Królowa Margot (Dumas, 1892)/Tom IV/VIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Królowa Margot
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1892
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Reine Margot
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział VIII.
POSŁOWIE POLSCY.

Nazajutrz, wszyscy mieszkańcy Paryża zgromadzili się na przedmieściu Ś-go Antoniego, przez które posłowie polscy mieli odbyć wjazd do Paryża.
Szeregi Szwajcarów utrzymywały tłumy, a oddziały jazdy torowały drogę magnatom i damom dworu, jadącym na spotkanie orszaku.
Wkrótce, na wysokości opactwa Ś-go Antoniego, ukazał się poczet jeźdźców w czerwonych i żółtych sukniach, w czapkach i burkach futrzanych, i uzbrojonych w szerokie, z turecka zakrzywione szable.
Na skrzydłach linii szli oficerowie.
Za tym pierwszym oddziałem postępował drugi, ubrany ze wschodnią wspaniałością.
Poprzedzał on czterech posłów.
Jednym z tych posłów był biskup krakowski.
Biskup był ubrany na pół po duchownemu, na pół po rycersku.
Kostyum błyszczał od złota i drogich kamieni.
Jego biały koń z wielką rozrzuconą grzywą, zdawało się, że parskał ogniem; niktby nie mógł przypuścić, że szlachetne to zwierzę przez trzydzieści dni robiło dziennie po piętnaście mil, p odrogach prawie nie do przebycia.
Obok biskupa jechał wojewoda Łaski, magnat potężny, blizki tronu, bogaty i dumny jak sam król.
Za dwoma głównymi posłami i towarzyszącymi im dwoma znakomitymi magnatami, jechało bardzo wiele szlachty polskiej.
Jedwabne okrycia ich koni, naszyte złotem i nasiane drogiemi kamieniami, wzbudzały powszechne zadziwienie w widzach.
W samej rzeczy, cudzoziemcy ci, których Francuzi pogardliwie nazywali barbarzyńcami, zaćmiewali ich pod każdym względem.
Katarzyna do ostatniej chwili miała nadzieję, że posłuchanie będzie odłożone i że upór króla zniweczy jego choroba.
Lecz kiedy dzień przyjęcia nadszedł, kiedy zobaczyła, że Karol jak śmierć blady, zarzucił na siebie wspaniały płaszcz królewski, królowa-matka pojęła, że chociaż powierzchownie, wypada poddać się jego silnej woli, i zaczęła wierzyć, że Henrykowi Andegaweńskiemu nic nie pozostaje, jak tylko zgodzić się na swoje wygnanie.
Karol, oprócz kilku słów wymówionych do Katarzyny, wtedy gdy ją spostrzegł u siebie w gabinecie, ani słowa nie wspomniał o niej, od czasu fatalnej sceny, która go porzuciła na łóżko.
Wszyscy w Luwrze wiedzieli o rozmowie, jaka pomiędzy nimi zaszła, lecz nikt nie znał treści tej rozmowy; wszyscy drżeli tylko przed tem zimnem milczeniem, tak jak ptaki drżą przed głuchą spokojnością, zapowiadającą straszną burzę.
Zresztą wszyscy i wszystko w Luwrze przygotowywało się do posłuchania, nie tak jak na uroczystość, lecz jakby na jaki straszny obchód.
Każdy, nic nie mówiąc, był posłuszny.
Wszyscy wiedzieli, że Katarzyna o mało co nie drżała, wszyscy zatem drżeli.
Wielka sala posłuchalna była przygotowaną, a ponieważ podobne posiedzenia odbywały się publicznie, przeto warty otrzymały rozkaz, ażeby wpuszczały do sali tylu ludzi, ilu się tylko zmieści.
W tej chwili Paryż przedstawiał widowisko, jakie zwykle wielkie miasta w podobnych okolicznościach przedstawiają.
Tłumy pospólstwa z ciekawością snuły się po ulicach.
Lecz baczny spostrzegać z spostrzegłby pomiędzy poczciwymi mieszkańcami, stojącymi z rozwartemi usty, kilkunastu ludzi, owiniętych szerokiemi płaszczami, rozmawiających zcicha pomiędzy sobą i machających rękoma.
Ludzie ci, jakby byli bardzo zajęci orszakiem posłów, postępowali za nim w niejakiej odległości i jakby odbierali rozkazy od szanownego starca, którego czarne i żywe oczy, pomimo siwawej brody, błyszczały ogniem młodości.
W samej rzeczy, starzec ten, czy sam, czy też przy pomocy swoich towarzyszy, jeden z pierwszych wjechał do Luwru, a dzięki grzeczności dowódzcy Szwajcarów, poczciwego hugonota, lecz kiepskiego katolika, pomimo, że się wyrzekł protestantyzmu — stanął naprzeciwko Henryka Nawarskiego i Małgorzaty.
Henryk uprzedzony, że de Mouy, przebrany, będzie się znajdować w sali, oglądał się na wszystkie strony.
Nakoniec jego spojrzenie zawisło na twarzy starca i już dłużej nie szukało; gest, jaki zrobił de Mouy, przekonał go w zupełności, iż się nie myli.
De Mouy tak doskonale był przebrany, że samemu Henrykowu nie mogło się pomieścić w głowie, ażeby ten starzec był nieustraszonym dowódzcą hugonotów, broniącym się tak dzielnie przed kilku dniami.
Henryk szepnął słówko do ucha Małgorzaty, a królowa natychmiast utkwiła swój wzrok w panu de Mouy.
Następnie jej piękne oczy zaczęły błądzić po sali: królowa szukała swego kochanka; lecz napróżno, La Mola nie było.
Posłuchanie zaczęło się.
Pierwsza mowa skierowana była do króla.
W mowie tej, Łaski prosił króla w imieniu swego narodu, ażeby pozwolił przyjąć księciu Francuzkiemu koronę polską.
Karol dał swoje pozwolenie w mowie krótkiej i jasnej, w której przedstawił swego brata, wspominając nieco o jego męztwie.
Król mówił po francusku, tłómacz powtarzał jego mowę po skończeniu każdego zdania.
Podczas, gdy mówił tłomacz, Karol podnosił do ust chustkę, na której za każdym razem przybywała krwawa plama.
Skoro Karol skończył swą, mowę, Łaski zwrócił się do księcia i przemówił doń po łacinie, ofiarując mu w imieniu zgromadzenia narodowego Polaków, koronę Polską.
Książę odpowiedział również po łacinie, głosem nie zupełnie pewnym, iż przyjmuje cześć, jaką Polakom podobało mu się uczynić.
Podczas tej mowy, Karol stał nieruchomy, z zaciśniętemi usty i wlepionemi w brata oczyma, ciągle mu grożąc tym wzrokiem.
Skoro książę skończył swą mowę, Łaski wziął koronę Jagiełłów, leżącą na amarantowej aksamitnej poduszce i podczas, kiedy dwaj magnaci Polscy przywdziewali na księcia królewski płaszcz, wojewoda podał koronę Karolowi.
Karol dał znak bratu.
Książę zgiął przed nim kolano, a Karol własnemi rękoma włożył mu na głowę koronę.
Potem bracia królowie pocałowali się.
Historya nie zna obłudniejszego pocałunku...
Wtedy herold zawołał:
„Aleksander — Edward — Henryk Francuski, książę Andegaweński, ukoronowany królem Polskim. Niech żyje król Polski!”
Wszyscy zgromadzeni jednogłośnie zawołali;

