Królowa Margot (Dumas, 1892)/Tom III/V

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Królowa Margot
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1892
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Reine Margot
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział V.
MAŁGORZATA.

Podczas rozmowy, którąś my podali, La Mole i Coconnas stali na warcie.
La Mole cokolwiek smutny, Coconnas cokolwiek niespokojny.
La Mole miał dużo do namyślenia się, w czem Coconnas był dla niego nie małą pomocą.
— Co ty o tem wszystkiem myślisz, mój przyjacielu? — zapytał La Mole piemontczyka.
— Myślę — odpowiedział Coconnas — że w tem ukrywa się jakaś dworska intryga.
— A w przypadku, czy jesteś gotów odegrać rolę w tej intrydze?.
— Mój kochany — odparł Coconnas — wysłuchaj mnie uważnie, i z tego co ci powiem, staraj się wyciągnąć dla siebie korzyść. We wszystkich tych spiskach książęcych, we wszystkich tych intrygach królewskich, nie możemy być i nie będziemy zawsze jak tylko cieniami; a gdzie król Nawarry straci kawałek pióra, lub książę d’Alençon kawałek swego płaszcza, tam my stracimy życie. Trać głowę wskutek miłości, mój kochany, lecz nie trać jej wskutek polityki! Była to roztropna rada.
La Mole słuchał jej z miną człowieka, który będąc zawieszonym pomiędzy roztropnością i głupstwem, wie że zrobi głupstwo.
— Lecz ja kocham królowę. Annibalu, kocham ją, i na moje szczęście lub nieszczęście, kocham ją z całego serca. Powiesz mi, że to niedorzeczność. Przypuszczam, że jestem szalonym. Lecz ty, Coconnas, ty który jesteś roztropnym, nie powinieneś cierpieć wskutek moich szaleństw, i dzielić nieszczęść mnie prześladujących. Wróć więc do księcia, i nie wystawiaj się na niebezpieczeństwo.
Coconnas pomyślał chwilkę, a następnie podnosząc głowę, powiedział:
— Masz słuszność, mój kochany; jesteś zakochanym, postępuj więc tak, jak postępują zakochani. Ja zaś jestem dumnym, i podług mnie, życie jest więcej warte, aniżeli uśmiech kobiety. Nie będę narażał swego życia bez powodów. I ty, biedny Medorze, staraj się położyć jakie warunki na swoje.
Po tych słowach, Coconnas uścisnąwszy rękę swego przyjaciela, po zamienieniu z nim jeszcze jednego spojrzenia, odszedł.
W kilka minut później, skoro Coconnas opuścił swoje stanowisko, drzwi otworzyły się, i Małgorzata, wyjrzawszy z ostrożnością, wzięła pana de La Mole za rękę, a nie mówiąc ani słowa, z korytarza pociągnęła go w głąb swego apartamentu, zamykając za sobą starannie drzwi, z czego La Mole mógł wnosić, że rozmowa będzie ważną.
Powróciwszy do pokoju, zatrzymała się, usiadła na hebanowem krześle, i wziąwszy hrabiego za obydwie ręce, przyciągając go do siebie, powiedziała:
— Teraz jesteśmy sami, pomówmy więc poważnie, mój przyjacielu.
— Poważnie, pani?... — zapytał La Mole.
— Lub otwarcie... zobaczemy, może ci się to lepiej podoba? Wszak będąc w zażyłości, można się dowiedzieć o wielu ważnych sprawach, tembardziej będąc w zażyłości z królową.
— A więc pomówmy... o tych ważnych sprawach, lecz z warunkiem, że Wasza królewska mość nie będziesz się gniewać za moje niedorzeczne odpowiedzi.
— Będę się gniewała tylko w takim razie, La Molu, jeżeli mnie będziesz nazywać panią, lub Waszą królewską mością. Dla ciebie, mój przyjacielu, jestem tylko Małgorzatą.
— Tak, Małgorzatą, tak Małgorzatą — zawołał młodzieniec, pożerając królowę wzrokiem.
— Otóż, tak dobrze — powiedziała Małgorzata — czy jesteś zazdrośnym, mój piękny szlachcicu?
