Królowa Margot (Dumas, 1892)/Tom IV/XII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Królowa Margot
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1892
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Reine Margot
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział XII.
DE MOUY DE SAINT PHALE.

Tym razem Katarzyna przedsięwzięła wszystkie możliwe środki ostrożności i nie wątpiła nawet o pomyślnym skutku.
Dlatego też, około godziny dziesiątej pozwoliła odejść Małgorzacie, będąc przekonaną, w czem się zresztą nie myliła, że królowa Nawarry nic nie wie o uknutym przeciw jej mężowi spisku.
Następnie udała się do króla, prosząc go, żeby się jeszcze nie kładł spać.
Tryumf, który, pomimo jej zwykłego udawania, wybił się na twarzy Katarzyny, wzbudził ciekawość Karola.
Zaczął więc dopytywać matki, na co odpowiedziała mu temi tylko słowy:
— Jednę tylko rzecz mogę powiedzieć Waszej królewskiej mości: dzisiejszego wieczora, będziesz uwolniony od dwóch najzaciętszych nieprzyjaciół.
Karol poruszył brwiami, jakby chciał powiedzieć: Dobrze, zobaczymy; i gwizdnąwszy na wielkiego charta, który jak wąż przyczołgał się do niego na brzuchu i położył pojętną głowę na kolanach swego pana — czekał.
Po upływie kilku minut, podczas których Katarzyna przysłuchiwała się, nadstawiwszy ucha, rozległ się na podwórzu Luwru wystrzał pistoletowy.
— Co to za hałas? — zapytał Karol, marszcząc brwi, gdy tymczasem chart zerwał się i postawił uszy.
— To nic — odpowiedziała Katarzyna. — Tylko sygnał...
— A co znaczy ten sygnał?
— Znaczy, że od tej chwili, twój jedyny, twój prawdziwy nieprzyjaciel, już ci nie może szkodzić.
— Czyżby miano zabić człowieka?... — zapytał Karol, rozkazującym okiem spoglądając na Katarzynę, jak gdyby jej chciał powiedzieć, że śmierć i przebaczenie, są nieodłączną własnością władzy królewskiej.
— Nie, Najjaśniejszy panie, tylko dwóch uwięziono.
— O! — mruknął Karol — wiecznie tajemnicze apteki i knowania, o których król nic nie wie. Na szatana! już nie jestem dzieckiem, moja matko; mogę sam czuwać nad sobą i nie potrzebuję niczyjej pomocy.
— Mój synu — powiedziała Katarzyna — to już raz ostatni mieszam się do twoich czynności. Lecz było to przedsięwzięcie, już oddawna zaczęte, w którem mi nigdy słuszności przyznać nie chciałeś; ja zaś koniecznie chciałam na swojem postawić i dowieść Waszej królewskiej mości, że mam słuszność.
W tej chwili, mnóstwo ludzi zatrzymało się w przedsionku i rozległ się szczęk opuszczonych na podłogę kolb od muszkietów.
Prawie natychmiast pan de Nancey prosił o pozwolenie wejścia do króla.
— Niech wejdzie — spiesznie powiedziała Katarzyna.
Pan de Nancey wszedł, skłonił się królowi, i zwracając się do Katarzyny, rzekł:
— Pani! rozkazy Waszej królewskiej mości są spełnione: on jest wzięty.
— Jakto „on”? — zawołała pomieszana Katarzyna — więc pan wziąłeś tylko jednego?
— Był sam, pani.
— I bronił się?
— Nie; jadł spokojnie kolacyę w pokoju i oddał swą szpadę na pierwsze wezwanie.
— Kto taki? — zapytał król.
— Zaraz zobaczysz — powiedziała Katarzyna — panie de Nancey, kaź wejść więźniowi.
W pięć minut, wprowadzono de Mouya.
— De Mouy! — zawołał król. — A co pan powiesz?
— E! Najjaśniejszy panie — odrzekł de Mouy z doskonały spokojnością — jeżeli Wasza królewska mość pozwolisz mi, gotów jestem zadać ci to samo pytanie.
