Kręcenie powrósła

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Butler Yeats
Tytuł Kręcenie powrósła
Pochodzenie Opowiadania o Hanrahanie Rudym; Tajemnicza róża; Rosa alchemica
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. 1925
Miejsce wyd. Lwów — Poznań
Tłumacz Józef Birkenmajer
Źródło Skany na Commons
Inne Całe Opowiadania
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Kręcenie powrósła.

Pewnego razu, już na schyłku dnia, Hanrahan chadzał po drogach w okolicy Kinvary — wtem z domu, leżącego w pobliżu drogi, doleciał go głos skrzypiec. Skręcił więc w tę stronę ścieżką, pod górę wiodącą, boć nie miał zwyczaju omijać jakiegokolwiek miejsca, gdzie była gędźba lub pląsy lub wesołe towarzystwo, i nic zajść do środka. Gospodarz stał we drzwiach, a gdy Hanrahan zbliżył się ku niemu, ów poznał go i powiada:
— A witajże nam, witaj, Hanrahanie, jużeś na nas niełaskaw od dłuższego czasu!
Lecz gosposia podeszła ku drzwiom i rzekła do męża:
— Oj, nie chciałabym ci ja, żeby Hanrahan zachodził do nas na noc, bo nie cieszy się on dobrą sławą u księży, a kobiety też myślą jednako; zaś z jego chodu miarkując, nie byłoby to dziwno, gdyby był już krzynkę podchmielony.
Wszakoż mąż odpowiedział:
— Nigdybym w życiu nie odprawił ode drzwi moich Hanrahana, poetę — bajarza! — to rzekłszy, prosił go wnijść.
W chałupie zebrało się mało-wiele sąsiadów, a niektórzy z nich pamiętali Hanrahana; lecz kilku nieletnich basałyków, co siedzieli po kątach, znało go jeno ze słychu, więc wspinali się na palce, by go zobaczyć, a jeden z nich zapytał:
— Czy to nie ten sam Hanrahan, co prowadził szkołę, a później został porwany przez Nich?
Lecz matka zakryła mu usta dłonią i kazała mu być cicho, żeby nie wygadał się z czemś takiem.
— A bo Hanrahan snadnie może się stać nieszczęśliwym, — wyjaśniła, — jeżeli posłyszy, że mówią o tem zajściu, lub jeżeli kto zacznie go wypytywać.
Wraz pokrzykiwał ten i ów, prosząc Hanrahana o piosenkę, lecz gospodarz oświadczył, że nie pora domagać się pieśni wpierw, aż ów sobie odpocznie; więc też podał mu szklankę gorzałki. — Hanrahan podziękował, wniósł jego zdrowie i łyknął duszkiem napitek.
Grajek stroił skrzypce do ponownych pląsów, zaś gospodarz prawił do młodzi, iż teraz dopiero poznają, co to jest dobry taniec, gdy obaczą tańczącego Hanrahana, ponieważ nic podobnego nie widziano w tych stronach od czasu, gdy bawił tu zeszłym razem. Hanrahan odrzekł, że nie będzie tańczył, jako że teraz lepiej używa nóg, przebywając pieszo wzdłuż i wszerz pięć dzielnic Irlandji. W sam raz, gdy domawiał tych słów, przez niedomknięte drzwi weszła Oona, córka gospodarza, trzymając na ramionach naręcze zbłoconych gałązek świerkowych, zebranych koło Connemara, celem podniecenia ognia. Rzuciła je na palenisko, a płomień buchnął wysoko, oświecając jej oblicze urodne i uśmiechnięte; dwóch czy trzech parobków zerwało się z ławy, prosząc ją do tańca. Lecz Hanrahan zastąpił im drogę, odepchnął ich na boki, i oświadczył, że ona z nim właśnie będzie tańczyła, ponieważ przebył szmat drogi, zanim dotarł do niej. I snadź szepnął jej w ucho jakieś miłe słóweczko, gdyż nic nie rzekła na to, jeno stanęła z nim do tańca, a na buzi miała nieznaczne wypieki. Wszystkie pary się zatrzymały, — lecz gdy tanek już miał się rozpocząć, Hanrahan ni stąd ni zowąd spojrzał wdół i obaczył swe buciory, co były schodzone i dziurawe, tak iż wyłaziły z nich strzępiaste szare onuce; tedy ze złością obruszył się, że podłoga tu kiepska, a muzyka niewiele warta, i usiadł w ciemnem miejscu na przypiecku. Ale ledwie to uczynił, a dziewucha też przysiadła się do niego.