— O! do szaleństwa.
— Tak dalece!...
— Mówię ci, Małgorzato, że do szaleństwa.
— I o kogóż jesteś zazdrosnym?
— O wszystkich.
— Lecz w szczególności?
— Naprzód o króla.
— Sądzę, że po tem wszystkiem coś widział i słyszał, możesz być spokojnym z tej strony.
— I o pana de Mouy, którego widziałem dzisiaj rano raz pierwszy, a który wieczorem już został przypuszczony do zażyłości z panią.
— Pan de Mouy?
— Tak jest.
— I zkądżeż masz podejrzenia na pana de Mouy?
— Posłuchaj... poznałem go po figurze, po kolorze włosów, po wrodzonemu ku niemu uczuciu nienawiści; on to dzisiaj rano był u księcia d’Alençon.
— Lecz wszystko to jaki ma związek ze mną?
— Tego wiedzieć nie mogę; lecz w każdym razie bądź pani szczerą, miłość, taka jak moja, może przynajmniej wymagać szczerości w braku innego uczucia. Jestem u nóg twoich. Jeżeli to, coś czuła dla mnie, było uczuciem przelotnem, było kaprysem serca, powracam ci twoje słowo, twoje przyrzeczenia, podziękuję panu d’Alençon za jego łaski, przestanę u niego służyć, i pobiegnę pod Roszellę na spotkanie śmierci, jeżeli mnie wprzódy nie zabije miłość.
Małgorzata z uśmiechem słuchała tych słów wymówionych z zapałem, i opuściwszy swą piękną zamyśloną główkę na rękę cudownej piękności, powiedziała:
— Kochasz mnie?
— A! pani, kocham cię nad życie, nad wieczne zbawienie, nad wszystko, lecz ty, ty... czy mnie kochasz?
— Biedny szaleńcze!... — szepnęła królowa.
— Tak, pani — zawołał La Mole, ciągle klęcząc u nóg Małgorzaty — powiedziałem ci już, że jestem nim.
— A więc pierwszą potrzebą twego życia, jest miłość, kochany La Molu?
— Pierwszą, pani, i jedyną.
— Niech i tak będzie; wszystko zatem pozostałe jest na stronie. A więc kochasz mnie, chcesz na zawsze pozostać ze mną?
— Jedyną moją prośbą do Boga jest, ażebyśmy się nigdy nie rozłączali.
— Nie, nigdy się nie rozłączemy; La Molu, jesteś mi potrzebnym.
— Ja tobie potrzebny? czyż dla słońca jest niezbędnym robaczek świętojański.
— A jeżeli ci powiem, że cię kocham, czy będziesz mi zupełnie oddany.
— Pani, czyż już nie jestem ci oddany całą duszą?
— Tak, to prawda; lecz zdaje mi się, że jeszcze się wahasz...
— O! jestem przekonany, że jestem niewdzięczny, więcej jeszcze, jestem szalony, jakto już powiedziałem i co pani powtórzyłaś. Lecz po co pan de Mouy był dzisiaj u ciebie wieczorem? Dlaczego widziałem go dzisiaj rano u pana d’Alençon? Na co ten płaszcz czerwony, pióro białe, to naśladowanie moich ruchów?...
— Biedny!... — powiedziała Małgorzata — biedny ten, co mówi, że go pożera zazdrość, a nie wie o co rzecz chodzi! Czy wiesz, La Molu, że książę d’Alençon jutro zamordowałby cię własną ręką, gdyby wiedział, że ty, w tej chwili, jesteś u nóg moich, że ja zamiast cię wypędzić, mówię do ciebie: Zostań, La Molu, ponieważ cię kocham, mój piękny szlachcicu: czy słyszysz? kocham cię! Tak, tak jest, powtarzam ci, że zabiłby cię!
— Wielki Boże!... — zawołał La Mole, cofając się wstecz, i z przestrachem patrząc na Małgorzatę — czy podobna!
