Krakus książe nieznany/Całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Cyprian Kamil Norwid
Tytuł Krakus książe nieznany
Podtytuł Tragedya
Pochodzenie Poezye Cypriana Norwida
Wydawca F. H. Brockhaus
Data wyd. 1863
Miejsce wyd. Lipsk
Źródło Skany na Commons
Indeks stron


KRAKUS


KSIĄŻE NIEZNANY.

TRAGEDYA.





OSOBY.




Pustelnik.
Liljan, uczeń jego.
Krakus, Książe na Krakowie.
Rakuz, brat jego.
Szałom, pisarz koronny czyli Runnik.
Kiempe, wódz Skandynawski.
Grodny, sługa zamkowy.
Płatnerz.
Chóry grodnych i kmietów.

OSOBY FANTASTYCZNE:
Źródło.
Zorza.
Próg.





I.

(Wnętrze pustelni w okolicach Karpat.)

STARZEC.
Dzień mię odpycha a noc mię woła.
Czuję — że długo tu nie zabawię:
Zostawię tobie świecę — gęśl — zioła —
Świecę, gęśl, zioła tobie zostawię.
Ostatnie słowo, gdy przyjdzie chwila
Tchnę ci na czoło twe jak motyla:
Człek bierze z ciągu rzeczy zadatek,
Acz siłę brania przynosi z sobą
Początek nie nasz, ani ostatek:
Ostatnie słowo z ostatnią dobą! —

Ostatnie słowo — mój Lilianie
Choćby mi głosu już nie starczyło
Pokażę tobie palcem na ścianie
I nie zrozumiesz — lecz powiesz «było»
I nieme pomnieć będziesz kazanie,
Chodząc jak senny z palcem na czole;
Aż w myśli tobie wyraźnie stanie
Jakoby duchem — i dasz mu wolę
Sam przyobleczesz pewności ciałem,
I rzekniesz głośno to, co rzec chciałem!

Byli tu nie raz, byli tu przecie
Ci, co mądrości szukają w świecie.
Na jesionowym tym jadłem stole
Z mężem, co dla niej znosił i bole —

Het! — z za wielkiego przybyłym morza,
Gdzie chmur na niebie nie ma bynajmniej,
A w gwiazdach ręka pisuje Boża.
Gór tam jest sporo — a ziół jest najmniej.
Był tu i z Azjej mędrzec koronny,
Człowiek słodyczy wielkiej i ładu —
I rycerz co się urodził konny,
Pokryty łuską jak piersi gadu.
Królowa jedna w progi tej chaty,
Jak zachodzące słońce czerwono,
Rękoma ciężkie niosąc szkarłaty,
Wchodziła z swoją złotą koroną;
A chłopiec za nią idąc służebny,
Niósł jeszcze drugi płaszcz, niepotrzebny!

LILJAN.
Ojcze! — dwóch mężów właśnie w tej chwili
Słyszę, jakoście słuchać uczyli:
Z bioder się mieczów dwa im kołysze. —

STARZEC.
Synu! — uczyłem cię słyszeć ciszę.
Synu — kto ciszę słyszał aż do dna
Temu i trumna bywa wygodna;
Ale jest nocna cisza i dzienna,
Jest dno mająca i jest bezdenna —
A o tej drugiej rzecz zbyt zawiła;
Co nie dopowiem, powie mogiła.

LILJAN.
Ojcze! Po suchym listku olszyny
Niechby się pająk przetoczył siny —
Słuchem —
Duchem —
Szlaki jego zwietrzę:
I rzeczy przyszłych bladawe świty,
Nim na odległe wpłyną zenity
Mgnieniem —
Tchnieniem —
Wchłonę jak powietrze.

STARZEC.
Synu — zmysł młody i ochroniony,
Użyty dobrze zaraz z powicia,
Droższy jest niźli wszystkie miliony —
A jednak któżby znał to za życia,
Gdyby mu inny w czemś umorzony
Takowej wiedzy skąpił odkrycia?
A przeto zmarli, a przeto zeszli
Nie są to jacyś co ich nie było;
Nie ma ni może kiedyś być — jeźli
I własną przez nich rozrządzasz siłą,
Rzecz ta, wszelako zbyt jest zawiła
Co nie dopowiem, powie mogiła —

LILJAN.
Mistrzu — na oko mężów już obu
Widzę — bez twego patrząc sposobu —
Jeden się z drugim wadzi po drodze —
Są królewice, bracia i wodze:
Ani za łosiem gnali w te lasy,
Po żebrach koni krwawiąc obcasy;
Ani zbłąkali się i chcą cienia,
Ani im woda ujmie pragnienia —

STARZEC.
Zgadobliwością zabiedz im drogę,
Ni poznać czemu idą, nie mogę:
Starcowi nie raz niższych sił zbywa;
Dzień mię odbiega a noc mię wzywa —
Odbiega dzień mię a noc mię woła,
Czuję — że długo już nie zabawię —
Zostawię tobie świecę, gęśl, zioła,
Świecę, gęśl, zioła, tobie zostawię.

LILJAN.
Przyszli — i stoją —

STARZEC.
Wołaj rycerzy —

LILJAN.
Chodźcie mężowie! staruszek leży —

RAKUS, wchodząc.
Na pocisk procy, przed domu progiem
Nieco się wstrzymać, jest rzecz godziwa;
Do grodu, zwykłem słać chłopca z rogiem
Co trąbiąc, imię moje nazywa —
Trąbienia sztukę zna jako mowę
Tak, że się straże dziwią grodowe:
Panny, z lipowych patrzają alej
A ja mu kiwam: trąb waszeć dalej —
Tego, brat Krakus, jakby sosenkę
Z rozkutym koniem zostawił w boru —
Dobrze, że Ojcze, nie macie dworu —
Przyszłoby wjazd nasz otrąbić w rękę —
Książę brat Krakus gwoźdźmi złotemi,
Gdzie konia ruszy, sieje po ziemi:
A ja mam zwyczaj że koń pierw legnie,
Nim się co na nim złamie lub zegnie.

KRAKUS.
Wstydzisz mię bracie —

RAKUS.
Sprawiam się raczej,
Jak gdy kto naprzód wyszle tłomaczy
Cóż-bo osoba może sędziwa
Mniemać — gdy z jednym koniem i sługą
Dwóch wchodzi książąt: —

STARZEC, przerywając.
Nie raz to bywa
Będzie, bywało i potrwa długo —
(do Krakusa)
Książę Krakusie, słowy swojemi
Rzeknijcie za się niebu i ziemi

KRAKUS.
Synowie Króla jesteśmy z grodu,
Gdzie pierwej cudna władnęła Pani,
Przez którą Niemce są odegnani —
Lecz czar się przeniósł w serce narodu
I pod czterema zamku węgłami
Smok jamę czarną wykopał kłami.

Z tym Ojciec boje ustawne zwodzi,
Jak z nawałnicą leżący w łodzi.
I nie raz w okna gdzie starzec drzymie,
Po głazach skrzele wplusną olbrzymie,
Jakoby bluszczu zielona struga:
Skosisz ją — drzwiami podpłynie druga.
Tak co noc! — pokąd jeden z oszczepem,
A drugi z kutym stoi pół-cepem
Przy drzwiach — u okien ciosowej ramy
Sto jasnych włóczni na czole bramy;
Sto drugie pókąd w odwodzie mamy,
Do póty żywot pędzimy taki
Jak w strzelca domu zalęgłe ptaki.
Już każdej z komnat drzwi, okna, progi
Posoką gadu spluskane czernią,
A jeszcze żyje on rdzenio-wrogi
I człony jego wciąż się bezmiernią —
I końca nie ma temu gadowi
Aż ramie w bezwład opadać musi,
Aż z wiórów trupa zgnilizna dusi,
A nie ma końca temu smokowi! —

STARZEC.
Któż z was był rajcą, by szukać rady?

RAKUZ.
Ja pierwszy byłem!