Pląsano dalej, a gdy jeden taniec się skończył, wołano o drugi, tak iż przez czas pewien nikt nie zwracał uwagi na Oonę i Hanrahana Rudego, siedzących w kącie. Lecz matce zaczynało się to niepodobać, więc wezwała Oonę, by przyszła i pomogła jej nakryć stół w alkierzu. Jednak Oona, która nigdy wpierw nie sprzeciwiała się matuli, odpowiedziała, że przyjdzie wnetki, ale nie zaraz, bo teraz słucha czegoś, co on jej mówi do ucha. Matka była temu jeszcze mniej rada, więc postanowiła podejść bliżej, niby to chcąc rozgrzebać żar w piecu, lub uprzątnąć popielisko, a w rzeczy nadstawić ucha na chwilę i posłyszeć, co bajarz opowiada jej córce. Tak też usłyszała, że opowiada o białorączce Deirdre, jak to o śmierć przyprawiła synów Usnacha i jak to rumieniec na jej liczku nie był tak czerwony, jak krew synów królewskich, co jej gwoli została przelana, a troska nigdy nie opuszczała jej myśli. I mówił, że może to pamięć o niej sprawia, że krzyk siewki błotnej brzmi w uszach pieśniarzy tak smętnie, jak młodzieńcze pożądania serca pobratymczego. A dalej mówił, że nie dochowałaby się przenigdy pamięć o niej, gdyby pieśniarze nie uwiecznili jej krasy w swych utworach. Początkowo nie rozumiała dokładnie, co on mówił, lecz ile mogła dosłyszeć, dźwięczała w tem wszystkiem szczera poezja, choć nie było rymów. A oto co doszło ją z jego słów:
— Słońce i miesiąc są jako młodzian i dziewica, są życiem mojem i twojem, wciąż wędrują i wędrują pod niebem jakgdyby pod jedną opończą. Boć też Bóg je stworzył jedno dla drugiego. On stworzył twoje życie i moje życie jeszcze przed początkiem świata, uczynił tak, by oba mogły iść przez świat tędy i owędy niby dwoje pląśców znamienitych, co w tańcu w tę i ową stronę przechodzą po długiem klepisku świetlicy, hoży i roześmiani, gdy inni wszyscy już się pomęczyli i podpierają ściany.
Stara kobiecina coprędzej podreptała tam, gdzie mąż jej grał w karty, lecz on nie zwracał na nią uwagi, wobec czego udała się do kumy-sąsiadki i ozwała się:
— Czy nie możnaby znaleźć sposobu, by tych dwoje rozłączyć? — i nie czekając odpowiedzi, zwróciła się do jednego z parobków, co ugwarzali w kupie:
— Coś ty wart, kiedy nie zdobędziesz się na to, by najśwarniejsza dziewucha w tym domu poszła z tobą w tanek? A idźta i wszyscy obaczcie, czy poredzicie oderwać ją od bajdurzeń onego gajdosa.
Ale Oona ani słuchać nie chciała żadnego z nich, jeno machała ręką, jakgdyby odprawiała ich na cztery wiatry. Wtedy oni przywołali Hanrahana i powiedzieli, że najlepiej niech sam zatańczy z dziewuchą lub niech pozwoli jednemu z nich z nią zatańczyć. Skoro Hanrahan posłyszał, co rzekali, odpowiedział:
— Niech tak będzie, będę z nią tańczył; nikomu w tej chałupie nie wolno z nią tańczyć, oprócz mnie!
