Królowa Margot (Dumas, 1892)/Tom IV/I

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Królowa Margot
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1892
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Reine Margot
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział I.
ANAGRAM.

Z ulicą Geoffroy-Lasnier, w samym środku, stykała się ulica des Barres.
Tutaj, o kilka zaledwie kroków od ulicy de La Mortellerie, wznosił się samotnie mały domek pośród ogrodu, otoczonego wysokim murem.
Karol dostał z kieszeni klucza i otworzył drzwi, które natychmiast ustąpiły, gdyż tylko były zasunięte na rygiel.
Potem, wpuściwszy niemi Henryka i służących niosących pochodnie, zamknął drzwi za sobą. Jedno tylko nieduże okno było oświecone.
Karol, uśmiechając się, pokazał je palcem Henrykowi.
— Najjaśniejszy panie, nie rozumiem — rzekł Henryk.
— Zaraz zrozumiesz, Henrysiu.
Król Nawarry z zadziwieniem spojrzał na Karola, którego głos i oblicze przybrały wyraz słodyczy, tak odmiennej od zwykłego charakteru jego fizyonomii, że Henryk zaledwie mógł go poznać.
— Henrysiu! — powiedział król — mówiłem ci, że wychodząc z Luwru, wychodzę z piekła; wchodząc tutaj, wchodzę do raju.
— Najjaśniejszy panie! — odrzekł Henryk — jestem szczęśliwy, że Wasza królewska mość uznałeś mnie godnym wejść z tobą do nieba.
— Droga do niego wązka — powiedział król, wstępując po ciasnych schodach — lecz to tylko dlatego, żeby porównanie było zupełne.
— Co to za anioł strzeże wejścia do twego Edenu? Najjaśniejszy panie?
— Zaraz zobaczysz — odpowiedział Karol IX-ty.
Dał Henrykowi znak, żeby szedł za nim bez szmeru, otworzył jedne drzwi, potem drugie, i zatrzymał się na progu.
— Patrz! — powiedział.
Henryk zbliżył się, i utkwił oczy w jednym z najpiękniejszych obrazów, jaki kiedykolwiek widział.
Kobieta, w osiemnastym lub dziewiętnastym zaledwie roku, spała, pochyliwszy głowę na łóżko śpiącego dziecięcia.
Dziecię to, obejmowała ona obiema rękami, ustami zaś dotykała jego maleńkich nóżek.
Długie blond włosy, w złotych pierścieniach spadały jej na szyję.
— O! Najjaśniejszy panie — rzekł król Nawarry. — Cóż to za zachwycające stworzenie?..
— To anioł mego raju, Henrysiu; jedyna istota, która mnie kocha.
Henryk uśmiechnął się.
— Tak, — rzekł Karol — gdyż kochała mnie, nie wiedząc jeszcze, że jestem królem.
— A od czasu, jak o tem wie?..
— Od czasu, jak o tem wie — odpowiedział Karol z westchnieniem, przekonywającem, że czasami ta krwawa korona była dla niego cięźkiem brzemieniem — od czasu, jak o tem wie, kocha mnie jak dawniej, osądź z tego?
Król zbliżył się jak można najciszej, i na rumianych policzkach młodej kobiety złożył pocałunek tak lekko, jak pszczoła, kiedy się dotyka lilii.
Jednak młoda kobieta przebudziła się.
— Karol! — szepnęła, otwierając oczy.
— Widzisz — rzekł król — nazywa mię prosto, Karolem; królowa mówi mi: Najjaśniejszy panie.
— O! tyś nie sam, mój królu — zawołała młoda kobieta.
— Nie, moja dobra Maryo. Przyprowadziłem ci innego króla, szczęśliwszego odemnie, bo niema korony; nieszczęśliwszego odemnie, bo niema Maryi Touchet, Bóg zawsze każdego czemciś nagrodzi.
— To król Nawarry? — spytała Marya.
— On sam, moje dziecię. Zbliż się Henrysiu.
Król Nawarry zbliżył się.
Karol wziął go za prawą rękę i rzekł:
— Spójrz na tę rękę, Maryo; jest to ręka dobrego brata i uczciwego przyjaciela gdyby nie ta ręka...
— Cóż?
— Gdyby nie ta ręka, Maryo, syn nasz niemiałby już dzisiaj ojca.
