Księga Monelli/III/O jej życiu

<<< Dane tekstu >>>
Autor Marcel Schwob
Tytuł Księga Monelli
Wydawca Księgarnia Polska B. Połoniecki
Data wyd. 1907
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Bronisława Ostrowska
Tytuł orygin. Le Livre de Monelle
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
O JEJ ŻYCIU.

Nie wiem już gdzie, Monella wzięła mię za rękę. Zdaje mi się, że to był wieczór jesienny, kiedy deszcz staje się już bardzo zimnym.
— Pójdź bawić się z nami, rzekła.
Monella niosła w fartuszku zepsute lalki i wolanty, których piórka wypadały, a galony wisiały w strzępach. Twarz miała bladą, a oczy pełne uśmiechu.
— Pójdź bawić się, rzekła. Nie pracujemy już, bawimy się.
Był wiatr i błoto. Bruki połyskiwały. Z okapów woda spływała kroplami. Na progach sklepów siedzące dziewczęta drżały z zimna. Światła zdawały się palić czerwono.
Monella wyciągnęła z kieszeni mały naparstek, ołowianą szablę i piłkę gumową.
— To wszystko dla nich, rzekła. Wychodzę zawsze po zapasy.
— A gdzie masz dom i jaką pracę i skąd pieniądze mała...
— Monella, rzekła, ściskając mię za rękę. Nazywają mnie Monella. Nasz dom, to jest dom, gdzie się bawi: wygoniłyśmy pracę, a grosze, które jeszcze mamy, były nam dane na ciastka. Codzień idę szukać dzieci po ulicach i mówię im o naszym domu i zabieram je. I chowamy się dobrze, żeby nas nikt nie znalazł. Dorośli kazaliby nam wracać i zabraliby nam wszystko, co mamy.
— A w co się bawicie, mała Monello?
— We wszystko. Większe dzieci robią sobie strzelby i pistolety; jedne bawią się w wolanta, skaczą przez sznur, grają w piłkę; inne tańczą wkoło, wziąwszy się za ręce; znów inne rysują na szybach śliczne obrazki, których nie widać nigdy i puszczają bańki z mydła; a inne jeszcze ubierają lalki i prowadzą je na spacer i rachujemy na paluszkach najmniejszych dzieci, ażeby je rozśmieszyć.
Dom, gdzie zaprowadziła mię Monella, zdawał się mieć zamurowane okna. Całkiem odwrócony od ulicy, światło brał z głębokiego ogrodu. I tam już usłyszałem głosy szczęśliwe.
Troje dzieci obskoczyło nas wkoło:
— Monella! Monella! wołały, Monella wróciła!
Popatrzyły na mnie i szepnęły:
— Jaki on duży? Czy on się będzie bawił Monello?
A dziewczynka odrzekła im:
— Niedługo już dorośli pójdą z nami. Zwrócą się do małych dzieci, nauczą się bawić. Zrobimy dla nich szkołę, ale w naszej szkole nikt nie będzie pracował. Czyście głodni?
I głosiki krzyknęły:
— Tak, tak, trzeba zrobić obiadek!
Wtedy przyniesiono małe, okrągłe stoliki, serwetki wielkości listka bzu, szklanki niby naparstki do szycia i talerzyki wyżłobione jak łupinki orzechów. Posiłek składał się z czekolady i okruszyn cukru. A wino nie chciało wcale płynąć do szklanek, bo białe flakoniki wielkości małego palca, miały zbyt cienkie szyjki.
Pokój był stary i wysoki. Wszędzie paliły się zielone i różowe świeczki w maleńkich ołowianych lichtarzykach. Drobne okrągłe lusterka na ścianach zdawały się krążkami monety zmienionymi w zwierciadła. Lalki odróżniały się od dzieci jedynie swą nieruchomością. Siedziały na krzesłach, czesały się z podniesionemi rękoma przed małemi toaletkami, albo leżały już zakryte aż po brodę w swoich mosiężnych łóżeczkach. A podłoga zasłaną była delikatnym zielonym mchem, jakim podściela się owczarnie w lesie.
Zdawało się, że dom ten był więzieniem lub szpitalem. Ale więzieniem, gdzie zamykano niewinnych, by ich uchronić od cierpienia; szpitalem, gdzie leczono z trudów życia. A Monella była dozorczynią i szarytką.
Mała Monella przyglądała się zabawom dzieci, ale była bardzo blada. Może z głodu.
Z czegóż wy żyjecie Monello? spytałem ją nagle.
Odpowiedziała mi poprostu:
— Z niczego. Sami nie wiemy.
I zaczęła się śmiać, ale była bardzo słaba.
Usiadła w nogach łóżeczka dziecka, które było chore. Podała mu jedną z białych buteleczek i została tak długo pochylona z półotwartemi wargami.
Niektóre dzieci tańczyły wkoło i śpiewały jasnymi głosami. Monella podniosła nieco rękę i rzekła:
— Cyt!
Potem zaczęła mówić swą słodką cichą mową:
— Zdaje mi się, że jestem chora. Nie odchodźcie. Bawcie się koło mnie. Jutro Nina pójdzie po zabawki, a ja zostanę z wami. Będziemy się bawić cicho, bez hałasu. Później już będziem się bawić na polu i po ulicach i będą nam dawali jeść w każdym sklepie. Teraz zmuszanoby nas jeszcze żyć, jak wszyscy. Trzeba czekać. Będziemy się długo bawić.
Monella rzekła jeszcze:
— Kochajcie mnie. Ja was wszystkich kocham.
Poczem zdała się zasypiać obok chorego dziecka. Wszystkie inne dzieci przyglądały się jej, wyciągając główki.
A nagle jakiś trzęsący słaby głosik odezwał się: »Monella umarła«. I stała się wielka cisza.
Dzieci poznosiły dokoła łóżka maleńkie zapalone świeczki. I myśląc, że śpi, ustawiły przed nią jak dla lalki maleńkie, jasno-zielone drzewka, przystrzyżone śpiczasto i baranki z białego drzewa, żeby na nią patrzyły. Potem usiadły i pilnowały jej. Po pewnym czasie chore dziecko czując, że policzek Monelli staje się zimny, zaczęło płakać głośno.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Marcel Schwob i tłumacza: Bronisława Ostrowska.