Powstał więc razem z nią i wyprowadził ją na środek za rękę; kilku parobków pomarkotniało, a kilku zaczęło kpić z jego podartej kapoty i dziurawych butów. On jednak nie dbał o to, a Oona też na to nie zważała, lecz pozierali jedno na drugie, jakgdyby cały świat należał tylko do nich dwojga. Atoli jednocześnie druga para, siedząca dotąd na uboczu niby kochankowie, stanęła na środku izby, trzymając się za ręce i przebierając nogami, by wpaść w takt muzyki. Lecz Hanrahan odwrócił się do nich plecyma, jakgdyby zaperzony, i zamiast tańczyć, zaczął śpiewać, a gdy śpiewał, trzymał rękę dziewczyny i głos rozbrzmiewał coraz to donośniej; ustały docinki parobków, ucichły gęśliki i nie było słychać nic oprócz jego głosu, który huczał jak wichura. Śpiewał zaś pieśń, którą usłyszał, a może ułożył, pewnego razu w czasie swej włóczęgi po Slieve Echtge, a słowa jej dadzą się przełożyć na nasz język mniej więcej następująco:

Stara, koścista dłoń śmierci
O, nigdy nas tam nie zdybie
W krainie górnej, uroczej,
W miłosnych czarów siedzibie,
Gdzie drzewa rodzą owoce
I kwiaty — jako rok długi,
Gdzie rzeki, płynąc, unoszą
Miodowe i piwne strugi.
W srebrzystym i złotym gaju
Gra starzec — kobzę nadyma;
Pląsają roje królewien
Z modremi, jak lód, oczyma.

Podczas gdy to śpiewał, Oona przysunęła się bliżej do niego; krew zbiegła z jej lica, a oczy nie były już niebieskie, lecz zamglone łzami, które z nich wyciekały. Ktokolwiekby ją obaczył, pomyślałby sobie, że jest gotowa pójść za nim zawsze i wszędzie — choćby na koniec świata.
Lecz jeden z młodzieży zawołał:
— Kędyż jest owa kraina, o której on śpiewa? Zastanów się, Oono, to droga daleka, może długo iść będziesz, nim dotrzesz do tego miejsca.
A inny rzekł:
— Jeżeli pójdziesz z nim, zajdziesz nie w Krainę Młodości, lecz do Mayo pośród błot.
Oona spojrzała nań, jakby chcąc go zapytać, lecz on uniósł jej rękę w swej ręce i zawołał półśpiewem:
— Ta kraina jest bardzo niedaleko od nas, jest w każdej stronie; może się znajdować na gołoborzu za nami, a może w głębi lasów.
I rzekł głosem donośnym i dźwięcznym:
— W głębi borów... o, w głębi borów śmierć nigdy nas nie znajdzie! Czy chcesz iść tam ze mną, Oono?
Właśnie gdy te słowa wymawiał, dwie stare baby wyszły za drzwi; jedna z nich była to matka Oony, która mówiła głosem przeraźliwym:
— On rzucił urok na Oonę. Czy nie mogłybyśmy zwołać chłopów, żeby go wygnali precz z chałupy?
— Żadną miarą uczynić tego nie można, — rzekła druga baba, — bo on jest pieśniarzem gaelickim, a sami dobrze wiecie, kumo, że pieśniarza gaelickiego nie można wyżenąć z domu. Rzuciłby on na was klątwę, która jeżeli będzie wisiała w powietrzu przez lat siedem, wypali zboże na polach i odbierze do krzty krowom mleko.
— Boże uchowaj! — ozwała się matka — o, czemużem to wogóle go wpuszczała do chałupy, wiedząc że cieszy się tak złą sławą!
— Nic złego się nie stanie, jeżeli uda się go wywabić z domu, ale spadłoby na was wielkie nieszczęście, gdybyście wyrzucali go przemocą. Lecz posłuchajcie-no, umyśliłam już tak, że on wyjdzie z domu z dobra-woli i nie trzeba będzie go wcale stąd wyrzucać.
Niedługo potem obie kobiety weszły z powrotem do izby, a każda z nich niosła w zapasce po wiązce siana. Hanrahan już nie śpiewał, lecz prowadził z Ooną nader ożywioną i czułą pogawędkę. Mówił on:
— Dom jest ciasny, lecz świat jest przestrony a kto naprawdę kocha, ten nie potrzebuje się obawiać ani nocy ani poranka, ani słońca ni gwiazd ani wieczornej pomroczy, ani żadnej rzeczy ziemskiej.
— Hanrahanie! — rzekła znienacka matka, klepiąc go po ramieniu, — czy nie mógłbyś mi pomóc na chwilę?
— Spełnij tę prośbę, Hanrahanie, — rzekła sąsiadka, — i pomóż nam ukręcić powrósło z tego siana, boś ty jest zręczny do takich rzeczy, a wichura zerwała poszycie ze stoga.
