Królewska miłośnica/Rozdział XIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Leo Belmont
Tytuł Królewska miłośnica
Podtytuł Dalsze losy pani Dubarry
Rozdział Babki z piasku
Pochodzenie Od kolebki do gilotyny
Wydawca Instytut Wydawniczy „Renaissance“
Data wyd. 1928
Druk Zakłady Graficzne E. i D-ra K. Koziańskich
Miejsce wyd. Warszawa — Poznań — Kraków — Lwów — Stanisławów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ XIV.
Babki z piasku.

Licząc się ze swoją utraconą pozycją na szczytach Francji i z ogarniającem ją ponownie znużeniem duszy, hrabina, obrawszy za miejsce czasowego pobytu ściągające arystokratów i finansistów kąpiele morskie w N. — postanowiła wystąpić incognito. Zamaskowaniu pomagały żałobne szaty, które nosiła od kilku miesięcy po mamie Rançon, zmarłej po burzliwem życiu w klasztorze Wizytek w Perpignan, kanonizowanej po śmierci w wyobraźni pani Dubarry na świętą i opłakanej gorąco a krótko.
Nadto wynajęła sobie willę, wysuniętą na sam kraniec uzdrowiska, na mało uczęszczanej części wybrzeża, w dali od gwaru kasyna i pomostu spacerowego, idącego ponad fale. Rzadcy spacerowicze, zapuszczający się aż pod jej willę, napotykając zawsze samotną kobietę w czarnych sukniach, czasem z tomikiem w ręku, wyglądającym na modlitewnik, majestatyczną w chodzie, zakwefioną, lub przy odsłoniętym woalu odwracającą melancholijne oczy ku morzu — nie domyślali się, że mają przed sobą słynną Dubarry. Zresztą od jej wystąpień na dworze minęło lat zgórą sześć — od czterdziestki oddzielały ją zaledwie trzy lata — (był to rok 1780-y); jakkolwiek była jeszcze zawsze piękną, ale na inny swoisty sposób i wobec zmiany nie tyle rysów, co wyrazu twarzy, — zmiany głębokiej, w istocie trudno było ją poznać, zwłaszcza tym, co bodaj nigdy nie widzieli jej osobiście, a znali tylko z portretów choćby najdoskonalszych. Trzeba było mieć wprawne oko kawalera de Morande, który ją dwakroć widział przelotnie na tajnych wizytach u mamy Rançon, w czasie, gdy wstępowała na posadzki salonów hr. Dubarry, i studjował gorliwie jej portrety pędzla Drouais w epoce, gdy została faworytą, — aby w tej tak zmienionej wyrazem lic, skromnością szat żałobnych i powagą obejścia kobiecie, przy spotkaniu przypadkowem na wybrzeżu odgadnąć dawną Joannę. Ale i on śledził ją nieznacznie w czasie spacerów, niby przypadkowych, na miejsce jej ulubionych przechadzek, nim rozwiązał intrygującą go zagadkę z całą pewnością:
— To musi być Dubarry!
Sekret ten zachował dla siebie. Nie miał odwagi zbliżać się do niej, domyślając się, że mama Rançon opisała jego osobę i sposób zerwania z nią w barwach nienajpochlebniejszych, bo zgodnych z prawdą. Wkrótce usunął się jej z drogi, napotykając przy jej boku lorda Seymour, którego oczy zazdrosne i odważne nie wróżyły nic dobrego natrętom.
Dosłyszał, jak hrabina — gdy minął idącą z lordem — dość głośno poinformowała towarzysza:
— To jakiś natręt, który kilkakrotnie zaszedł mi drogę.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Znajomość z lordem zawarł przypadek. Seymour, który był posłem Anglji na dworze francuskim i dopiero wstąpił w nowe obowiązki, musiał udać się na jeden dzień do Paryża dla zaprezentowania swych uwierzytelnień królowi, poczem korzystając z feryj, powrócił do N. Pozostawił tu pod opieką starej, blisko 70 lat mającej, ale udającej żwawość Irlandki ukochane dziecię, ośmioletnią córeczkę Lili. Irlandka, która nie pozwoliła się żadną miarą wyrugować ze swego stanowiska, powołując się na to, że wyniańczyła doskonale dwa pokolenia Seymourów i spełnić winna swój obowiązek przy trzeciem — zdrzemnęła się na wybrzeżu.