Marya krzyknęła, padła na kolana i porwawszy rękę Henryka, obsypała ją pocałunkami.
— Dobrze, Maryo, dobrze! — powiedział Karol.
— Czemżeż odwdzięczyłeś się mu, Najjaśniejszy panie.
— Tem samem.
Henryk z zadziwieniem spojrzał na Karola.
— Dowiesz się kiedyś, co chcę przez to powiedzieć, Henrysiu. Teraz, patrz...
Zbliżył się do łóżeczka, w którem spało dziecię, i rzekł:
— Gdyby ten chłopiec spał w Luwrze, a nie tu, w tym małym domku na ulicy des Barres, wielce by to zmieniło stan rzeczy nie tylko teraz, lecz może i w przyszłości.
— Najjaśniejszy panie! — powiedziała Marya — podług mnie, niech lepiej śpi tutaj, gdyż tu jest bezpieczniejszy i spokojniejszy.
— Nie przerywaj mu spoczynku — rzekł król — to tak dobrze spać, kiedy nas nie trapią senne marzenia.
— Czy pozwolisz, Najjaśniejszy panie? — zapytała Marya, wyciągając rękę do jednych z drzwi, prowadzących do pokoju obok.
— Masz słuszność, Maryo — odpowiedział Karol IX-ty. — Chodźmy wieczerzać.
— Mój kochany Karolu — rzekła Marya — poproś twego brata króla, żeby mi wybaczył.
— Cóż takiego?
— Odesłałam naszych służących, Najjaśniejszy panie — mówiła dalej Marya, zwracając się do króla Nawarry — Karol chce, żeby mu nikt nie usługiwał oprócz mnie.
— Wierzę temu — powiedział Henryk.
I obaj weszli do jadalnej sali; zabiegła i staranna matka, okryła małego Karola ciepłą kołdrą; dziecię, dzięki mocy snu, którego mu zazdrościł ojciec, dotychczas jeszcze się nie przebudziło.
Marya weszła za nimi.
— Tutaj są tylko dwa nakrycia! — rzekł król.
— Pozwólcie mi usługiwać wam — powiedziała Marya.
— Widzisz, Henrysiu — rzekł Karol — przyniosłeś mi nieszczęście.
— Jakto, Najjaśniejszy panie?
— Czyż nie słyszysz?
— Przebacz, Karolu, przebacz!
— Przebaczam ci. Lecz siadaj tu, obok mnie, między nami.
— Jestem posłuszną — odpowiedziała Marya.
I przyniósłszy nakrycie, siadła między dwoma królami i zaczęła im usługiwać.
— Nie prawda, Henrysiu — rzekł Karol — że to jest miło, mieć na świecie miejsce, gdzie można jeść i pić, bez potrzeby dawania pierwej do próbowania win i potraw.
— Ja więcej jak kto inny pojmuję twe szczęście, Najjaśniejszy panie — odpowiedział Henryk.
— Powiedz-żeż jej, iż jeśli chce, żeby nasze szczęście było nieprzerwanem, niech się nie mięsza do polityki; ona nie powinna pokazywać się u dworu; nadewszystko, nie powinna się znajomić z moją matką.
— W istocie — odrzekł Henryk, znajdując przez ten wykręt, środek uniknienia niebezpiecznej otwartości króla — królowa Katarzyna kocha Waszą królewską mość tak namiętnie, że zdolna jest być zazdrosną o każdą inną miłość.
— Maryo!... — powiedział król — przedstawiam ci jednego z ludzi najprzenikliwszych i najdowcipniejszych przy dworze. A to nie mało znaczy! On przewyższył wszystkich; być może że ja jeden go pojąłem: nie mówię, żebym odgadł jego serce, lecz odgadłem jego umysł.
— Najjaśniejszy panie!... — rzekł Henryk. — Przesadzasz jedno, a wątpisz o drugiem.
— Ja nic nie przesadzam, Henrysiu — powiedział król. — On szczególniej zręcznie składa anagramy. Poproś go, aby ci ułożył anagram z twego nazwiska, a zapewniam cię, że ci zrobi.
— O! cóż można znaleźć w imieniu takiej jak ja biednej kobiety? Jakaż przychylna myśl może wyjść z nazwiska Maryi Touchet?
— To, Najjaśniejszy panie, jest bardzo łatwem, i wynajdując ją, żadnej sobie z tego nie przypiszę zasługi — rzekł Henryk.
— A! a! już i gotów — powiedział Karol. — Czy widzisz...