KRAKUS.
— A jam opieszał

RAKUZ.
Naglić musiałem żeby pośpieszał

STARZEC.
Nie będzie gadem kto zetrze gady,
Gadem nie będzie kto gady zetrze —
Sprawa ta stała się już daleko
Za górą siódmą, za siódmą rzeką,
A tu nawiewa z owąd powietrze,
A tu się tylko ostatki wleką.
Dziewicy nogą w ziemi dalekiej
Smokowi głowę starto pierwotną;

To zaś jest tylko odrośl kaleki:
Jeźli już gnije skoro go potną,
Jeźli, gdy mieczem odwalisz sporo,
Nowe się gady z niego nie biorą.
Byli tu tacy — byli tu przecie
Ci, co mądrości szukają w świecie:
Na jesionowym tym jadłem stole
Z mężem, co dla niej znosił i bole
Het! z za wielkiego przybyłym morza:
Ten, sprawę Węża na pamięć umiał
I znał co ręka z nim czyni Boża:
Słuchałem długo — ażem się zdumiał!
Długo słuchałem tego pielgrzyma!
Co jabłoń owdzie posadził złotą;
Gdzie łucznik konia waszego trzyma.
Tę mówię jabłoń posadził oto,
Błogosławieństwa znak kładąc na niej —
A odtąd co rok owoce niesie,
Wonność po całym rozlewa lesie;
Ptastwo ją mija, robak nie rani —
Nie będzie gadem, kto niszczy gady,
Gadem nie będzie kto gady niszczy —
Smok pierwszy runął i zionął jady,
I to się jeszcze pryszczy a pryszczy.
Książęta, jedźcie za siódmą skałę,
Gdzie leżą śniegi na Tatrach białe:
Za siódmą skałą najdzie się struga,
Co między głazy promieniem mruga,
A potem w rzeki urasta żyłę —
Wodę z niej hełmem kto pił miedzianym,
Bywał mu z wodą i sposób zlanym;
Zdobywał fortel, zyskiwał siłę
Przeciwko smokom odwylęganym.
Lubo jest rzadki, co fortel z siłą
W doraźną umiał zamienić wolę,
Zawsze się jedno z drugiem wadziło:
Mówiłbym dłużej, lecz cierpię bole —
Dzień mię odbiega, a noc mię woła.

Lilian niech wam będzie gościnnym
Zostawię po mnie świecę, gęśl, zioła —
Świecę, gęśl, zioła: zostawię innym —
(Głosem cichszym.)
Książęta jedźcie za siódmą skałę,
Gdzie śniegi leżą na Tatrach białe —

RAKUZ.
Strugi jak pytać? i pytać kogo?

STARZEC.
Cel drogi bywa z skończoną drogą,
Grotem się włócznia zazwyczaj kończy,
Wrębem się kończą brzegi opończy:
Człek nie wie, mówiąc o tem i owem,
Że słów granice są jeszcze słowem.

LILJAN.
Książęta jedźcie za siódmą skałę,
Za siódmą skałę, gdzie śniegi białe —
(Książęta wychodzą. LILJAN, do pustelnika.)
Mężowie wyszli, wadząc się z sobą.

STARZEC.
Gdzie zwada braci zdwoi rodzonych,
Nie kwap się trzecią stawać osobą:
Osobą trzecią braci zwaśnionych
Milczenie najprzód bywa — a potem
Służalec, człowiek kupiony złotem;
By zaprzestawszy swego istnienia,
Dla powaśnionych był zejściem gniewu —
Ten, gdyby zbywał, będą kląć drzewu,
Lub z przydrożnego szydzić kamienia.
Aż gniew, który jest właśnie że owem
Zapowietrzeniem po-jaszczurowem,
Wyrozpoznawa się i wypienia!
(Po chwili.)
— Zmierzyłem ja ich tą siódmą skałą!
Dni siedm, niech błądzą zdala od domu,
By co jest marą, snem się wydało:
A Bóg da resztę — jak będzie komu! —




II.

(Głęboka puszcza — noc.)

RAKUZ.
Trębacza w lesie z rozkowanym koniem
Zostawić przyszło — dobrze! — Za nim w ślady
Łucznika — dobrze! — A teraz mój gniady —
Dla mnie —
(Siadając na koń.)
Nie dzielę się już pod-ogoniem:
Braterstwa lękam się równie jak zdrady.

KRAKUS.
Zdrady? o! bracie gdzież zdrada być może
Tak wiele razy dzieliliśmy łoże,
Jedną okryci burką noce całe
Po łowach, w dęby tuląc się spruchniałe —
A dziś przypadku małego zrządzeniem,
Może nam chwilę przyjdzie czekać jedną —
Zostań! — za pierwszem puszcze cię trąbieniem.
Mroki się szerzą, ale drzewa rzedną.
Rakuzie! podziel się oto siedzeniem,
Lub zstąp, i Bogom razem zrób obiaty —
Koń, odpocząwszy, łacniej dwóch uniesie:
Przymknę do siodła, do kraju twej szaty
Jako jesienny liść — i mało szerzej
Zabiorę miejsca, niż ile płaszcz leży —

RAKUZ.
Naród mię czeka, ojciec stary czeka —
Obiaty Bogom spraw i ruszaj pieszo!
Brat się tu wcale brata nie wyrzeka,
Losy się tylko więcej od nas śpieszą:
Złość smoka może wywrzeć się na massy —
Poświęć się bracie — i bądź zdrów. Niech Bogi
Odmienią losy, niech odmienią czasy —
(Zawraca koniem.)

KRAKUS.
Bracie! co czynisz? — krew! —

RAKUZ.
To nic — ostrogi —

KRAKUS.
— Ostrogą usta i serce mi skrwawił!
A teraz jestem jak zdeptane zioło,
Bez chleba kromki — w puszczy mię zostawił —
Zdeptane zioło z wstydem wznoszę czoło.
Ciemno a ciemno w koło — i nikczemno —
Gdziekolwiek spojrzeć ciemno na około.
Rozbrat, którego nie wiem co pojedna?
I węzeł który nie wiem co rozłamie? —
Żeby choć jedno serce było ze mną! —
Żeby choć ręka jedna,
Żeby choć jedno ramię
Było ze mną! —
(Postępując dalej.)
Do świtu teraz hukać się nie ważę
Ni pacholęcia wołać po imieniu —
Nixy chcą ciszy — Nixów nie obrażę
By na wstrzymanym usiadłszy promieniu,
Jak pająk pieśnią z prostej zbity drogi,
Groziły milczkiem — nie obrażę Bogi,
Korowodami szłapiące jak straże,
W szerokich wieńcach paproci zębatej —
Do świtu wołać chłopca się nie ważę:
(Wstrzymując się.)
Jeleni łańcuch płynie rosochaty
W pod-księżycowej mgle, jak tratwa duża —
Kozioł na grzbiecie srebrne liże łaty,
Księżyc się w bluszcze osłupione wmruża.
— Cichości magją słyszę prawie drzewa,
Jako lepkiemi budzą się pączkami
I widzę słysząc, jak gdy Bojan śpiewa,
W świat się odległy przenosząc słowami,
Które nic z miejsca nie ruszają wcale.
A jednak jesteś raz w lesie, raz w polu,
Na ławie siedzisz myśląc że na skale,
Rannym nie bywasz, ale syczysz z bolu,

I są to wszystko tylko słowa pieśni,
I dzieje się to gdzieś — skoro się nie śni —
(Potyka się o głaz — a potem.)
Głaz jednak, którym osłupiłem nogę,
Za one pieśni słowa wziąść nie mogę! —
— Czy ten głaz wiedział żem książę zbłąkany
Nie zwykły tykać kamienia — jeżeli
Wytworniej nie jest z gruba ociosany? —
(Po chwili.)
Głaz zadrżał! — jako gdy proca uceli,
Za rzutem kamień podrywając smagły —
(Po chwili.)
— Głaz wstał — i idzie — zniknął za modrzewiem —
Pierwszy raz w życiu przebiegły mię jagły,
Pierwszy raz zląkłem się — choć czego? — nie wiem —
(Po chwili.)
Głaz, widzę idzie w blasku księżycowym
Idzie — legł na mchu — widzę, jak na dłoni,
Kamień! choć może progiem był ciosowym
Lub służył we drzwiach do wiązania koni,
Deptan i wiązan przez ludzkie zwyczaje,
Wylega teraz — gdy ja błądzić muszę! —

PRÓG.
Najniższy sługa! — książe mię poznaje? —
Najniższy sługa, próg — zyskałem duszę
Po rozwaleniu zamku — i gdzie mogę
Zabiegam teraz podróżnikom drogę —
Milczałem wieki gdy deptano po mnie,
Gdy w kości na mnie grywano nieskromnie;
Milczałem wieki — raz przecie gdy noże
Zbójców, na biodrach mych ostrzono, pomnę
Że zazgrzytałem przeraźliwie «Boże!» —
I odtąd wszystko mi już nieprzytomne —
A teraz progiem jestem grzędy drugiej
Pałacu, który gdziebym nie legł, stawa;
Ten, niewidzialny jest, tyle, co długi —
Niech książę stąpa, milczę na usługi:
Jak niegdyś w zamku hrabiego Mścisława!

