Księga Monelli/II/Ostrzeżona

<<< Dane tekstu >>>
Autor Marcel Schwob
Tytuł Księga Monelli
Wydawca Księgarnia Polska B. Połoniecki
Data wyd. 1907
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Bronisława Ostrowska
Tytuł orygin. Le Livre de Monelle
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
OSTRZEŻONA.

Jak tylko dostatecznie już dorosła, Ilza powzięła zwyczaj stawać co rana przed zwierciadłem i mówić: »Jak się masz mała Ilzo«. Potem całowała szkło, ściągając wargi. Obraz zdawał się zaledwie przybliżać. Był istotnie bardzo daleko. Tamta Ilza, bledsza, wynurzająca się z głębokości zwierciadła, była niewolnicą o zamarzłych ustach. Ilza litowała się nad nią, bo wydawała się jej smętną i okrutną. Jej poranny uśmiech był bladym świtem, jeszcze powleczonym grozą nocy.
Ilza kochała ją jednak i mówiła: »Nikt nie wita się z tobą, Ilzo biedna. Chodź, pocałuj mnie. Pójdziemy dziś razem na przechadzkę. Mój narzeczony wyjdzie na nasze spotkanie. Pójdź«. I odwracała się a tamta Ilza melancholijnie uciekała w świetlisty mrok.
Ilza pokazywała jej swoje lalki i ich stroje: »Baw się ze mną. Przebierajmy się razem« . Tamta, jakby zazdrosna podnosiła ku niej lalki bielsze i stroje wyblakłe. Nie mówiła nic, poruszała tylko ustami równocześnie z Ilzą.
Czasem gniewała się Ilza jak dziecko na niemą panią, która gniewała się na nią z kolei. »Niedobra, niedobra Ilzo! wołała!« »Odpowiedz mi raz! Pocałuj mnie!« I uderzała dłonią lustro. Dziwna ręka nie trzymająca się żadnego ciała, zjawiała się nagle przed jej dłonią. Nigdy Ilza nie mogła dosięgnąć tamtej Ilzy.
Przez noc jednak przebaczała zawsze i szczęśliwa, że ją, odnajduje, wyskakiwała z łóżka, by pocałować ją i powiedzieć: »jak się masz mała Ilzo.«
Kiedy Ilza miała już naprawdę narzeczonego, przyprowadziła go przed zwierciadło i rzekła tamtej Ilzie. »Popatrz na mego kochanego, ale nie patrz zadługo. On jest mój, tylko chcę, żebyś go widziała. Jak pobierzemy się, pozwolę mu całować cię wraz ze mną codzień rano«. Narzeczony się śmiał. Ilza ze zwierciadła uśmiechnęła się także. »Prawda, jest piękny i kocham go?« spytała Ilza. »Tak tak«, odrzekła tamta Ilza. »Jeżeli za długo będziesz na niego patrzeć, nie przyjdę cię już nigdy pocałować, rzekła Ilza, jestem równie zazdrosną jak ty. Pamiętaj. Do widzenia Ilzo«.
W miarę jak Ilza nauczyła się kochać, Ilza w zwierciadle stała się smutniejszą. Bo przyjaciółka nie przychodziła całować jej co rano. Zapomniała o niej. Częściej obraz ukochanego witał po nocy przebudzenie Ilzy. W ciągu dnia Ilza nie widziała pani ze zwierciadła bo wtedy patrzył na nią ukochany. »Oh, — mówiła Ilza — szkaradny, nie myślisz już o mnie. Patrzysz na tamtą. Ona jest niewolnicą, nie przyjdzie nigdy. Ona jest zazdrosną o ciebie, ale ja jestem bardziej zazdrosną. Nie patrz na nią ukochany, patrz na mnie. Niedobra Ilzo ze zwierciadła, zabraniam ci odpowiadać memu kochanemu. Nie możesz przyjść; nie możesz nigdy przyjść. Nie zabieraj mi go, niedobra Ilzo. Gdy już się pobierzemy, pozwolę mu całować cię wraz ze mną. Ciesz się Ilzo. Będziesz zawsze z nami«.
Ilza zaczęła być zazdrosną o tamtą Ilzę. Jeżeli dzień zachodził, a kochanka nie było: »To ty go wyganiasz«, krzyczała, »to ty go wyganiasz swoją złą twarzą. Niedobra, idź sobie! zostaw nas! Wreszcie zakryła zwierciadło białą cienką zasłoną. Przybijając ostatni gwoździk, podniosła jeden róg i rzekła:. »Do widzenia Ilzo«.
Pomimo tego narzeczony zdawał się być znużonym. »Nie kocha mnie już — myślała Ilza, — nie przychodzi, jestem taka sama, sama. Gdzież tamta Ilza. Czyżby odeszła z nim?« Rozcięła nieco płótno małemi złotemi nożyczkami, by zajrzeć w głąb. Zwierciadło było powleczone białą mgłą.
»Odeszła«, pomyślała Ilza.
»Trzeba, postanowiła, być bardzo cierpliwą. Tamta Ilza będzie smutną i zazdrosną. Mój ukochany wróci. Trzeba umieć czekać«.
Co dzień rano zdało jej się w pół-śnie, że widzi tę głowę na poduszce koło swojej twarzy. »Oh, kochanku mój — szeptała, — więc wróciłeś. Jak się masz, jak się masz ukochany«. Wyciągała rękę i dotykała zimnych płócien. »Trzeba — myślała znowu, — być bardzo cierpliwą«.
Długo czekała powrotu kochanka. Cierpliwość jej rozpłynęła się w łzach. Wilgotna mgła przesłaniała jej oczy. Mokre bruzdy zorały policzki. Cała twarz rysowała się i żłobiła. Każdy dzień, każdy miesiąc, każdy rok ciężył nad nią coraz boleśniej.
»O ukochany — rzekła Ilza, — zwątpiłam o tobie«.
Rozcięła białe płótno na powierzchni lustra, a w bladej ramie ukazało się zwierciadło pełne czarnych plam. Szyba lustrzana poryta była jasnemi bruzdami, a w miejscach gdzie srebrzysty spód odpadał od szkła, widać było mroczne jeziora.
Tamta Ilza zjawiła się w głębi zwierciadła tak, jak i Ilza ubrana czarno, z wychudłą twarzą, dziwacznie pomarszczoną plamami szkła, które odbija i w czarnej próżni. Zwierciadło zdawało się płakać.
»Jesteś smutna jak ja«, rzekła Ilza.
Pani ze zwierciadła zapłakała. Ilza pocałowała ją i rzekła: »Dobranoc, biedna Ilzo«.
Lecz wchodząc do sypialni z lampą w ręku Ilza zdziwiła się: bo z lampą w ręku szła ku niej tamta Ilza, patrząca smutnie. Ilza podniosła lampę ponad głowę i usiadła na łożu. I tamta Ilza podniosła lampę ponad głowę i siadła obok niej.
Rozumiem już, pomyślała Ilza. Pani ze zwierciadła wyzwoliła się. Przyszła po mnie. Mam umrzeć.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Marcel Schwob i tłumacza: Bronisława Ostrowska.