„Niech żyje król Polski!”

Łaski zbliżył się wtedy do Małgorzaty.
Mowa pięknej królowej była zachowana na sam koniec.
Ponieważ tylko z grzeczności pozwolono jej mieć mowę dlatego, ażeby się mogła popisać ze swoją nauką, wszyscy więc z bacznością nadstawiali ucha na odpowiedź, która miała być wyrzeczoną po łacinie.
Wiemy, że Małgorzata sama ją napisała.
Mowa Łaskiego była mową zupełnie pochwalną.
Pomimo, iż był Sarmatą, jednakże został olśniony pięknością królowej Nawarry; językiem Owidyusza, lecz stylem Ronsarda powiedział jej, że wyjechawszy z Krakowa śród nocnych cieni on i jego towarzysze nie wiedzieliby, jakim sposobem mają znaleźć drogę, gdyby im również jak w starożytności mędrcom na wschodzie, nie świeciły dwie gwiazdy.
Gwiazdy te, w miarę ich przybliżania się do Paryża, stawały się coraz jaśniejszemi, i teraz dopiero widzi, że temi gwiazdami nie było nic innego, tylko prześliczne oczy królowej Nawarry.
Nakoniec, przechodząc od Ewangelii do Korami, od Syryi do Skalistej Arabii, od Nazaretu do Mekki, zakończył swą mowę słowami: że gotów jest uczynić toż samo co czynią wyznawcy proroka, którzy dostąpiwszy szczęścia oglądania jego grobu, wyłupiają sobie oczy, sądząc, że już te oczy nie mają się czemu dziwić na tym świecie.
Umiejący po łacinie, okryli mowę Łaskiego grzmotem oklasków; nic nie rozumiejący również klaskali, bo nie chcieli się z tem wydawać, iż nic nie umieją.
Małgorzata z wdziękiem skłoniła się grzecznemu Sarmacie; następnie, odpowiadając na jego mowę, wlepiwszy swój wzrok w de Mouya temi poczęła wyrazy:

„Quod nunc hoc in aula insperati adestis exultaremus ego et rex conjux, nisi ideo immineret calamias, scilicet non solum fratris sed etiam amici arbitas.[1]

Słowa te miały podwójne znaczenie: były powiedziane do pana de Mouy, lecz mogły się ściągać i do księcia Andegaweńskiego.
Książę ukłonił się na znak wdzięczności.
Karol nie pamiętał, ażeby to zdanie było w mowie, przed kilku dniami przedstawionej mu na radzie.
Lecz Karol nie przypisywał do tych słów Małgorzaty wielkiej wagi, gdyż mowa jej nie była polityczną.
Oprócz tego, król nie osobliwie umiał po łacinie.
Małgorzata tak dalej mówiła:

„Adeo dolemur a te dividi, ut tecum proficisci maluissemus, sed idem fatum quo nunc sine ulla mora Lutetia, cedere juberis hac in urbe detinet. Proficiscere ergo, frater; proficiscere, amice; proficiscere sine nobis; proficiscentem sequuntur spes et desideria nostra.[2]
Łatwo się domyśleć, że de Mouy, natężywszy swą uwagę, słuchał słów, które ściągały się tylko do niego.

Henryk już dwa razy przecząco pokręcił głową, dając znać młodemu hugonotowi, że książę d’Alençon nie zgadza się; lecz ten ruch mógłby być przypadkowym i de Mouy nie byłby z niego zadowolony, gdyby słowa Małgorzaty nie potwierdziły tego ruchu.
Tymczasem, kiedy hugonot uważnie słuchał mowy Małgorzaty, jego czarne błyszczące oczy zwróciły na się uwagę Katarzyny; królowa-matka zadrżała, jak gdyby uderzona elektrycznym strumieniem — niespuszczając już jednak oczu z tego punktu sali.
— To jakaś dziwna figura! — szepnęła sama do siebie, nie zmieniając wcale wyrazu twarzy, stosownego do uroczystości. — Kto to tak pilnie patrzył na Małgorzatę? Lecz i Henryk i Małgorzata nie spuszczają z niego oczu.
Królowa Nawarry kończyła swą mowę, której koniec wyłącznie ściągał się do posła.
Tymczasem Katarzyna łamała sobie głowę, starając się się domyśleć, ktoby był ten starzec, i szukając wzrokiem kogokolwiek, coby jej mógł powiedzieć jego nazwisko.
Nagle, mistrz obrzędów zbliżył się do niej, i wręczył królowej bilecik, zawinięty w woreczek z pachnącego atłasu.
Katarzyna wyjęła karteczkę i przeczytała co następuje:
„Maurevel, wskutek pokrzepiającego lekarstwa przyrządzonego przezemnie, nabrał tyle sił, iż był w stanie napisać nazwisko człowieka, którego znalazł w pokoju króla Nawarry. Był to pan de Mouy.”
— De Mouy! — pomyślała królowa — tak, domyślałam się tego. Lecz ten starzec.... A! eospetto!... ten starzec, to...
Katarzyna zatrzymała się.
Następnie, nachyliwszy się do ucha kapitana straży, obok niej stojącego, powiedziała:
— Patrz pan, lecz niby tylko od niechcenia, w stronę, gdzie stoi wojewoda Łaski. Tuż za nim, czy widzisz pan siwego starca, w czarnym aksamitnym kostiumie?
— Widzę, Najjaśniejsza pani — odpowiedział kapitan.
— Dobrze. Nie spuszczaj go z oka.
— Czy ten, któremu król Nawarry daje jakiś znak?
— Ten, ten sam. Postaw u bramy Luwru dziesięciu ludzi, a skoro będzie wychodzić, zaproś go w imieniu króla na obiad. Jeżeli pójdzie za tobą, zaprowadź go do jakiego pokoju, i zostaw pod strażą. Jeżeli się będzie opierał, schwytaj go żywym lub umarłym. Śpiesz, śpiesz.