KRAKUS.
— Wierzyć, nie wierzyć? — oto zapytanie! —
Książe brat Rakuz stąpił-by już dawno
Lub nogą kopnął i całe zadanie
Obrócił z śmiechem w przypowieść zabawną.
Dla tego pierwszy fortelu dostanie,
Dla tego smoka zwali ręką sławną,
Nim ja, tułactwem i smutkiem zwątpiały,
Do wtórej ledwo dowlekę się skały.
— Jeszcze krew z wargi wysyssam przeciętej,
A już mi nie chce się jemu złorzeczyć;
Niech będzie zbawcą i na Króla wzięty,
Kiedy tak umie wspaniale kaleczyć — —
Może wart byłem, że jestem wyjęty
Z pomiędzy mężów ulubieńszych sławie?
Przyłożyć ręki nie mogąc do dzieła,
Kiedy mi wszystko niedola objęła —
To zrobię jedno, że — że, błogosławię!
— Lecz śmiech mię bierze i łzy mi się garną
Myśląc, że ręki jedynie skinieniem
Dokładam na wiatr — byłżebym już cieniem
Marnym, któremu rzeczywistość marną? —
Czyliż do progu przyszedłszy, jakoby
Gdzie dotkliwego wątku już nie staje?
Wyjrzałem w za-świat — poznały mię groby! —

PRÓG.
Najniższy sługa! — książe mię poznaje! —

KRAKUS.
— Że niewidzialne zamki są, to pewna:
Rycerz mi jeden sam się o tem zwierzył;
Iż go zaklęta gościła królewna.
— Czarów się nie bał — ale długo nie żył —
Tarczę widziałem sam, na własne oczy
Przed którą Pani ta szukać lubiła
Czystości lica i ładu warkoczy,
A tarcza odtąd twarzą jej patrzyła!
— Nie jestem — widzisz — lada młodzik, który
Rycerskie z wierzchu tylko zna rzemiosło,

I ramię moje sięgało do góry
I czoło moje wyżej dachów rosło.
— Wiem, że są boje wszelakiej natury:
Ani mię dziwi gościnność kamienia —
Lecz, jestem smętny — i jestem ten, który
Dla siebie nie chce już nic, prócz spocznienia!
(Pochyla się i kładzie opodal progu.)
A przeto wolę na tym mchu jałowym
Przyledz, niż świetne przyjąć zaproszenia —

PRÓG.
Książe się kładziesz w ogrodzie zamkowym
W Grocie bezwidnej, z drogiego kamienia;
Gdzie źródło w konchy spada alabaster,
Stół z niewinnemi ofiarami czeka:
Mleko, owoce i miodowy plaster
Podaje cisza, przyjaciołka człeka,
Nie kłamająca natrętnemi słowy —
(Zasuwają się ściany niewidome.)
Spocząłeś Książe w grocie szmaragdowej!




III.

(U pierwszej brony zamku — Rakuz na spienionym koniu — Grodny na czele czeladzi.)

GRODNY I CZELADŹ.
Z straszliwą wieścią czekamy na drodze —

RAKUZ, oddając konia.
Niechaj wiem:

GRODNY.
— Książe! nas opuścił Włady — —

RAKUZ.
Kółko mi o tem szeptało w ostrodze:
— Płaczki niech wyją, niech szlochają dziady,
Stos wielki cieśle niech od rana stawią,
Chorągwie niech się zbiorą i gromady —
(Po chwili.)
— A smok? —

GRODNY.
Drabowie, z tym się czasem bawią —

RAKUZ.
A Krakus, Książe, brat nasz? —

GRODNY.
Ani słychu.
O księciu panie młodym —

RAKUZ, na stronie.
Daj go lichu! —
Nie temu z bestią harcować żakowi,
Ani po starcu dziedziczyć korony —
Przyniosłem fortel co w wodzie się łowi,
Smoka jak zażyć wiem i z której strony —
Tylko mi trzeba śpieszyć się bo, kto wie —
Tylko mi trzeba jak grom przed wystrzałem,
Knować sam na sam, cichą rzecz —
(Słychać szamotanie się i ryk smoka.)
— Zadrżałem!? —
(Szołom wchodzi. RAKUZ, poznając go.)
Szołom! —
(Przyzywa go bliżej skinieniem.)
— jak stary zeszedł? niech usłyszę:

SZOŁOM.
Panie! — Że, będąc koronnym Runnikiem
Posiadam sztukę, przez którą rad piszę
Cokolwiek zechcę, tym oto stilikiem
Na buku — tudzież, że się tego z nikim
Dzielić nie godzi iż jest rzeczą stanu:
Przeto, tak dla tych co stoją za tronem,
Jako i dla tych co ścielą się Panu,
Spisałem słowa piórem nieuczonem —
Te zaś, brzmią:
(Dobywa tabliczek.)

RAKUZ.
Czytaj! —

SZOŁOM, czyta.
Szóstego dnia — rano
Krak, Książe Włady, chwilę zgadł bez-wtórą,
I kazał aby z wierzy obwołano
Że umrze — Lechów zebrało się sporo
U łoża, które jest z czarnego dębu.

Tam książe, głowę poruszając bladą,
Tak prawił: «Gród ten, z pod smoczego zębu
Wybawi jeden z dwóch którzy tu jadą:
Który zaś — nie wiem — lecz jeden z Księżyców —
I dodał — «wielu nie będzie dziedziców! —
I przemilkł — po czem, gdy bardzo szlochano
Jakoby młodzian porwał się z pościeli
Głosem wołając wielkim: «niech powstaną
Dziadowie z grobów! — by jasno widzieli
Że się nie lękam śmierci» i padł — Lechy na to
«Chrobryś był!» — trupa, osłonili szatą
I wyszli —

RAKUZ.
Tablic tych, nie dotkniesz więcej
Na wieki legną, w żalnicy książęcej —
Mimo — iż starzec wróżył nie dość jasno —
Imiennie głosić nie raczył dziedzica — —

SZOŁOM.
Człowiek, o! Panie gdy siły już gasną
Jest tak, jak kiedy dopala się świeca —
Dla tego poznać dobrego Runnika
Po tem — czy słowa mniej pewne przenika:
Ja zaś z mej strony to na marginesie
Włączyłem: «z słów tych Rakuz rozumie się»
Co jednak w tekscie nie jest rzeczą główną
Gdyż obu Książąt czekano zarówno —

RAKUZ.
W rzeczach tych każdy Runnik doskonały
Sam wie najlepiej co i jak się godzi —
Mnie to nie tycze — cudzej nie chcę chwały
Głównie o prawdę idzie

SZOŁOM.
O nią chodzi —

RAKUZ.
A prawda cóż jest? —

SZOŁOM.
— Cóż prawda jest? —

RAKUZ.
Słowem.
Cokolwiek streścisz aść przyjąć gotowem
(Przechadza się — i poglądając ku podworcowi zamku.)
Ludzie ci — owdzie — u zamkowej brony
Stojący kupą, jak cygańska rzesza —
Co są? —

SZOŁOM.
— Z dalekiej są, o Panie! strony,
Gdzie rola siejby nie zna, ni lemiesza
Bagna, zamierzchłe kępy ich mieszkaniem,
Zkąd się Kiempowie zwą — ci więc się bawią
Dziwów obławą — smoków polowaniem.
Jeźli zaś wierzyć kto chce gminnej wieści,
Mają i księcia w tej bosej gromadzie —
Bitni są — piją, co się tylko zmieści
I jak dębowe leżą potem kadzie —
Wszakże, za dobre wdzięczni — i łaskawi —
Historja zwie ich wszystkich: Skandynawi.
Wczoraj — od ludu słyszawszy o smoku,
Zboczyli nie co, dla bliższych języków;
A jeden z onych, mimo bestyi ryków
Mniema — że potwór jest w patrzących oku: —
Wycie zaś, larwy sprawują piekielne,
Rade, iż w kłamstwo to wierzą bezczelne!

RAKUZ.
Gadek tych ważyć nie jest ludzką rzeczą —
(Słychać szamotanie się i wycie.)
Kły, musząć być gdzieś jeżeli kaleczą
A skoro kły są — a jeźli w tej chwili
Słyszym, że draby w progach się bronili,
(Po chwili.)
Lecz — za dni mało, będę ja sam na sam
Walczył, i w obec narodu pohasam —
(Po chwili.)
Słuchaj! niech konia trzymają chędogo!
Słuchaj! — bo trzeci wschód nim się zapali,
Lud mój ze wszech stron wyruszyć ma drogą,
By widział smoczy łeb jako się zwali.

