Las (Weryho)/Strachy w lesie

<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Weryho
Tytuł Strachy w lesie
Pochodzenie Las. Książka przeznaczona dla dzieci od lat 6-iu do 10-iu
Data wyd. 1893
Druk Drukarnia J. Sikorskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
STRACHY W LESIE.

W


W małym domku leśnika panowała zupełna cisza; leśnik wyszedł przejrzeć las, a żona jego nie wróciła jeszcze z pobliskiego miasteczka, gdzie miała kupić soli, mąki i innych zapasów potrzebnych w gospodarstwie. W chacie pozostała tylko dziesięcioletnia ich córka Małgosia. Krzątała się ona żwawo, by rodzicom których niebawem się spodziewała z powrotem, przygotować wieczerzę. Rozpaliła więc ogień na kominku i przystawiła doń kociołek z wodą, a na stole zasłanym czystą, chociaż grubą serwetą, ustawiła: sól, chleb, łyżki i talerze; poczem zadowolona szepnęła:

— No, teraz to już matula i tatuś nadejść mogą.
Usiadła przy oknie i wyglądała czy nie nadchodzą. Lecz długo tak siedziała, ściemniać się już zaczynało, a nikogo na ścieżce widać nie było, Małgosia poczęła się niepokoić: to wybiegła na ganek, to znowu wracała do izby. W tem dolatują ją jakieś niewyraźne jęki z lasu; nadsłuchuje uważniej, tak, oczywiście, ktoś jęczy lub ratunku woła.
— Jezus, Marya! — myśli Małgosia — cóżby to być mogło? Może jakie nieszczęście ojca spotkało!
Czytała ona nieraz o zbójcach, którzy się w lesie ukrywając, napadają, rabują, a nawet zabijają ludzi, zimno ją przejęło, gdy o tem pomyślała.
A-hu! a-hu! doleciało ją znowu. Strasznie już teraz przerażona dziewczynka, chciała iść do drzwi, lecz taka obawa ją opanowała, że ruszyć się z miejsca nie mogła. Tymczasem zupełnie już noc zapadła, a Małgosia siedząc przy stole ukryła twarz w dłoniach płacząc i drżąc cała; nie zauważyła nawet, że ogień na kominku wygasł, i że trzeba było światło zapalić. Bo jakże tu myśleć o czemkolwiek, gdy tam za oknami rozlegają się ciągle te straszne głosy: Ahu! Ahu!... słychać tentent koni, uciekanie, wołanie ratunku... Tak, teraz jest już pewną, że zbójcy zabrali jej ojca i matkę, a teraz idą zrabować dom i pewnie ją zabiją. Naraz słyszy wyraźnie tuż po za oknem głosy ludzkie i rozmowę, więc prawie bezprzytomnie szepcze: Już... już... nadchodzą — mój Boże!... Słyszy jeszcze ciężkie stąpanie po wschodach, gwałtowne naciśnięcie klamki i...
— Ach, ja nieszczęśliwa! — woła dziewczę i pada na ziemię nieprzytomna.
— Co się to stało — pyta troskliwie matka Małgosi, wchodząc do izby — co ci to jest dziecko moje?
Ojciec tymczasem zapaliwszy światło, podniósł z ziemi zemdloną dziewczynkę i tulił do siebie, nie rozumiejąc coby się dziecku stać mogło.
Powoli Małgosia uspakajała się nieco, widząc rodziców przy sobie, i wkrótce opowiedziała im swoje obawy, co się jej zdawało i czego się tak bardzo lękała.
— Nic dziwnego, dziecko moje — rzekł ojciec — żeś słyszała rozmowę za oknem; niedaleko bowiem domu spotkaliśmy się z matką, i idąc razem, rozmawialiśmy z sobą. A gdym otwierał drzwi, zdawało ci się, że to zbójcy idą! Ha, ha, ha! — śmiał się ojciec — to z ciebie zuch dziewczyna! Od czasu jak mieszkam w tym lesie i o różnej chodzę porze, nigdy jeszcze nie spotkałem zbójcy.
— A co znaczyły te krzyki i jęki po lesie? — spytała jeszcze Małgosia.
— To ci się pewnie z wielkiego strachu zdawało — odpowie ojciec. Gdy jednak tych słów domawiał, z za okna doleciał ich głos: Ahu! Ahu!
— A co, słyszycie? — pytało dziewczę trwożnie.
— Więc to ten głos napędził ci takiego strachu! — roześmiał się ojciec. — Chodź ze mną, pokażę ci zaraz tego zbrodniarza.
Noc była widna, więc dobrze wokoło rozejrzeć się było można. Na dachu domku leśniczego siedział puszczyk i wciąż powtarzał swe przeraźliwe wołanie: A-hu! A-hu!
Teraz już reszta obawy opuściła Małgosię, przekonała się bowiem naocznie, że nie było czego się lękać, w końcu nawet śmiała się sama z siebie. Długo jednak pamiętała przygodę z puszczykiem, która ją oduczyła wszelkiego niepotrzebnego strachu.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Weryho.