Była znużona bezsennością nocy, spędzanych czujnie przy chorem i rozkapryszonem chorobą dziecku. Hrabina została przyciągnięta do wózka prześlicznej dziewczynki jej dziecięcem wołaniem: „Niech piękna pani pobawi się z biedną Lili, która nie może chodzić.“
Lord Seymour zastał obie bawiące się robieniem babek z wilgotnego piasku morskiego. Hrabina układała piasek na deseczce. Powstrzymana w rozwoju przez chorobę dziewczynka wykonywała główną pracę z pomocą stylowego srebrnego kubka z herbem Seymourów. Lord zastał je już jako wielkie przyjaciółki. Dziecko na widok ojca klasnęło w dłonie z radości i przedstawiło mu swoją przygodną opiekunkę tak, jak ona zaprezentowała się żartobliwym anomymem — powtarzając jej wierszyk:

„Jestem markiza
Iza!“

Lord zdjął kapelusz, przedstawił się, podziękował hrabinie za zastąpienie Irlandki, która „przez szanowną ambicję nie pozwala się zastąpić na stanowisku niańki przy chorem na hemofilję dziecku i dotąd spełniała swoje obowiązki idealnie“. Dodał, że nie może jej wziąć za złe dzisiejszego zaniedbania, które pozwala mu zawrzeć znajomość z czarującą przyjaciółką Lili.
Słówko o lordzie Seymour.
Był to nielada oryginał. Anglik, który nie lubił współczesnej Anglji, odmłodu wielbił rycerstwo Ryszarda Lwie Serce, marzył o pielgrzymce do Grobu Świętego, żył myślą w epoce królów Stuartów, nie wybaczył nigdy Elżbiecie mordu, popełnionego na Marji Stuart, nienawidził Cromwella za królobójstwo i... kochał Francję, której nie widział. Był to wpływ babki Francuzki, która nauczyła go czci dla dworu Ludwika XIV wraz z mową francuską, i matki-Szkotki, która, porzucona przez pochłoniętego wyłącznie polityką i stale przebywającego w stolicy męża, wychowała syna w niechęci do Anglji i religji anglikańskiej w oburzeniu na Henryka VIII „mordercę Anny Boleyn“ i w czci dla gnębionego katolicyzmu... Odumarła go wcześnie, zaledwo zdążywszy pobłogosławić jego związek z żoną, która wniosła mu w posagu zamczysko, położone na cichem odludziu w górach szkockich. Niebawem spotkał go nowy cios: drobniutka, subtelna Szkotka znalazła się pod grozą zapowiedzi lekarzy, że dla ocalenia jej życia winni w łonie jej skruszyć płód, lub dla uratowania dziecka zaryzykować operację z możliwością śmiertelnego dla niej wyniku. Zmusiła lekarzy i męża do przełożenia z dwóch perspektyw ryzyka cesarskiego cięcia, dokonywanego wtedy przez operatorów bez znajomości środków antiseptycznych. Umarła pod nożem.
Cała miłość nieszczęsnego wdowca ześrodkowała się na pozostałym po niej owocu. Drżał o Lili, której tajemnicza choroba hemofilja każdej chwili zagrażała śmiertelnym upływem krwi. Poza córką nic dlań nie istniało. Zamknął się z dzieckiem w swem górskiem zamczysku. Odchuchał je, uodpornił pieszczotliwą opieką przeciw zakusom śmierci. W samotności górskiej żył swoją Lili i estetycznym podziwem piękna wschodów i zachodów słońca, skał i borów. Mając lat czterdzieści, zachował przedziwną czystość obyczajów samotnika. Od śmierci żony, t. j. od lat ośmiu, wierny jej pamięci uznał dla siebie za prawo — celibat.