— Mój przyjacielu, w naszych czasach i na tym dworze wszystko jest podobnem. Teraz jedno słówko: De Mouy, w twoim płaszczu i w twojem piórze, przychodził do Luwru wcale nie do mnie, lecz do pana d’Alençon. Ja zaś wcale o tem nie wiedząc, wzięłam go za ciebie, przyprowadziłam go tutaj, co większa, przemówiłam do niego, sądząc że to ty jesteś. Posiada więc naszą tajemnicę, La Molu, a więc trzeba go oszczędzać.
— Raczej zabić — zawołał La Mole — podług mnie, byłoby to krócej i pewniej.
— Podług mnie zaś, kochany przyjacielu — powiedziała królowa — lepiej go nie zabijać; wyznam ci wszystko, jego życie nietylko jest dla nas korzystnem, lecz nawet niezbędnem. Wysłuchaj mnie, a nim odpowiesz, zważ dobrze każde swoje słowo: La Molu, czy kochasz mnie do tego stopnia, iż będziesz zadowolonym, jeżeli zostanę królową prawdziwego królestwa?
— A! pani — zawołał La Mole — kocham cię tak, iż ci życzę wszystkiego, czego tylko sama sobie życzyć możesz, chociażby nawet to twoje życzenie, uczyniło mnie nieszczęśliwym na całe życie.
— A chcesz pomódz mi w wykonaniu tego życzenia, które cię może uczynić jeszcze szczęśliwszym?
— A! pani, utracę cię — zawołał La Mole, zakrywając twarz rękoma.
— Nie, przeciwnie; tylko zamiast być moim pierwszym sługą, będziesz moim pierwszym poddanym. Otóż i wszystko.
— Precz rachuby... na bok chęci wywyższenia się, pani... nie poniżaj mego uczucia, które ku tobie żywię... tylko zupełnego oddania ci się, tylko tyle i nic więcej nie wymagaj!
— Szlachetne serce — powiedziała Małgorzata.
— Tak, dobrze, przyjmuję twoje przywiązanie, i będę je umiała cenić.
I królowa podała mu swe ręce, które La Mole uścisnął w swoich.
— Zgadzasz się więc?... — zapytała Małgorzata.
— Zgadzam!... — odpowiedział La Mole. — Tak, Małgorzato, teraz dopiero zaczynam pojmować ten piekielny plan, o którym nasi hugonoci szeptali pomiędzy sobą przed nocą świętego Bartłomieja. Do wykonania to tego planu, byłem również jak inni znakomitsi odemnie, wezwany do Paryża. Chcesz, ażeby urojone królestwo Nawarry zamieniło się na rzeczywiste: tego także żąda król Henryk.
De Mouy jest z wami w spisku, nieprawdaż? Lecz książę d’Alençon, jakież on w tym spisku ma znaczenie? Gdzież dla niego jest tron? Nie widzę go. Chyba, że książę d’Alençon do tego stopnia jest twoim... przyjacielem, że bez korzyści dla siebie, dopomaga ci w wypełnieniu twoich zamiarów, i nie żąda niczego w zamian za niebezpieczeństwo, na jakie się naraża?
— Książę, mój przyjacielu, przystąpił do spisku wyłącznie dla swoich celów. Pozwólmy mu uwikłać się: jego życie odpowiada za nasze.
— Lecz ja, służąc u niego, czyż mogę go zdradzić?
— Zdradzić? I w czemżeż go zdradzisz? Czyż on ci się z czem zwierzył? Czy to nie on zdradził cię, dając de Mouy’owi twój płaszcz i twój kapelusz, ażeby tem łatwiej mógł się do niego dostawać? Jesteś u niego w służbie, mówisz... Lecz czyż nie służyłeś wprzód mnie, aniżeli jemu, mój dzielny szlachcicu? Czyż dał ci dowody swej przyjaźni tak silne, jak ja dałam ci dowody mej miłości?
La Mole powstał blady i jak gdyby rażony gromem.
— Coconnas miał słuszność — pomyślał sobie. — Intryga zaczyna mnie wikłać w swe sieci. Ona mnie zgubi.
— No i jakże?... — zapytała Małgorzata.