— Zrobię to wam, — odrzekł Hanrahan, biorąc w ręce mały pręt. Matka zaczęła podawać mu siano, a on je skręcał; robota paliła mu się w rękach, bo chciał skończyć conajrychlej, a potem znów być swobodnym. Baby trajkotały bez przerwy i podawały mu wciąż siano, a łechtały jego próżność, dziwując się, jak to on umie doskonale kręcić powrósła, lepiej niż ich sąsiedzi lub też ktokolwiek kogo widziały w życiu. Hanrahan widział, że Oona mu się przygląda, to też jął wić powrósło z ogromną szybkością, zadzierając nosa i przechwalając się zwinnością swych rąk, mądrością, jaką miał w głowie, i siłą swych ramion. A gdy się tak chełpił, kręcąc powrósło, cofał się cięgiem pozad, aż doszedł do drzwi, które były rozwarte na ścieżaj; niewiele myśląc przestąpił próg i znalazł się na ulicy. Ledwo się tam znalazł, aż tu matka nagle jak skoczy, jak nie praśnie w niego powrósłem! i zaraz zatrzasnęła drzwi jedne i drugie i zatknęła je zasuwą.
Gdy tego dokonała, była wielce uradowana i śmiała się do rozpuku, a sąsiedzi też śmiali się, przychwalając. Lecz wraz usłyszeli, jak ów zaczął się dobijać i miotać z dworu przekleństwa, a matce zaledwie starczyło czasu, by powstrzymać Oonę, która już imała się zasuwy, by ją odewrzeć. Potem dała znak skrzypkowi, który też wnet urżnął raźnego, a jeden z parobasów chwycił Oonę, nie pytając o pozwolenie i pociągnął ją w ciżbę tańczących. A gdy się tanek zakończył i gęśliki umilkły, na dworze nie było słychać najlżejszego szmeru, lecz droga była cicha, jak wprzódy.
Co do Hanrahana, to gdy przekonał się, że zamknięto mu drzwi przed nosem i że nocy dzisiejszej niema tu co marzyć o dachu nad głową, napitku lub o podatnem uszku dziewczęcia, gniew i buta opuściły go i oddalił się, dążąc tam, gdzie fale morskie uderzały w wybrzeże.
Usiadłszy na wielkim głazie, jął wymachiwać prawicą i śpiewać sobie cichuśko, jak to zawsze czynił, by dodać sobie otuchy, gdy mu się w czemś nie powiodło. Czy to jednak w tym czy też innym czasie ułożył ową śpiewkę, która po dziś dzień zowie się „Kręceniem Powrósła“, a zaczyna się od słów: „Co to za zdechły kot zapędził mnie w to miejsce“ — niepodobna stwierdzić.
Lecz gdy już tak śpiewał czas jakiś, wydało się, jakby dokoła niego gromadziły się mgły i cienie, raz wydobywając się z morza, to znowu kołując ponad niem. Zwidziało mu się, że jednym z cieni była owa księżniczka, którą widział był uśpioną na Slieve Echtge; teraz nie była uśpiona, lecz miała wyraz drwiący i wołała w stronę tych co byli poza nią:
— On był słaby, był słaby, nie ma odwagi!
I czuł, że w ręku dzierży jeszcze pokrętki powrósła i zaczął je wić dalej, a gdy je snuł, zdawało mu się, że w niem są zawarte wszystkie bóle całego świata. Następnie zaś wydało mu się, że powrósło w jego rojeniach przemieniło się w wielkiego węża wodnego, który wynurzył się z morza i oplatał się wokoło niego i stawał się coraz to większy i większy, aż spowił całą ziemię i niebo, a gwiazdy stały się jeno połyskiem jego łuszczatej skóry. Potem wyzwolił się z jego skrętów i poszedł, trzęsąc się i słaniając, wzdłuż krawędzi wybrzeża, a szare majaki kołowały ponad nim tędy i owędy. I oto co powiadały:
— Biada mu, że gardzi wezwaniem cór Sidhe, gdyż nie znajdzie szczęścia w miłości niewiast ziemskich aż do końca życia i wszechczasu, a chłód mogiły na wiek wieków w jego sercu! Wybrał śmierć: niech więc umrze, niech umrze, niech umrze!

∗             ∗




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Butler Yeats i tłumacza: Józef Birkenmajer.