— Ja rzekłem — i dość wiem co: wiem jak, czynię
(Po chwili.)
Tymczasem Kiempów onych Książe — za co
Nie jest, jak w własnej ugoszczon krainie?
Pytać nie trzeba czy podróżni płacą —
Z rycerzy błędnych tylko ludzie prości
Szydzą — lecz gród mój znan jest z gościnności.

SZOŁOM.
Słowa te — słowa te same — te same,
Grodnemu wczoraj wyniosłem za bramę,
Mówiąc — a któż wie? Książe Krakus może
Zbłąkan gdzieś, cudze zalega rogoże,
Lub deszcz z zamkowych ocieka nań rynien —

RAKUZ, przerywając mówienie Szołoma.
Ludziom tym — rzekłem — wieczerza i łoże —
(Szołom wychodzi.)
A Książe Krakus? — on! — sam sobie winien!




IV.

Wnętrze groty szmaragdowej — w głębi zdrój — przodem stół zastawiony, przy nim usłane siedzenie nakształt łoża.

KRAKUS, we śnie.
Śni mi się — śni mi — że mi się śniło
Bolesne jakieś z bratem rozstanie,
Które się z ziarnka piasku, mogiłą
Stało — jak ściana, dzieląc mieszkanie.
— A ja mam cichą z szmaragdu grotę
I zastawiony stół owocami —
I jestem z kimsiś co kocha cnotę —
Muzykę słychać — jesteśmy sami —
Nic mi nie braknie — nie braknie — wcale —
Tylko że pragnę (porusza się) a nie mam czary! —
(Wstaje.)
Więc idę śpiący i pełen wiary
Gdzie słychać źródła szemrzące w skale
(Biorąc wodę ze źródła.)

Brązowym hełmu czerpnąwszy garłem
Piję — — a ciągle śnię: że umarłem —
(Pije z hełmu.)

ŹRÓDŁO.
— W miedziany kask
Księżyca blask
Nie tak upada niedbale —
Jak wód mych nić
Perłowa — lśnić
Schodzi pomiędzy korale.

KRAKUS, wieczerzając.
— A ciągle śni się — że mi się śniło —
Jakby mię ziemia przyjęła w gości,
Twór każdy witał — wszystko mówiło —
Jakbym się bawił źródłem mądrości —

ŹRÓDŁO.
Nakłonem chmur
Z za siedmiu gór
Rosnę — lecz w niebie się rodzę.
Rób-że jak chcesz,
Czy tam mnie bierz,
Czy tu, gdzie samo przychodzę —

KRAKUS.
Ciągle śni mi się jak rzecz prawdziwa,
Śni mi się ciągle że nikt nie baczy,
Iż w dziennym jawie, senne przędziwa
Wsnute są, niby na krosnach tkaczy.
Lecz nić ich ciągnie się i nie zrywa,
Nad światło szybka i migotliwa —
Spostrzerze ją człek — a nie zobaczy!

ŹRÓDŁO.
Nie jestem nic,
Ni rąk ni lic:
Wydźwięk mam tylko perłowy —
Rzemiosło moje
Ochładzać znoje,
Cóż chcesz od wody źródłowej? —

KRAKUS, kończąc wieczerzać.
Szczęśliwy człowiek, w śnie czy na jawie
Niczego nie chce, nawet i chcenia —
Brat żeby wiedział, jak ja się bawię! —
Gościnność jaka jest — u kamienia —
Jak wiele serca, braterstwa, ile
Próg mi okazał kopnięty nogą!
Nie rozdarłby mi twarzy ostrogą —
(Podnosi toast hełmem.)
Zdrowie twe — progu! leżący w pyle —
(Wychyla napój i wyciąga się do snu.)

ŹRÓDŁO.
— Dochodzić — trud
A dojść — jest cud —
Mniejsza, czy konno? czy pieszo?
Bo jedni z was
Mijają czas —
Drudzy mu ledwo wyśpieszą!

KRAKUS, we śnie.
Coś — coś — jakoby z pustelni słowa —
Jakobym spoczął już niedaleko —
Woda gdzieś jakby biła źródłowa
Za siódmą skałą, za siódmą rzeką —
Spocząłem w drodze — przez próg przechodzę —
Gdzie próg? — gród? — Rakuz? — kółko w ostrodze? —
(Po chwili.)
Ojciec mój — ojciec! co oni wleką?
To smoka tułów Ojcze! — to smoka —
Czy słyszysz? — cisza w koło głęboka —
 
ŹRÓDŁO.
Rycerzu wiedz
Żeś przyszedł ledz,
Gdzie ludzie progów nie kreślą;
Lecz ludziom Bóg
Zakłada próg —
Nie wszystko pełniąc jak myślą.
 
KRAKUS.
Snu jeszcze zetrzeć nie mogę z oka — —


ŹRÓDŁO.
— Więcej już nieśń,
Lecz pomń, że pieśń
Nie tylko z rany wylecza —
Sprobuj to sam
U smoka jam —
Rymem — ah! — będzie cios miecza.
(Przepadają ściany niewidzialnej groty i zamku. — Krakus na mchu w lesie śpiący zostaje jak pierwej — zorza poranna świtać zaczyna.)

ZORZA.
Wstawaj Książe! — czas w drogę —

KRAKUS, porywając się.
O! wiem — wiele wiem — — mogę! —




V.

(Komnata książęca na Wawelu — lampa u sklepienia mimo światła dziennego pali się.)

RAKUZ, sam.
Dnie, noce jedną stały mi się dobą
Nim chwila przyjdzie, chwila pojedynku —
(Przechadza się — staje.)
Miałżeby człowiek wyścigać się sobą?
Potem się gonić będąc pierw na rynku —
Ciało za sobą wlec, czuwaniem zwiędłe,
I osobistość spajać gdzieś rozprzędłę.
Szczęśliwy kto jest tam, gdzie jest — ja wcale
Nie byłem owdzie! Dziś mi cięży chmurą —
Dnie, mroki, zorze — palę się a palę,
Jako ta lampa — nie wiem już noc którą —
I zawsze kędyś mam mój dzień słoneczny
I wszelki blizki jest mi niebezpieczny —

SZOŁOM, wchodząc.
Panie nasz! — płatnerz od świtu wysłany
Do kamiennego królów mogilnika,
By miecz pociągnąć o grobowców ściany;

Wrócił — stal prysła —
(Składa odłamy miecza.)
Z urzędu Runnika
Winienem zaraz wieszczbę ztąd wyśledzić:
Że o złym mieczu traf zdążył uprzedzić —
Przyczem jest wniosek — że inny miecz, wtóry
Nie już ów pierwszy znosić ma potwory.
Jakby więc — mówię — duch z grobowców wołał:
Syn to potrafi co Ojciec nie zdołał! —
Nie próżno bowiem Runnik jest Runnikiem
Skoro zna sztukę pisania stilikiem —

RAKUZ, zdejmując łańcuch z szyi i miecz ze ściany.
Łańcuch ten złoty — wam; miecz — płatnerzowi —

SZOŁOM.
Panie nasz! — lud się w koło miasta mrowi,
Na drogach wszystkich koczują gromady;
Dawno tak wielkiej rzeszy nie widziano
Jakkolwiek liczne są w dziejach przykłady,
Iż śmiech opieszał, łzy zaś skorzej lano,
Żałując książąt, których brak! —

RAKUZ, kładąc rękę na piersiach.
Co braknie? —
Kogóż tu braknie? —

SZOŁOM.
— Stos — mówię — żałobny,
I ciało Kraka widzieć każdy łaknie,
Lech i oszczepnik, kmiotek nawet drobny —
Rycerzy sporo, z krainy odległej
Widziano w tłumie. Niejacy w kapturach
Smętni, jak grodu zwalonego cegły
Stoją, na ciężkich oparci koszturach.
Inni, przysięgli zostać tak, jak legną
Póki się stosu wieńce nie zażegną,
A inni lica nie odsłonić wcale. —
Kobiet dostatek, w poczestniej odzieży
Chórami ciągnie, pośpiewując żale —

RAKUZ.
Niechże się kupią — co raz wołać z wieży:
Że, niźli zorze wtóre się zapali,
Rakuz sam na sam smoka głowę zwali —
(Po chwili.)
Kiempów wódz, czem się bawi? — niech nas widzi —

SZOŁOM.
Wczoraj, o panie! chciał wnijść, lecz się wstydzi,
Obówie mając ze skór ryby morskiej:
— U Skandynawów to obyczaj dworski —
Zaś ludzie jego do jamy smokowej
Rzucali nieco zatrutego jadła,
Zkąd wraz olbrzymie wylatały sowy;
Rzesza patrzących cofając się bladła.
Wycia niekiedy słychać było z głębi,
Gdy z wież, za każdym onych wyć przestankiem,
Struchlałych wiele padało gołębi:
Chłopcy je dotąd zbierają pod gankiem.