— Oto moja odpowiedź!... — zawołał La Mole. — Powiadają, a ja słyszałem o tem na drugim krańcu Francyi, gdzie twoje sławne imię i piękność niezwyczajna, owładnęły mojem sercem, i wlały weń jakąś żądzę nieznaną; mówią więc, że już nieraz kochałeś, że twoja miłość była zawsze fatalną dla przedmiotu tej miłości, i że wszystkie ofiary twej miłości, pochłonęła śmierć, naturalnie, zazdroszcząc ich losowi... Nie przerywaj mi, Małgorzato! powiadają, także, że przechowujesz serca tych wiernych przyjaciół w złotych puszeczkach[1] i że czasami, ta smutne szczątki obdarzasz tkliwem spojrzeniem.
Wzdychasz, królowo, twoje oczy rzucają błędne spojrzenia, nieprawdaż? Niechże ja będę najukochańszym i najulubieńszym ze wszystkich twoich kochanków.
Tamtym przeszyłaś serca, następnie zachowujesz te serca; dla mnie, uczynisz więcej, zachowasz moją głowę... Tak jest!
Małgorzato, przysięgnij mi przed tem wyobrażeniem Boga, który mi zachował życie, przysięgnij mi, że jeżeli umrę dla ciebie, jak to mi mówi przeczucie, przysięgnij, że zachowasz moją głowę, którą kat oddzieli od tułowia, i że niekiedy obdarzysz ją choć jednem spojrzeniem; przysięgnij, Małgorzato, a obietnica taka uczyni mnie dla mej królowej w potrzebie, niemym, podłym, zdrajcą, jednem słowem wszystkiem, lecz zupełnie ci oddanym i takim, jakim winien być twój kochanek i twój spiskowy.
— O, co za posępne myśli! — zawołała Małgorzata.
— Przysięgnij więc...
— Przysięgnąć?
— Tak jest, przy sięgnij na ten srebrny krucyfiks.
— Dobrze — powiedziała Małgorzata. — Przysięgam ci na ten krzyż, że gdyby twoje smutne przeczucia ziściły się, czego broń Boże! będziesz ciągle przy mnie żywy lub umarły, dopóki tylko ja sama nie umrę; i gdybym cię nie mogła uratować z niebezpieczeństwa, w które się rzucasz dla mnie samej, obiecuję ci wypełnić to ostatnie twoje życzenie, którego wymagasz i na które zasługujesz.
— Jeszcze jedno słówko, Małgorzato. Teraz mogę umrzeć, bo jestem już ubezpieczony na przypadek śmierci; lecz jeżelibym nie zginął, a nasz plan udał się? Król Nawarry może zostać królem, ty możesz zostać królową; w takim razie król weźmie cię ze sobą, obietnica dana mi przez ciebie, upadnie, a wtedy ja pozostanę dla ciebie obcym. Małgorzato, kochana Małgorzato! Jedno twoje słówko zaspokoiło mnie na przypadek mej śmierci; wyrzecz jeszcze jedno słowo, któreby mnie zaspokoiło na przypadek, gdybym pozostał przy życiu.
— O!... nie obawiaj się niczego — zawołała Małgorzata, wyciągając rękę ku krucyfiksowi — jeżeli wyjadę, udasz się za mną. gdyby zaś król sprzeciwiał się temu, w takim razie, ja nie wyjadę.
— Lecz czy ośmielisz mu się sprzeciwiać?
— Nie znasz dobrze Henryka, mój ty zakochany Hyacyncie — powiedziała Małgorzata. — Henryk o niczem teraz nie myśli, tylko o tronie, i ażeby go osiągnąć, gotów wszystko poświęcić, co tylko posiada. Do widzenia.
Od tego wieczora, La Mole przestał być kochankiem pospolitym, i mógł wysoko nosić głowę, której była obiecaną tak piękna przyszłość.
Jednakże, nieraz głowa opadała mu na piersi, twarz bladła, i ponure myśli marszczyły brwi człowieka, dawniej tak wesołego, a teraz tak szczęśliwego.





  1. We dwie kieszonki wielkiego vertugadinu (listewka wywatowana, jaką dawniej kobiety nosiły poniżej stanika sukni) wkładała puszki z nabalsamowancmi sercami swoich zabitych kochanków. Vertugadin ten, wieszała na haczyku, w skrytce łóżka, zamykanej na kłódeczkę.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.