest faktem historycznym (Por. Goncourt’owie. „Dubarry“) (P. A.)
  3. Słowa oryginalne Dubarry (patrz tamże. Rozdz. IX (P. A.)





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Leopold Blumental.