RAKUZ, z obłędem.
Miecz czy naostrzon? —

SZOŁOM.
Właśnie że go biorę —

RAKUZ.
Stos czy zapalon?

SZOŁOM.
Chcę pytać o porę —

RAKUZ.
Pora! — ah! pora — — zawsze — zawsze pora
Cóż jest dziś?
(Przechadza się i nagle z pomięszaniem.)
Jutro, cóż wszak jutro? — wczora?
Cóż chciałem mówić? — miecz niech mi wytoczą
Konia mi trzymać jak przed bitwą — dalej —
A dalej — dalej, co się stanie — zoczą!
(Po chwili.)
Skoro zapalą stos, wyjdę, acz więcej
Nad popioł, ważę żywych sto tysięcy!

SZOŁOM.
Słowo królewskie jest jak bystra rzeka —
(Wychodzi.)

GRODNY, w progu.
Kiempów wódz w progach Rakuzowych czeka!

RAKUZ.
Gość w dom, to Bóg w dom —

WÓDZ, zbliżywszy się.
Ugoszczony w grodzie
Kłaniam ci — jestem zaś pierwszym w narodzie,
Któremu morskie wybrzeża z bursztynu
Bóg dał, jak krawędź kolebki, dziecięciu —
«Adynoj» woła żyd — my zaś: Odynu
Zowiemy tego, co Bogiem jest księciu.
Dziadowie moi od Fenicjan wzięli
Mądrość pływania po morskiej topieli;
Bo nie znam więcej nic milszego Bogu
Jak w gwiazdy patrząc, uwijać w pirogu
Po niezgłębionych toniach Bożej woli —
(Podsuwając ławę.)
To rzekłszy, siadam — by odpocząć gwoli —

RAKUZ.
Siadaj Mość — — inne jest królestwo nasze,
Wcale że inne, gospodarcze, Lasze —
Acz, co jest morze? — wiem — i z której strony? —
Runnika mając, ten zaś jest ćwiczony:
Gwiazdy jak nazwać? wie o każdej porze
Ku czemu, w czas swój i sypia na dworze.
Łańcuch mu złoty dałem, wiedząc o tem
Że wczoraj pomni, dziś zna, zgadnie potem —

WÓDZ.
Mądrych się ludzi bynajmniej nie wstydzę;
Wiem na co orły? — na co ostrowidze? —

RAKUZ, posuwając czarę.
Pij Mość — — ja piję —
(Po chwili.)
Rzecz twoją o smoku
Który mię trapi, mów — byłżeby w oku?

WÓDZ.
Długa jest powieść o smoczej naturze!
Ten bywa w oczach, a inny w posturze —
A inny jeszcze w obu jest zarazem:
Na jednych przeto użyj trąby grzmotów;
Drugie: tnij mieczem, inne miecza płazem —
A inne śmiechem zbądź lekko —

RAKUZ.
Ten, gotów
Być z onych, które są i są obrazem —

WÓDZ.
Chłopy me, w jamę na wici lipowej
Rzucili jagnię, truciznami dziane —
Jęk najprzód, potem, wylegały sowy
I dziwolągi szły porozskrzydlane
Z czeluść podziemnych: a potem, a potem
Jako gdy burza zaniesie się grzmotem,
Ale nie może całym strzelić gromem —
Myślałem że się loch zapadnie z domem!

RAKUZ.
Dość jest! — za mało, będę ja sam na sam
Walczył — i w obec narodu pohasam —
Mość zaś, ze swoim pocztem niech zaczeka —
Doświadczonego miło gościć człeka.

WÓDZ.
Rzekę już siódmą od rodzinnych progów
Przeszedłem, błądząc przez cztery księżyce;
Draśnięty pierwej od miedzianych rogów
Dziwa, którego wciąż śnię, że uchwycę.
— Tego już moi dwakroć siecią brali,
Oszczepem nie raz dotarli w pogoni;
Uchodził zawsze! — a oni wracali,
A ja im miodu — i znowu do broni. —
— I spocząć nie dam przez młot Odynowy,
Dopoki rogów nie wyłamię z głowy —
Bo rękę w morzu unurzawszy słonem
Przysiągłem żonie — nie wrócić shańbionym —
(Pije.)

Żony? — Mość nie masz?
(Pije.)
Poznaj nasze panny,
Które są włosem trząsające złotym,
Po piaskach morskich jak żółte dziewanny —
Ciche i wielkie —
(Pije.)
Dużo mówić o tem! —
(Pije.)
W księżyca kiedyś patrząc sierp, jak w próżnę
Arfę, co złote wyśpiewała struny;
Dokończyć przyjdzie to życie podróżne,
Smętne, jak popiół i ciche jak runny —
(Łuny wielkie wbiegają przez okna na ścianę komnaty.)

RAKUZ, zasłaniając twarz ręką.
Stos ojca mego (do wodza) idź Mość zdrów —

WÓDZ, wychodząc.
— Niech będzie
Zwycięztwo z wami! —

RAKUZ, nieporuszony na ławie.
— — Pomnijcież nas —

WÓDZ, w progu.
Wszędzie! —

(Rakuz podparły ręką, nieporuszony zostaje przy stole.)

GRODNY, w progu.
Giermki po stajniach koniom obwołali
Że jeździec umarł i że stos się pali —

(Wychodzi.)
(Rakuz jak pierw nieporuszony i ręką podparty zostaje.)





VI.

(Dolna część zamku — od przodu komnata łukiem kryta — w głębi zaś, korytarz przy-podwórcowy. — Przez korytarz chóry pogrzebne ciągną — za każdym z chórów idą różne poczty osób — niekiedy chorągwie.)

PIERWSZY CHÓR.
Przechodź już, wielka osobo,
W powietrze inne ze ziemi —
Gdzie losy nie są nad tobą,
A ty nad niemi —

WTÓRY.
Weź chleby, topór, pieniądze
Konie twe, zbroje i sfory
Nim wtóre weźmiesz już rządze,
Sam będąc wtóry —

RAZEM.
Lecz czemu? — powiedz — ah! czemu
Ty, coś stał po nad tym krajem;
Przechodzisz dziś do podziemu,
A my zostajem? —

PIERWSZY.
Przechodź już wielka osobo
W powietrze inne ze ziemi,
Gdzie losy nie są, nad tobą,
A ty nad niemi —

RAZEM.
Lecz czemu? — powiedz — ah! czemu —
— — — — — — — — — — —
(Chóry przechodzą — Rakuz który za nimi postępował, zbacza na przód komnaty i zatacza się w krzesło wielkie.)

RAKUZ.
Czemu i czemu?! — sto dębów widziałem
Nad przepaściami schylonych przy drodze,
A każdy skrzypiał: «czemuż ja spruchniałem!»

SZOŁOM, bawiąc, rękę łańcuchem złotym.
Panie mój! — przebacz iż nieproszon wchodzę;
Lecz umiera sztukę pisania stilikiem —
Zkąd radbym w smatku stać się poradnikiem;
Słowy mądremi odegnać tęsknotę —


RAKUZ, nieporuszony.
Ustąp! za pocztem idź — jakbyśmy sami
Szli — ja, i książę brat nasz — tarcze złote,
Obiedwie — z dwoma za pocztem włóczniami
(Rakuz nieporuszony daje znak ręką — Szołom uchodzi — Rakuz pogrąża się w dumaniu i wyciąga w krześle.)

RAKUZ, sam.
Czuwałem nazbyt! — nie mam słońca powiek!
Ni ramion skały nie mam granitowej —
Oprzeć się szukam gdzieś — bo jestem człowiek —
(Po chwili.)
Człowiek i człowiek — od stopy do głowy! —
(Po chwili.)
A przecież co noc podziemia się trzęsą,
Chwieją się ściany w broń ubrane — drżące —
Jakby wołały o krew i o mięso,
Chude, zgłodniałe, i kłami dzwoniące.
(Po chwili.)
A przecież jeszcze i zawistnych chmura —
(Ciszej.)
I ten —
(Ciszej.)
Dość, widzę błąkał się po lesie —
Blady jak szkielet, w framudze kaptura:
Wątpię, czy oszczep na smoka uniesie? —
Czuwałem nazbyt! — człowiek i natura
Niech wezną ze mnie co się im należy —

GRODNY, w progach.
Raz wtóry, turniej otrębują z wieży.