Henryk dostał z kieszeni pugilares, wydarł z niego jednę stronicę, i pod wyrazami:
Marie Toiichet,

napisał:

Je charme tout.

Potem podał papier Maryi.
— Prawdziwie!... — zawołała — to nie do uwierzenia!
— Cóż on napisał?... — zapytał Karol.
— Najjaśniejszy panie, nie śmiem powtórzyć.
— W imieniu Maryi Touchet — rzekł Henryk — zamyka się litera w literę, podług zwyczaju z I robiąc J, zdanie: „Je charme tout.”
— A! prawda — zawołał Karol — litera w literę. Niech że to będzie twoją dewizą, Maryo. Żadna dewiza nie była lepiej zasłużoną. Dziękuję ci, Henrysiu. Maryo! każę ci tę dewizę ułożyć z brylantów.
Wieczerza skończyła się.
Druga godzina wybiła na wieży Notre-Dame.
— Teraz — rzekł Karol — w nagrodę jego grzeczności, podaj mu Maryo krzesło; niech pośpi w niem do jutra; tylko trochę zdala od nas, gdyż strasznie chrapi. Jeśli się obudzisz wcześniej, obudź i mnie, gdyż o szóstej godzinie musimy być w Bastylli. Dobranoc, Henrysiu. Urządź się jak chcesz. Lecz — dodał, zbliżając się do króla Nawarry i kładąc mu rękę na ramieniu — zaklinam cię na życie, czy słyszysz, Henryku? na życie, nie wychodź ztąd bezemnie.
Henryk domyślał się tyle rzeczy z tego, czego nie zrozumiał, że nie chciałby zapewne opierać się podobnemu zaleceniu.
Karol IX-ty wszedł do swego pokoju a Henryk, jako nierozpieszczony góral, położył się w krześle, i wkrótce usprawiedliwił ostrożność, z jaką Karol prosił go, ażeby spał trochę dalej.
Następnego dnia, skoro świt, Karol obudził Henryka.
Ponieważ tenże nie rozbierał się, toaleta więc jego nie długo trwała.
Karol był szczęśliwy i uśmiechający jak rzadko.
Godziny, które przepędzał w tym małym domku na ulicy des Barres, były jego najmilszemi godzinami życia.
Obaj przeszli przez sypialnię.
Marya spała w łóżku.
Dziecię spoczywało w kolebce.
I matka i dziecię uśmiechali się we śnie.
Karol spojrzał na nich z niewypowiedzianą czułością.
Potem, obróciwszy się do króla Nawarry, rzekł:
— Henrysiu! jeśli dowiesz się, jaką usługę oddałem ci tej nocy, i jeśli mi wydarzy się kiedy jakie nieszczęście, wspomnij sobie na to dziecię, spoczywające w kolebce.
Potem, nie dając Henrykowi czasu na odpowiedź, pocałował Maryę i syna w czoło, i dodał:
— Do widzenia, moje aniołki.
I wyszedł.
Henryk szedł za nim, pogrążony w dumaniach.
Dwóch dworzan z końmi, czekało na nich w Bastylli.
Karol dal znak Henrykowi, ażeby siadł na konia, sam siadł na drugiego, wyjechał ogrodem de l’Arbalète, i skierował się na zewnętrzne bulwark!
— Dokąd jedziemy? — zapytał Henryk.
— Jedziemy zobaczyć — odpowiedział Karol — czy książę Andegaweński powrócił jedynie dla pani Kondeuszowej, i czy w jego sercu jest tyle żądzy wyniesienia się co i miłości.
Henryk nic nie zrozumiał z tego objaśnienia, i milczący pojechał za Karolem.
Zbliżywszy się do bagien, mogli oni widzieć z za palisad wszystko, co się nazywało wówczas przedmieściami Saint-Laurent.
Po przez szarawą mgłę ranną, Karol pokazał Henrykowi ludzi, owiniętych w szerokie płaszcze i w futrzanych czapkach na głowach.
Wszyscy jechali konno, poprzedzając ciężko naładowany furgon.
W miarę, jak się zbliżali, rysy ich stawały się wyrazistemi, a między nimi można było dostrzedz jadącego konno człowieka, w płaszczu ciemnego koloru i w czapce francuzkiego kroju.
— A!.. a!.. — rzekł Karol, śmiejąc się — tak też właśnie myślałem.
— Jeśli się nie mylę, Najjaśniejszy panie — powiedział Henryk — ten rycerz w ciemnym płaszczu, to książę Andegaweński.
— On sam — rzekł Karol IX-ty.
— Odstąp nieco na bok, Henrysiu, żeby nas nie spostrzegł.
— Lecz cóż to za ludzie w szarych płaszczach i futrzanych czapkach? — zapytał Henryk. — A co jest w tym furgonie?
— To Polscy posłowie — odpowiedział Karol — a w tym furgonie znajduje się korona. Teraz zaś — mówił dalej, puszczając galopem konia po drodze do bramy Temple wiodącej — pojedziemy, Henrysiu; widziałem już wszystko, com chciał widzieć.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.