— Zamiast zadawania podobnych pytań królowi — rzekła Katarzyna — zechciej, panie de Mouy, powiedzieć memu synowi, co to za człowiek znajdował się w pokoju króla Nawarry pewnej nocy i sprzeciwiając się rozkazowi Jego królewskiej mości, jak jaki buntownik, zabił dwóch żołnierzy i ranił pana de Maurevel?
— W rzeczy samej — rzekł Karol, zmarszczywszy brwi — czy nie znasz nazwiska tego człowieka, panie de Mouy?
— Wiem, Najjaśniejszy panie. Czy Wasza królewska mość pragniesz go poznać?
— Przyznaję, że toby mi sprawiło wielką przyjemność.
— Nazywa się de Mouy de Saint-Phale.
— Więc to pan. byłeś?
— Ja sam.
Katarzyna, zdziwiona tą śmiałością, cofnęła się o krok.
— Jakżeś pan śmiał sprzeciwić się rozkazowi króla?
— Najprzód, nie wiedziałem, Najjaśniejszy panie, że Wasza królewska mość wydałeś jaki rozkaz; prócz tego, widziałem tylko jednego człowieka, Maurevela: mordercę mego ojca i admirała. Przypomniałeś sobie wtedy, że temu pół roku, tu, w tym samym pokoju, w wieczór 24-go Sierpnia, Wasza królewska mość obiecałeś ukarać zabójcę; od tego czasu, upłynęło dużo ważnych wypadków, i pomyślałem, że król nie z własnej woli nie dotrzymał słowa. Zobaczywszy Maurevela, sądziłem, że mi go samo niebo zsyła. Resztę wiesz, Najjaśniejszy panie, rzuciłem się nań jak na mordercę, a na jego ludzi jak na bandytów.
Karol nic nie odpowiedział; jego przyjaźń z Henrykiem zniewalała go teraz patrzeć na wiele rzeczy z zupełnie innego stanowiska, niż się poprzednio na nie zapatrywał.
Królowa-matka zachowała w pamięci kilka wyrażeń Karola, co do nocy Ś-go Bartłomieja; w wyrażeniach tych przebijały się jakby wyrzuty sumienia.
— Lecz co za interes przywiódł pana o tej godzinie do króla Nawarry? — zapytała królowa-matka.
— To długa historya — odpowiedział de Mouy — jednak, jeśli Jego królewska mość będzie cierpliwym i zechce słuchać...
— Chcę słuchać — rzekł Karol — zacznij więc.
— Będę posłuszny, Najjaśniejszy panie — z powiedział de Mouy, kłaniając się.
Katarzyna usiadła, utkwiwszy w młodzieńca niespokojne spojrzenie.
— Słuchamy — rzekł Karol — Akteon, tu!
Pies położył się na poprzednio zajmowanem miejscu.
— Najjaśniejszy panie! — powiedział de Mouy — przychodziłem do Jego królewskiej mości króla Nawarry, jako deputat od naszych braci hugonotów, wiernych poddanych Waszej królewskiej mości.
Katarzyna zrobiła znak Karolowi IX.
— Bądź spokojna, moja matko — rzekł tenże. — Nie stracę ani jednego słowa. Mów dalej, panie de Mouy.
— Aby uprzedzić króla Nawarry, że jego wyrzeczenie się wiary pozbawiło ufności hugonotów; że jednak przez pamięć jego ojca. Antoniego de Bourbon, a nadewszystko jego matki, odważnej Joanny d’Albret, której imię jest u nas bardzo poważane, hugonoci proszą go, aby zrzekł się swoich praw do nawarskiei korony.
— Co on mówi? — zawołała Katarzyna, nie mogąc, pomimo władzy, jaką miała nad sobą, obojętnie wysłuchać tej niespodziewanej wiadomości.
— A! a! — rzekł Karol — zdaje mi się jednak, że ta korona nawarska, którą, bez mego pozwolenia, z głowy na głowę przenoszą, i mnie się po części przynależy.