RAKUZ.
Snu — snu — —

PŁATNERZ, wchodzi na palcach z mieczem.
Raz trzeci — trąba gdy zawoła
Miecz ten — (spostrzega śpiącego — zawiesza miecz i uchodzi.)

RAKUZ, w marzeniu.
Snu tylko — i snu — i nic zgoła
Więcej — człek jestem, jak wy wszyscy — podły —
(Po chwili.)
Przytomność samą, cóż uwcześnić zdoła
Jeźli nie spokój, sumienność i modły? —
(Z śmiechem.)

Wszystkich trzech razem nie znam osobiście —
(Po chwili.)
Słowa mi z ust mych padają nieznane —
Lecz skoro padną, słyszy je, jak liście
Słyszeć powinny drzewa obnażane,
Czół własnych wieńce mając pod nogami. —
(We śnie.)
Idź precz! — zawracam koniem i uchodzę.
Idź — — bo przekreślę ci twarz ostrogami! —
Słońce już wschodzi — ze słońcem ja wschodzę,
Na wielkim, pianę toczącym, rumaku —
Tam lud i owdzie lud — i krzyk do koła —
Przede mną tułów bestyi na pół-haku
Wleką drabowie — cała rzesza woła:
«Rakuz, niech żywie! Włady-Tur, niech żywie!»
— Lechy do kolan skaczą mi: ich czoła,
Ręce ich widzę u strzemion, na grzywie —
Ziemia drży — Sława w cztery trąbi strony —
Sława! — (porywyając się we śnie.)
Oh! Krakus gdzież? —
(Po chwili.)
Bardzo wzgardzony
Uchodzi — krwawą plamę ma na licu —
(Z obłędem — we śnie.)
Podobnych braci dwóch widzę w księżycu —
(W progach pokazuje się Krakus na oblicze kapturem okryty — spostrzega śpiącego i zbliża się na palcach.)




VII.

KRAKUS, stając u krzesła.
Spoczął! — niech bogi ulgę mu przyniosą
— Która jest dobrą panną, złotowłosą —
Szlachetny Rakuz — oh! — ileś ty, widzę,
Żałobą z Ojcem współ-konał sędziwym! —
(Cofa się na palcach.)

Twarzy odsłonić? — poznać się dać wstydzę,
Niewczesny dwakroć — umarłym i żywym!
(Wstrzymuje się, pogląda na śpiącego.)
Któryż-bo z zacnych trudów twych dzieliłem!
Czem cię wyręczyć pośpieszyłem? — bracie! —
Czem jestem teraz — i czem kiedy byłem? —
Przed ojca stratą i po ojca stracie —
(Z progów — gdzie zatrzymuje się chwilę.)
Śpijże ty — książę! — pod pra-ojców godły.
Chmura z twojego niech ustąpi czoła;
Jaw, czyn, i samą przytomność cóż zdoła
Uwcześnić trzeźwiej, nad spokój, lub modły? —
(Uchodzi.)




VIII.

(Rynek miasta. — Tam i owdzie pospólstwo w gromadach — na przodzie kilku kmietów i mieszczan.)

PIERWSZY.
Ja mówię jeden — on zaś «dwóch» — a owy
Krzyczy: «żadnego książęcia nie było» —

WTÓRY.
Zgadujże teraz — po rozum do głowy —
(Szołom przechodzi mimo.)

PIERWSZY.
Osoba idzie w łańcuchu, aż miło!
Dworska — lecz, któż się spytać jej odważy? —

SZOŁOM, przystępując do rozprawiających.
Uszanowanie u gminu na twarzy
Świeci jak łańcuch złoty — nawet lepiej!

MIESZCZEK.
Któż pomyśliłby że sam nas zaczepi —

SZOŁOM.
Sprzeczka jest o co?

PIERWSZY.
— On, że książąt obu
Widział, powiada — on zaś: że jednego —

A on, że wcale! — i nie ma sposobu
Zgadnąć —

SZOŁOM.
Sprzeczacie się nie wiedzieć czego!
Rozstrzygnąć można tę rzecz — i niezwłocznie —
(Rozstawia pytających w półkole — potem zbliża się do nich.)

SZOŁOM.
Wiele tarcz było złotych ?

WSZYSCY.
— Dwie — przytem dwie dzidy!! —

SZOŁOM, patetycznie.
Gdzie tarcz jest złotych dwie, tudzież dwie włócznie,
Tam dwóch jest książąt. Lob, gdzie włóczni parę
I tyleż tarcz jest, tam, że dwóch, daj wiarę —
(Uchodzi krokiem mierzonym.)

PIERWSZY.
To tak, jak palców pięć i pięć — dwa razy
U dwóch rąk, czyni dziesięć, bez urazy —
(Oddala się gwarząc.)
(Krakus przechodzi mimo, za nim Szołom.

SZOŁOM.
Jeźli nie błądzę? — to dobra wiadomość —

KRAKUS, nie poruszając kaptura.
Dobrze jest błądzić ile można najmniej —

SZOŁOM.
Jeźli nie błądzę, to książę jegomość? —

KRAKUS.
— Żebym choć złoty łańcuch miał przynajmniej!

SZOŁOM.
Jeźli nie książę — to stara znajomość —
Z głosu, i z wzrostu, i z giestu! —

KRAKUS.
— Zaiste,
Starszej człek nie ma tu gdzie wszystko zwodzi,
— Co więcej, jeźli trafem w świat przychodzi —

SZOŁOM, na stronie.
— Któś, co opiewa prawdy wiekuiste;
Albo Szołomów ród zna od korzenia —
(Po chwili.)

Gdybyś rycerzu z pod tego kaptura
Włos jeden odkrył —

KRAKUS.
— Jestem z pod kamienia
Z pod mchów — z narodu który skryła góra.
— Tam czaszek nagość popiół grzeje szary,
Włosów nie trefi nikt w kosy:
Księżyc prześwieca przez szpary,
Przez krople rosy —
Tam jeźli jesteś rycerzem, wiesz za co
Kryjąc się jedni, darzą drugich blaskiem;
Oklaski, ciszą się płacą;
Cisza, oklaskiem —

SZOŁOM.
Naród to wielki być musi — i bardzo —

KRAKUS.
Granice jego granicami gardzą.
(Przechodzi w tłum.)




IX.

(W głębi brama kryta łukiem — tłum się w nią ciśnie i czepia po wysokościach murów — na przodzie sceny gromady- zatrzymane gwarzą.)

PIERWSZY, w bramie.
To nie on! czer u palcem wytykacie? —

WTÓRY.
Byłżeby książę w tak szczególniej szacie,
Kapturem z wierzchu na oblicze kryty?

INNY.
Harfę ma złotą, lecz stoi jak wryty.

WIELU.
Trzeci raz turniej otrębują właśnie!
(Słychać trąby i wołania z wieży.)

WTÓRY.
To on, jeźli już trąbiono raz trzeci —


PIERWSZY.
Harfę wstrząsł, jako kiedy słońce gaśnie,
Złocistsze bardziej niż gdy za dnia świeci.

INNY.
Śpiewa — i przed się idzie w loch smokowy,
Wyprostowanej nie ruszywszy głowy;
Posągom z głazu podobny wyrżniętym;
Fałd żaden na nim zmięszanym ni krętym —
Osoba dziwna! —

WIELU.
— Kto bliższy, śpiew słyszy —

WIELU.
Ja słyszę —

MIESZCZEK.
Rycerz śpiewa, bądźcież ciszej —
(Tłumy się powoli uciszają.)

ŚPIEW.
Chodź! — stań! — przez wiarę wiar
Klnę cię, pożerco dusz —
Czar twój skończony już:
Czar mój, jest żaden czar —

Bóg wie, za ile win —
Twarz w twarz, począłem rzecz:
Broń ma, ten jeden miecz;
Pieśń ma — ten jeden czyn —

Pieśń ma, to nie pieśń już —
— — — — — — — — —

WIELU.
Przystąpił! — harfę podnosi i ciska
W pieczary ciemność —

INNY.
— Latawców mrowisku
Z dymu słupami wylatują w górę —

WIELU.
Widzieć nie można, taka ciemność pada!