W Londynie fama okrzyczała go za „dziwaka“ i „niedźwiedzia“.. Po śmierci siedemdziesięcioletniego ojca-lorda pojechał do stolicy, aby zająć dziedziczny fotel parów. Zadziwił wszystkich pięknem rysów, wspaniale wypielęgnowaną brodą, rozumem czarnych bystrych oczu. Nadto wystąpił przeciw Wigom na posiedzeniu połączonych Izb w obronie kursu francuskiego. Jego dziewicza mowa parlamentarna sprawiła wielkie wrażenie. Posiadał talent urodzonego mówcy: szczerość, głębię długich rozmyślań, mocny ton bezkompromisowego przekonania, nadto znajomość stosunków francuskich i styl zaczerpnięty z Szekspira, zajmującego poczesne miejsce w bibljotece, odziedziczonej po dziadku.
Torysi na złość partji przeciwnej, zwyciężywszy za wpływem jego gromowej przemowy, przeznaczyli mu stanowisko poselskie we Francji.
Zetknięcie się z tajemniczą markizą, która figlarnie ukryła przed nim prawdziwe nazwisko, mianem Izabeli del Castro — było dla lorda Seymoura wstrząsem. Nieznajoma ujęła go nie tylko pięknem twarzy, ale czułą, niemal macierzyńską opieką nad jego ukochaną Lili. Opowiadała dziecku przedziwne bajki, zmyślone przez nią samą, konkurujące pomysłowością z fantazją arabskich baśni. Grała z Lili w loteryjkę, przegrywając do niej drobne monety z czasów Ludwika XIV, pociągające małą nie mniej, niż archeologa-ojca. Sprawiła cud, przyzwyczajając dziecko do chodzenia przy użyciu za podporę jej ręki. Lord Seymour był zachwycony, widząc rozpromienioną, nabierającą kolorów córeczkę na kolanach — swej czarującej przyjaciółki.
On również spodobał się mocno pani Dubarry. Imponowała jej jego męskość i dziwna czystość duszy zrównoważonej, dalekiej od zepsucia epoki. Miała dość już wykwintu, połączonego z obłudą i fałszem dworu. Zachwycała ją jego powaga, prawdomówność, nawet szorstkość manier. Serce jej zabiło miłością nową, nieznaną jej dotąd, platoniczną. Marzyła o nim nocami. Tęskniła każdej godziny, której go nie widziała.
Pokochali się, z początku nie wiedząc o tem, odbywali razem długie spacery, gdy dziecko spało na powietrzu pod opieką starej Irlandki. Wreszcie lord Seymour wyznał jej miłość i zarazem oświadczył się o rękę. Ogarnęło ją naraz przerażenie. Oddałaby się w pełni na jego żądanie. Ale zrozumiała, że ten „dziwak“, wyszydzony w Londynie, niepojęty na stanowisku posła w Paryżu, kopalny okaz z romantycznego średniowiecza — uznałby ją za skompromitowaną w jego oczach. Wlepiał w nią wzrok, jak w boginię Djanę.
Zdecydowała się wreszcie odsłonić przed nim prawdziwe swoje nazwisko: „Dubarry!“...
Pobladł — zagryzł wargi — przez chwilę namyślał się; wreszcie rzekł:
— Miłość króla Francji nie hańbi kobiety. Nic mnie nie zmusi do odstąpienia od mojej prośby o rękę pani.
Zamienili pierścionki narzeczeńskie.
Lord pojechał na tydzień do Londynu, aby uporządkować swoje interesy przed ślubem. List, który doń napisała, czaruje nas swoją prostotą i niemal dziecinnym szczebiotem, zda się, pożyczonym od Lili.
Jest pełny szczegółów o dziecku, któremu pragnęła zastąpić matkę. Wyraża boleść z powodu pogorszonej nagle choroby dziecka i nadzieję, że jej „współczucie dla jego troski ojcowskiej będzie dla niego ulgą w cierpieniu“. Zarazem uspokaja nieobecnego, że podarowany przez nią małej piasek sprawił Lili moment rozrywki. Opowiada o tem, że sama jest znużoną rozpisywaniem listów, związanych z jej nowemi nadziejami — ukrywa, że znużenie było wynikiem kilku bezsennych nocy, spędzonych przy łóżeczku Lili — i dodaje, że „posiada tylko tyle siły, aby mu powiedzieć, że go kocha.“ W dopisku stwierdza, że „on jest jedynym przyjacielem jej serca.“[1]




  1. Wyrażenia w cudzysłowach wzięto z oryginalnych listów (P. A.).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Leopold Blumental.