— Hugonoci, więcej niż kto inny, uznają tę prawdę — odpowiedział de Mouy. — Nawet spodziewali się uprosić Waszą królewską mość, że pozwolisz włożyć ją na tak drogą dla ciebie głowę.
— Na drogą dla mnie głowę! — rzekł Karol. Na szatana! o jakiej to głowie chcesz pan mówić? Nie rozumiem cię.
— O głowie księcia d’Alençon.
Katarzyna zbladła jak śmierć i przeszyła, de Mouya płomienistem spojrzeniem.
— I mój brat d’Alençon wiedział o tem?
— Wiedział, Najjaśniejszy panie.
— I zgadzał się przyjąć tę koronę?
— Jedynie tylko za potwierdzeniem Waszej królewskiej mości, do której nas odesłał.
— O! o! — rzekł Karol — w rzeczy samej, korona ta bardzo dogodną, będzie naszemu bratu d’Alençon. A ja nawet o tem nie pomyślałem! Dziękuję ci, de Mouy, dziękuję! Z podobnemi myślami dobrze cię przyjmą w Luwrze.
— Wasza królewska mość jużbyś się dawno o wszystkiem dowiedział, gdyby nie ten nieszczęsny wypadek w Luwrze. Obawiałem się nawet, czy nie popadnę czasem w niełaskę Waszej królewskiej mości.
— Tak; lecz cóż mówił król Nawarry na ten plan? — zapytała Katarzyna.
— Król zgadzał się na nasze życzenie i jego zrzeczenie było już gotowe.
— W takim razie — zawołała Katarzyna — musisz pan mieć to zrzeczenie?
— Mam je w istocie — odpowiedział de Mouy — jest ono podpisane i data położona. Zdaje mi się, że je nawet mam przy sobie.
— Czy data napisana jest przed wypadkiem w Luwrze? — spytała Katarzyna.
— Zdaje się, że w przeddzień tego wypadku.
De Mouy dostał z kieszeni zrzeczenie się tronu na rzecz księcia d’Alençon, napisane i podpisane ręką Henryka i noszące wyż wspomnioną datę.
— Na honor! wszystko jest jak być powinno — powiedział Karol.
— Cóż żądał Henryk w zamian korony?
— Nic, pani. „Przyjaźń króla Karola — mówił nam — hojnie powetuje mi stratę korony”.
Katarzyna ze złości przygryzła usta.
— Wszystko to jest bardzo dokładne — dodał król.
— A więc, jeżeli wszystko zostało już ukończone między panem i królem Nawarry, jakiż ma cel schadzka, którą pan miałeś z nim dzisiejszego wieczora?
— Ja, pani, z królem Nawarry? — rzekł de Mouy. — Ten, co mnie aresztował, może przysiądz, że byłem sam. Niech go Wasza królewska mość zawoła.
— Panie de Nancey! — zawołał Karol.
Kapitan wszedł.
— Panie de Nancey — powiedziała żywo Katarzyna — czy p. de Mouy był sam jeden w oberży pod Piękną Gwiazdą?
— W pokoju sam, lecz w oberży nie.
— A! — rzekła Katarzyna — któż był jego towarzyszem?
— Nie wiem, czy to był towarzysz pana de Mouya; wiem tylko, że umknął tylnemi drzwiami, powaliwszy na ziemię dwóch moich żołnierzy.
— Bezwątpienia pan go poznałeś?
— Nie ja, lecz moi żołnierze.
— Któż to był? — spytał Karol IX.
— Hrabia Annibal de Coconnas.
— Annibal de Coconnas! — powtórzył król w zamyśleniu — ten, co tak strasznie rznął hugonotów podczas nocy św. Bartłomieja?
— P. de Coconnas, ze świty księcia d’Alençon — powiedział Nancey.
— Dobrze, dobrze — rzekł Karol IX — oddal się, panie de Nancey; lecz na drugi raz nie zapominaj o jednej rzeczy...
— O jakiej? Najjaśniejszy panie.