INNY.
Tam, owdzie ptastwo błądzi w niej bez-pióre,
Jak niedoperzy i sów całe stada —

MIESZCZEK.
Ktokolwiek pierwszy zoczy co, niech gada! —

W BRAMIE.
Co widzisz? — widać co?!

PIERWSZY.
Widać — jak chmurę,
I jak grzbiet nagle zbudzonej mogiły,
Wydzierający się z ziemi rozpacznie!
I widać — jakby moc, zmienioną w bryły,
Co się wyciąga ze snu, nim iść zacznie
Po przyczajonych karkach stu tysięcy — —
(Po chwili.)
I — widać znowu ciemność — i nic więcej
Nie widać, tylko jakby błysk niebieski —

GŁOSY Z DALI.
Miecz księcia górą! — Górą miecz królewski! —

PIERWSZY.
A teraz widać wał, że jest ochwiany,
Zataczający się wał, jak pijany,
A zamek nad nim stoi — a wał owy
Nie jest już wałem — to cielsko jest smoka —
Legł! —

WTÓRY.
— Oszczepnicy skoczyli do głowy:
Rąbanie słychać — — słyszycie rąbanie? —

KMIEĆ.
Jak gdy kto w puszczy wycinanej stanie,
Gęsto rąbanie słychać — jeszcze — jeszcze —

MIESZCZEK.
Jako, gdy w kuźni żelazo czerwone
Miotami biją, obracając kleszcze!

WIELU.
I jeszcze słychać, jeszcze! nieskończone —

W BRAMIE.
Książe niech żyje. — Mąż co zabił smoka,
Jak rzekł — niech żyje! —


PIERWSZY.
— Straciłem go z oka —

GŁOSY RÓŻNE.
Na tarczach podnieść w górę! — Zbawcę w górę!
(Okrzyki podnoszą się i uciszają i znów podnoszą. — Od przodu sceny przez tłum ku bramie Rakuz przedziera się pieszo; przy nim Szołom i poczet dworski — za pieszymi prowadzą konie — wszystko w rynsztunku świetnym.)

GRODNI, tłum rękoma rozgarniając.
W lewo i w prawo — ustąp! — książę kroczy! —


SZOŁOM, głos podnosząc.
Książe potykać się wyruszył!

WIELU OD BRAMY.
— W porę!! —

GRODNY, do tłumu.
Ustąp! —
(Tłumy zaciskąją się pod bramę. — Rakuz z pocztem swoim zatrzymuje się.)

PIERWSZY W BRAMIE.
Kapturny zbawca zakrył oczy.

INNY.
Nieporuszony, w kapturze zostawa!

WTÓRY.
Jestże kim z Bogów? — albo żywa Sława?

GRODNY, w tłumie.
W lewo i w prawo — ustąp! —

SZOŁOM.
— Panie Włady!
W bryłę się jedną skupiły gromady,
Ruszyć nie sposób —

RAKUZ, targając włosy.
Ha! — snu godzin parę
Dogonić, koniem po karkach tej rzeszy! —
Nie sposób! — kiedyś — któż temu da wiarę? —

GŁOSY Z DALI.
Górą! na tarczy górą! — Zbawca-leszy! —

W BRAMIE.
Trębaczy poczet, szeregami dwoma
Daje mu drogę ku nam —


SZOŁOM.
O! ruchoma
Rzeszo, na księżyc patrząca bladawy!
Słońce jest z tyłu — Rakuz, Książe czeka! —

PIERWSZY W BRAMIE.
Mąż się kapturem zasłonił od sławy —
Widzę go — tłum się poruszył jak rzeka,
Kiedy rozpuści i idzie z chałasem.

INNY.
Już i ja widzieć mogę jak na dłoni —

RAKUZ, skacząc na konia swego.
Kto żyw! niech za mną rusza! (do pocztu) Wy do koni —
A ktoby strzemion tykał, bić obcasem! —
(Z bramy pokazują się trębacze.)

TŁUM.
Górą nieznany zbawca! —

GRODNY.
— Rakuz górą!
(Trębacze i wielki tłum dwoma zastępami zbliżają się na przód sceny — środkiem Krakus w nieporuszonym kapturze postępuje.)

SZOŁOM, słaniając się w tłumie.
Książe ma słowo z konia, do narodu —

DWORSCY I GRODNY.
Cisza niech będzie! — starsi niech się zbiorą,
Niech się na kijach oprą starsi z grodu!
Kołem niech Lechy staną —
(Koło wielkie okrąża Rakuza na koniu stojącego. — Przed nim Krakus w kapturze zapuszczonym jak pierwej. — Cisza.)

NIEKTÓRE GŁOSY.
Górą! — górą! —

GRODNY.
Kto górą?! —

RAKUZ, z konia.
— Męże! ten, co w tym kapturze
Stoi — przez wielką pogardę dla tłumu,
Iż sławy nie chce, Bogom i naturze
Bluźni! — Przemawiam doń, i do rozumu

Przemawiam: — Odkryj czoło zapaleńcze! —
Ludowi pokłon daj, który cię sławi —
On głosi; słucha Bóg — ale ja wieńczę!
(Do Szołoma na stronie.)
Mów dalej, Szołom! — gniew mi tchnienia dławi —

SZOŁOM, na stronie.
Mój Książe dalej — już słuchają —

RAKUZ, płynnie.
— — nieco
Przemilkłem — czemuż? —
(Wskazując Krakusa)
Ah! — by posąg owy,
Poczuwszy wreszcie wnętrzności człowiecze,
Nad tłum zakrytej nie wynosił głowy!
Lecz —
(Rzucając się z koniem naprzód.)
koniec słowom! — niech rozpoczną miecze! —
(Do Szołoma.)
Turniej obwołać, że zaczął się —
(Trębacze uderzają w rogi — Krakus zasiania się mleczem.)

GŁOSY WIELU.
— Pada! —
Mąż cichy —

TŁUMY.
Zbawca, gdzie?! —

RAKUZ, z konia.
Zbawca? kto włada! —

KRAKUS, odrzucając kaptur w skonaniu.
Skończyłem! — Konam —
— — — — — — — — — — —

RAKUZ, SZOŁOM, GRODNY, rzucając się na ciało i zakrywąjąc je tarczami.
— Jak upadł, niech leży!

RAKUZ.
Turniej, że skończył się, otrąbić z wieży.

SZOŁOM, usuwając tłumy.
— Wola umarłych, jakaby nie była,
Święta jest — wola umarłych jest święta:
Jak kaptur ongi, tak odtąd mogiła

Skryje ten zacny proch, co zerwał pęta! —
Kończę — głos szczery nie bywa rozwlekły —
(Gromady, z dwuznacznem milczeniem cofają się.)

RAKUZ, z konia do cofających się.
O czyny wielkie tyś się ludu kusił,
Rzucam więc tobie ten miecz, krwią ociekły —
(Wyciska miecz z ręki daleko.)
Złamał on męża, który smoki dusił —
Któż z nas rycerskiej godniejszym jest chwały?
W turnieju pierwszy kto? — co żyw zostanie!? —
(Gromady, z dwuznacznem milczeniem cofają się.)
Mów, albo nie mów — ludu osłupiały! —

STARZEC, z tłumu.
Baczę — coś jakby amoka zmartwychwstanie —

INNY.
Obydwa godni są rycerskiej chwały —
(Rakuz przejeżdża zwolna ku bramie, choć gdzieniegdzie gromady zatrzymują. — Poczet książęcy w pośród nich przechodzi.)

GRODNY, do Szołoma.
Gromad się jedność to kupi, to sprzęga —

SZOŁOM, do ludu.
Męże! — ja jestem Runnik doskonały,
Pisarz koronny — który, jako księga
Ramiona ku wam i serce otworzę,
Mówiąc: rzeczone słowo było boże —
Bożym, rzekł — mówię — słowem, Książe Włady.
I liczne tegoż w dziejach są przykłady —
Ja sam, stilikiem rzeczy takich wiele
Skreśliłem — Teraz do dom, przyjaciele! —
(Poczet zachodzi w bramę.)

GRODNY.
W prawo i w lewo — ustąp! — poczet przodem —

SZOŁOM.
Ludu! idź do dom —

SETNI, obwołując tam i ówdzie.
— Kniaź uraczy miodem,
Ktoby się w grodzie jawił przed zachodem —

STARZEC, z tłumu.
— O trupie zbawcy myślcie też Lechowie,
By jak ocięty Karcz, nie pruchniał w rowie —

SETNI.
W prawo i w lewo — ustąp! — Runnik przodem.
(Runnik i setni zachodzą w bramę )




X.
(Rozłogi w okolicach bramy miejskiej. Noc. Gdzieniegdzie pokotem śpiące gromady. — Rakuz i Szołom kapturami okryci i grabarskiemi uzbrojeni łopatami. — Szołom z latarką.)