Szczęściem, Henryk mało się zajmując mową Małgorzaty, miał zwrócone oczy na Katarzynę i nie stracił ani jednego jej poruszenia.
Widząc, że królowa-matka tak bacznie utkwiła spojrzenie w de Mouyu, zaczął być niespokojnym, a skoro dała jakiś rozkaz kapitanowi, zrozumiał wszystko.
Właśnie w tej to chwili Henryk dał de Mouyowi znak, który spostrzegł pan de Nancey.
Znak Henryka mówił: Jesteś odkryty, uciekaj natychmiast.
De Mouy zrozumiał zupełnie ten znak, który tak doskonale zagaił słowa Małgorzaty.
Zaraz też młody hugonot zniknął w tłumie.
Henryk nie uspokoił się dopóty, dopóki nie zobaczył pana de Nancey powracającego do Katarzyny, i dopóki nie spostrzegł konwulsyjnego drżenia w twarzy królowej-matki; drżenie to dało mu znać, że kapitan spóźnił się.
Posłuchanie było skończone.
Małgorzata jeszcze kilka chwil rozmawiała z wojewodą Łaskim.
Król powstał, ukłonił się i wyszedł, wsparty na ramieniu Ambrożego Paré, który go wcale nieodstępował od czasu jego słabości.
Katarzyna, blada z gniewu, i Henryk, milczący z obawy, wyszli za królem.
Co się tyczy księcia d’Alençon, ten jakby nie był przy uroczystości.
Karol, ciągle uważając na księcia Andegaweńskiego, ani razu nie spojrzał na młodszego brata.
Nowy król Polski miał się za zgubionego.
Zdaleka od matki, porwany przez cudzoziemców przybyłych z północy, Andegaweńczyk był podobnym do Anteusza syna Ziemi, który wzniesiony na barkach Herkulesa, utracił wszystkie swe siły.
Książę Andegaweński sądził, że przejechawszy granicę, na zawsze utraci prawo do tronu Francuzkiego.
Król Polski, zamiast udać się za Karolem, pośpieszył do matki.
Katarzyna była również smutna jak i książę.
Myślała ona o ironicznym wyrazie w twarzy Bearneńczyka, którego podczas posłuchania nie przestawała obserwować; myślała o tym nienawistnym Bearneńczyku, któremu los zdawał się torować drogę, jakby zmiatając mu z tej drogi królów, książąt, morderców, nieprzyjaciół i wszelkiego rodzaju przeszkody.
Królowa-matka, zobaczywszy swego bladego syna, któremu płaszcz królewski zdawał się ciężyć, pobiegła na jego spotkanie.
— Ah! moja matko!... — zawołał król Polski — jestem już więc skazany umrzeć na wygnaniu.
— Mój synu — odparła Katarzyna — czyż zapomniałeś o przepowiedni mistrza René?.. Uspokój się, nie długo będziesz siedział w Polsce.
— Matko, zaklinam cię na wszystko! — zawołał książę — przy pierwszej sposobności zawiadom mnie, skoro tron Francuzki będzie wolny.
— Bądź spokojny. Do dnia, którego wyglądamy oboje, ciągle w mej stajni będzie osiodłany koń, a w mym przedpokoju czekać będzie kuryer, gotów na pierwsze wezwanie popędzić do Polski.





  1. Wasza niespodziewana obecność w tej sali, sprawiłaby wielką radość mnie i memu mężowi, gdyby nie pociągała za sobą nieszczęścia, wskutek którego nietylko traciemy brata lecz i przyjaciela.
  2. Jest nam bardzo boleśnie rozstawać się z tobą, gdyż zawsze obcięlibyśmy ci towarzyszyć. Lecz ten sam los, który cię zmusza do opuszczenia naszej Lutecyi (Paryża), nas tutaj zatrzymuje. Jedź więc bracie nasz; jedź nasz przyjacielu; jedź bez nas. Będą ci towarzyszyć nasze nadzieje i życzenia przyszłego szczęścia.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.