— Że mnie służysz i mnie tylko słuchać powinieneś.
Nancey wyszedł, z uszanowaniem się skłoniwszy.
De Mouy ironiczny uśmiech posłał Katarzynie.
Przez chwilę trwało milczenie.
Królowa skręcała jedwabne sznurki swego pasa.
Karol głaskał psa.
— Lecz jakiż pan miałeś cel? — mówił dalej Karol. — Czy pan postępowałeś gwałtownie?
— Przeciwko komu, Najjaśniejszy panie?
— Przeciwko Henrykowi, przeciwko Franciszkowi, albo przeciwko mnie?
— Najjaśniejszy panie, mieliśmy zrzeczenie twego szwagra, przyzwolenie twego brata; i jak już miałem honor powiedzieć, byliśmy gotowi prosić potwierdzenia Waszej królewskiej mości — gdy oto nagle stało się to nieszczęsne zdarzenie z Maurevelem.
— A więc, moja matko — rzekł Karol — nie widzę tu nic złego. Ty, panie de Mouy, miałeś zupełne prawo żądać króla. Tak; Nawarra może być i powinna być oddzielnem królestwem. Ona, jakby umyślnie utworzona dla mego brata d’Alençon, który tak zawsze tęskni za koroną, że nie może spuścić oczów z mojej, jeśli ją włożę na głowę. Jedyną przeszkodą było prawo Henryka! Lecz ponieważ Henryk zrzeka się dobrowolnie...
— Dobrowolnie, Najjaśniejszy panie.
— Zdaje się, że to jest wolą Boga! Panie de Mouy, możesz powrócić do swych braci, których wprawdzie ukarałem... cokolwiek za surowo; lecz ja z tego zdam sprawę Bogu — i powiedz im, że skoro żądają na króla Nawarry mego brata księcia d’Alençon, król Francyi zgadza się. Od tej chwili, Nawarra jest królestwem, a królem Franciszek. Żądam tylko ośmiu dni, aby mój brat opuścił Paryż z blaskiem i przepychem, przynależnym królewskiej godności. Idź, panie de Mouy, idź!.. Panie de Nancey, przepuść pana de Mouy; on jest wolny.
— Najjaśniejszy panie — powiedział de Mouy. zbliżając się na krok — czy pozwolisz?..
— Dobrze — rzekł król.
I wyciągnął rękę do młodego hugonota.
De Mouy zgiął kolano i z uszanowaniem pocałował rękę króla.
— Ale, ale — rzekł król, wstrzymując go właśnie w chwili, kiedy chciał wstać — zdaje mi się, żeś prosił o wymierzenie ci sprawiedliwości na tego rozbójnika Maurevela?
— Tak, Najjaśniejszy panie.
— Nie wiem, gdzie on się teraz znajduje, gdyż się ukrywa. Lecz jeżeli go spotkasz, sam mu wymierz sprawiedliwość; daję ci do tego zupełne prawo, nawet z całego serca.
— A!., dziękuję ci, Najjaśniejszy panie!... — zawołał de Mouy. — Nie wiem także, gdzie on jest, lecz mam nadzieję, że go znajdę.
I de Mouy, nizko się ukłoniwszy Karolowi i królowej Katarzynie, wyszedł bez żadnej przeszkody pośród żołnierzy, którzy go przyprowadzili.
Przeszedł korytarze, wkrótce znalazł się przy bramie, i wydostawszy się na plac Saint Germain-l’Auxerrois, zaczął biedź ze wszystkich sił ku oberży pod Piękną Gwiazdą.
Tam znalazł swego konia, dzięki któremu, w trzy godziny po opuszczeniu Paryża, odetchnął wolniej za murami Mantes.
Katarzyna, hamując straszny gniew, udała się do swego mieszkania, z którego przeszła do pokojów Małgorzaty.
Tutaj znalazła Henryka, kładącego się do łóżka.
— A! — mruczała królowa — szatanie, pomóż biednej królowej, kiedy już ją Bóg opuszcza!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.