RAKUZ.
Mądrości słowo, którem osłupiłem
Trzysta-set ludu, dziś mię w zamian boli —
Nie bacz, że dziwnie ci to wyraziłem:
Lepszego nie znam wyrażenia gwoli.
Boli mię słowo mówiąc: mówię o tem
Że: jakbym napiął łuk i cisnął strzałę
I zawróciła mi się w piersi grotem,
A ja-bym czuł ją i czuł, uleciałą —
I łuk trzymając lóźny, drżący jeszcze,
Szukał rannego, sam śmierci czuł dreszcze! —
Pisania sztukę, znając doskonałą,
Powiedz mi, naucz, ażali być może,
By kogo słowo rzeczone bolało? —
Tkwiło i pruło jak zbójeckie noże:
Słowo, o którem sam rzekłeś że Boże? —

SZOŁOM.
Pisania sztuka zwie się i kabałą —
Pisania sztuka ma swe tajemnice,
Runnikom samym dostępne —
(Rakuz upuszcza łopatę.)
— Ostrożnie!

RAKUZ.
Zbudził się który? —


SZOŁOM, wskazując latarką.
— Owdzie — zbieraj! — świecę.

RAKUZ, podejmując rydel.
Jako, gdy pola kto sierpami orżnie,
Pijani, widzę, spoczęli pokotem —

SZOŁOM.
Śnią się im wiadra miodu i wiwaty.
Nie rozbudziłbyś tej czeredy grzmotem,
A cóż dopiero upadkiem łopaty! —
Radzę ją wszakże nieco zgrabniej trzymać,
W ramię rzuciwszy prawe, jak motykarz:

RAKUZ.
Na życiu łopat nie myśliłem imać —
Nie jestżem Rakuz książę? — kogo tykasz!

SZOŁOM.
Trzeba się książę, umieć znaleźć wszędzie,
Trzeba mieć rozum taki, jak narzędzie.

RAKUZ, popychając ramię Runnika.
Szołom! — idź na przód — nie ucz nas —
(Słychać krok warty. — Szołom skoczywszy do Rakuza, groźnie.)

SZOŁOM.
— Milczenie! —
Łopata na dół — kto idzie?

GŁOS, mijającej straży.
— Sumienie!

SZOŁOM, do księcia.
Chasło, tej nocy dane przez setnika.

RAKUZ, osłupiały.
Przeszli? — czy przeszli już? —

SZOŁOM, klepiąc ramię Rakuza.
— W górę motyka! —

RAKUZ, oglądąjąc się do koła.
Osobo mądra! — ażali z prędkości,
Nie minęliśmy miejsca, gdzie trup leży? —

SZOŁOM, wznosząc latarkę.
Tarcz zdaje mi się blask, albo odzieży —
Bieliznę widzę.

RAKUZ.
— Mylisz się, to kości,
Rwane ze smoka bioder, ptastwo ciska,
Lub psy roznoszą. Patrz! — za onym padłem
Postacie jakieś i jakieś ogniska —
Ludzie — czy widma? —

SZOŁOM.
Znikli —

RAKUZ.
Wiem, że zbladłem:
W około oczów czuję to, na licach —

SZOŁOM.
Żebra smokowe, czy widzisz, jak wielce
Czernieją? — sterczą w księżycu,
Podobne żebrom nawy skołatanej.
Patrz tam — jak belka po belce
Lis pełza — owdzie kruków karawany —
To się poderwą, to siędą.

RAKUZ, rozglądając się do koła.
Długoż to potrwa! długoż widzieć, będą?
Że owdzie zwycięztwo było —
(Po chwili.)
Owdzie? wszak owdzie padł? —

SZOŁOM.
— Nie ma i śladu,
Tarcz nawet —
(Przebiegają łuny kagańców — wyświeca się na chwilę tumulus Krakusa.)

RAKUZ.
— W dali coś się zaświeciło!

SZOŁOM, porywając u ramię Rakusa.
Ludzie — tłum — ogień - stos i śpiew grobowy —
Kaptura książę nie podejmuj z głowy —
Łopaty na bok! — przysiądźmy w parowie:

RAKUZ, przysiadając z Szołomem pod wyniesieniem wału.
Straszliwa nocy!

SZOŁOM.
— Ciągną tu szeregiem:

RAKUZ.
Drżę — — a któż jestem?

SZOŁOM.
Jesteś Książe szpiegiem
Tajemnic, w życiu ukrytych i w mowie!
Ale, i owszem, musisz drżeć —

RAKUZ, groźnie.
— Runniku!
Nie jestżem Rakuz?

SZOŁOM.
— Trupów ogrodniku!
Byłżebyś sobą, będąc za się branym? —

RAKUZ.
Słuszna osobo! — czyń jak ci przystoi —
Bylebym męża, co w pamięci stoi —
Bylebym zbawcę, zwanego nieznanym,
Do ziemi środka wparł rydlem kowanym —
(Łuny wielkie oświecają tumulus Krakusa ogniami obłożony. Chóry zbliżają się.)

STARZEC.
Ktoby zapragnął czyn wymazać krwawy,
Niech wstecznie kołem istności zawróci. —

CHÓR.
Niechaj zawróci — a gościniec sławy
Poczciwej znowu i manowce chuci
Przed zapastnikiem staną do wyboru!
Nie starczy może już złego potworu,
Lecz starczy mężów potwornych — niestety!

STARZEC.
Skończył i skonał — o! panie nasz — gdzie ty! —

CHÓR.
Gdzie ty, o, panie! — Świadomszych gromada,
Duchy pogodne i wietrzyk ochoczy,
Pancerz mogilny w ofierze ci składa,
Przyłbicą darni ocienia ci oczy. —

STARZEC i chór, rzucając amfory.
Miodem i mlekiem lśniące dzbany ciska —

CHÓR.
Gałęź modrzewiu i wieńce chmielowe
I mirry bursztyn kładzie w te ogniska: —
I łzy, i cichą, a poczciwą mowę,
(Łuny poruszonego ognia szeroko oświecają dolinę, na której kopiec Krakusa. — Chóry, podnosząc ostatnie garście piasku, stoją z ramionami w ruchu.)


SZOŁOM I RAKUZ, zakrywąjąc się w parowie i przylegając do ziemi.
Ciało spalone — kurchan usypany! —

STARZEC I CHÓRY, ciskając piasek i odchodząc.
Z popiołów cała i z kruszyn oręży,
Ziemia krakowska niechże ci nie cięży,
Sławny-nieznany! —




OBJAŚNIENIA.


Znana powieść o Smoku, którego zabił Krak czy Krakus, nieustannie w dziejach prawdziwa, albowiem potykania się takowego z potworem, siady.idą przez wieki; rozmaitemi też sposoby w myśli ludu określana bywa. Jak sobie przeto poradziłem z tak porwaną całością rzeczy? czytelnik sam osądził — dodam wszakże słów kilka ku wyjaśnieniu treści i składowych pierwiastków.

Krak i Krakus nie myślę aby były jednym człowiekiem — pierwszy zda mi się być drugiego ojcem, tak jak zdrobniale Leszki idą po starym Lechu — w czem Kochanowski słusznie wyraża się:

«Jakoby więc (mówi on) od wielkiego jakiegoś Lecha, mniejszy Leszkowie z czasem się pokazali i przodka swego imię jakoby wskrzesili.»

Kraków, nazwisko miasta, jest przymiotnikowem z czwartego przypadku na pytanie kogo? czyj? gród-Krakowy, czyli Kraków.

Rakuz, brat krakusowy, w nazwaniu swem ma pierwiastek filologiczny, przechowany u południowych Słowian.

Szołom pochodzi od słowa ludowego «szołomić.»

Kiempe, jest to nazwisko Skandynawskich błędnych rycerzy, z których to jeden do Olausa króla mówi:

«Wiedz, że w bogi kamienne i drewniane nie wierzę, a z djabłów naigrawam się. Zbiegłem ziemie dalekie: potworów i olbrzymów nie mało trupem położyłem. — Wierzę bardzo w trzeźwość umysłu czystego i w moc ramion.»

Nixy u południowych Słowian duchy porzędne, polne i leśne.

Włady, przymiotnik staro-słoweński, znaczący wielmożny i heroiczny.












Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Cyprian Kamil Norwid.